Czy Putin spotka się z kalifem w Jałcie?

Wydawcy map, podobnie jak wydawcy podręczników szkolnych, mają zawsze pełne ręce roboty. Mapy, w szczególności mapy polityczne, lubią się zmieniać.

 

Władimir Putin gwarantuje nam, że Krym już do Ukrainy nie powróci, a to z tego powodu, iż jest dla Rosjan świętością, jako że tam ochrzcił się kijowski książę, czyli Krym jest kolebką ruskiego chrześcijaństwa. Oficer KGB wie co mówi, no bo jeżeli książę kijowski na Krymie się ochrzcił i dlatego Krym jest dla Moskwy święty, to jak święty musi być dla Moskwy sam Kijów? Dało się zmienić granice Gruzji, da się zmienić granice Ukrainy. Można liczyć na to, że świat troszkę pomarudzi i przestanie, a potem wydrukuje nowe mapy i będzie święty spokój. Ćwierć wieku temu w Europie wszystkie mapy diabli wzięli, potem były drobne korekty, bo się Słowacy z Czechami aksamitnie rozwiedli, Jugosłowianie rozwodzili się mniej aksamitnie, wygląda na to, że teraz zaczynają się poważniejsze rozgrywki.

Andrej Amalrik, w końcu lat 60. ubiegłego wieku wieszczył rozpad ZSRR i przewidywał, że nowy świat wyłoni się z morza krwi. Sam rozpad przeszedł w miarę spokojnie, bo jak na taką zawieruchę wojna czeczeńska i wojny w byłej Jugosławii, nie były w żaden sposób porównywalne do dramatu pierwszej i drugiej wojny światowej, konfliktów lokalnych oczywiście nie brakowało. 

Z konfliktami lokalnymi jest tak jak z wypadkami drogowymi. Kiedy w jednym miejscu ginie tyle ludzi, ile każdego tygodnia ginie na drogach, mamy żałobę narodową, rozproszone ofiary są powodem doniesień o zakłóceniach w ruchu kołowym.

 

W konfliktach lokalnych giną setki tysięcy ludzi, są miliony rannych, dziesiątki milionów ludzi zostaje bez dachu nad głową. Nadal są to konflikty lokalne, o których przebiegu dowiadujemy się, jeśli redaktor postanowi, że to ciekawe. Poważniejsze wiadomości zaczynają się, kiedy dochodzi do zmiany granic państwowych. Społeczność międzynarodowa ma nagle problem, co uznać, a czego nie uznawać, gdzie wyrazić dyplomatyczny protest lub wprowadzić sankcje, a gdzie posłać wojsko.

 

Zajęcie połowy Cypru przez Turcję wymagało wysiłków dyplomatycznych, żeby uspokoić Grecję. Zajęcie Falklandów przez Argentynę wymagało wysłania brytyjskich lotniskowców. Zajęcie Afganistanu przez ZSRR wymagało uzbrojenia afgańskich mudżahedinów, żeby mieli potem czym strzelać do Amerykanów, zajęcie Kuwejtu przez Saddama Husajna wymagało mobilizacji sojuszu atlantyckiego. Wojna z terrorem po 11 września, to już była nowa jakość, która początkowo nie była związana z przesuwaniem granic. Dopiero utworzenie kalifatu, czyli Państwa Islamskiego Iraku i Syrii skasowało granice między dwoma państwami i zapowiada likwidację kolejnych granic.

Mapa opublikowana przez ISIS z ich planami na najbliższe pięć lat.

Mapa opublikowana przez ISIS z ich planami na najbliższe pięć lat.

Zanim jednak do tego doszło widzieliśmy rozpad Somalii, Iraku, Jemenu, Syrii, walki islamistów w Nigerii, degrengoladę Afganistanu i Pakistanu. Liban od dawna nie jest już państwem w pełnym tego słowa znaczeniu, rozpadła się praktycznie rzecz biorąc Libia. Jak dotąd nie wymagało to jednak drukowania nowych map.

 

To, co się dzieje na wschód od polskiej granicy, z natury rzeczy niepokoi nas bardziej niż to, co dzieje się w Azji czy w Afryce. Tegoroczne orędzie prezydenta Putina zmroziło wielu, chociaż było tylko potwierdzeniem tego, co widzimy od dłuższego czasu. Jednak werble, które słyszymy w Moskwie współbrzmią z werblami w innych miejscach świata. Marszowej muzyce towarzyszą słowa wrogości do Zachodu i demokracji. W Teheranie hasło jest proste: „Śmierć Ameryce”. Słyszą je wszyscy prócz prezydenta Obamy.

 

Prezydent Putin o wszystkie nieszczęścia Rosji oskarża Zachód. Z pewnością nie jest rosyjskim Deng Xiaopingiem, nie widać tu żadnej koncepcji reform. Rosyjska demokracja, to rządy kleptokracji, do których Putin gwałtownie dorabia ideologię nacjonalistyczną i imperialne apetyty. Rosja, podobnie jak świat arabski i Persja, całkowicie zależy od eksportu surowców naturalnych, a swoje zapóźnienie ustrojowe, oświatowe i technologiczne kompensuje sobie koncentracją uwagi na zbrojeniach.

 

Podobnie jak przed drugą wojną światową, kiedy Europa nie zwracała zupełnie uwagi  na Japonię, a Ameryka ignorowała Hitlera, dziś niewielu analityków łączy dążenie Moskwy do zmiany map z analogicznymi marzeniami Istambułu, Teheranu, Pakistanu, czy pozornie śmiesznego swymi rozmiarami ISIS. Częściej niepokoją Chiny, mimo że (przynajmniej chwilowo) Chiny bardziej wydają się być zainteresowane rozwojem niż podbojem.

 

Chaos Bliskiego Wschodu wydaje się być kompletnie niezrozumiały, więc analitycy robią co w ich mocy, by przypadkiem nie podjąć próby poszukiwania kontekstu łączącego łańcuchy wydarzeń.

 

Konkurencja między islamem szyickim i sunnickim gubi się analitykom przy analizie poparcia Turcji dla ISIS (jeśli przypadkiem trafiamy na kogoś analizującego to poparcie), nikt nie próbuje nawet zastanawiać się dlaczego Pakistan walczy z talibami na własnym podwórku i wspiera ich w Afganistanie, analitycy niby wiedzą, że rządząca Turcją partia polityczna jest częścią Bractwa Muzułmańskiego, mówią jednak o tym rzadko, nie analizując ani celów Bractwa, ani jego macek czy to w Jordanii, czy w Egipcie i nie są nam w stanie powiedzieć, jak powiązany jest Hamas w Gazie z Istambułem, Doha i Teheranem. Ten ostatni walczy z ISIS, ale zbroi Hamas i zapowiada uzbrojenie Zachodniego Brzegu.

Afisz widoczny w wielu miejscach na ulicach irańskich miast.

Afisz widoczny w wielu miejscach na ulicach irańskich miast.

Czy jest możliwe, że kalifat budowany przez ISIS jest postrzegany przez Bractwo Muzułmańskie w Turcji jako kładka do odbudowy imperium osmańskiego, a więc islamskiego kalifatu pod tureckim przewodem?  Nikt dziś nie mówi wyraźnie, ale chwilowo widać nadzieję Ankary na to, że ISIS rozwiąże kwestię kurdyjską. Rosja wydaje się cieplej patrzeć na Iran i Syrię, ale przede wszystkim przygląda się uważnie, który z wrogów Ameryki na Bliskim Wschodzie ostatecznie wygra i z kim warto będzie rozmawiać w kwestii nowych granic.

 

W konflikcie szyicko-sunnickim obie strony (jeśli dla uproszczenia będziemy mówić tylko o dwóch stronach), deklarują, że pierwszym celem jest likwidacja Izraela, zaś umiarkowani przedstawiciele obydwu stron deklarują, że pragną tylko pokojowego rozwiązania w postaci bezwarunkowej rezygnacji Izraela z obrony swoich granic. Mógłby ktoś pomyśleć, że na całym bożym świecie największą kością niezgody jest Zachodni Brzeg, a wszystko inne, to zaledwie pochodna głównego konfliktu.

Problemem jest oczywiście okupacja, a okupantem jest Żyd, co z wielu względów sytuację bardzo komplikuje. Kilka dni temu Noru Tsalic opublikował fragment  stenogramu z posiedzenia brytyjskiego parlamentu w grudniu 1950 roku. Ówczesny wiceminister Spraw Zagranicznych, Kenneth Younger (Partia Pracy) w imieniu rządu uznał de facto aneksję Zachodniego Brzegu przez Jordanię.

 

Rząd Jego Królewskiej Mości został oficjalnie poinformowany przez rząd Haszymidzkiego Królestwa Jordanii o połączeniu Królestwa Jordanii z częścią Palestyny znajdującą się pod jordańską okupacją i kontrolą. Rząd jordański stwierdza w tym oświadczeniu, że ustawa o zjednoczeniu została jednogłośnie podjęta 24 kwietnia przez Jordańskie Zgromadzenie, które składa się z przedstawicieli obydwu terytoriów. Ustawa uzyskała zatwierdzenie tego samego dnia przez Króla [Jordanii]. Rząd Jego Królewskiej Mości postanowił formalnie uznać to połączenie. Korzystając z tej okazji, rząd zadeklarował, że postanowienia Anglo-Jordańskiego traktatu z 1948 roku stosują się do całego terytorium włącznie z przyłączonym.

 

Te działania wymagają wyjaśnienia w dwóch punktach. Pierwszy z nich dotyczy granicy między terytorium a Izraelem. Granica ta nie została ostatecznie określona. Istniejąca granica jest linią zawieszenia broni podpisanego między Izraelem a Jordanią 3 kwietnia 1949 roku i może być przedmiotem modyfikacji, które mogą być uzgodnione między tymi dwoma państwami w ramach Porozumienia lub innego końcowego uzgodnienia, które je zastąpi. Do czasu kiedy granica między Izraelem a Jordanią nie jest określona ostatecznym  porozumieniem między nimi, Rząd Jego Królewskiej Mości uznaje za terytorium, do którego odnosi się Anglo-Jordański Traktat to, które jest wyznaczone przez linię zawieszenia broni, lub inne modyfikacje, które mogą być uzgodnione przez obie strony. Drugi punkt dotyczy Jerozolimy. Ta część Palestyny, która jest obecnie połączona z Królestwem Jordanii obejmuje obszary zdefiniowane w Rezolucji przyjętej przez Zgromadzenie Narodowe Organizacji Narodów Zjednoczonych 9 grudnia 1949 roku o umiędzynarodowieniu Jerozolimy. Rząd Jego Królewskiej Mości pragnie oświadczyć w związku z ostatecznym  określeniem tego obszaru, że nie mógł uznać jordańskiej suwerenności nad żadną jego częścią. Rząd jednakże uznaje, że Jordania sprawuje faktyczną  władzę nad częścią przez nią okupowaną. Tym samym rząd uważa, że postanowienia Anglo-Jordańskiego Traktatu stosują się do tej części, do chwili gdy Organizacja Narodów nie ustanowi tam faktycznej władzy.

 

Cytując to parlamentarne wystąpienie Noru Tsalic zastanawia się, kiedy rząd brytyjski popełnił błąd – uznając jordańską aneksję Zachodniego Brzegu w 1949 roku, czy  uznając niepodległe państwo Palestynę w 2014? Twierdząc w 1949 roku, że granica nie została ostatecznie ustalona, czy mówiąc o „granicy z 1967 roku” w 2014? Tsalic dochodzi do wniosku, że Brytyjczycy popełnili błąd dwa razy, zarówno uznając okupację zagarniętego siłą terytorium, jak i uznając nowe państwo w granicach zagarniętego wcześniej terytorium i utraconego w wyniku kolejnej agresji.

 

Dla dyplomatów istotne jest to, kto de facto sprawuje kontrolę i co trzeba zrobić, żeby nic nie zrobić. Z punktu widzenia kartografów ważne są ostateczne porozumienia, takie jak w Jałcie i Poczdamie. Tu widzieliśmy wyraźne uzgodnienie stref wpływów i najpierw wstępny podział łupów, który po zatwierdzeniu w Poczdamie pozwolił na druk nowych map. Jałtańskie opowieści o gwarancjach dla wolnych wyborów były od samego początku puszczaniem perskiego oka do towarzysza Stalina, ważne było ustalenie, kto będzie sprawował realną władzę. Jałtańskie spotkanie możliwe było jednak dopiero w chwili, kiedy było jasne, kto będzie wyznaczał nowe mapy.

 

Putin może się spotkać z tureckim kalifem w Jałcie, może to być równie dobrze spotkanie z Najwyższym Przywódcą Iranu, tak czy siak możemy wierzyć, że nie tylko Krym nie wróci do Ukrainy, ale wiele granic będzie wymagało uzgodnienia, między tymi, którzy, jak to prezydent Rosji określił w swoim najnowszym Urbi et Orbi, „dysponują groźną bronią i rozmawiać ze sobą z pozycji siły nie pozwolą”.
P.S.  Wiadomość z ostatniej chwili – bliski doradca Putina oświadczył, że Izrael szkoli bojowników ISIS, żeby szkodzić interesom Moskwy na Bliskim Wschodzie.
Przy okazji przypominam piosenkę Jacka Kaczmarskiego o Jałcie:

Tekst ukazał się pierwotnie na stronie Listy z naszego sadu.
O autorze wpisu:

O Andrzeju Koraszewski, jednym z najwybitniejszych polskich racjonalistów, można by napisać całą książkę. Polecamy zatem wpis o nim i jego przyjaciołach z portalu Andrzeja - "Listy z naszego sadu". Oto on: http://www.listyznaszegosadu.pl/autorzy

3 Odpowiedzi na “Czy Putin spotka się z kalifem w Jałcie?”

  1. Taki kalifat raczej nie powstanie, świat islamu nie ma wspólnych interesów i zakończy się na Syrii i Iraku, może ewentualnie połknie w ostry konflikt państwa sąsiadujące.

    Ja bym się bardziej przejmował wyrzuceniem radykalnego islamistycznego elementu z Europy, a żeby to zrobić, to należy prowadzić restrykcyjną politykę imigracyjną, a także wyrzucić tych, którzy zagrożenie już stwarzają. Nie każdy muzułmanin jest radykałem, ale duża liczba muzułmanów w Europie tworzy dobre środowisko dla radykałów, takie w które mogą się wtopić i żyć pozostając niezauważonymi.

  2. @ Heisenberg -Obawiam się, że to sposób rozumowania wysokich urzędników ministerstw spraw zagranicznych. Dokładnie takie analizy prezentowano w początkach działalności rosyjskich komunistów i niemieckich nazistów. ISIS jest najbogatszą w dziejach grupą terrorystyczną, jest dla radykalnej młodzieży sunnickiej największą atrakcją, znacznie przebijającą Al-Kaidę. Jego popularność rośnie w zdumiewającym tempie. Jest obecny w wielu krajach. Najbardziej wystraszone są władze Jordanii, jest w Gazie, na Synaju, jest w Afryce. Lekceważące machanie ręką może okazać się zdumiewająco błędne. Nie musi, historia jest nieprzewidywalna, ale warto o tym pamiętać, że brutalność bywała już skuteczna, a sukcesy zaczynały się od śmiesznie małych grupek.

  3. Niezapominajmy o starej Europie…tu nacjonalizm tylko dobrze drzemie.Werble ze wschodu i poludnia sa juz slyszalne w oddali. Poki co w Europie jeszcze werble nie graja marsza, tak ze owy smacznie jeszcze spi…ale do czasu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *