Europa karolińska – miraż czy realna alternatywa

Na kanwie klimatu jaki od kilkunastu miesięcy panuje na Starym Kontynencie (i również w Polsce – zwłaszcza gdy po „dobrej zmianie” jaką funduje nam PiS procesy te nabrały wigoru stając się niemalże mainstreamowymi) nachodzą mnie takie oto refleksje dotyczące przyszłości projektu p/n Unia Europejska. Nie jest tak, że załamanie się pozytywnej atmosfery pro-unijnej w naszym kraju wiązać musimy bezpośrednio z objęciem rządów przez ugrupowanie ultra-eurosceptyczne, konserwatywne, reprezentujące mentalność rodem z nacjonalizmów XIX-wiecznych i wizji absolutnie nieprzystających do wyzwań XXI stulecia. Taki klimat tworzono latami ale w imię political correctness nie chciano go zauważać. Rządy ponoć pro-europejskiej i oddanej Brukseli Platformy Obywatelskiej (wspólnie z Polskim Stronnictwem Ludowym) charakteryzowały się również: dystansem do idei ściślejszego jednoczenia państw – członków UE, fascynacją jej współczesnym, neoliberalnym, bankowo-buchalterskim obliczem (niech tego dowodem będzie wypowiedź Waldemara Pawlaka, prominentnego polityka owej koalicji, mówiąca że „brukselkę trzeba doić”), dystansem i brakiem solidarności z Grecją, popieraniem Brytyjczyków (i Czechów) w ich obstrukcji wobec zasad Karty Praw Podstawowych itd. Widać od dawna, że Polacy są za Unią ale tylko w kwestiach „pieniężnych transferów” nad Wisłę (tak jak elity mieniące się pro-europejskimi). Co do wartości i zasadniczych idei przyświecających tej strukturze było zawsze gorzej, ale dziś owe frustracje, ukrywane uprzedzenia, irracjonalne awersje wybuchły z dodatkową siłą wraz z towarzyszącymi im szowinizmem, islamofobią, fundamentalizmem religijnym, elementami faszyzmu i homofobii. Więc to powszechne zdziwienie – jeśli na świat patrzy się racjonalnie i realistycznie – nie powinno mieć miejsca.

Gdyby te państwa wybrały Orbana albo Kaczyńskich 10 lat
wcześniej, byłoby nam ich członkowstwa oszczędzone.
Dziś już nie da się tego cofnąć.

Wolfgang MUNCHAU (Der Spiegel / Financial Times

W niektórych kręgach politycznych na Zachodzie na kanwie wielopłaszczyznowego kryzysu w jaki popadła UE (nie chodzi tylko o imigrację rzesz mieszkańców Afryki północnej i Bliskiego Wschodu, ale o samą strukturę, decyzyjność, funkcjonowanie technokracji brukselskiej, kryzys ekonomiczny, wzrost nastrojów separatystyczno-nacjonalistycznych kosztem wspólnotowości, problemy z gospodarką Grecji, Portugalii i Hiszpanii – a w kolejności są Włochy, stosunek en bloc do Wschodu Europy etc.) powraca ponownie idea tzw. Europy karolińskiej. Jeśli „z jednej strony Wielka Brytania ma własną, osobną trajektorię rozwoju, Europa Wschodnia wycofuje się w kierunku pozornej suwerenności państw narodowych to może w Europie powinna powstać swoista oś karolińska, oparta na micie Karola Wielkiego: Francja, Niemcy i Beneluks, Austria” – mówią niektórzy brukselscy politycy. Niekiedy przewiduje się jeszcze możliwość dokooptowania do tego „karolińskiego jądra Zachodu” Włoch ewentualnie Hiszpanii, a wtedy „Węgrom i Polakom powie się do widzenia”.
Jeżeli Unia Europejska rzeczywiście ma dążyć do dezintegracji – co widać dziś nader wyraźnie (choć te symptomy mają różne wektory na Węgrzech, w Polsce, Czechach czy Słowacji, a inne we Francji, Danii czy Austrii, o Wielkiej Brytanii nie mówiąc) – to na Zachodzie może autentycznie powstać neo-karolińskie państwo z granicą na Odrze, a naszą alternatywą dla jakiejś formy federalizmu europejskiego nie tylko nie będzie żadne Międzymorze o czym roi się nad Wisłą, Odrą i Bugiem czy kolejne tzw. „wizje jagiellońskie” (bo nikt polskiej hegemonii w tym obszarze sobie nie życzy), ale Polska i Polacy nawet nie będą mogli wybrać sobie hegemona. Karolińska Europa będzie przede wszystkim współpracować z Rosją (jak np. prorokował i postulował w 2010 roku prof. Siergiej Karaganow, rosyjski politolog i znacząca postać moskiewskiej nauki w znanym eseju „Postawmy na związek”). Odda tym samym obszary na wschód od Odry może nie tyle we władanie Moskwy, ale pozostawi je jako „ziemię niczyją”. Będą to takie – o różnym stopniu niesamodzielności bądź podporządkowania (w zależności od znaczenia poszczególnych regionów, nie krajów, bo fragmentaryzacja i zanik XIX-wiecznej suwerenności postępuje wyraźnie) – enklawy o charakterze ćwierć-, pół czy nawet pełnych kolonii, dostarczające taniej siły roboczej, technologicznie i infrastrukturalnie zapóźnione, oferujące wyłącznie sektor usług lub prostych prac nakładczych. Ewentualnie zaplecze dla turystyki. Bo mówienie o kapitale narodowym jest taką samą mrzonką jak o udziale warszawskiej Legii w elitarnej Lidze Mistrzów. Podstawową zasadą rynkowej gospodarki jest zysk – tzw. wartości poza-zyskowne są rzeczą wtórną, retoryką, ornamentowym krasomówstwem.
Przyczynianie się współczesnej Polski do procesu określanego jako „prucie się, niczym stare prześcieradło, więzów łączących Unię Europejską” (ona sama w obecnej formie jest jak moloch nie umiejący i nie wiedzący co ze sobą zrobić) to niczym nawoływanie karpi o przyśpieszenie nakrycia stołu wigilijnego.
Polska szansa wyjścia z prowincjonalizmu, środkowo-europejskiego zapyzienia i cywilizacyjnego filisterstwa istnieje wyłącznie w dalszym jednoczeniu Unii i to w coraz ściślejszym wymiarze. W przekazywaniu do Brukseli coraz to nowych prerogatyw państwu federacyjnemu, w demokratyzowaniu tej ponad 400-milionowej struktury mającej być konkurencją (w niedalekiej przyszłości) dla powstających molochów gospodarczych na światowym orbis terrarum. To właśnie Polsce winno zależeć przede wszystkim na takim rozwoju sytuacji, gdyż tylko państwo pod nazwą Europa może skutecznie przeciwstawić się ponadnarodowym gigantom korporacyjnym i kapitałowi który dziś „wieje kędy chce i jak chce” (to parafraza powiedzenia św. Augustyna o Duchu Świętym). To wiążę sie jednak – i to trzeba wyraźnie powiedzieć – z wyzbywaniem się przez Warszawę kolejnych uprawnień przypisywanych do tej pory tzw. państwu narodowemu. Czy Polacy karmieni przez większą część swej historii – w dwudziestopięcioleciu po 1989 również – miazmatami przeszłości, ideami „bywszymi” lub mocno zwietrzałymi (dziś – zanikającymi lub świecącymi innym niż nadwiślańskie konotacje blaskiem), żarliwą symboliką patriotyczno-narodową popadającą niekiedy w nacjonalizm (a nawet w szowinizm) powodujących różne fobie, fumy i pretensje do świata, są na to przygotowani ? Mocno wątpię.
Bo nie chodzi tu o jakąś irracjonalną i idealistycznie rozumianą „dumę z Polski”. Pojedynczy człowiek jeśli jest szczęśliwy, zadowolony z życia, z jego jakości a dotyczy to ogółu obywateli, to kraj jest również uznawany za szczęśliwy. Powszechna narracja nad Wisłą, Odrą i Bugiem – obojętnie kto ją prowadził i nią kierował ze strony różnych elit – karmiła i karmi nadal Moich Rodaków właśnie tego typu przekazem, gdzie podstawą są tylko i wyłącznie symbole – elementy przemijające (zwłaszcza w optyce zmieniającego się tzw. „Zeitgeistu”) choć ważne, ale nie najważniejsze.
Pro-europejscy demokraci znad Wisły, mainstream medialny, potomkowie idei „Solidarności” zapomnieli, iż tut. społeczeństwo nie jest zbiorowiskiem angelicznych istot, które w swej zwartości przeciwstawiało się komunizmowi i Związkowi Radzieckiemu z racji anty-totalitarnych i pro-demokratycznych inklinacji (w stylu zachodniej cywilizacji). Autorytaryzm jest wpisany w polską mentalność nie z racji 45 lat PRL, ale historycznie – będąc immanencją tego co rozumiemy pod pojęciem tzw. „polskości”. Z tytułu nadmiernej i wielopłaszczyznowej pozycji Kościoła katolickiego i roli religii chrześcijańskiej, denominacji rzymskiej, w kulturze narodu. I tu owa „polskość” kłóci się jawnie z Zachodem, z wartościami przezeń niesionymi, z tym co rozumie się pod terminami demokracji, wolności, pluralizmu, sceptycyzmu teorio-poznawczego, racjonalności i pragmatyzmu. Można przywołać tylko jedno pojęcie – Oświecenie !
To co niesie sobą zarówno PiS jaki i amalgamat p/n Kukiz ’15 (a także ugrupowanie KORWIN-a) są elementami tego co obejmowała „Solidarność” jako totalny ruch wobec autorytarnego systemu. To też jest en bloc tradycja tego ruchu i pokaźny element prawicowo-nacjonalistycznie rozumianej „polskości”, pompowanej powszechną narracją do świadomości społeczeństwa przez liberalny – ponoć – mainstream. Idealizowanie historii Polski, ludzi tu mieszkających i mitologizowanie dziejów (najnowszych i dawniejszych) to wynik zero-jedynkowego patrzenia na rzeczywistość i irracjonalizm oglądu świata. Takie wańkowiczowskie „chciejstwo”. My – to jest dobro, ktoś kto ma inne zdanie – zło.
A Oświecenie obok znanych powszechnie wartości i idei to zasada, iż należy wszystkich starać się zrozumieć (sceptycyzm zwłaszcza wobec siebie i aprioryczna krytyczność wobec wszystkiego), co nie oznacza oczywiście akceptacji. Brak świadomości tego kanonu jest przejawem infantylizmu, co wyraźnie widać w polskiej narracji i stosunkach interpersonalnych tu panujących.
Owi pro-europejscy demokraci są jak polscy komuniści rządzący po 1945 roku Polską Ludową (de facto to był trzeci rzut komunistów gdyż pierwszorzędni i drugorzędni front mani tego ruchu zostali podczas stalinowskich czystek w latach 30-tych XX wieku wymordowani w ZSRR): deklaracje i zapewnienia o angelicznej, pro-wolnościowej, pro-demokratycznej, zachodnioeuropejskiej świadomości en bloc narodu lechickiego są tak samo odległe od rzeczywistości jak narracja rządzącej PRL elity partyjnej o powszechności internacjonalizmu. Niezwykle wymownym przykładem jest tu osoba i mentalność Władysława Gomułki, w zasadzie polskiego komunisty – nacjonalisty (niezwykle podobna w swej immanencji do świadomości kard. Stefana Wyszyńskiego). Od historii i pewnych paradygmatów z nią związanych nie da się uciec. Nie można deklarować oświeceniowych wartości i takiej tożsamości (kojarzonej z kulturą zachodnią) kiedy jednocześnie nie potrafi się, nie chce się np. oddzielić religii oraz instytucji z nią związanej (a która jest nośnikiem i depozytariuszem polskiego autorytaryzmu tudzież niechęci do Innego) od bieżącej sytuacji państwa i społeczeństwa polskiego.
Czyżby rozpuszczanie się tego co dotychczas rozumieliśmy przez „polskość” w „europejskości”’ jest jedyną szansą na poprawienie jakości życia, uczynienia Polaków szczęśliwszymi, bardziej otwartymi i darzącymi siebie wzajemnie zaufaniem i szacunkiem ? Moim zdaniem jest to jedyna i najlepsza z możliwych szansa dla tego społeczeństwa.
Także bezrefleksyjna promocja „American Way of Life”, bezkrytyczna fascynacja mitem Ameryki i jednoczesne zachowywanie się niczym „koń trojański Waszyngtonu w strukturach Unii Europejskiej” niczego pozytywnego Polsce – i Unii jako strukturze na przyszłość – przynieść nie może. Piszę o „American Way of Life” bo to właśnie Ameryka stanowi konkurencję – pod każdym względem, dla zasadniczej idei Unii, dla takiego jej funkcjonowania i dla takiej jej roli w przyszłości. Konkurencję trzeba osłabiać wszelkimi dostępnymi środkami, to jedno z podstawowych założeń wolnego rynku. Unia w takiej właśnie formie: socjalna, przyjazna człowiekowi, solidarna, wielokulturowa i widząca przede wszystkim człowieka w jego wielowymiarowości (a nie tylko w konkurencyjno-rywalizującym „wyścigu szczurów” i egoistycznym – bo do tego prowadzi przerost indywidualizmu – zapatrzeniu w siebie) ma szanse wygrać z „Wielkim Bratem” zza Oceanu. Wygrać na polu materialnym i duchowym. Pisali na ten temat wielokrotnie Jeremy Rifkin, Zygmunt Bauman, Paul Krugman, Josef Stiglitz czy Grzegorz Kołodko.
W tym jest jedyna szansa Polski i Polaków, aby przejść zaczarowany krąg (i nieprzekroczony do tej pory próg) naszych niemożności, zacofania kulturowo-cywilizacyjnego, „przesypiania” (nadal !) dziejącej się wokoło nas historii (to parafraza znanej paraboli Andrzeja Ledera z „Prześnionej rewolucji”). Czyli bierności, folwarcznego trwania, tradycjonalizmu i konserwatyzmu. Mrzonek i fantasmagorii o urzeczywistnianiu Ameryki i jej wartości, stylu życia i mentalności, jej warunków i tamtejszych stosunków społecznych w Środku Europy.
A ponadto – peryferia czy bufor między tzw. „Europą karolińską” a Rosją, szans na rozwój nie ma żadnych. Chyba tylko na bycie czymś w rodzaju „karolińskiej marchii” bądź „rosyjskiej bliskiej zagranicy”.

O autorze wpisu:

Doktor religioznawstwa. Publikował m.in. w "Przeglądzie Religioznawczym", "Res Humanie", "Dziś", "Racjonalista.pl". Na na koncie ponad 300 publikacji. Wykształcenie - przyroda/geografia, filozofia/religioznawstwo, studium podyplomowe z etyki i religioznawstwa. Wieloletni członek Polskiego Towarzystwa Religioznawczego i Towarzystwa Kultury Świeckiej. Sympatyk i stały współpracownik Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Mieszka we Wrocławiu.

  1. Jeremy Rifkin, Zygmunt Bauman, Paul Krugman, Josef Stiglitz czy Grzegorz Kołodko. nic dziwnego , że lewica by chce by Europa była lewicowa, jednak zapominają, że UE stworzyli chadecy i liberałowie, a ich zdanie o USA jest O WIELE lepsze. Long live USA!

  2. Z narodów słowiańskich to jedynie Czesi i Słoweńcy są mentalnie w Europie. Dla Polski z jej zacofaniem w wielu dziedzinach jedynym lekarstwem jest wprowadzenie merytokracji.

  3. Tu już nie chodzi o nacjonalizm , szowizm i zacofanie . Polacy jakby mogli to by jeden drugiemu gardła sobie poprzegryzali. Ot taka katolicka miłość bliźniego.

  4. W bardzo wielu kwestiach się zgadzamy. Lata temu mówiłem o podejściu większości Polaków do EU: zachodnie zabawki – yes, zachodnie standardy – NO!!!! Dlatego też to się nie mogło udać. Cytat p. Wolfganga MUNCHAU można skwitować: mądry West Europejczyk po szkodzie. Również lata temu zachód nie chciał słuchać, że coś mogło pójść nie tak. Miraż nowych wschodnich rynków (na których nie ma jeszcze zachodniej ochrony konsumentów) wyłączył racjonalizm. Klasyczny brak zrozumienia kultur. No i teraz może być duży kłopot.

      1. Stara zasada ekonomiczna według Buffetta: “You never know who’s swimming naked until the tide goes out.”. Jak jest dobrze i średnio to niewiele widać. Skończy się „zasilanie” i zobaczymy co naprawdę mamy. Myślę że dla wielu będzie to szok.

  5. Czy po wyborze Berlusconiego Munchau napisał: gdybyśmy wiedzieli wcześniej nigdy nie podpisalibyśmy Traktatów Rzymskich? To cytowane zdanie świadczy tylko o bezradności i szukaniu winy u innych. Orban i Kaczyński trzymają tylko lustro przed unią. Jej krzywy obraz wynika z czego innego. Jestem pewien że de Gaulle widząc dzisiejszy stan unii byłby szybszy od Camerona.
    Gdy w 2000 r. w Atenach uroczyście świętowano rozszerzenie unii oglądałem w studio dwóch byłych polityków z rządu Genschera-Schmidta. W tle było widać sztuczne ognie, wybuch salw a jeden z nich ( nie pamiętam który) powiedział: „w dniu dzisiejszym przybito ostatni gwóźdź do trumny unii europejskiej.”
    Na zarzuty wobec Pawlaka przytoczę zdanie de Gaulle: „Państwa nie mają żadnych przyjaciół, tylko (wspólne) interesy.”
    Jeden z moim zdaniem najmądrzejszych polityków europejskich 20w., Egon Bahr na spotkaniu z uczniami w grudniu 2013 w Heidelbergu: „W międzynarodowej polityce nie chodzi o demokrację i prawa ludzkie. Chodzi zawsze o interesy państw. Zapamiętajcie to sobie, obojętne co wam opowiadają na lekcjach historii.”
    Ma Pan rację, ta Unia się drze jak prześcieradło ale przyczyny leżą w czym innym. Trafniejszym byłoby nawiasem mówiąc porównanie Unii do radziwiłłowskiego czerwonego sukna.

  6. Bardzo pesymistyczny artykuł. Aż nie chce mi się wierzyć, że w Polsce aż tak bardzo dominuje postawa otwarcie antyeuropejska tj taka która neguje całkowicie wartości demokratyczne, pluralistyczne i pragmatyczne a dyskomfort z konieczności tolerowania tego wszystkiego kompensuje sobie „brukselkami”.

  7. Tezy zewarte w artykule są tak mocno wymieszane i pokrętne że aż trudno się do nich odnieść. Autor miesza pojęcia, a ponieważ ma lewicowe poglądy podpiera się ideologią – nie faktami. Przede wszystkim konstrukt europejski wynika z interesów państw uczestników UE a nie z lewicowej wizji życia w świecie pozbawionym religii, promującej LGBT, likwidującej narodowość, demilitaryzującej państwa i wspomagającej islam. Już w tym autor popełnia kardynalny błąd oceny. Celem UE nie jest realizacja lewicowego modelu społecznego. Co do Europy karolińskiej, autor bardzo powierzchownie widzi taki projekt. Przede wszystkim Polska nie chce likwidacji UE, zarówno Polacy w 85% wspierają członkostwo w UE jak i rządy PIS nie postulują polexitu. Międzymorze jak i trójmorze to projekty na poły ekonomicze (energia), militarne (koalicja chętnych do obrony przed Rosją) jak i projekt alternatywny na wypadek rozpadu UE ze względu na brak reform unii, co do których braku istnieje zgodność również na Zachodzie ale też jest obawa że wdrożenie reform zmiecie unię całkowicie. Europa karolińska (gdyby powstała) byłaby zdecydowanie słabsza niż obecnie, byłaby cieniem obecnej unii a międzymorze mogłoby być realną alternatywą i przeciwwagą dla Europy karolińskiej. Wnioski wypływające z takiego podziału są daleko idące i dość skomplikowane. Międzymorzem zainteresowane są Chiny i USA. Wzmocnienie państwa polskiego wynika z geopolityki i geografii, nie zaś z chciejstwa. Politka nie znosi próżni a Polska ją wypełnia. Artykuł nie dotyka nawet powierzchni zdarzeń o których mówi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *