Amerykańskie idiotyzmy – zemsta a la Tarantino

Nie jestem miłośnikiem filmów Quentina Tarantino. Owszem nie można mu odmówić niesamowitego talentu dramatycznego i znakomitego wyczucia akcji, oraz energii i bogactwa barw jakich europejscy twórcy mogą pozazdrościć, ale chyba nie zamierzają bo wolą klecić filmy o samobójcach, problem polega na tym że Tarantino kreci filmy o mordercach którymi są u niego także nawet przede wszystkim bohaterowie niby pozytywni.

Tarantino wychodzi od motywu a la Charles Bronson czyli motywu zemsty, i wszystko fajnie zwłaszcza że źli ludzie w jego filmach są faktycznie tak źli jak to tylko możliwe, lecz zemsta na masową skalę w stylu Inglorious Basterds, Django czy Kill Bill przybiera niesmaczne rozmiary czystek etnicznych i powoduje przynajmniej u mnie przypływ litości i sympatii do mordowanych złych.

Trzeba oddać Tarantino, że nie ma chyba żadnych uprzedzeń ogólnych, zarzuty o mizogynizm które często go dotyczą są raczej nietrafione, a na przykład Niemcy potrafią być nie tylko źli ale także dobrzy, i uwielbiam niektóre poszczególne sceny jego filmów Np gdy Landa czyli Christoph Waltz zamawia śmietankę do ciastka, czy wizytuje rodzinę farmerów francuskich, dramatyzm tych scen czasem bije na głowę to co wykrzesaja z siebie inni reżyserzy, podoba mi się także niezgoda na niesprawiedliwość która jest w ogóle jedną z sympatycznych cech Amerykanów, lecz karykaturalne rozmiary zemsty ośmieszają ją i niszczą cały efekt. Jeśli Tarantino zależy wyłącznie na jatce, powinien wybrać inne, mniej kontrowersyjne tematy.

Jeszcze o filmach w USA i Europie:

Pozdrawiam
Pn

O autorze wpisu:

Piotr Marek Napierała (ur. 18 maja 1982 roku w Poznaniu) – historyk dziejów nowożytnych, doktor nauk humanistycznych w zakresie historii. Zajmuje się myślą polityczną Oświecenia i jego przeciwników, życiem codziennym, i polityką w XVIII wieku, kontaktami Zachodu z Chinami i Japonią, oraz problematyką stereotypów narodowych. Wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów w latach 2014-2015. Autor książek: "Sir Robert Walpole (1676-1745) – twórca brytyjskiej potęgi", "Hesja-Darmstadt w XVIII stuleciu, Wielcy władcy małego państwa", "Światowa metropolia. Życie codzienne w osiemnastowiecznym Londynie", "Kraj wolności i kraj niewoli – brytyjska i francuska wizja wolności w XVII i XVIII wieku" (praca doktorska), "Simon van Slingelandt – ostatnia szansa Holandii", "Paryż i Wersal czasów Voltaire'a i Casanovy", "Chiny i Japonia a Zachód - historia nieporozumień". Reżyser, scenarzysta i aktor amatorskiego internetowego teatru o tematyce racjonalistyczno-liberalnej Theatrum Illuminatum

  1. Fajnie, że poruszyłeś ten temat. To przerysowywanie do granic absurdu to jedna z amerykańskich cech kulturowych. Ja tłumaczę sobie to jako wyznaczanie nowych granic, choć sam, podobnie jak Ty nie jestem zwolennikiem tego kierunku i uważam, że umiejętność zatrzymania się pośrodku to ważna umiejętność. Z tych samych powodów nie trawię idei Steve Jobsa, którego „geniusz” marketingowy opierał się modelu, w którym gdziekolwiek się nie obrócisz będzie Apple. Jeżeli ten instynkt równowagi przywiozłem z Europy to jestem z tego bardzo zadowolony. Różnica polega na tym, że Amerykanie najczęściej wyrażają szacunek, a nawet podziw dla moich doświadczeń europejskich. Nie ze względu na europejski kompleks, bo moi przyjaciele, którzy mieszkali w Azji lub w Afryce mają „wyższe notowania” (większa różnica kultur, większe wyzwania) W Europie natomiast moje doświadczenia amerykańskie są różnie odbierane. W UK i w Hiszpanii pozytywnie, choć nie entuzjastycznie. Natomiast w Polsce to jest najczęściej mniej lub bardziej skrywana wrogość lub zawiść.

    1. W Europie natomiast moje doświadczenia amerykańskie są różnie odbierane. W UK i w Hiszpanii pozytywnie, choć nie entuzjastycznie. Natomiast w Polsce to jest najczęściej mniej lub bardziej skrywana wrogość lub zawiść.
      Co racja to racja. Mam takie same doświadczenia

      1. Kiedy przeczytałem, że ma Pan doświadczenia z mieszkania poza Polską to od razu się domyśliłem, że ta część będzie znajoma. Wszyscy ludzie, których znam, a którzy w miarę normalnie mieszkali i żyli za granicą, po przyjeździe do Polski są traktowani wrogo, bo nie wierzą już w infantylne mity, na których tzw. „prawdziwa polskość” się opiera.

  2. Film panie redaktorze ma służyć R O Z R Y W C E. Ta rozrywka może mieć różny wymiar i sięgać do różnych rzeczy ale zawsze ma mieć porządną warstwę fabularną. W tej kategorii film Marsjanin niestety ociera się o banał. Nuda. Dlatego też filmy Tarantino pomimo, że nie zawsze są science to prawie zawsze są wręcz napakowane środkami wyrazu które sprawiają że mamy do czynienia ze sztuką filmową a nie nagraniem filmowym.

      1. W sztuce sens jest indywidualną reakcją odbiorcy. Sens (cokolwiek to niby znaczy) nie jest środkiem wyrazu artystycznego. Pod tym względem Marsjanin jest kilka długości za nawet najsłabszymi filmami Tarantino. Do sztuki nie wnosi nic. A już kompletnym nieporozumieniem jest że wnosi cokolwiek do science
        Czy jakikolwiek film wnosi cokolwiek do historii?

          1. Tylko dla tych co uznają filmy za „prawdę”. Ja nie dostrzegam w filmach Tarantino żadnego rasizmu, być może dlatego że go tam nie ma (to subiektywna ocena) albo dlatego, że taki element prowadzenia fabuły uznaję za… fabularny. Aha, jeśli chodzi o „Bękarty wojny” to też mi się nie podobał i uważam że to najsłabszy film QT. I być może w tym się zgodzimy ale niektóre motywacje bohaterów były dla mnie niezrozumiałe.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *