Dlaczego odrzucam religię, a zwłaszcza katolicyzm

Odkąd zacząłem poważnie myśleć o rzeczywistości czułem się rozdarty między moim uwielbieniem dla pewnej hierarchii i porządku społecznego, a wolteriańskim odrzuceniem wszystkiego, co utrudnia codzienną ludzką egzystencję. Przyczyny tego rozdarcia upatruję w przesiąknięciu wszystkiego co prawicowe duchem religijnym, co szczególnie widoczne jest w Polsce, gdzie prawicowy oznacza tyle co katolicki. A przecież skąd inąd wiemy, że obecny Kościół jest mocno socjalny i modernistyczny w niektórych sferach swej działalności.

Kolumbijski konserwatysta ultrakatolicki Nicolás Gómez Dávila (1913-1994) pisał: „Najkrótszą i najdokładniejszą definicję prawdziwej cywilizacji napotkałem u Trevelyana: A leisured class with large and learned libraries in their country seats (klasa próżniacza z jej wielkimi i uczonymi bibliotekami w wiejskich domach)”. Jestem skłonny się zgodzić z nim lecz trzeba tu zauważyć, że Dávila zapomniał, że Trevelyan był wigiem i liberałem, a owa szlachta ziemiańska również do ultra religijnej bynajmniej nie należała. Mówimy tu o liberalnej oświeconej Anglii XVIII i XIX wieku. Jak widać nawet taka konserwa jak Dávila instynktownie wyczuwa, że liberalizm jest najlepszą ideą polityczną i najbardziej ludzką. Tak więc ów dziwaczny i chybotliwy związek konserwatyzmu społecznego z religijnością jest zjawiskiem powszechnym.

Tu warto zapytać; a co by było gdyby część owej „leisured class” była gejami lub libertynami? Historycznie wiadomo, że bywało i tak. Oczywiście nic by się nie stało — konserwatywna struktura nie ucierpiałaby ani odrobinę, ale spróbujmy to wytłumaczyć jakiemuś gorliwemu polskiemu parafianinowi…

Moje poszukiwania pewnego ładu w rzeczywistości powodowały, że przez jakiś czas zachowywałem ideę Boga na własny użytek, jako synonimu pewnego kosmicznego ładu filozoficznego, jednak mój Bóg nie był małostkowym liczykrupą warzącym poszczególne grzechy i grzeszki, lecz bogiem filozoficznym, który w ludzkie sprawy się nie wtrąca, bo i po co, wystarczy mu stworzyć świat i być z niego dumnym. Szedłem wiec za deizmem Tolanda, Voltaire’a i Paine’a.

Do niedawna ateizm i deizm miały posmak rzekomych sympatii wobec ZSRR i komunizmu, podczas gdy katolicyzm a la Wyszyński stanowił kwintesencję dobrego „jędrusiostwa” (zupełnie odwrotnie było i jest w Hiszpanii), dziś młodzi biorą śluby katolickie tylko z szacunku dla rodziców, lub ulegając ich presji. Za 1-2 pokolenia prawdopodobnie będziemy nowoczesnym zachodnim społeczeństwem świeckim. Demokracja, którą uważam za gorszy ustrój od monarchii oświeconej, przydaje się akurat w tym procesie dopasowując wygląd społeczeństwa do woli większości, która ma dosyć trucia o wyimaginowanych grzechach i słuchać co podstarzali prawiczkowie mają do powiedzenia o seksie.

Katoliccy konserwatyści, tacy jak np. prof Wielomski uważają, że ja jako prawicowy wolterianin powinienem zachować swój religijny sceptycyzm dla siebie, ceniąc religię jako podstawę ładu społecznego. Cóż, ja to odczuwam jako kreowanie hipokryzji. Sam Voltaire zmieniał kilkakrotnie zdanie w tym względzie, w końcu postanowił nie (od)ewangelizowywać chłopów, z obawy przed tym, że wraz z religią znikną ich podstawowe hamulce przed występkiem, lecz o pewnej akceptacji dla takiego dwutorowego myślenia u niego nie może być mowy. Voltaire uważał, że nigdy całe społeczeństwo nie będzie zdolne porzucić religii dla bardziej wyrafinowanej i przydatnej filozofii moralnej, ale cała elita, która ma możność uczenia się i doskonalenia winna to uczynić.

Po pierwsze Biblia promuje przestarzały model moralności. Jest to księga pełna kar za najlżejsze przewinienia, rekomendująca karę śmierci nie tylko za homoseksualizm, ale i za nieposłuszeństwo dzieci wobec rodziców czy złamanie szabatu. Dla naszych czasów nadaje się tylko liberalny model moralności, inaczej przy obecnym przemieszaniu różnych etnosów będziemy mieli permanentną wojnę domową. Zresztą o to właśnie chodziło liberałom, masonom. Ocenia się, że ok. 20-50 % księży katolickich to geje. Skąd więc ta niechęć do gejów świeckich? Czy to wrogość czy konkurencja?

Religia zachęca ludzi do udawania, że wiedzą coś, czego wiedzieć nie mogą, a więc wspomaga ona ignorancję i arogancję w stosunkach międzyludzkich. Religijni ludzie uważający, że znają przeznaczenie ludzkości, przejawiają tendencję do pouczania innych i wtykania nosa w ich prywatne sprawy. Katoliccy naukowcy tacy jak prof. Legutko atakują nawet Locke’owską „strefę prywatną” – podstawę dzisiejszego zachodniego modelu społeczeństw i zachodnich wolności, jako „niepotrzebną”. Warto mieć na oku te pseudonaukowe próby. Wiara w Boga, ludzkość, Brahmę, prawa człowieka, wolny rynek, humanizm, uczciwość, Jezusa to delikatne prywatne sprawy, a ewentualne zmiany światopoglądu powinny zachodzić w zaciszu domów najlepiej pod wpływem spokojnej samotnej lektury, lub życzliwej dyskusji z przyjaciółmi. Przy okazji wychodzi masochizm katolików, gdy podczas mszy ksiądz grzmi na tych, co przyszli, że ludzie „nie chodzą w dzisiejszych zepsutych czasach do kościoła” — przecież oni przyszli. Oni też żyją w tych czasach, więc może nie są one tak zepsute? Gdyby powiedział im to ktoś inny, obraziliby się. Duchowny może ich obrażać ile wlezie.

Religia odwraca uwagę od spraw ziemskich ku problemom na które człowiek nie ma wpływu — problemom abstrakcyjnym. Duchowni są wyabstrahowani, zwłaszcza ci katoliccy żyjący w celibacie. Duchowni są utrzymywani z datków za swoje śmieszne wypracowania (często ściągnięte z netu) odbębnione w kościele, a zakonnicy dostają kieszonkowe od przeorów i nie mogą mieć właściwie nic własnego. Szkółka dziewic lub komuna — gdzie tu prawdziwe życie? Co oni mogą wiedzieć o psychologii? rodzinie? Seksie? Tj. mogą wiedzieć, bo są kimś innym prócz tego, że są duchownymi. Pamiętam rozmowę miss Olsen z młodym księdzem w serialu „Mad Men”. Miała ona nieślubne dziecko, które wychowywała jej matka na prowincji, a ksiądz wywąchał „duchowy problem” bohaterki serialu. Nie przyznała się do „grzechu”, a przy okazji dała do zrozumienia klerykowi (w Polsce panuje mania rozróżniania kleryków, prałatów, sufraganów, biskupów itp. dla mnie kleryk to taki sam ksiądz jak każdy inny tylko na stażu), że nigdy nie żył prawdziwym życiem (didn’t live real life), więc nie może jej pomóc ani czegokolwiek poradzić, on odparł wówczas, że kiedyś żył prawdziwym życiem. Morał z tego taki, że skoro ksiądz by zyskać autorytet w rozmowie o życiu musi wskazać na swe pozakościelne doświadczenie życiowe, to po co w ogóle zostawać księdzem?

Jak pisał de Sade religia jest po prostu niepotrzebna. Nie potrzebujemy jej aby czynić dobro; współczucie było znane i w pogańskim Rzymie. Z drugiej strony Steven Weinberg zauważył: „Z religią czy bez, dobrzy ludzie będą postępować dobrze, a źli — źle, ale złe postępowanie dobrych ludzi to zasługa religii”. O przynależności człowieka do religii decyduje geografia i przypadek. Podobno drugie imię boga to przypadek, ale dla mnie to nie dowodzi jakiejkolwiek celowości wyznawania akurat tej odziedziczonej religii. Dlaczego w Grecji Platona i Arystotelesa nikt nie modlił się do Brahmy lub Odyna?

Kolejna sprawa to podejście kleru do kobiet. Nie jestem typowym feministą i uważam, że są sfery, w których kobiety mają aż za dobrze, np. w kwestii alimentów i w sądach rodzinnych, gdzie sędzinami są zazwyczaj kobiety, nie zgadzam się też np. z tezą, że świat rządzony prze kobiety musi być z definicji światem mniej okrutnym, lecz trudno mi nie zgodzić się z takimi zdaniami jak to: „…W polskim parlamencie jest 80 proc. mężczyzn i 20 proc. kobiet. Dzięki temu mamy świetne przepisy łowieckie i legalną pornografię, ale zamiast edukacji seksualnej w szkołach prowadzi się katechezę. Budowa stadionów jest absolutnym priorytetem, ale domów dla ofiar przemocy już nie…”,pochodzącego z „Dużej książki o aborcji” Katarzyny Bratkowskiej i Kazimiery Szczuki. Podobnie jak zgadzam się z tym zdaniem: „…Gdyby mężczyźni zachodzili w ciążę, aborcja byłaby sakramentem…” pochodzącej z tej samej książki. Jestem w stanie w to uwierzyć. W końcu nawet małżeństwo jako sakrament funkcjonuje dopiero od Thoma de Aquino (nie lubię spolszczeń) czyli od wieku XIII. Księża nie są gentelmanami… w końcu they don’t live real life więc nie muszą. W normalnym życiu człowiek musi przez grzeczność zabiegać o względy. Ileż to wieków kobiety to były te gorsze, te nieczyste, a te co inteligentniejsze mogły być nawet posądzone o czary (w końcu rzucały „urok” — taka dawna nazwa na sex appeal), ale jak podstarzałe męskie dziewice mają rozumieć kobiety? Nic dziwnego, że Luther rozumiał je lepiej, w końcu nawet ożenił się z Katherine von Bora. No i to katolickie opętanie na punkcie seksu! Tak mało jest radości w życiu, to jeszcze zabierają i to…

Na koniec: monarchizm Watykanu mógłby być zaletą, gdyby było to państwo zajmujące się sprawami świeckimi, wierzę bowiem w wyższość organizacyjną monarchii. W przypadku władzy czysto duchowej monarchizm ma posmak paskudnej tyranii i policji myśli. Wprawdzie np. muzułmanie potrafią utrudniać sobie i innym życie i bez głównej bazy, ale decyzje papieskie zawsze skazują na życie w hipokryzji ten lub inny milion katolików, ponieważ poglądów nie da się zmienić według zaleceń ustaw. Czasem myślę, że może wystarczyłoby gdyby wszyscy katolicy zostali protestantami; ci doszli do oświecenia i tolerancji samodzielnie i bez dozoru kleru dyskutując o Biblii, może i my doszlibyśmy. Jest na to szansa w Irlandii, wobec powszechnego oburzenia w sprawie tysięcy gwałtów dokonanych przez księży na nieletnich. Ponoć większość tamtejszych katolików przyznaje się do chęci zmiany wyznania.

O autorze wpisu:

Piotr Marek Napierała (ur. 18 maja 1982 roku w Poznaniu) – historyk dziejów nowożytnych, doktor nauk humanistycznych w zakresie historii. Zajmuje się myślą polityczną Oświecenia i jego przeciwników, życiem codziennym, i polityką w XVIII wieku, kontaktami Zachodu z Chinami i Japonią, oraz problematyką stereotypów narodowych. Wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów w latach 2014-2015. Autor książek: "Sir Robert Walpole (1676-1745) – twórca brytyjskiej potęgi", "Hesja-Darmstadt w XVIII stuleciu, Wielcy władcy małego państwa", "Światowa metropolia. Życie codzienne w osiemnastowiecznym Londynie", "Kraj wolności i kraj niewoli – brytyjska i francuska wizja wolności w XVII i XVIII wieku" (praca doktorska), "Simon van Slingelandt – ostatnia szansa Holandii", "Paryż i Wersal czasów Voltaire'a i Casanovy", "Chiny i Japonia a Zachód - historia nieporozumień". Reżyser, scenarzysta i aktor amatorskiego internetowego teatru o tematyce racjonalistyczno-liberalnej Theatrum Illuminatum

  1. Moja żona kiedyś i napisała SMS: „Zrób zakupy, bo nie ma nic do jedzenia. Zwłaszcza chleba.”
    Tytuł eseju trochę przypomina mi to zdanie pod względem logicznym.
    .
    Jeśli Bóg jest bogiem deistycznym lub nie istnieje, to religie są bez sensu – bez „zwłaszcza”.
    Analizowanie społecznych korzyści religii lub ich szkodliwości jest tylko ciekawostką – a religie trzeba i tak odrzucić bez analizowania.
    .
    A jeśli któryś Bóg istnieje, to prometejski bunt przeciwko niemu jest irracjonalnym romantyzmem.
    Jeśli więc (przykładowo) papież jest prawdziwym namiestnikiem prawdziwego Syna prawdziwego Boga, to najrozsądniejsze co można zrobić, to być mu bezwzględnie posłusznym. Kropka.
    Żadne schizmy, reformacje, oświecenia, antyklerykalizmy nie mają sensu.

    1. A jeśli któryś Bóg istnieje, to prometejski bunt przeciwko niemu jest irracjonalnym romantyzmem.
      Jeśli więc (przykładowo) papież jest prawdziwym namiestnikiem prawdziwego Syna prawdziwego Boga, to najrozsądniejsze co można zrobić, to być mu bezwzględnie posłusznym. Kropka.
      Żadne schizmy, reformacje, oświecenia, antyklerykalizmy nie mają sensu.

      To jest esencja totalitaryzmu religijnego. Dla wierzącego religianta nie istnieje rozterka słowa jeśli więc. Nie tyle nawet w sferze wiary w metafizyczny łącznik pomiędzy bóstwem a żyjącą osobą papieża. Istotny jest materialny i społeczny status osoby papieskiej. Cała konstrukcja społeczna, na której czele i na najwyższym puncie stoi ta osoba.

      1. „jeśli więc” to nie jest rozterka, tylko implikacja,
        A materialny status władzy papieskiej nie jest istotny. Jeśli bowiem ktoś uzna, że papież nie jest tym, za kogo pragnie uchodzić, to przeciwko jego wpływom należy się zbuntować. Nawet jeśli uznamy, że to jest dobry wpływ.

        1. Bez materialnego „entourage” symbolizującego władzę siła oddziaływania papiestwa na wiernych jest żadna. Gdyby była nieistotna i zbędna to by nie istniała. Tym bardziej że nie istnieje symbol reprezentujący łączność papieża z pambukiem. Tylko król z królem może gadać. Dlatego tak powszechne jest przedstawianie Jezusa Jehowy jako króla, władcę.

        2. Mnie tan entourage akurat odrzuca na kilometr – i to właśnie dlatego, że jest całkowicie sprzeczny z jezusowym pojmowaniem przywództwa jako uniżonej służby i ofiarności.

          1. Jezusa tak boga nie. Chrystianizm ma wiele twarzy wszystko po to by moc powiedzieć niezależnie co się mówi – my też tak uważamy. Zawłaszczanie calosci polityki w hasłach ot co

  2. A w Toruniu na lokalnej uczelni jest taki teatrolog, któremu marzy się Trydent z monarchią w pakiecie, to jest takie jednoosobowe (bodajże) zaplecze intelektualne pewnej kanapowej organizacji monarchistycznej. Kiedyś lubiłem czytać dla rozrywki jego feliotony, ale potem przerzuciłem się na Frondę, bo tam jest lepszy kabaret (byłem tam czterokrotnie blokowany za poglądy, w tym raz osobiście przez samego Terlikowskiego).
    W sumie to monarchia nie jest taka zła, nie ma to może wiele sensu, ale przynajmniej jest ładnie. No i uczy politykierów pokory, gdy muszą od czasu do czasu przed kimś przyklęknąć.
    🙂

  3. zachowuję ideę Boga na własny użytek, jako synonimu pewnego kosmicznego ładu filozoficznego, jednak mój Bóg …[].. bogiem filozoficznym, który w ludzkie sprawy się nie wtrąca,
    A po co to? Wydaje się to być implikacją bytu zbędnego, niepotrzebnego. No i czy to jest ten sam Bóg czy po prostu mój bóg?

    Żadna religia nie ma w swojej doktrynie celu bycia religią elitarną, dostępną jedynie nielicznym. Nie mówi, że chce być religią tylko 10% społeczeństwa np Koszalina. I po osiągnięciu tej liczby zamyka zapisy i nie przyjmuje nowych wyznawców. Wszystkie religie są totalitarne. Nawet nie tylko w ujęciu do zdobywania maksymalnej liczy wiernych ale i w kontroli i zarządzaniu wszystkimi aspektami tych już będącymi wyznawcami jak i tych którzy nimi teoretycznie nie są. Dla religiantów nie istnieje strefa prywatna, wolna od wścibskich oczu pambuka reprezentowanego przez swojego ziemskiego przedstawiciela. Doktryna nie pozostawia tutaj żadnych wątpliwości. Chcesz tego czy nie jesteś obiektem zainteresowania pambuka i już naszym interesem jest zapewnić ci „zbawienie”. Czyli musisz ulegać społecznemu konformizmowi i zadowalać pambuka tymi samymi ruchami ciała jak i my to robimy. Patrz i naśladuj. Stąd tak silny jest nacisk na celebrę wszelaką religijnych obrzędów w każdym miejscu . W przypadku sprzeciwu słyszymy rozbrajające „przecież to nikomu nie szkodzi”.

    1. Judaizm jest religią „elitarną”.
      Paradoksalnie chrześcijaństwo też pierwotnie takim miało być – tyle że nie z powodu postawienia jakiegoś „limitu przyjęć”, ile raczej z przekonania, że większość będzie odrzucać ewangelię. Stąd wypowiedzi Jezusa o „maleńkiej trzódce” albo o „wąskiej drodze”.
      Niestety upolitycznienie kościoła w 4.wieku zmieniło tą sytuację.

      1. Judaizm jest religią „elitarną”.
        He he no niby tak, tylko skąd tylu wyznawców judaizmu w rządzie i w biznesie co trzymają władzę (tutaj puszczam oko). Z judaizmem jest o tyle problem bo to religia głównie plemienna. Ale chyba nawet ona dopuszcza konwertytów? Nie znam się na judaizmie ale skąd by się wzięli czarnoskórzy żydzi? Ale nawet chrześcijaństwo to bękart judaizmu. Czyli żydzi

        1. A skąd się wzięli czarni Brytyjczycy, Francuzi, Portugalczycy?
          .
          Judaizm nie miał specjalnie misyjnego charakteru, tym niemniej był on otwarty na konwertytów.
          Elitarność rozumiem także w ten sposób, że nakazy religijne ograniczają się do wyznawców danej religii i nie wymusza się ich przestrzegania na „tych co na zewnątrz”.
          Podobnie zresztą było z chrześcijaństwem (przed upaństwowieniem) pomimo jego misyjności.

          1. Totalitarność religii zaś polega na tym, że z założenia jest ofertą dla wszystkich. MY zostaniemy „zbawieni, nagrodzeni” a nie wy. Nawet ty wielokrotnie mówisz o światopoglądzie ateistów jak o pewnej wadzie, braku posiadania jakiegoś pierwiastka wiary. Ateista to taki inny „błądzący”. Podobnie jak i inni religianci. Ci poszukują ale nie tam gdzie trzeba. W zależności od doktryny czeka ich potępienie, brak łaski czy inne „niewygody”. Religia obejmuje np ateistów tak samo jak i teistów. Nie mówi: „No dobrze, są tam jacyś ateiści. Nic nam do nich. Zupełnie mnie nie interesują”.

          2. Religie są różne – ne ma wspólnego mianownika, ale jeśli „ofertę dla wszystkich” nazywa pan totalitarnością, to jest to chyba nieporozumienie.
            .
            A tego co mi pan (w porywie fantazji) przypisał nigdy o żadnym ateiście nie wypowiedziałem.
            Na tym forum forum raczej słyszę takie słowa pod swoim adresem od ateistów, a określenie wada byłoby eufemizmem słabo oddającym istotę tych określeń.

          3. Miałem takie wrażenie, że taka wypowiedź padła gdzieś na r.tv Jeśli nie to swoją wypowiedź cofam. To nie było nawet oskarżenie ale obserwacja wywiedziona z większej ilości podobnych słów. Ja osobiście słyszałem to nieraz zazwyczaj w postaci „brak ci łaski wiary”. Czy to od zwykłych ludzi religii czy od jej głównych ideologów

  4. Fajnie się czyta. Zachęcił mnie do własnych refleksji na temat, zwłaszcza że etap deizmu mieliśmy podobny (u mnie był bóg=prawo kosmosu LOL). Muszę się przyznać, że w dzisiejszych czasach kiedy słyszę termin „katolicki uczony” nie potrafię utrzymać powagi.

    1. I czym tu się chwalić?
      Taka niezdolność „utrzymania powagi” to jest de facto pewna ciasnota myślenia i niezdolność zrozumienia pewnych postaw. Przypomina mi to trochę knajacki rechot Andrzeja Leppera, gdy usłyszał o zgwałceniu prostytutki. On też nie potrafił „utrzymać powagi”, bo nie mieściło się we łbie, że prostytutka to nie jest osoba, która daje każdemu na gwizdnięcie, o każdej porze i w każdym miejscu.
      Takie są skutki trzymania się strasznie uproszczonych schematów myślenia.
      .
      I może bym zbył milczeniem to bezrefleksyjne wyznanie, gdyby nie fakt, że w najbliższej rodzinie mam dwóch wybitych matematyków i jednocześnie oddanych katolików – w tym rodzonego brata, laureata prestiżowej nagrody im. St.Banacha.

        1. Skomentowałem pański żenujący wpis, ale to nie była bynajmniej próba pouczania kogokolwiek.
          .
          Swoim wpisem wyraził pan głęboką pogardzę do ludzi (nawet wybitnych) tylko z powodu odmiennych poglądów.
          W takim wypadku nie ma najmniejszego sensu pouczać.

          1. Szanowny Panie Tomaszu Ś. Przypominam Panu, że jest to forum racjonalistów i humanistów. Jeżeli nie odpowiada Panu tutejsza swoboda wypowiedzi, to proszę założyć własne, gdzie może nawet Pan się czuć urażony, jeżeli każdy post nie będzie się zaczynał od „Pochwalony….” Natomiast tutaj nie mam zamiaru przyjmować od Pana żadnych nauk moralnych ani etycznych. W Polsce religijniści panują nad wszystkim i ubolewam nad faktem, że nawet na tym, jednym z nielicznych miejsc, gdzie można rozmawiać na tematy swobodne od zaściankowych mitologii i prowincjonalnych filozofii znajdują sią tacy ludzie jak Pan, którzy nie dosyć, że nie potrafią docenić gościnności i tolerancji tej społeczności, to jeszcze roszczą sobie prawo do tego, żeby nas pouczać. Zapewne uważa się Pan za autorytet moralny, który poświęca swój cenny czas, aby nas oświecić. Otóż nie dla wszystkich. Dla mnie reprezentuje Pan nadwrażliwy, intelektualny folklor, którego obecność przynosi więcej szkody niż pożytku.

          2. Nie wiem jak to jest w USA, ale w Polsce swoboda wypowiedzi NIE polega na tym, że jeden coś mówi, a inni muszą klaskać, piać i cmokać z zachwytu, żeby mówca czuł się miło i swobodnie.
            .
            Swoboda wypowiedzi polega na tym, że pan się swobodnie wypowiada, a ktoś inny swobodnie komentuje (także krytycznie) pańską swobodną wypowiedź.
            I oczywiście ma pan całkowitą swobodę zignorować wszelką krytykę, ale to nie oznacza, że nie wolno tej krytyki swobodnie wygłaszać.
            .
            Pańska wizja portalu racjonaista.tv, jako zamkniętego towarzystwa wzajemnej adoracji kiszącego się we własnym sosie, jest zgoła odmienna od otwartej wizji administratorów tego serwisu, o czym dostałem osobiste zapewnienie od pana Jacka Tabisza.
            Zresztą jestem przekonany, że większość humanistów i ateistów nie podziela pańskiej pogardy dla uczonych wyznających katolicyzm, więc nawet wywalenie wszystkich religiantów z tej dyskusji nie zagwarantowałaby panu bezkrytycznej aprobaty.

          3. Re: /Jednak pan Tomasz zwykle jest bardzo taktowny./ Na przykład kiedy serwuje kibolskie dowcipy ? Ja np. uważam że od czasu do czasu nie panuje nad sobą i wtedy dopiero widać jego prawdziwe „ja”

        2. @Piotr. W Polsce jest multum internetowych forów i miejsc realnych, gdzie wszelkiego rodzaju nawiedzeni i wszystkowiedzący rządzą niepodzielnie. Tutaj też musimy znosić religijniacką cenzurę ? Jako ciekawostkę podam przypadek tutejszy, niemalże identyczny. Dwa ostrzeżenia i sayonara. Ludzie z zarządu powiedzieli mi też, że kilka lat temu mieli bardziej zawzięty przypadek, więc zażyczyli sobie restraining order. Nikt nie kwestionował, sąd zatwierdził. Koniec. Kropka. BTW – tak, w USA jak ktoś mówi „Catholic Scientist” to brzmi to śmiesznie, bo to się odnosi raczej do historii. Współcześnie jest to śmieszne.

          1. Cenzura polega na uniemożliwianiu wypowiedzi, a nie na wyrażeniu dezaprobaty dla niej.

          2. Kościoły wszelakie wyrażają stale swoje dezaprobaty przez tysiące lat z dużo lepszym skutkiem finalnym od najgorszych dyktatur – te nigdy nie żyją długo. Jak ktoś żyje w takim, wciąż „ganionym publicznie za słowa” środowisku to często traci kompas normalności. Dlatego potem mu się wydaje, że „czarnuch” to określenie ładne i śmieszne a „katolicki uczony” to świętość nienaruszalna.

          3. po pierwsze: Nie jestem kościołem, więc pierwsza uwaga jest bezprzedmiotowa.
            Tym bardziej że „dezaprobata” oświeconych materialistów też wielokroć w dziejach świata niosła katastrofalne skutki, więc nie ma co odwoływać się do odpowiedzialności zbiorowej .
            .
            po drugie: W dowcipie, którego treści pan najwyraźniej nie zrozumiał, słowa „czarnuch” użyłem po to, by wyszydzić rasistów używających tego wstrętnego słowa, zatem pańska sugestia, jakoby to słowo miałoby być ” ładne i śmieszne” jest całkowicie fałszywa.
            Proszę przypomnieć sobie co to jest mowa niezależna.
            .
            po trzecie: zwrot „katolicki uczony” nie jest święty i jak pan musi, to może pan sobie kpić z katolickich uczonych do woli. W gruncie rzeczy krzywdę czyni pan głównie sobie, bo większość ludzi potrafi pojąć (i zaakceptować FAKT), że katolik jest uczonym.

      1. 1. Nauka to jest profesja a nie ideologia, więc rozumiem, że zbitka „katolicki naukowiec” oznacza uczonego, któremu przydarzyło się być katolikiem, podobnie jak np. „węgierski naukowiec”, to taki naukowiec, który akurat jest Węgrem.
        Zasady nauki są ściśle określone, więc naukowcem jest ten, kto tych zasad ściśle przestrzega niezależnie od światopoglądu czy narodowości.
        2. Z filozofią jest inaczej niż z nauką, bo filozofia musi przyjmować pewne założenia i robi to intuicyjnie, a nie w oparciu o twarde dowody naukowe. Dlatego myślę, że filozofia katolicka nie jest w niczym gorsza od filozofii humanistycznej.
        Nie sądzę np., żeby pojawienie się w Europie filozofa, który by zaproponował uznanie niższości ludzi typu negroidalnego albo prawa do indywidualnej zemsty, spotkało się z otwartością choćby 1% europejskich filozofów na „wolną refleksję” akademicką wokół takich zagadnień.

        1. Religia tak samo jak filozofia może STAĆ SIĘ programem politycznym, ale z natury nim NIE JEST.
          Moim zdaniem ten proces upolitycznienia jest wynaturzeniem religii. Przynajmniej w przypadku chrześcijaństwa.
          Ale np. w przypadku filozofii marksistowskiej upolitycznienie nie jest wynaturzeniem, tylko celem i esencją tej filozofii.

        2. Filozofia przestała mieć znaczenie z chwilą kiedy filozofia przetestowała swoje twierdzenia w laboratorium. I ten test oblała. Tym bardziej oblała go filozofia chrześcijańska

          1. Twierdzenia filozofii (religii też) nie są testowalne laboratoryjnie.

          2. „Filozofia przestała mieć znaczenie z chwilą kiedy filozofia przetestowała swoje twierdzenia w laboratorium. I ten test oblała. Tym bardziej oblała go filozofia chrześcijańska”

            Te zdania brzmią groteskowo. W jakim laboratorium? Filozofia niczego nie testowała. Filozofia próbuję opisać naukę, jej metody działania i paradygmaty, które co jakiś czas się zmieniają, a terminy naukowe z jednego paradygmatu są nieprzystawalne do terminów naukowych drugiego paradygmatu. Filozofia trwa, jak dawniej trwała i jak dawniej jest związana z nauką, ale nie jest przez nią testowalna. To samo z religią, choć związki między religią a nauką wydają się dalsze i mniej oczywiste niż między filozofią a nauką.

          3. EMPIRYZM Wojtku, EMPIRYZM, wiedza pochodzi tylko z doświadczenia, empiryzm to filozofia na której opiera się nauka, a laboratorium jest cała ziemia, jej dzieje, projekty, rewolucje, dobrostan i katastrofy. To nie ja taki mądry, że to zauważyłem. Pisze o tym największy filozof zachodni – David Hume

          4. Tylko że żaden eksperyment nie udowodni słuszności empiryzmu.
            Nauka się opiera na empiryzmie, ale nie potwierdza go.
            .
            A wiedza nie załatwia wszystkiego – miłość, dobroć, piękno…. tych zagadnień wiedza i empiria nie rozstrzygnie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *