Amerykanie i Europejczycy – podobieństwa i różnice. Temat 3 – Kultura i styl życia. Praca i wypoczynek

W dyskusji na temat różnic i podobieństw pomiędzy kulturą europejską i amerykańską poruszamy kolejno 6 tematów. Dziś trzeci z nich – „Kultura i styl życia. Praca i wypoczynek.” Udział biorą:

Jacek Tabisz (Jacek)

Janusz Kowalik (Janusz)

Piotr Napierała (Piotr)

Krzysztof Marczak (Chris)

Chris: Styl życia Europejczyków i Amerykanów to jeden z tematów, który prawie zawsze wywołuje gorące dyskusje. Mylne obiegowe opinie widoczne są po obu stronach, dlatego warto rozprawić się przynajmniej z niektórymi z nich, aby przybliżyć chociaż trochę te dwa kontynenty. Z własnego doświadczenia wiem, że Europejczycy o wiele częściej krytykują amerykański styl życia niż Amerykanie życie „po europejsku” i dlatego proponuję zacząć ten wątek od strony europejskiej. Na początek postawię prowokacyjne pytanie: „Co się u Amerykanów nie podoba” ?

Piotr: Bardzo trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ osobiście bardziej krytykuję europejski styl, czyli co chwilę kawusia i domaganie się gór socjalu, awantury z powodu drobnych problemów i zmian typu niezbędne podniesienia wieku emerytalnego itd. W USA nie podoba mi się coś zupełnie innego – dzielenie ludzi na winners i loosers w codziennych rozmowach i w kulturze, pewien niedostatek filozoficznego dystansu do prosperity. Ale to moim zdaniem problem niewielki, bo czysto socjologiczny, podczas gdy europejska roszczeniowość ma poważne konsekwencje praktyczne. I tak Amerykanie potrzebują pomocy psychologicznej, a Europejczycy racjonalno-ekonomicznej, a tą trudniej dostarczyć.

Janusz: Trudno mówić o europejskim stylu życia, bo styl Greka lub Włocha jest bardzo różny od Holendra lub Norwega. Ograniczę się do tego co sam widziałem USA i Polski. Różnic jest wiele, ale uproszczę sprawę wyrażając ją w jednym zdaniu. Amerykanin bierze wakacje aby lepiej pracować. Polak pracuje, aby mieć wakacje. Amerykanin najchętniej mówi o swojej pracy. Polak opowiada o wakacjach za granicą. Kiedy pracowałem na Uniwersytecie Gdańskim to ciągle były trudności z planem wykładów, bo kolidowały z różnego typu świętami lub dniami wolnymi od nauki. Kolega Niemiec chwalił się, że w Niemczech tuż po zatrudnieniu wziął 4 tygodnie urlopu. W USA trzeba pracować 10 lat, aby mieć trzy tygodnie płatnego urlopu. System medyczny jest też inny. W USA pracownik ma pewną ilość chorobowych dni i sam z poradą lekarza decyduje, kiedy i jak je użyć. W Polsce lekarz daje zwolnienie.

Amerykanie lubią mieć fun (zabawę) w każdej formie pracy. Polak traktuje pracę jako zło konieczne i dopust boży. Student mało docenia darmowe studia i często traktuje uczelnię jak łagodny gułag.

Chris: Zamiast spodziewanej kontrowersji mamy problem zbyt dużej zgodności. Wszyscy widzimy problem podejścia roszczeniowego w Europie przy jednoczesnym braku odpowiedzialności (mało kto się zastanawia, że ta sztafeta wydłużonych świąt, urlopów, tygodniowych wycieczek na działki i grille jest po prostu bardzo kosztowna). O ile w przypadku Niemiec jest to może kwestia kontrowersyjna to w przypadku kraju wciąż budującego podstawy swojej gospodarki, jakim jest Polska taki styl życia to gotowa recepta na kryzys gospodarczy. Często spotykam się w Europie z zarzutami, że w USA za dużo się pracuje. Może to i prawda, ale jak do tej pory nie widziałem kraju w Europie, który na szerokim systemie świąt, urlopów i świadczeń zbudował system, który mógłby być wzorem do naśladowania. Co do amerykańskiego podziału na winners and losers – konkurowanie jest przekazywane już w szkole jako jedna z fundamentalnych wartości kultury amerykańskiej. Ma to niestety, swoje negatywne reperkusje, jednak nie potrafię tego jednoznacznie ocenić.

Chciałbym tutaj poruszyć też inną kwestię. Europejscy intelektualiści uwielbiają zarzucać USA zbytnią komercjalizację. Również w Polsce przez długie lata istniał mit o wyższości moralnej (i intelektualnej) nad Ameryką. Wszystko to trwało do czasu, kiedy Polska otworzyła swój rynek i do kraju napłynął kapitał, jak również komercja. Jak się okazało, Polska w dziedzinie komercjalizowania życia codziennego wyprzedziła USA, i to w ciągu bardzo krótkiego czasu.

Jacek: Moim zdaniem podejście do wypoczynku i wolnego czasu upodabnia się w Europie i w USA. Oczywiście, słuszna jest obserwacja dotycząca tego, że w Europie podejście do wolnego czasu jest zróżnicowane. Jest wiele narodów, wiele kultur i nie ma jednej recepty na wypoczynek, czy podejście do pracy. Nie zgodzę się jednak, że dążenie do większej ilości czasu zawsze oznacza coś beznadziejnego. De facto najlepszym rozwiązaniem jest rozwijać się w czasie wolnym. Ktoś, kto tylko pracuje może stać w miejscu, albo nawet się cofać (oczywiście w zależności od zawodu i osobistych preferencji). Choć jednak modna jest opinia, że Amerykanie przesadzają z pracoholizmem, to jednak to u nich pojawiają się bardzo ciekawe pomysły na inny, bardziej wciągający i w jakimś sensie rozrywkowy styl pracy. Jednym z problemów USA, z którym lepiej sobie radzi UE, jest komunikacja publiczna i dojeżdżanie do pracy. Znam wielu Amerykanów, którzy na dojazdy i powroty z pracy tracą ponad dwie godziny dziennie. Tu silniejsza w Europie rola państwa, jeśli chodzi o komunikację publiczną, wykluczanie samochodów na rzecz kolei miejskich, działa na korzyść mieszkańców i ochrony ich czasu.

W USA nie podoba mi się też kult poprawności politycznej i zdarzająca się w różnych konfiguracjach sztuczność kontaktów międzyludzkich. Oczywiście silna ochrona prawna przed pomówieniem czy przed przypadkowym kontaktem fizycznym ma sens, ale jeśli się z tym przesadza, uzyskuje się efekt sztuczności i wyalienowania.

Janusz: Zaletą Amerykanów jest większy optymizm. Panującą zasadą jest Yes I can. Tak, ja to potrafię zrobić. W Europie więcej narzekania I usprawiedliwień dlaczego nie możemy czegoś zrobić. W Polsce jest to społeczna choroba. Oczywiście są wyjątki. Amerykanie są mniej formalni I nie wymagają formalnego przedstawiania się. Po kilku słowach mówią do siebie po imieniu. To zbliża ludzi.  W Europie jest sztywno i mniej przyjaźnie. Na Zachodzie USA jest ciągle duch pionierstwa, o czym w następnym komentarzu.

Niestety jest w USA poprawność polityczna, której symbolem jest Obama. Naiwny i słaby obrońca Zachodu. Ale Europa ma coś gorszego. Jest to kapitulacja wobec islamofaszyzmu. W niektórych krajach Europy znika wolność słowa gwarantowana konstytucjami. Europa pozbyła się bolszewizmu i faszyzmu a teraz wita islamofaszyzm. To jest zdrada zachodniej kultury, za którą ginęły miliony jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Kult poprawności jest w USA. Obama jest symbolem. Ale Europa jest gorsza, bo w wielu krajach ograniczono wolność słowa. W Holandii można stanąć przed sądem za krytykę islamofaszyzmu. W Europejskiej prasie panuje obłuda i kłamstwo o emigrantach zalewających Europę. Kto broni Europejskiej kultury? Pani Merkel? To jest gorsze od politycznej poprawności. To jest zdrada wartości, za które ginęły miliony jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Europa pożegnała się z komunizmem I faszyzmem a teraz wita islamofaszyzm.

W USA jest mało muzułmanów, więc siedzą cicho. Ale miliony w małych krajach Europy to zagrożenie kultury. W Szwecji i w Niemczech nastąpił duży wzrost przestępczości i gwałtów kobiet. Importowanie Islamu to jak tęsknota za dżumą.

Piotr: To jednak straszliwa przesada. Jestem wrogiem poprawności politycznej, ale zwykły konserwatywny islam to nie islamizm. Ładnie to wyjaśnia Paul Berman. Muzułmanie integrują się w USA lepiej, bo tam jest patriotyzm konstytucyjny, a nie etniczny. Wydaje mi się, że Niemcy akurat próbują w tym naśladować USA i to ma szansę się udać. Podczas zamieszek w czasie mistrzostw w piłce nożnej to imigranci m.in. Z Syrii bronili niemieckiej flagi przed anarchistami – rodowitymi Niemcami. Poza tym nie wiem, co to ma wspólnego z postawą względem pracy i wolnego czasu…

Janusz: 9/11 to nie przesada. To było religijne morderstwo. Bush i Obama nazwali to wybrykiem małej grupy ekstremistów. To tak jak zwalić winę za hitleryzm na kilku ludzi w Berlinie. Niemcy wierzyli i poparli Hitlera. To nie ekstremiści, tylko poparcie narodu. Po napadzie na NY Palestyńczycy tańczyli na ulicach. To nie tylko 19 porywaczy samolotów. To barbarzyńska kultura, która nie pasuje do Europy i żadnej cywilizacji.

Piotr: Islamofaszyzm to po prostu zwykły faszyzm ale zamiast Jezusa i opatrzności jest Mahomet. Po drugie w USA muzułmanów jest dużo, bo 5 mln ale są przeciętnie lepiej wykształceni niż europejscy, bo podróż przez Atlantyk więcej kosztuje. Dalej nie ma sensu mówić, bo zbaczamy z tematu a Tobą kieruje strach, a nie rozwaga w tej sprawie. Palestyna to wróg polityczny USA i sprzymierzeniec Rosji i Iranu. Pewnie, że tańczyli. Są kraje muzułmanów, które wolą sojusz z USA jak Maroko, Tunezja, Arabia, Egipt… Nie tylko religia tu coś znaczy. Uważam teorie Huntingtona za szkodliwy błąd.

Janusz: Różnice polityczne to nie taniec z powodu morderstwa 3000 niewinnych ludzi. Islam to barbarzyńska kultura średniowiecznych mieszkańców zacofanej części świata półwyspu arabskiego. Nikt cywilizowany nie tańczy z powodu morderstwa bez względu na poilityczne poglądy. Nawet SSmani nie tańczyli w Auschwitz. Usprawiedliwianie masowego mordu polityką jest objawem ślepoty i hipokryzji. Porywacze nie byli motywowani politycznie. Był to czysto religijny mord. Zabójca Theo van Gogha w Amsterdamie w sądzie powiedział, że zrobił to, bo tak wymaga jego wiara. Tak też mówił Bin Laden, ale świat nie słucha co ci zbrodniarze mówią i ma różne wytlumaczenia. Polacy jednak mają dobre wyczucie, czego dowiodły ostatnie wybory. Nie chcą importować obcej kultury. Mają swoją. Nie idealną, ale lepszą od islamofaszyzmu.

Chris: Chciałbym najpierw odnieść się do opinii Jacka. W USA panuje moim zdaniem mądre powiedzenie „trade off” (Coś za coś). Drobne, ale wiele rzeczy tłumaczy racjonalnie. I tak jest w przypadku komunikacji publicznej i dojazdów do pracy. Jest to kwestia trudna do zrozumienia dla Europejczyka, którego kultura wyrastała w stosunkowo małych ośrodkach, które się potem rozrastały, dzięki czemu powstała bardziej spójna infrastruktura. W USA ten proces jest szybki a możliwości technologiczne dużo większe.  Europejczykowi trudno zrozumieć kraj o wielkich przestrzeniach, gdzie w każdej chwili można wsiąść w samochód i dojechać do każdego punktu korzystając z największego na świecie systemu różnego rodzaju dróg i autostrad. Europejczyk mówi „Nowy Jork”, ale my mówimy „Tri State area”, a jeżeli chcemy podkreślić, że zmierzamy na Manhattan mówimy „the City”. Jeżeli zakreślimy promień długości 300 mil naokoło Nowego Jorku, to w tym rejonie znajdzie się 1/3 populacji USA. To nie jest miasto w znaczeniu europejskim tylko megalopolis. Częścią amerykańskiego stylu życia jest dostęp do przestrzeni. Dlatego żeby zobaczyć krowę, kurę lub farmę trzeba z Nowego Jorku jechać przez ponad 100 mil, mijając wielkie rejony domków jednorodzinnych i kompleksy centrów biznesowych (industrial parks). Jednocześnie dzięki temu, że rozwój takiego organizmu jest skomponowany w ten sposób, przyroda nie jest tam tak stłamszona, jak w Europie. Czasem nawet kilkanaście mil od Manhattanu trzeba rano uważać ruszając do pracy, bo można wjechać w stado jeleni a często na lokalnych drogach (county roads) ruch się zatrzymuje bo środkiem drogi idzie dumnie stado gęsi (Canadian Geese). Nie ma jednak nic za darmo. Najlepsze prace są wciąż w „City” i w pobliżu, dlatego też, jeżeli się chce mieć duży dom, którego cena jest niższa czym dalej od Manhattanu, to trzeba dojeżdżać. Nie jest to jednak jedyna możliwość. Można kupić dom mniejszy, który będzie bliżej albo większy, ale droższy. Dlatego jest to świadomy wybór i krytyka tego systemu od strony europejskiej to typowe widzenie z zewnątrz. Ze wszystkich znajomych mi europejskich rodzin mieszkających w USA nikt nie uważa, że ten system jest gorszy. Natomiast ponarzekać czasem zdarza się każdemu. To jednak nie oznacza, że jest to prawdziwy problem.

Jacek: Najpierw do Chrisa – w Europie też są państwa, gdzie są Megalopolis – Francja, UK. Tak wielkie miasta tworzą zupełnie odrębne struktury, o nieco innej kulturze. W USA na szczęście jest co najmniej kilka silnych centrów – aglomeracji. Inaczej niż we Francji i UK, które są za małe, aby mieć kilka Paryżów czy Londynów.

Jeśli chodzi o islam i islamizm, to Janusz ma sporo racji – przyzwolenie na przemoc i fanatyzm z islamem w tle jest zbyt duże, aby tak łatwo było zakreślić granicę między islamem a islamizmem. Gdyby katolicy w Portugalii czy Meksyku zachowywali się tak, jak muzułmanie w Państwie Islamskim, wielu katolików na całym świecie protestowałoby. Na pewno nie prześladowaliby niekatolików, widząc co się dzieje. Tymczasem w 13 państwach muzułmańskich i w 30 następnych są za odejście od islamu kary, w 13 krajach kara śmierci, w innych inne represje. Kraje muzułmańskie, gdzie islam nie jest stawiany ponad innymi światopoglądami, nie istnieją. Taka była do niedawna Turcja, lecz niestety…

Oczywiście muzułmanie to poza tym ludzie, tacy sami jak my. Zatem, pomimo religii, możemy spotkać muzułmanów łagodnych, przyjaznych i tolerancyjnych. Lecz siła islamu (wszędzie, nie tylko w Państwie Islamskim) jest tak duża, że większość z nich boi się krytykować w jakikolwiek sposób islam i islamistów. USA na szczęście lepiej sobie radzi z naturalizacją muzułmanów niż Europa. Dzieje się tam dzięki prostym zasadom „bycia Amerykaninem”. Nie ma dużego wsparcia socjalnego, ale też dla chcącego wszystkie drzwi do kariery są otwarte. W Europie jest wokół muzułmanów tyle napięć, że z jednej strony niektórzy z nich wspierani przez ideologiczną lewicę pozwalają sobie na zbyt wiele, z drugiej zaś spora grupa pracodawców boi się ich i dyskryminuje ich na rynku pracy.

Janusz: Ameryka jest dużym krajem i jej kultura nieco różni się w zależności od geografii. Wschód jest trochę jak Europa w sensie profilu ludności stylu życia I mentalności.Wschód jest zatłoczony I konserwatywny w stylu zachodniej Europy. Zachód (stany nad Pacyfikiem, Kalifornia, Oregon, Washington, i kilka przyległych mają dużo Azjatów, są mniej zatłoczone I panuje tu jeszcze duch pionierski tzw. dzikiego zachodu (Wild West). Ludzie są b. przyjaźni, pomocni I kochają wolność osobista. Kalifornia jest trochę gęsta i katolicka ze względu na bliskość Meksyku, ale panuje tu duch technologicznej innowacji no i beautiful people (piękni ludzie) z okolic Los Angeles. Oregon jest pionierem w nowoczesnym stylu życia, dbania o zdrowie. Obok tego Zachód jest niesłychanie piękny w sensie natury. Góry nadbrzeżne, potężne parki i lasy, setki olbrzymich plaż Pacyfiku. Kilka zachodnich stanów to ludzka pustką, Alaska, Utah, Idaho. Z tego mój Washington ma High Technology przemysł, firmę lotniczą Boeinga i Microsoft, których budżety dorównują budżetom wielu państw świata.

W dodatku do piękna i bogactwa jest tu umiarkowany klimat. W górach śnieg a tylko lekkie opady poza górami. Kalifornia to jak Riwiera tylko dużo większa. Stan Washington, o którym mało ludzi wie w Europie, jest nazwany Amerykańską Szwajcarią z oceanem, którego Szwajcarzy nie mają. Podczas życia w Seattle od 1967 roku miałem możliwości przeniesienia się na wschód USA I Kanady. Ale będąc zachodnim mój pobyt na wschodzie ograniczył się do jednego roku w Montrealu w katolicko francuskiej prowincji Kanady Quebec. Po roku w Montrealu wróciłem na Dziki Zachód nową ojczyznę. Zachód jest nowy i ma bliski kontakt z Japonią I Chinami. Stąd tylko skok samolotem na Hawaje, the Paradise on Earth (Raj na ziemi). Lato okrągły rok. Ciepły klimat I najwyższa góra świata Haelakala licząc od dna oceanu a nie poziomu morza. Jest to miejsce na świecie, gdzie można rano jeździć na nartach a po południu opalać się na plaży Pacyfiku. Tego nawet w raju nie było.

Azjaci asymilują się bardzo łatwo i mieszają z europejskiego pochodzenia ludźmi przez małżeństwa. W firmie Boeinga, gdzie pracowałem na oddziale komputerów i matematyki (około 400 osób) mieliśmy pracowników z ponad 40 krajów. Azjaci to lekarze, dentyści, prawnicy, wysoko wykształceni i  na ogół zamożni. Idealni pokojowi emigranci, którzy po kilku miesiącach pobytu w USA czują się Amerykanami. Odróżnia ich nie religia a tylko fizyczny wygląd. Ich asymilacja nie pozostawia niczego do życzenia. Trudno zgadnąć, że pochodzą z tego samego kontynentu jak mieszkańcy Półwyspu Arabskiego .

Chris: Co do Megalopolis. To prawda, że Londyn i Paryż to duże aglomeracje, ale ich przedmieścia w porównaniu z amerykańskimi (zdaje sobie sprawę, że to subiektywne) robią ponure wrażenie. Dzieje się tak dlatego, że w Europie najczęściej czym dalsze przedmieścia tym niższa klasa społeczna. W USA jest to o wiele bardziej zróżnicowane, często zaraz obok rzeki Hudson po stronie zachodniej natrafiamy na typowo robotnicze miasteczka z przewagą ludności latynoskiej, podczas gdy w północnej części stanu New Jersey jest mnóstwo zieleni, przestrzeni i przyrody, ale ceny nieruchomości są wysokie.

Co do kwestii islamizacji Europy – zgadzam się z Januszem. Uważam, że ta polityka ugodowości wobec narzucania Europie islamskich standardów religijnych jest bardzo niepokojąca i bardzo źle świadczy o rozsądku idealistów i aktywistów, jak również europejskich polityków. Warto tu wspomnieć min. Orianę Fallaci, która poświęciła dużą część swojego życia, aby ostrzec Europejczyków przez zbliżającym się zagrożeniem a od czasu jej śmierci mało kto o niej wspomina. Zgadzam się z Januszem, że to ślepa ulica i podążanie tą drogą może spowodować, że nasza amerykańsko-europejska cywilizacja może równie dobrze powoli rozpadać się  na dwie frakcje.

Cieszę się bardzo, że Janusz zrobił podsumowanie, które jest jakby przekrojem przez cały kraj. Wiedza o Ameryce w Europie najczęściej oparta jest na amerykańskich filmach, z których wartości poznawczych śmieją się sami Amerykanie.

Jacek: Cóż – Amerykanie tworzą kino dla ludzi. Ma bawić, ma poruszać. Nie obchodzi ich ścisły realizm, będący obsesją wielu europejskich reżyserów. W jakimś sensie zatem filmowy obraz USA jest bardzo zniekształcony. Z drugiej strony szanuję europejskich reżyserów, którzy nie ulegli niemal totalitarnej modzie na realizm i „prawdę” w filmie i bronią amerykańskich kolegów, wiedząc, że sztuka nie musi być reprodukcją upolitycznionej i zideologizowanej rzeczywistości. Na RacjonalistaTV bardzo fajnie o tym mówi laureat Oskara Zbigniew Rybczyński.

Piotr: Wcale nie mam wrażenia w swojej masie filmy europejskie są bardziej życiowe, są raczej fatalistyczno-pesymistyczną fantazją. Dodatkowo uważam, że mają szkodliwy wpływ na morale ludzkości. Oczywiście nie wszystkie, ale wiele. Amerykanie generalnie mają poprawne moim zdaniem podejście do życia i sztuki, choć nieco za dużo u nich mitologizacji przemocy. Europejczycy nie umieją tworzyć popkultury za bardzo to moim zdaniem feler, a nie zasługa. Nie mają już w sobie nic z dziecka, nie mają marzeń. To specjalność Ameryki. To Amerykanie wymyślili większość ze współczesnych marzeń o lepszym świecie. Mam wrażenie, że dziś marzenia są w stanie wymyślać tylko Amerykanie i Japończycy. Gdyby zostawić to Europejczykom lub Rosjanom bajka o pszczółce Mai zaczynała by się tak:

Tę pszczółkę którą tu widzicie zowią Mają. Śliczna mała dysydentka Maja. Maja pełza tu i tam. Łagr swój pokazując nam… Sowiecka wersja Maji…

„Marsjanin” Scotta to najlepszy przykład amerykańskiego optymizmu oczywiście krytycy z Europy już wybrzydzają, że za mało w nim zadumania nad ludzką kondycją a za dużo kolonializmu czyli w przełożeniu na ludzki język za dużo zaradności za mało skłonności samobójczych.

Chris:  Kiedy słyszę po tej stronie Atlantyku nieustającą krytykę amerykańskiej kultury zadaję często proste pytanie: „Czy jesteście w stanie naprawdę wyobrazić sobie dzisiejszy świat bez amerykańskiej kultury ?” Jeżeli nawet tak, to jakby on wyglądał ? Chyba nikt się nie łudzi, że byłaby to dużo uboższa i smutniejsza rzeczywistość. Europejska kultura ma też dużo do zaoferowania, ale podobnie jak w przypadku edukacji – ta nadęta fanfaronada w połączeniu z okazywaniem wyższości wobec produkcji amerykańskich do czego od dawna brak podstaw robi nieprzyjemne wrażenie. W filmie „Hollywood Ending” reżyser Val (Woody Allen) traci wzrok i kręci cały film nie widząc i ukrywając ten fakt przed producentem. Kiedy film jest gotowy i już wiadomo, że nic nie jest w stanie już go uratować, przychodzi wiadomość z Francji. Krytycy francuscy obwołują film „Najlepszym amerykańskim filmem wszechczasów” /The greatest American film in years/. Zabawne, ale jednocześnie trochę prawdziwe.

Jacek: Świetnie to ująłeś Piotrze – skrajny pesymizm wielu dzieł kina i literatury w Europie. Zgadzam się, że to szkodliwe, bo kultura buduje pewne wzorce zachowań i podejście do sensu życia. Pokazywanie odwagi, przedsiębiorczości, radzenia sobie działa na ludzi bardzo konstruktywnie. Obok Hollywood to samo robi indyjski Bollywood i też jest lubiany na całym świecie. Pewną wadą „radzenia sobie” w amerykańskich filmach jest nurt polegający na tym, że bohater lata po mieście z giwerą i samodzielnie wymierza sprawiedliwość, albo wręcz dokonuje zemsty. Ale ta wada jest tylko odpryskiem bardziej pozytywnych tematów filmowych.

Piotr: Działalność bohaterów amerykańskich filmów jest jednak zwykle dużo bardziej sensowna i realistyczna niż bombastycznych indyjskich produkcji, z których większość nie da się oglądać. Poza tym bohater amerykańskiego filmu to zwykle jednostka która chadza własnymi drogami, co dobrze się komponuje z życiowym optymizmem. To porównanie z Indiami, czy z pełną marzeń, ale też fatalistyczną Japonią pokazuje jak bardzo wyjątkowa i niezastąpiona kulturowo jest North America.

Janusz: The American Dream,

Co jest marzeniem każdej rodziny w Ameryce? Posiadanie własnego domu. Na zachodzie USA prawie każda rodzina mieszka we własnym domu.  Przyjechałem do USA w grudniu 1967 roku z Australii. Już w 1968 mieliśmy własny dom z całym wyposażeniem. Z Australii przyjechaliśmy z kilkoma walizkami praktycznie bez grosza. Rząd amerykański pomaga w posiadaniu domu przez ulgi podatkowe. Banki udzielają 30 letnie kredyty. Kilka słów o opiece zdrowia. W USA trzeba mieć ubezpieczenie zdrowotne. Większość zakładów pracy oferuje pracownikom ubespieczenie jako dodatek do pensji. Z wyjątkiem szpitali wojskowych szpitale są prywatne z fantastycznym wyposażeniem. Dla przykładu raz w życiu miałem naświetlania, aby wyeliminować rakotwórcze komórki. Maszyna, która to zrobiła była sterowaną robotem i komputerem. Koszt maszyny był 4 miliony dolarów. Miałem 42 naświetlania i koszt mój wyniósł dokładnie 0. Ubezpieczenie firmy Boeinga plus rządowe automatyczne ubezpieczenie pokryło 100 % dość wysokiego kosztu. A system emerytalny? W USA trzeba samemu zapewnić sobie emeryturę. Nie jest to trudne, bo istnieją specjalne konta emerytalne, w których pracownik inwestuje cześć pensji i po emeryturze ma zapewnione utrzymanie. W dodatku płaci się rządowi pewne kwoty, które są zwracane po ukończeniu pracy. Ja wiem że to brzmi nieprawdziwie, ale odkładając około 10% pensji która, jest inwestowana w okresie pracy można wylądować z emeryturą równą ostatniej pensji. Dom spłacony, dzieci na swoim utrzymaniu ,na co wydać pieniądze? Typowo na podróże po świecie, bo w młodości nie było czasu na wałęsanie się po świecie. Na koniec amerykańskie powiedzenie o polityce dwóch partii. Jeśli jesteś młody i nie demokrata to nie masz serca. Jeśli jesteś starszy i nie republikanin to nie masz mózgu.

Piotr: Zewsząd pojawiają się głosy krytyki, że American Dream już nie działa, że ludzie przestali zarabiać więcej i więcej, że ciężko spłacić hipotekę a koszty leczenia są na tyle duże, że trzeba wybierać między college’m dla dzieciaków i ubezpieczeniem zdrowotnym. Jak byś skomentował takie opinie?

Jacek: Całkiem możliwe, że również Europejczycy będą musieli przedefiniować swoje systemy emerytalne. Już teraz w niektórych krajach rozsądny człowiek ma wrażenie, że lepiej odkładać pieniądze na własną rękę, niż zdać się na system państwowy. Usługi medyczne w USA są bardzo drogie i wydaje mi się, że jest to pewna wada ich systemu. Znajomi mówili mi, ile kosztuje zwykła wizyta u dentysty. Nie mogłem uwierzyć. Oczywiście nie mieli dobrego ubezpieczenia, ale przecież można zastanowić się nad „gołym” kosztem danej usługi medycznej.

Piotr: Wskutek globalizacji i azjatyckiej konkurencji już raz trzeba było ciąć socjal i to robili to politycy socjaldemokratyczni jak Schroeder, czy Blair i Persson w latach dziewięćdziesiątych. Często płacili za to wysoką cenę, ale musieli zrobić i zrobili. Niedługo kolejny krok zapewne…

Chris:  Akurat miałem okazję widzieć dwie Ameryki – jedną, o której pisze Janusz, gdzie „American Dream” był wciąż żywy i drugą, która wyłoniła się w latach 80’ kiedy ten model zaczął się chwiać. W latach 90’ ten proces uległ jeszcze dodatkowo przyśpieszeniu. Nie przypadkiem kultowym filmem tamtego okresu był „Reality Bites”. Ponieważ temat jest dość szeroki, ograniczę się do krótkiego opisu. Z punktu widzenia ekonomicznego cały mechanizm jest bardzo prosty do wytłumaczenia. W czasach kiedy Janusz spłacał dom wartość nabywcza jego zarobków była wielokrotnie wyższa niż obecnie. W czasach „Reagonomics” ogromna część kapitału zamiast „skapywać” odpłynęła do góry, gdzie obecnie jest pomnażana min. w sektorze inwestycyjnym, w którym działam i przestała w dużej mierze napędzać gospodarkę, ale nie znaczy to, że my mamy na ten proces duży wpływ. Stąd społeczeństwo w USA jest obecnie w pewien sposób podzielone na ludzi, którzy trafili na dobre czasy (przed 80’) i Ci, którzy tego szczęścia nie mieli. Dlatego to co było prawdą o demokratach i republikanach przed tym okresem, obecnie już prawdą nie jest. Najgorszym okresem gospodarczym przez ostatnie 20 lat były rządy J.W. Busha, kiedy od strony formalnej próbowano ponownie ożywić ten model, a w konsekwencji doprowadzono do jednego z najgłębszych kryzysów w historii kraju (i całego świata) i dodatkowo jeszcze pogłębiono już istniejące nierówności, które są dla gospodarki jeśli nie zabójcze, to przynajmniej bardzo toksyczne. Dlatego mówi się że obecnie są dwa rodzaje republikanów: Ci, co manipulują (rozumieją ten proces) i ci, którzy są zmanipulowani (wierzą że dalsze pogłębianie tego modelu pod hasłem „powrotu do starej Ameryki” przywróci dobrobyt). Sytuacja jest tak wyraźna, że nawet amerykańscy miliarderzy są zaniepokojeni tym zjawiskiem. Przykładem może być choćby Hanauer, dostępny na TED. Partia republikańska zmieniła się. Czołowi amerykańscy ekonomiści są obecnie bliżej demokratów. Pewnym znakiem czasów jest to, że nawet w Wall Street Journal pojawiają się artykuły o republikańskim zagrożeniu dla gospodarki – kiedyś nie do pomyślenia.

Janusz: Napiszę krótko o stylu wykładów na wyższych uczelniach, co ilustruje różnicę w podejściu do życia.W Europie nauczyciel lub profesor jest sztywny, poważny i o żadnym dowcipie nie ma mowy. W Ameryce uważamy, że najlepszą metodą uczenia się jest lekka zabawa. Profesor zaczyna często dowcipem, aby zrelaksować studentów. W Europie np. Niemcy i Polska jest to nie do pomyślenia. Profesor musi być nadęty jak nadmuchany balon. Nawet w szpitalu lub u lekarza panuje nastrój pozytywny i lekki humor ma miejsce. Ta atmosfera jest zaraźliwa na tyle, że pacjenci nie są przygnębieni.

Piotr: Mnie parę razy pozytywnie zaskoczyli niemieccy i włoscy wykładowcy. Właśnie rozluźnieni itd. Sam też się staram być taki i myślę, że ten amerykański dobry wzór wygrywa, choć oczywiście nie wszędzie jeszcze.

Janusz: Ameryka to nie McDonalds i Obama. Ameryka to wspaniała nauka, doskonała muzyka w Filharmoniach, uprzejmość na ulicy, zdyscyplinowani kierowcy samochodów i setki innych zalet codziennego życia. Esencją mentalności Amerykanina jest pragmatyzm. Europa kocha bezpłodne kawiarniane dyskusje. W jednym zdaniu zasada amerykańskiej filozofii jest taka: jeśli o czymś myślisz lub coś robisz co nie ulepsza życia, to takie myślenie i gadanie jest bullshitem. Pragmatyzm dotyczy też referatów na konferencjach. Europejczyk mówi tak, aby zrobić dobre wrażenie I dowartościować siebie. Amerykanin chce, aby słuchacze mieli jakiś pożytek z jego referatu. Widziałem to setki razy.

Jacek: Oczywiście, że Ameryka to nie tylko McDonalds – Nowy Jork zdetronizował Paryż, jeśli chodzi o światowe centrum sztuki. Kompozytorzy amerykańscy zaproponowali muzyce Zachodu zupełnie nowe tematy i spojrzenia na muzykę. Dominację rozpoczął John Cage, który wpłynął na większość ambitnych kompozytorów europejskich. Sztuka wysoka wpisała się zresztą w życie zupełnie zwykłych Amerykanów za sprawą Disneya choćby, który bardzo chętnie i bardzo trafnie używał muzyki poważnej do swoich kreskówek (nie tylko do genialnej Fantazji z kolażem muzyki klasycznej pod batutą Stokowskiego).

Chris:  Prawdę mówiąc jestem mile zaskoczony, bo w Europie wielu ludzi nie wie, że Paryż stracił już od dawna prymat na rynku kultury i sztuki. Co ciekawsze dotyczy również autorów książek, choć zdaję sobie sprawę, że tu klasyfikacja może być utrudniona. Nie mam dużej wiedzy na temat malarstwa, ale miałem okazję zapoznawać europejskich koneserów z galeriami w Nowym Jorku, po takim doświadczeniu nie są potrzebne już żadne rankingi. Tutaj muszę podkreślić raz jeszcze ważną zależność ekonomiczną –  w budżecie USA  nie ma pozycji wspierania kultury, podczas gdy wydatki Francji na ten cel są znaczne. Mimo to w USA widać więcej poparcia dla sztuki ze strony samego społeczeństwa, bez udziału rządu. Nie tak dawno burmistrz  Nowego Jorku Bill de Blasio rozpoczął realizację programu pomocy artystom przez budowę niedrogich miejsc do mieszkania i pracy (plan przewiduje 1500), tak aby wysokie czynsze nie zmuszały ich do opuszczania miasta.

Janusz:  Kino w USA straciło dużo popularności, bo ludzie kupują filmy, jakie chcą zobaczyć i oglądają je w domu na dużych ekranach bez tłoku i dojazdu do kin. W każdym sklepie z jedzeniem można kupić filmy stare i nowe.

Jacek: Amerykanie przede wszystkim udowodnili, że seriale telewizyjne mogą pokonać pod każdym względem kino. Pokazują, że mało który film fabularny może się równać złożonością fabuły i postaci z dobrym serialem. Do tego ich seriale zyskały taki budżet, że czasem nie ustępują pod względem lokacji i efektów megaprodukcjom kinowym. Z tego co wiem, wielu Europejczyków jest obecnie zupełnie oczarowanych serialami made in USA, ale nasze telewizje nie są w stanie pójść tym tropem, poza drobnymi wyjątkami potwierdzającymi regułę (seriale brytyjskie).

Piotr: Przy okazji też seriale takie jak Sopranos czy John Adams albo Rome, Mentalista, Mad Men mają niesamowity insight społeczny. Tylko niektóre seriale z UK, Niemiec i Danii wchodzą na ten poziom. Te bardziej teatralne seriale typowe też w USA są lepsze: Seinfeld, Seks w wielkim mieście czy Friends oferują naprawdę humor najwyższych lotów plus interesujące obserwacje społeczne.

Chris:  Ten efekt wynika z opisanego przez Janusza podejścia do życia (i do pracy) – ciągła chęć poprawy. Dlatego każda dziedzina w USA rozwija się tak długo i tak daleko, jak tylko jest możliwe. Z tego powodu zwróciłem uwagę na obowiązujący w Europie (a w Polsce będący plagą) system „bo”. Kiedy mówi się „bo… coś tam” to już nie ma co poprawiać, bo wszystko zostało wytłumaczone. Diabeł tkwi w szczegółach.

Janusz:  Ważna sprawa i różnica pomiędzy USA I Europą to wolność słowa. W Europie wolność słowa pomału znika. Konsekwencje tego mogą być katastrofalne dla polityki, kultury i nauki. W Holandii przywódca partii politycznej stanął przed sądem za uwagi dotyczące emigracji. W Polsce jest lepiej, ale krytyka kościoła lub religii może być ukarana. Pogrobowcy PRLu nie dają łatwo za wygraną.

Piotr: Wydaje mi się, że akurat poprawność polityczna zbiera podobnie niszczycielskie żniwo po obu stronach Atlantyku… Cała radość z pluralizmu etnicznego powinna bazować na zerwaniu z  grupowymi ocenami, czy to pozytywnymi czy negatywnymi. Człowiek powinien być oceniany tylko jako jednostka, a więc tylko w miejscu pracy i  w odniesieniu do jednej osoby ma ona jakikolwiek sens. Niestety po obu stronach Atlantyku polityka nieustannie pomstuje na etnosy lub zawstydza czy prześladuje pomstujących co tylko nakręca spiralę niechęci jak niezrobiona lustracja w Polsce.

Janusz:  Każdego człowieka powinno się oceniać indywidualnie, ale oceniamy ideologie, które pewne grupy stosują. Na przykład potępiamy nazizm zbiorowo jako złą ideologię, choć w sądzie każdy nazista będzie sądzony indywidualnie tak jak to było w Norymberdze. W Europie jest gorzej niż w USA . Nie wolno krytykować Islamofaszyzmu jako ideologii. Europa pozbyła się komunizmu i faszyzmu płacąc dużą cenę a teraz ogranicza swobodę krytyki, która jest fundamentem demokracji I postępu. W USA przynajminej jest konstytucyjne prawo wolność słowa. Nie jest tu mozliwe aby postawić przes sądem człowieka, który coś krytykuje. W Polsce Urban miał proces. Nie wiem jak to się skończyło, ale sama idea sądu za karykaturę religijną  jest skandalem w 21 wieku w Europie.

Piotr: To prawda i fajne jest to, że nawet flagę można palić, choć nie wiem czemu normalny człowiek miałby to robić… Ale z drugiej strony mówili się sporo o tym ze Charlie Hebdo w USA by w ogóle nie mógł powstać.

Jacek: Zgadzam się z Januszem, jeśli co trzeci muzułmanin w Europie uważa, że za odejście od islamu można karać śmiercią, jest to zjawisko masowe i powinno ono podlegać surowej krytyce. Podobnej krytyce powinny podlegać zjawiska fascynacji ISIS. Pod wpływem ucinania głów etc. muzułmanie zamieszkali w Danii nie odeszli dalej od fundamentalistycznego islamizmu, ale – w świetle badań – zaczęli czuć do niego większy podziw i atencję. Takie kwestie powinny być surowo krytykowane, bez żadnej cenzury i owijania w bawełnę. Jak jakiś muzułmanin chce się odciąć od takich postaw – nic nie stoi na przeszkodzie. Są nieliczni, ale dzielni ExMuslims.

Chris:  Jeżeli Charlie Hebdo nie mógłby powstać w USA to tylko z tego powodu, że prawnicy reprezentujący interes grupy musieliby udowodnić, że w jakiś sposób  ich działalność narusza prawa konstytucyjne tej grupy. Być może, że taka interpretacja może mieć swoje wady albo budzić wątpliwości, ale na obecnym poziomie rozwoju naszej cywilizacji to wciąż najwyższy standard prawny. Nie pochwalam poprawności politycznej, jest nieudolna, ale jak już mówiliśmy wcześniej Amerykanie próbują, a Europejczycy zbyt często dorabiają wytłumaczenia do patologii. I tutaj zgadzam się z Januszem. Problem poprawności politycznej w USA to drobiazg, w porównaniu z tym, co się dzieje w Europie. Patrząc na ten proces zaczynam rozumieć, w jaki sposób rozwinęły się na tym kontynencie totalitaryzmy. Mam wrażenie, że nazizm i komunizm czegoś Europejczyków nauczyły, ale co do tego, czy była to wystarczająca lekcja mam coraz więcej wątpliwości.

Janusz: Amerykańska filozofia zwaną pragmatyzmem daje pewne pojęcie o kulturze USA. Pragmatyzm powstał w połowie 19 wieku . Czołowymi twórcami są dwaj filozofowie Charles Sanders I Peirce. Kontynuowali ten kierunek William James, John Dewey, George Santayana I inni mniej znani.

Zasady pragmatyzmu można streścić tak: zadaniami filozofii są

a) zdolność przewidywania,

b) rozwiązywanie problemów

c) pomóc w działaniu

Wymaga to zrozumienia rzeczywistości, ale samo zrozumienie nie wystarcza. Pragmatyzm w codziennym życiu jest charakterystyczną cechą amerykańskiej kultury.

Jacek: Pragmatyzm owszem, ale Amerykanie byli ważni również dla rozwoju romantyzmu – pisarz EA Poe, malarz West, czy kompozytor Gottschalk i wielu innych. Amerykanie byli ważniejsi dla rozwoju romantyzmu niż wiele państw europejskich. Niestety, byli też ważni dla rozwoju postmodernizmu, który nie jest pragmatyczny (chyba, że dla dochodów uprawiających go szamanów)

Piotr: Bez przesady z tym pragmatyzmem, to akurat amerykański odpowiednik mało ciekawego europejskiego  pozytywizmu. Dużo istotniejszy jest tu pragmatyzm etyczny, czyli holenderski liberalizm i brytyjski utylitaryzm. Pragmatyzm bez etyki Spinozy czy Benthama jest bez sensu.

Chris:  Patrząc na te, często będące w konflikcie ze sobą, przytoczone tu definicje odświeżam sobie często powtarzaną w USA maksymę: „you have to be book smart and street smart”. To taka wersja filozofii dla każdego. Dlatego uważam, że siła tego kraju tkwi między innymi w tym, że wiedza lub mądrość nie są w USA wartością dostępną tylko do wybranych i utytułowanych, ale wartością, z której każdy ma prawo skorzystać, niezależnie od sposobu, w jaki je adaptuje.

Janusz: Pracując w USA i w Polsce widziałem różnicę codziennej kultury i podejścia do życia. Europejczycy są często gadaczami analizującymi ze śmiertelną powagą wszystko, co negatywne. Na wielu zebraniach pytanie roztrząsane było, dlaczego czegoś nie można zrobić, a nie jak to zrobić. Amerykanie są pragmatyczni na co dzień. Nie studiują pragmatyzmu, ale intuicyjnie rozumieją jego zasady. Europa lubi, jak powiedział Piotr co chwilę kawusie I mielenie jęzorem aby się pokazać:  „Pan nie wie kim ja jestem”,  „Ja wiem lepiej”. Wiele komentarzy w dyskusjach Racjonalisty ilustruje to, co piszę. Dlaczego ja to wiem, bo sam taki byłem.

Chris:  I to jest znamienne, bo mam identyczne doświadczenia i perspektywę. Pamiętam dobrze jak wiele miałem podobnych zachowań, bo od środowiska nabrałem chorego przekonania że to ma jakąś wartość – zresztą nawet do tej pory jest to tutaj szanowane. Dlatego będąc w Europie, a zwłaszcza w Polsce nie wpycham się bez kolejki, nie zajeżdżam nikomu drogi i staram się nie utrudniać życia innym. Nie dlatego że nie potrafię, tylko dlatego, że wstyd mi, że kiedyś sam tak robiłem.

Janusz: Jacek, dziękuję za komentarz. Ja nie jestem artystą, ani broń Boże filozofem ani historykiem. Ja jestem technologiem I matematykiem. Filozofowie mnie mało poważają a ja ich wzajemnie. Ale poważam Twoje komentarze i uczę się nowych faktów od Ciebie. Japoński artysta Ueshiba powiedział, że jeśli nie uczysz się czegoś nowego, to jesteś martwy. To jest dobre motto dla nas wszystkich.

Ameryka może się pochwalić, że jest sukcesem wielokulturowości. Na przykład w firmie Boeinga gdzie pracowałem na naszym oddziale mat-info było około 20 narodowości. Europa (Francja, UK,  Niemcy, Szwecja ) nie jest sukcesem. Wielokulturowość w tych krajach poważnie zwiększyła  przestępczość i gwałty kobiet. Świadczy o tym statystyka ONZ opublikowana w 2012. Wierni religii pokoju zachowują się dobrze w USA, bo jest ich mało. 5 milionów na 300 milionów obywateli. Historia pokazuje, że rozróbka zaczyna się, jak jest ich proporcjonalnie więcej.

Chris:  Ponieważ temat wydaje się być niewyczerpany uważam, że omówiliśmy tutaj tak wiele aspektów, że możemy w tym punkcie zakończyć ten wątek. Napewno nie sposób nawet w formie tak długiej dyskusji poruszyć choćby najważniejsze kwestie. To tylko dowodzi, jak jak wielki jest deficyt wiedzy na ten temat i jak wiele jest do zrobienia na polu przybliżenia tych wielkich organizmów kulturowych.

O autorze wpisu:

  1. W uzupełnieniu do materiału i w odniesieniu do charakterystyki podanej przez Janusza w całej kulturze euro-amerykańskiej daje się obserwować trzy główne nurty: amerykański – yes we can, ciągła presja zmiany na lepsze, zachodnio europejski – widoczna potrzeba zmian ale długie dywagacje dlaczego są trudności oraz wschodnio europejski – cała energia w krytykanctwo a na zmiany brak już sił.

  2. Kultura na drogach USA i wolność słowa
    Ci panowie piszą od rzeczy
    Mieszkam w stanach i nie widzę ani jednego ani drugiego

  3. W rzeczywistości Europa mimo jej wielu bezdyskusyjnych wad‚ nadal jest miejscem gdzie żyje się najlepiej o czym świadczą wszystkie wskażniki ONZ. Poza tym z tym amerykańskim pragmatyzmem bym nie przesadzał. Cały ten American Dream i naiwna wiara w pieniądz i jego twórczą siłę to nic innego jak jedna wielka utopia będąca jedynie przeciwległym biegunem komunizmu. Tymczasem ChRL i reszta Azji boleśnie weryfikuje i odczarowuje zaklęcia liberalnych dogmatów‚ wyrosłych na gruncie protestanckim (nb europejskim jak właściwie wszystko co powstało w USA).

    1. „Jedynie przeciwległy biegun komunizmu” – powiedz to ofiarom Stalina albo Mao. Albo wyjedź ze swojego kapitalistycznego kraju i zasmakuj w urokach Korei Północnej. 

  4. USA jest w kryzysie obecnie klasa średnia zanika. Mała garstka obrzydliwie bogatych którzy żyją z pracy innych i reszta biedna zasuwa na nich. System zdrowotny dla wybrańców tak jak ubezpieczenie. drogi a oferujący nie tak wiele jakby mogło się wydawać. Nawet jak masz ubezpieczeni to tylko do pewnej kwoty potem leżysz. Do tego jak chorowałeś poważne np. rak to możesz już potem ubezpieczenia nie dostać bo jesteś w strefie ryzyka, że znowu zachorujesz. Tzw. amerykański sen skończył się jakieś 30 lat temu ostatnie kryzysy pokazał to dobitnie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *