Christopher Hitchens. Misjonarska miłość. Matka Teresa w teorii i w praktyce. Cała książka do pobrania

[divider] [/divider]

Misjonarska

[divider] [/divider]

Z okazji kanonizacji przypominam „Misjonarską miłość” Hitchensa – pierwszą krytyczną książkę o Matce Teresie, która przetłumaczyłem i wydalem 15 lat temu. Czytajcie do woli, calkiem za darmo

Otwórz książkę w PDF

Możesz też pobrać tutaj:

misjonarka

O autorze wpisu:

Aktywny działacz ateistyczny, humanistyczny, feministyczny i prolaicki. Prezes Towarzystwa Humanistycznego, z wykształcenia psycholog. Wydawca książek o tematyce ateistycznej, humanistycznej i filozoficznej. Publicysta aktywny w wielu polskich gazetach i magazynach. Redaktor RacjonalistaTV.

  1. Po wstępie zanosi się że doczytam do końca. Dziękuję
    🙂 „/../ Grupa nieuprzejmych czarnoskórych mężczyzn wdarła się wtedy do
    biura Matki /../” hehe

  2. Jeśli to wszystko jest prawda, to aż trudno uwierzyć, że taka babina robiła w ciula FAO, WHO, ONZ, rządy, uniwersytety, media, komitet noblowski itd.
    Opowieść Hitchensa trochę teorią spiskową zalatuje.

    1. To prada w stu procentach. Nawet Watykan nie kwestionaował zawartych w książce informacji, a po jej śmierci dowiedziliśmy się jeszcze więcej, m.in tego, ze MT była niewierząca.

      1. Kościół „nie zakwestionował”, czy raczej po prostu zignorował prackę Hitchensa?
        .
        Nie wątpię, że misjonarki miłosierdzia mogły mieć na koncie masę niedociągnięć i brak profesjonalizmu, ale w ten spisek papiesko-reganowsko-jakiś tam nie wierzę (włączaniem w to amerykańskich sekciarzy i albańskich komunistów do reszty uniewiarygodnił swoje tezy). Jak dla mnie Hitchens przedobrzył – spodziewałem się suchych faktów, a on okrasił je mętnym sosem globalnego spisku. W dodatku nieraz tylko na podstawie wspólnego zdjęcia (skąd my to znamy?)
        No i te tajne konta. Zawsze muszą być jakieś tajne konta.
        .
        Depresja i zwątpienie MT to nie jest dokładnie to samo, co bycie niewierzącą.

        1. Tak, oczywiscie wiadomo, zrobilem na ten temat rozmowe dla racjo.tv jakiś rok temu. Dotąd jednak nie słyszalem, zeby ktoś wpadł na trop „nadziei”, która zastąpiła w praktyce wiarę w większości wypadków. Nie twierdzę, że ci niweirzący, którzy mają nadzieję, to już ateiści. To zresztą kwestia drugorzedna, definicyjna. Co do ciężaru dowodu, to faktycznie spada on na tych, którzy cheoliby wykazać istenienie boga lub bogów. Wielu wierzących, a kiedyś również poważnych ( wsensie spolecznym) filozofoów chętnie się takiego zadania podejmuje. Wiara rzecz jasna takiego dowodu nie potrzebuje, choc stanowisko kosciola (wielu autorow) jest w tej sprawie dosc tajemnicze i postuluje zgodność wiary z rozumem.

      2. Panie Tomku, Watykan raczej wziął na serio to, co Hitchens w filmie (1994) i w książce (1995) na temat Matki Teresy wygadywał, bo inaczej nie powołałby go na świadka w procesie beatyfikacji (dziennikarz, jako z resztą jedyny, otrzymał rolę „adwokata diabła”, 1997).

      3. Matka Teresa była niewierząca? Tu Pan chyba poszedł za daleko. Muszę to odszukać koniecznie. Mam do Pana jeszcze jedno pytanie. Wspominał Pan, że robił badania na temat polskich wierzących, z których wynikało, że oni bardziej maja nadzieję, że coś jest, niż że wierzą. Gdzie można zapoznać się z tymi badaniami. Czy jest jakiś ślad po nich, jakieś nagranie? Pytam, bo gdy tylko o tym usłyszałem, to zapragnąłem obejrzeć takie zwierzenia, a przynajmniej poczytać o nich.

        1. Proszę pana, kilka lat po śmierci MT opublikowano w UK jej listy, w ktorych mowi wprost, ze nie ma w niej wiary, nie ma boga itp. Za pare dni wstawie swoj artykuł na ten temat z cytatami z tych listów. Co do Pana pytania o nadzieję, to były moje osobiste badania/rozmowy wśrod osob praktykujących z malego maisteczka. Pisalem o tym krótko kilka razy, ale raportu z badań nie sporządzielem, bo badnie miało zbyt nieformalny charakter. Dobrze by było je powtórzyć w wersji „dopiętej” metodologicznie, ale nie wiem, czy wtedy OB byłyby rownie szczere.

          1. Te badania byłyby ciekawe.
            Ale myślę, że dobrze by było najpierw przyjąć jakąś definicją wiary i nadziei (potoczną, albo jako cnót teologicznych).
            Zauważyłem bowiem, że ateiści bardzo chcą definiować wiarę jako odpowiednik wiedzy i pewności (bo to pozwala im łatwo wyszydzać naiwność i głupotę wierzących), podczas gdy wiara jest z definicji przyjmowaniem BEZ DOWODU, czyli nie jest ani wiedzą ani pewnością jaką daje nauka, tylko pewną intuicją.
            Może dlatego postrzega pan wiarę tylko jako nadzieję.
            .
            To się poniekąd łączy ze sprawą stanu duchowo -psychicznego MT. Nie znam wprawdzie jej listów, ale tego typu zwątpienie (brak niezachwianej i ufnej wiary) nie jest niczym niezwykłym w historii chrześcijaństwa. Już w ewangelii pewien człowiek na pytanie czy wierzy mówi do Jezusa: „wierzę, zaradź memu niedowiarstwu”.

          2. To jest dobra „sztuczka” religii. Im bardziej ktoś nie wierzy, to mówi się mu, że prawdziwa wiara polega na zwątpieniu. Tym samym można zachować kolejną owcę w owczarni.

    2. Tomku. w moim badaniu celowo używalem pojęć wiary i nadziei tak, jak rozumieli je badani. Oni sami decydowali, czy stan ich 'ducha” lepiej oddaje słowo „wiara” czy „nadzieja” i i wszyscy (sic!) uznali, że „nadzieja”. Jest oczywiste, ze wiara jest czymś innym niż wiedza – wiedza wręcz wyklucza wiarę logicznie i psychologicznie. Nie wydaje mi się, żeby ateiści mieli jakiś wyrobiony i uzgodniony pogląd w tej sprawie. Chyba niewielu ateistów tym się interesuje, co mnie dziwi, prawdę powiedziwszy. Jest też oczywiste, że wiara może byś silna, głęboka lub słaba, wciąż jednak wyczuwalna jest różnica między wiarą a nadzieją. Wydaje mi się, że w Polsce zaledwie okolo 10 procent ludzi naprawdę WIERZY w najważniejsze treści doktryny katolickiej. Okolo 50 procent ma nadzieję lub w ogóle o tych sprawach nie myśli (apateiści); pozostali to ateiści, liberalni katoliccy intelketualiści i pseudokatoliccy protofaszyści, używający wiary i religii instrumentalnie.

      1. 10%?
        może tak być
        O tym że duża część katolików nie wierzy w Trójcę, diabła czy inne doktryny wiadomo od dawna (także z badań katolickich), ale to jeszcze nie jest ateizm.
        .
        O tym że ateiści zwykle źle rozumieją pojęcie wiary wnioskuję z bardzo często powtarzanych w rozmowach zarzutów typu: „jak można wierzyć w Boga, skoro nie ma żadnych dowodów jego istnienia”, albo oczekiwań: „ciężar dowodu leży po stronie tego, kto twierdzi, że wierzy”.
        A przecież gdyby istniały dowody na istnienie Boga to wiara w niego by była już niemożliwa, bo by była wiedzą. Prawdę mówiąc mam wątpliwości, czy taki „dowodliwy” Bóg zasługiwałby jeszcze na miano Boga.

        1. Jeśli będę wierzył, że można przeżyć 100 dni bez wody i pokarmu, to chyba wydaje się całkiem uzasadniona krytyka – jak mogę wierzyć, że można przeżyć tak długo? Jak można wierzyć, że nosorożce potrafią latać? Nie da rady ot tak po prostu zasłonić się wiarą i wymagać, by inni nie reagowali na absurdy, ponieważ, niby to, wiara z natury rzeczy nie wymaga dowodów. Przyjmując takie kryteria, trzeba byłoby wprost stwierdzić, że wiara jest synonimem wariactwa. Wiara w nauce wynika z faktów, pewne odkrycia sprawiają, że jakiś naukowiec wierzy, iż możliwy będzie lot na księżyc, współcześnie wierzy, że możliwy jest lot na Marsa. Nie inaczej jest z wiarą religijną, opiera się na pewnych przesłankach, umieramy, mieliśmy przodków, ktoś musiał być tym pierwszym itd. Od początków religii wiara jest uzasadniana. Wiedza na której wyrasta jest jedynie lichej jakości. O tym, że wiara ma podstawę w wiedzy świadczy fakt, że wykonujemy pewne czynności – jeśli zrobię to, to dostanę tamto, jeśli będę chodził do kościoła do pójdę do nieba itd. Czyli musimy poświęcić mniej lub więcej czasu by wypełnić pewne zadania, pomodlić się przed snem, wyspowiadać, wykonać pokutę, obchodzić święta itd. Tak jak w nauce, jeśli chcemy polecieć na Marsa musimy poświęcić czas i energię.

          Z nadzieją jest inaczej, nie angażuje naszego czasu i energii, mam nadzieję, że istnieje życie po życiu, ale na tym koniec, nie tracę na to czasu. Mam nadzieję, że piłkarze wygrają, ale nawet nie muszę oglądać meczu. Wiara religijna jest osadzona na fałszywej wiedzy, wiara naukowa ma zdecydowanie rzetelniejszą podstawę. Dlatego spokojnie możemy zapytać o to – jak możesz wierzyć, że polecimy na Marsa? I to akurat da się jakoś sensownie uzasadnić.

          1. „jak mogę wierzyć, że można przeżyć tak długo?”
            .
            Nie można, bo są twarde dowody, że to niemożliwe
            To jest przekonanie WBREW dowodom
            .
            A ja mówię jedynie o przekonaniu BEZ dowodów.
            Ateizm jest tak samo nieudowodniony jak teizm
            Nadzieja ateisty, że jego czyny nie zostaną osądzone po śmierci, jest równie niepewna jak nadzieja wierzącego, że zostaną nagrodzone.

          2. Panie Tomku, biorąc ogólnie, w przypadku twierdzeń tzw. egzystencjalnych, postulujących istnienie czegoś, ciężar dowodu spoczywa na tym, kto postuluje to istnienie. Co zaś do boga chrześjina, to jest to koncepcja wewnętrznie sprzeczna. Polecam mądry artykuł Petera Singera na stronie Towarzystwa Humanistycznego:

            http://www.humanizm.net.pl/singer81.html

          3. To jak właściwie definiuje pan pojęcie „wiara”?
            Mi się zawsze wydawało, że wiara z definicji jest przekonaniem przyjmowanym BEZ DOWODU, więc jak można się domagać dowodów? To nielogiczne.
            Udowodniwszy przedmiot wiary zmieniamy wiarę w wiedzę.
            Gdyby ktoś proponował np. żeby dopisać modlitwę o chorych na listę procedur medycznych, to przyznałbym panu rację. Ale chyba nawet najgorliwsi religianci tego nie robią.
            .
            Peter Singer fantazjuje o tym, co by robił, gdyby był Bogiem. Udowodnił tylko tyle, że Bóg nie jest Peterem Singerem. Nie jest ani pierwszym, ani ostatnim ateistą, który udowodnił, że nie jest Bogiem.
            Z tego nie wynika wewnętrzna sprzeczność idei Boga.

          4. Panie Tomku, najwyraźniej nie przeczytał pan artykułu Singera. Co do wiary, już pisalem; oczywiscie jest to prezkonanie przyjęte bez dowodu, ale nie o tym pisalem. Nawiązywalem do pana wczesniejszego wpisu o tym, ze ateizm tez jest rodzajem wiary, co jest nieprawdą. jest racjonalnym przekonaniem, przyjętym w oparciu o logicznie poparwne przesłanki metodlogiczne.

          5. Przeczytałem. Nie bez pewnego znużenia, bo wielu ateistów pisało już bardzo podobnie.
            Konsyliacyjnie dodam tylko, że gdybym ja był Bogiem, to próbowałbym urządzić świat podobnie jak chciałby tego Singer. Ale żaden z nas nie jest Bogiem.
            .
            Ateizm nie jest przekonaniem przyjętym w oparciu o logicznie poprawne przesłanki metodologiczne. Ateizm jest arbitralnym założeniem, albo wynika z założenia materialistycznego albo scjentystycznego.
            Wiedza naukowa o tym kim jesteśmy (efemeryczne strukturki białkowe, które przypadkowo powstały na zagubionym w kosmosie malutkim okruszku skalnym) nie pozwala żywić wielkiej nadziei, że nasza zdolność odbierania pewnych bodźców (czyli obserwacja i doświadczenie) ma cechy omniscjencji.
            Jest to mało prawdopodobne.

          6. Pani Tomklu, nie spodziewalem sie, ze Pan sie ze mną zgodzi, mialem jednak nadzieję na jakąś szczyptę uzasadnienia. Tymczasem pan bez śladu argumentu odrzuca moja teze i oświadcza, że a. jest arbitralnie przyjętym zalożeniem, co jest – wybaczy pan – nonsensem. No ta ja na to oświadczam, ze jest racjonalnym przekonaniem i na tym kończę swój udział w tej wymianie wypowiedzi.

          7. Wykazałem słabość argumentacji Singera.
            Jednocześnie zgodziłem się w tym, że moje emocje i rozumowanie są bardzo podobne do emocji i rozumowania Singera. Ja też nie potrafię się pogodzić z istnieniem zła i gdybym tylko mógł, to bym mu zapobiegł.
            Ale to wcale nie dowodzi nie istnienia Boga.
            .
            Inna rzecz, że bez idei Boga pojęcie zła staje się bardzo mętne, żeby nie powiedzieć beztreściowe, więc argumentacja Singera się zapętla: wniosek rozwala przesłanki, które do tego wniosku doprowadziły.

  3. Czytalem opis uslug Matki Teresy w domu smierci chorych w Kalkucie ktory M Teresa prowadzila.Lekarze twierdza ze nie uzywala lekarstw ktore mogly pomoc wielu umierajacym pacjentom. M Teresa uwazala choroby za znak od boga ktory daje cierpienie prowadzace do zbawienia.
    +Obok tego M Teresa dbala o swoja reputacje i swiatowy rozglos i slawe. To nie znaczy ze nie miala dobrych intencji ale nie byla kompetentnym lekarzem .Milion dolarow Nagrody Nobla mogl byc wykorzystany lepiej.
    Pomimo tego zarobila na zostanie swieta co by sprawilo jej niewatpliwa radosc.

    1. Z tym cierpieniem to i u mnie w rodzinie trochę tak było. Słyszało się czasami, że Pan Bóg wybiera takich ludzi, by chorowali, bo szczególnie ich umiłował. Moja babcia powtarzała też czasami, że Pan Jezus cierpiał, więc i my musimy cierpieć. Nie wspominając już o tym, że kwestia cierpienia rozumiana jest jeszcze tak, że skoro Żydzi ukrzyżowali Jezusa, to mamy niejako prawo zadawać im równie wielkie cierpienia. Jak ktoś jest zainteresowany tym zagadnieniem, to niech sięgnie do słynnego filmu „Shoah” Claude`a Lanzmanna. On jeździł po polskich wioskach w latach 80. i nagrywa wypowiedzi śmierdzących – jak sam twierdził – chłopów polskich. Pamiętam fragment filmu – stoi grupka przed jakimś wiejskim kościołem i przekonywali wyraźnie zadowoleni, ze Żydzi cierpieli za to, że Pan Jezus cierpiał.

  4. Dużo panowie mówią o ateizmie: moja ,,recepta” na ateizm: logiczne myślenie, wiedza wszelaka, czytanie t.zw. mądrych książek, zgłębienie historii wszelakich religii na świecie.

  5. Gdzie mogę kupić ksiązke ,,misjonarka  miłości" kurcze już chyba wszedzie szukałam lecz nie mogę znalezc

  6. Kompletnie nie rozumiem dlaczego tytuł 'The Missionary Position' czyli 'Pozycja Misjonarska' został przetłumaczony jako 'Misjonarska miłość'.
    Niepotrzbna ingerencja i wg. mnie duża pomyłka.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *