Język baskijski i inne małe języki. Czy należy je chronić?

 

Pod wpływem znakomitego wykładu Mariusza Adamskiego o esperanto wybuchła w naszym gronie redakcyjnym dyskusja na temat języków małych i wielkich.

 

Esperanto, z dwoma milionami użytkowników, okazało się być, nota bene, całkiem sporym językiem. Wiele języków na świecie ma poniżej stu tysięcy użytkowników. Wiele języków to też zagrożone gatunki, czasem dochodzi do spektakularnego ich wymierania, jak na przykład celtyckiego języka Manx z wyspy Man, co miało miejsce w 1981. Wyspa Man to niezależny byt administracyjny będący posiadłością Wielkiej Brytanii i usytuowany między Brytanią a Irlandią. Co ciekawe, wyspa Man jest dependencją korony brytyjskiej, nie jest zatem częścią UK, ani Unii Europejskiej, w przeciwieństwie do egzotycznego Reunionu, który leżąc niedaleko Madagaskaru jest częścią Unii Europejskiej i ma walutę euro.

 

Innym przykładem małego języka jest baskijski. Nie grozi mu wymarcie, bo wciąż ma setki tysięcy zaangażowanych kulturalnie i politycznie użytkowników. Hiszpania od dawna miała skłonności centralizacyjne i Baskowie nie zawsze mogli swobodnie mówić po swojemu. Stąd wziął się między innymi terroryzm ETA. Czy język baskijski warto chronić? Sądzę, że tak. Jest on bardzo ważny dla historii cywilizacji europejskiej i wciąż jeszcze zupełnie tajemniczy co do swej genezy. Nie wiemy, do jakiej rodziny języków należy baskijski, ale jest dość prawdopodobne, że mówiło się w nim w dużej części Europy przed przyjściem ludów indoeuropejskich. Wiele nazw na Półwyspie Iberyjskim, poza współczesną Baskonią, ma rdzenie baskijskie…

 

Języki celtyckie nie są tak tajemnicze jak baskijski czy języki tamilskie Południowych Indii. Tym niemniej, mieszkając we Wrocławiu, nieraz spoglądam z zamyśleniem na masyw Góry Ślęży, który nadał nazwę całemu regionowi. Ślęża była sanktuarium Celtów, najpewniej ogromnie ważnym, bo zostali tam znacznie dłużej niż ich kuzyni żyjący na obecnych terenach naszego kraju. Jeśli chodzi o genezę, języki celtyckie to żadna tajemnica. To stosunkowo bliscy krewniacy języków latyńskich, w tym oczywiście łaciny. Cezar podbijając Galię czuł się zapewne znacznie mniej egzotycznie, niż jego poprzednicy walczący z Kartagińczykami (kartagiński był dialektem języka fenickiego należącego do grupy języków semickich).

 

W małych i dużych językach kryje się nasza historia i tajemnice ludzkich cywilizacji. To miło na przykład, że wciąż istnieje aramejski, będący niegdyś językiem wspólnym ogromnej części Azji. Pismo aramejskie, zainspirowane fenickim, stało się podłożem dla pisma arabskiego, ale też prawdopodobnie dla pisma sanskryckiego, a idąc dalej, dla pism hindi, bengali, syngaleskiego, birmańskiego i wielu, wielu innych pism Azji Południowo – Wschodniej.

 

W Afryce z kolei mamy relikty najstarszych języków ludzkości, używających tzw. mlasków, jako głosek. Posługują się nimi Pigmeje z Kongo, czy buszmeni z RPA. Języki semickie (arabski, aramejski, hebrajski), bardzo zachowawcze, są z kolei bramą dla zrozumienia ich poprzedników – akadyjskiego, asyryjskiego czy babilońskiego. Wciąż nie do końca jasne jest pokrewieństwo z nimi staro egipskiego. Kurdowie mówią z kolei wariantem mowy perskiej sprzed okresu islamizacji i arabizacji języka Persów.

 

Niektórzy racjonaliści twierdzą, że wielka ilość języków to trochę marnowanie ludzkiego kapitału. W jednym języku ludzie mogliby się łatwiej porozumiewać i przez to ich rozwój, jednostkowy i społeczny byłby szybszy. Można śmiało stwierdzić, że ich życzeniom staje się zadość, gdyż następuje anglicyzacja, romanizacja i iberyzacja świata. Coraz większe znaczenie ma też język chiński, choć ciężko jeszcze ocenić, na ile przyjmie się jako popularny język obcy. Na razie przyjął się na obszarze Chin, gdzie mieszka spory odsetek ludności świata i gdzie istnieją dziesiątki języków obok dominującego mandaryńskiego.

 

Jeśli chodzi o językową globalizację, to chyba najciekawszym polem pozwalającym na formułowanie jakichś w miarę realistycznych prognoz są Indie. W Indiach istnieje kilkanaście języków głównych i setki języków w ogóle. Największą szansę na bycie wspólnym językiem wszystkich Hindusów miałby hindi – urdu, gdyby nie to, że zwłaszcza Tamile nie chcą uznać jego wyższości komunikacyjnej nad tamilskim, telugu, czy malajalam, oraz dlatego, że hindustani dzieli się wedle klucza religijnego – na hindi hinduistów i urdu sporej części muzułmanów z Subkontynentu.

 

W związku z tym w Indiach dominuje angielski. Angielski zdecydowanie bardziej niż hindi pozwala się włączyć do globalnej wioski, czyli znaleźć pracę w USA czy UK, a także w wielu innych miejscach na świecie, z Chinami włącznie. Pozytywnym rezultatem tej językowej globalizacji jest między innymi proza indyjska, pisana najczęściej po angielsku i uchodząca wśród wielu specjalistów za najlepszą prozę pisaną obecnie po angielsku. Indyjscy pisarze wygrywają z Brytyjczykami, Kanadyjczykami, Amerykanami czy Australijczykami. Proza indyjska jest rzeczywiście świetna, obok występującego czasem realizmu magicznego cechuje ją często obiektywizm i racjonalizm. Ilekroć jestem w Indiach kupuję jakiś tani jak paczka zapałek bestseler i czytam w każdej wolnej chwili! Jest też sporo tłumaczeń na polski – polecam!

 

Negatywny aspekt hegemonii angielskiego w Indiach już opisałem w moim tekście o esperanto, ale zjawisko opisane przeze mnie jest tak egzotyczne, że nie zostało to chyba przez wszystkich zrozumiane. Otóż część przedstawicieli indyjskiej klasy średniej uważa, że znajomość rodzimego języka to obciach i stara się używać tylko angielskiego, również w domu. Czasem wychodzi więc na to, że nie znają oni żadnego języka – od swojego odeszli, do nowego jeszcze nie doszli. Czasem przenoszą to kalectwo na dzieci i są Hindusi, którzy nie znają ani swojego matczynego hindi czy bengali, ani obowiązującego w domu angielskiego. Ci ludzie są w stanie się dogadać i pokłócić, ale nie są w stanie cieszyć się poezją, prozą, czy jakimkolwiek innym złożonym tekstem wychodzącym poza potrzeby zawodowe (terminologia bankowa, informatyczna, prawnicza etc.). Jest to niezwykłe i bardzo przygnębiające językowe kalectwo, płynące z zamożności, a nie z biedy!

 

Powoli cały świat staje przed podobnym problemem co narody Indii. Czy warto pielęgnować własny język, nawet jeśli liczba jego użytkowników jest niewielka? Polacy akurat nie mają tego dylematu, gdyż nasz język jest jednym z największych światowych języków. Ale co mają na przykład powiedzieć Luksemburczycy o języku luksemburskim, czy Szwajcarzy o retoromańskim? Czy język prowansalski w Południowej Francji ma wymrzeć? Czy Francja i UE powinny łożyć pieniądze na jego ratowanie?

 

Może po prostu warto znać przynajmniej dwa języki? Czyli swój własny i międzynarodowy? Na temat tego, na ile znajomość wielu języków pomaga, a na ile szkodzi są różne opinie. Wielu psychologów uważa, że warto uczyć małe dziecko innych języków niż własny. Inni sądzą, że jest to jednak obciążenie poznawcze, które może ograniczyć rozwój na innych polach. Wydaje mi się, że to bardzo ważne zagadnienie nie jest jeszcze gruntownie przebadane.

 

Dodatkowych wątpliwości dostarcza rozwój techniki. Programy tłumaczące są coraz doskonalsze. Oczywiście ktoś, kto zna tylko tłumaczałkę googla może zaśmiać się w tej chwili pustym śmiechem (choć i ona ewoluuje w stronę mniejszej niedoskonałości…). Ale google ma tłumaczałkę bezpłatną, a są też płatne, dla tłumaczy – profesjonalistów. Od wielu zawodowych tłumaczy oczekuje się znajomości profesjonalnych programów tłumaczących, bo tłumacząc analogowo, strona po stronie, tłumacz nie jest w stanie utrzymać się przy życiu. Przetłumaczenie strony kosztuje obecnie grosze, za wyjątkiem tłumaczy przysięgłych i – rzadziej – tłumaczy „artystycznych”, przekładających literaturę.

 

Całkiem możliwe, że globalny język utrwali się jeszcze mocniej niż dziś, nie oczekując jednakże bezpośredniej siebie znajomości. Konieczność poznania angielskiego zastąpią na całym świecie doskonałe programy tłumaczące, które zawędrują pod strzechy. Tak jak to było z telefonami komórkowymi, a obecnie ze smartfonami. W Indiach nie jest niczym dziwnym widok jeźdźca na wielbłądzie, w starych i szytych ręcznie ubraniach, który gdzieś wśród brudnych baraków wyciąga smarfone i wpisuje coś na fejsa. Od tego już tylko jeden krok do upowszechnienia naprawdę dobrych tłumaczałek, działających poprzez komendy głosowe, a nie wpisywanie tekstu.

 

Paradoksalnie technika może pomóc zachować lokalne języki przy coraz szerszym zasięgu języków globalnych. A Wy co sądzicie? Czy taki scenariusz jest możliwy? A jeśli tak, to czy to dobrze, czy źle?

Ps.: W 2016 roku mój rodzinny Wrocław będzie Europejską Stolicą Kultury wraz z baskijskim San Sebastian. Już teraz wiele projektów kulturalnych przybliża wrocławianom kulturę Basków. Jedną z bardzo niezwykłych tradycji są pojedynki improwizatorów poezji, które potrafią przyciągać wielotysięczną publiczność. Finały „poetyckich olimpiad” przypominają mecze piłki nożnej, jeśli chodzi o popularność i związane z nimi emocje. W ESK 2016 zaangażowany jest między innymi ze swoim NGOsem mój brat Kuba. Jako miłośnik poezji i improwizacji, chciałby przenieść ową baskijską tradycję na nasz grunt językowy. Świetny pomysł, mam nadzieję, że mu się uda i trzymam za niego kciuki. Sam też chętnie wezmę udział w poetycko – improwizowanej olimpiadzie.

[divider] [/divider]

Basque_people

Na koniec wklejam reprodukcję z Wikipedii pokazującą rozmaitych Basków.

[divider] [/divider]

O autorze wpisu:

Studiował historię sztuki. Jest poetą i muzykiem. Odbył dwie wielkie podróże do Indii, gdzie badał kulturę, również pod kątem ateizmu, oraz indyjską muzykę klasyczną. Te badania zaowocowały między innymi wykładami na Uniwersytecie Wrocławskim z historii klasycznej muzyki indyjskiej, a także licznymi publikacjami i wystąpieniami. . Jacek Tabisz współpracował z reżyserem Zbigniewem Rybczyńskim przy tworzeniu scenariusza jego nowego filmu. Od grudnia 2011 roku był prezesem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, wybranym na trzecią kadencję w latach 2016 - 2018 Jego liczne teksty dostępne są także na portalach Racjonalista.tv, natemat.pl, liberte.pl, Racjonalista.pl i Hanuman.pl. Organizator i uczestnik wielu festiwali i konferencji na tematy świeckości, kultury i sztuki. W 2014 laureat Kryształowego Świecznika publiczności, nagrody wicemarszałek sejmu, Wandy Nowickiej za działania na rzecz świeckiego państwa. W tym samym roku kandydował z list Europa+ Twój Ruch do parlamentu europejskiego. Na videoblogu na kanale YouTube, wzorem anglosaskim, prowadzi pogadanki na temat ateizmu. Twórcze połączenie nauki ze sztuką, promowanie racjonalnego zachwytu nad światem i istnieniem są głównymi celami jego działalności. Jacek Tabisz jest współtwórcą i redaktorem naczelnym Racjonalista.tv. Adres mailowy: jacek.tabisz@psr.org.pl

64 Odpowiedzi na “Język baskijski i inne małe języki. Czy należy je chronić?”

  1. Moim zdaniem nie warto na siłę ratować języków. Na przykład walijski wskrzeszono ze stadium ciekawostki do języka ok stu tysięcy osób. Po co? Nacjonalizm sponsorowany przez UE. Na szczęście kornwalijski wymarl sobie spokojnie w 18 wieku. Oczywiście badacze powinni znać i sumeryjski ale badacz ma prawo być trochę sekciarzem.

    1. Ratowanie języków to beznadziejna walka z cyklami naturalnymi. Języki giną i nie ma na to rady. To jest właśnie cały problem EU – strach przed utratą języka (i kultury) powoduje, że Unia zbyt wolno się integruje. Reszta świata oczywiście na tym wygrywa, bo w globalnym wyścigu nikt nie ogląda się za siebie.

      1. Angielski w UE staje się coraz mocniejszy. Ogólnie panuje coraz większa zgoda na to, aby on był tym głównym. Więc nie jest chyba tak źle. Natomiast języki lokalne to też możliwość badań i nawet atrakcja turystyczna. Rozwój językoznawstwa, tłumaczeń etc., to też nie tylko strata czasu – ma to też znaczenie biznesowe i polityczne. Są przecież na świecie Chiny i inne kraje, których język warto znać, nawet jeśli ich reprezentanci zwracają się do nas po angielsku. Możemy czasem przecież chcieć zasięgnąć mniej jawnych i oficjalnych informacji…

        1. Angielski z punkitu widzenia lingwistycznego wcale nie jest najlepszym językiem do celów międzynarodowych (a Esperanto jest), ale tak to właśnie działa – nie logika tu decyduje. Z angielskim w EU wcale nie jest dobrze. Roszerza się zbyt wolno, a w wielu rejonach bardzo wolno albo wcale ale to już dłuższy temat.

          1. Nie sądzę, aby to języki były głównymi siłami sprawczymi wolnej integracji. UK i Irlandia posługują się tym samym językiem, a przecież zaszłości historyczne kierują ich decyzje w zupełnie inne strony. Tym niemniej masz rację, że integracja i współdziałanie są ważniejsze od językowych sentymentów. Pytanie jednak, czy wspieranie językowych sentymentów nie osłabia tych groźniejszych, czysto nacjonalistycznych? Ja na przykład uspokajam polskich eurosceptyków tym, że dzięki UE język polski jest nauczany w bardzo wielu ośrodkach uniwersyteckich w Europie, również Polska kultura jest ceniona w UE bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.

          2. Tak, języki nie są jedynymi czynnikami spowolnienia, zgoda, ale w ogóle są. UK, Irlandia, USA, Australia – nawet jeżeli statystyki gospodarcze tego nie pokazują (bo w tym wypadku ma to swoje uzasadnienie) to przepływ idei, konepcji, pomysłów etc. pomiędzy nimi odbywa się z prędkością i na skale nieznaną w pozostałych częściach świata (w tym Europie). O nic innego w obecnej globalnej strukturze i gospodarce nie chodzi. Spróbujcie znaleźć choćby jedno rozwiązanie, koncepcję etc. o globalnym znaczeniu niedostępną w źródłach anglojęzycznych. Nawet jesli taka się znajdzie, będzie to wyjątek.

          3. Masz rację – łatwość przepływu informacji to argument na rzecz całkowitej dominacji globalnego języka. Większość ludzi ma jednak problem z dwujęzycznością, często, gdy coś czytają lub piszą, wybierają swój język. Ale nikogo przecież nie zmusi się siłą do porzucenia własnego języka i przestawienia się na globalny…

          4. /Ale nikogo przecież nie zmusi się siłą do porzucenia własnego języka i przestawienia się na globalny./ Dlatego nie należy zmuszać, ale edukować. Moim polskim studentom pokazuję stale dalczego polska Wikipedia przegrywa z wersją anglojęzyczną. Różnica jest miażdżąca. Korzystanie z bogatszego źródła nie oznacza porzucania własnego języka a wręcz przeciwnie – oprócz rozszerzenia zakresu wiedzy rozwija też funkcje kognitywne mózgu – studia na ten temat są dostępne. Istnieją też dowody na to, że używanie drugiego języka jest bardziej racjonalne. W dużym skrócie – trudno znaleźć jakieś wady w korzystaniu ze źródeł obcojęzycznych. W ten sposób będzie można korzystać ze źródeł, gdzie inni są lepsi a jednocześnie promować sektory, gdzie my mamy przewagę. Win-win situation. Żeby to jednak propagować trzeba najpierw zreformować tępą propagandę z czasów E. Gierka, że „wszystko co polskie to najlepsze” obecnie wciąż obowiązujaca w mediach. Jest to ślepy zaułek który w dodatku pielęgnuje kompleksy.

        1. Zgadzam się z Piotrem. W Polsce mamy dobitny przykład ślązakowców (śląskich nacjonalistów bez narodu…), którzy nie tyle chcą ratować lokalny język -bo przecież nie ma czegoś takiego jak jeden „język śląski”, jest jedynie wiele śląskich gwar-, ile właśnie rozgrywać swoje politycznie interesiki poprzez wzniecanie konfliktów etnicznych. Symbol takiego wrednego, prawicowego szowinisty: Jerzy G.

          Ochrona języków wymierających? Bezsens!

        2. W Europie najczęściej to przywiązanie do lokalnej kultury, w tym na przykład kuchni. To jest pewna siła naszego kontynentu – Porto z Portugalii, Sauternes z Francji, cappuccino z Włoch, oscypek z Polski, tokaj z Węgier, gouda z Holandii, czekolady z Belgii, Paulaner z Niemiec etc. etc.

          1. Europa pod względem różnorodności jest wyjątkowa. Na drugim miejscu postawiłbym Indie. Masz mnóstwo języków, styli architektury, malarstwa, muzyki, literatury etc.

    2. W mojej rodzinie jest też gałąź afrykańska (dokładnie Afryka zachodnia) stąd informacje ze źródła. W niektórych tamtejszych rejonach czasem istnieje kilkadziesiąt języków na niewielkiej przestrzeni, niektóre do tej pory nieopisane i niepoznane. Tam, gdzie wchodzi cywilizacja zazwyczaj część ginie. Proszę sprawdzić – nawet Wikipedia „nie wie” czy jest ich 2 tysiące czy ponad 3 tysiące na całym kontynencie. Moi byli afrykańscy krewni kiedy to słyszeli (dane Wikipedii) uśmiechali się tylko z pobłażaniem, twierdząc że jest ich dużo, dużo więcej. Dzięki temu wyraźnie widać, jak działa ten mechanizm. Można niektóre z nich ochronić, podobnie jak zwierzęta chronione, pytanie tylko po co ? Moim zdaniem, Polacy mogą mieć tutaj problem z racjonalną oceną, bo wiedzą, że ich kultura może nie być na tyke silna zeby przetrwać. Polska kultura komercyjna i mainstreamowa to obecnie jedna wielka mniej lub bardziej udolna kopia produktów zachodnich, najczęśćiej tych o niskiej lub średniej jakości.

      1. Polacy to mimo wszystko dość duży naród no i kultura dawna jest wyższej nieco jakości choć i wtedy dominowała odtwórczość. Ale przerwać to może tak. Mysle że na ten irracjonalizm wpływa raczej specyficznie pijmowana historia germanizacji i rusyfikacji

        1. Ale oddzielenie się Szkocji przyniosłoby tylko kolejny kraj mówiący po angielsku, taki jak Irlandia… Więc w tym przykładzie języki są niewinne! 😉

          1. Scottish English ma się mniej więcej tak do obecnego International English jak gwara śląska do literackiego polskiego. W jaki sposób można to użyć politycznie pozostawiam wyobraźni.

          2. Paradoksalnie, blokuje ich celtycki szkocki. Jakby zaczęli stawiać na dialekt angielskiego, przyznaliby się do klęski w dziedzinie celtyckiego języka szkockiego. Co ciekawe, niektóre dialekty angielskiego obecne w Anglii wydają się być znacznie bardziej dialektalne niż typowy szkocki w stosunku do standardowego brytyjskiego.

          3. Ten język obecnie ma tak niespotykaną siłę ewolucyjną że za każdym pobytem poza USA mam co nadrabiać. Dialekty angielskie w Anglii ewoluują dla obrony przed napływem imigrantów. Podobny proces miał miejsce kiedy kiedy napłynęli osadnicy z kolonii brytyjskich.

          4. /Jak ewoluują obronnie te dialekty?/ Robią się niemożliwymi do przejęcia dla ludzi z zewnątrz (mechanizm opisany w „Pigmalion”). W USA wciąż istnieje dyskryminacja „akcentowa”. Jest nielegalna, zwalcza się ją, ale jest trudna do wyplenienia.

  2. Nie do końca rozumiem, cóż takiego jest sekciarskiego w archeologu badającym Sumer i znającym sumeryjski? Załóżmy, że ja jestem takim archeologiem i nie chcę być sekciarski… Cóż mam wtedy zrobić?

        1. Rodzisz się z jakimś językiem, nie czyni cię to członkiem grupy religijnej. Są ludzie, którzy chcą się nauczyć innych języków, rodzina im pomaga, ale nie mają talentu i mówią tylko po swojemu. Nie ma w tym nic sekciarskiego. Są inni ludzie lubiący brzmienie poezji i muzyki w swoim języku. Chętnie koncertują za granicą i cieszą się, jeśli ktoś inny, w rozmowie po angielsku (który znają perfejcyjnie) zainteresuje się ich spuścizną muzyczną i poetycką. Co w tym złego? Co w tym sekciarskiego? Sekciarzami by byli, gdyby śpiewając na przykład Króla Rogera Szymanowskiego zmuszali publiczność do obowiązkowej nauki polskiego i zabronili w programie koncertu zamieścić tłumaczenie na angielski. Ale tak się nie dzieje, więc nie są w żaden sposób sekciarzami.

          1. Z każdym językiem przejmuje się jakiś kulturowy bagaż, chyba, ze zna się go słabo.

  3. Kiedyś uważałem, że najlepiej byłoby nauczyć się wszystkiego, co jest do nauczenia o językach i dać im wymrzeć, bo wielość języków stanowi przeszkodę we wzajemnym zrozumieniu się, ale zmieniłem zdanie. To jednojęzyczność większości mieszkańców tej planety stanowi problem.
    Spora ilość badań sugeruje, że wielojęzyczność ma zalety poznawcze. Języki ograniczają nasze możliwości ekspresji, rzecz znana jako hipoteza Sapira-Worfa, o której mówiłem na wykładzie, a co do której prawdziwości nie trzeba pewnie przekonywać nikogo, kto zna chociaż jeden obcy język na w miarę dobrym poziomie.
    Samo studiowanie w jaki sposób różne języki rozwiązują „problem komunikacji” jest fascynujące. Zwłaszcza „dziwne” i mało popularne języki, które potrafią być bardzo różne od dobrze znanego mainstreamu, mogą być tu źródłem wartościowej wiedzy.

    1. Jeśli potwierdzi się w pełni teza, że dwu i więcej języczność rzeczywiście rozwija różne cechy myślenia i komunikacji, to trzeba się z tym zgodzić. Pozostaje jeszcze kwestia tego, jaki procent ludzi nie jest w stanie nauczyć się drugiego języka, bo zbyt duża liczba wykluczonych mogłaby być problemem. Nie chodzi mi tu tylko o problemy finansowe, ale głównie o zdolności poznawcze. Łatwość nauki języków obcych może być słaba u kogoś genialnego literacko w swoim języku, lub uzdolnionego w przedmiotach ścisłych.

      1. Zgadza się. Większość ludzi nie czasu ani środków (sądzę, że to też jednak ważne) na kursy językowe. To jest problem, który zmotywował Luisa von Ahna do stworzenia Duolingo, żeby nauka języków była z jednej strony zabawna i przyjemna, z drugiej – bezpłatna dla każdego. Nie mam pojęcia jaki jest ich model biznesowy, ale są w stanie dostarczyć fajne kursy.
        W kwestii łatwości nauki języków, to niestety wygląda na to, że Esperanto jest na tym polu bezkonkurencyjne. Redukcja o rząd wielkości czasu nauki, to nie jest mało. Jasne, są jeszcze języki potomne Esperanto, jak Ido, ale ilość materiałów do nauki jest nieporównanie mniejsza, jak i baza użytkowników.
        Słyszałem też od kilku osób, że Esperanto pozwoliło im odzyskać pewność siebie, bo byli wcześniej pewni, że nie mają „zdolności językowych” potrzebnych do nauki języków. Odniesienie sukcesu z Esperanto zmotywowało ich do zainteresowania się innymi językami. Ja jednak sądzę, że nauka jeżyków to coś, do czego zdolny jest praktycznie każdy. Kwestia poświęcenia wystarczającej ilości czasu (często niemałej).

        1. Proponuję przeprowadzenie małego eksperymentu lingwistycznego. Książki do esperanta są zazwyczaj dość cienkie — gramatyka to 16 reguł, słowotwórstwo jest proste i efektywne. Proszę poświęcić dwa wieczory na zapoznanie z esperantem, np. z książeczki „1000 słów języka esperanto”. Książeczka ma 80 stron, z czego 40 to antologia literatury esperanckiej oryginalnej i tłumaczonej. Po tych dwóch wieczorach, można zadać sobie pytanie: Poświęciłæm 4 godziny na esperanto, czy 40 godzin poświęcone na naukę języka naturalnego umożliwiłoby mi przeczytanie tekstu o podobnej trudności? Nauka języka naturalnego to mrówcza często wieloletnia praca. Czasem postępy są demotywujące i ludzie się poddają. Przy esperancie różnica jest uderzająca. Nieraz osoby, które wcale nie planują nauki esperanta, ale po prostu traktują je jako ciekawostkę i czytają trochę na ten temat, łapią się na tym, że po pewnym czasie rozumieją teksty esperanckie i nawet potrafią całkiem sporo powiedzieć. Gramatyka to 16 prostych reguł, więc nawet ich jednokrotne przeczytanie może wystarczyć do zapamiętania.

          1. Potwierdzam! Jakiś czas temu miałem przyjemność spotkać się z Chuckiem Smithem, twórcą Wikipedii w Esperanto i kursu Esperanto na Doulingo, i sam byłem zaskoczony jak łatwo było po prostu zacząć mówić w tym języku po zaledwie kilku miesiącach zabawy nim od czasu do czasu. Zresztą Chuck ma na swoim kanale wywiady z dwójką ludzi, którzy skończyli kurs na Duolingo po 3 i 6 dniach (w Esperanto, ale są napisy po angielsku). Warto sobie porównać z tym, jak idzie Chuckowi z polskim po 30 dniach. Tutaj: https://www.youtube.com/user/amuzulo/videos

          1. Heh, no fakt, Duolingo nie rozwiązuje problemu analfabetyzmu. Ani dostępu do komputera, czy Internetu, podejrzewam.

      1. Już dwujęzyczność ma zalety poznawcze. Poliglotów definiuje się czasem jako ludzi, którzy posługują się płynnie co najmniej trzema językami poza natywnym. Przynajmniej z taką definicją ja się spotkałem.

          1. Wielojęzyczność u ludzi. W sensie znajomość wielu języków. Występowanie wielu języków nie jest takie złe, pod warunkiem, że ludzie są w stanie się ze sobą dogadać.

  4. Nie zgodzę się ze zdaniem z artykułu, że baskijskiemu nie grozi wymarcie. Wszyscy Baskowie znają inny język (albo hiszpański, albo francuski) w stopniu native speakera. Moim zdaniem taka sytuacja wręcz przesądza o wymarciu języka. Tłumaczenie książki z angielskiego (niemieckiego itd) na baskijski jest zupełnie nieopłacalne, bo wystarczy przetłumaczyć na hiszpański / francuski i Baskowie przeczytają. Tak samo pisanie po baskijsku jest mało opłacalne. Bardziej opłaca się pisać po hiszpańsku, Baskowie i tak to przeczytają. Analogicznie jak pisanie prac naukowych w językach narodowych jest strzałem w kolano i naukowcy swoje prace (nawet te o niewielkim potencjale) publikują po angielsku. Dlatego jestem sceptyczny, że uda się utrzymać język walijski, irlandzki, szkocki, kataloński, prowansalski, górno- i dolnołużycki. Mogłoby się to udać, gdyby pojawiła się pewna społeczność tylko i wyłącznie walijsko-, irlandzko-, katalońsko-, górnołużycko- czy dolnołużyckojęzyczna.

    Jeszcze chciałbym poruszyć jedną sprawę: gdyby UK wystąpiła z UE, ciekawe, czy nie byłoby parcia na zastąpienie języka angielskiego jako języka unijnego jakiś innym? Bo okazałoby się, że UE używa języka państwa, które go Unii nie należy. Urzędnicy unijni posługiwaliby się językiem angielskim jako językiem obcym, znikoma byłaby liczba native speakerów.

      1. Trochę o co innego mi chodzi. Chodzi mi o to, że wszyscy Katalończycy są native speakerami hiszpańskiego, wszyscy Walijczycy są native speakerami angielskiego, wszyscy Łużyczanie są native speakerami niemieckiego. To jest sytuacja niekorzystna dla katalońskiego, walijskiego, górno-, czy dolnołużyckiego. W takich sytuacjach dochodzi np. do małżeństw mieszanych i przekazanie języka mniejszościowego dzieciom jest trudniejsze; dochodzi o migracji (np. z Łużyc do Bawarii) i zupełnego oderwania od języka mniejszościowego. Chęć uczenia języka mniejszościowego też jest niewielka, bo przecież zamiast trudzić się po walijsku, można swobodnie porozmawiać po angielsku.

        Holendrzy nie są native speakerami angielskiego, niemieckiego, czy francuskiego.

      2. Potwierdzam. Holendrzy to najbardziej anglojęzyczny naród w Europie (nie licząc Anglofonów). Zastanawiam się głośno, czy ich tolerancja ma z tym związek (mamy też holenderską odnogę rodzinną, więc są to obserwacje „na żywo”.)

        1. Holendrzy mówili dobrze po angielsku już w 17 wieku kiedy Jeszcze nikt po angielsku nie mowil. A to ze względu na interesy jakie laczyly ich z GB. Wtedy Anglicy z elit czesto znali francuski a kupcy holenderski i niemiecki

    1. Taki przykład mi się przypomniał: w Katalonii oficjalne napisy są praktycznie wyłącznie po katalońsku, mimo że posługuje się nim mniej niż połowa ludzi. Ale jeżeli coś się stanie, np. nie ma prądu i sklep jest zamknięty, komuś zginął kotek, uwaga! nie wchodzić!, to jest już napisane tylko po hiszpańsku (zrozumieją wszyscy), a nie po katalońsku (zrozumie połowa, reszta się domyśli, bo to podobne języki).

  5. Uważam, że przede wszystkim użytkownicy języka niszowego powinni starać się o utrzymanie języka. Nie chciałbym nikogo krzywdzić, ale czasem mam wrażenie, że usiłuje się ich (nosicieli języka niszowego) uszczęśliwiać na siłę. Proszę wejść na forum łużyckie, tam najaktywniejsi są Polacy, którzy nauczyli się języków łużyckich (dla Polaka są nieporównywalnie łatwiejsze niż dla niemieckojęzycznych Łużyczan), a nie etniczni Łużyczanie.

    1. Czasem tak jest. Ale Baskowie chcą sami z siebie dbać o Baskijski. Jeśli w danym państwie szkoły są publiczne i opłacane z podatków, to mieszkające w takim państwie mniejszości językowe mają prawo domagać się nauczania swoich języków.

      1. Jeżeli Baskowie chcą dbać o swój język, to szczęść im boże. Nie mam nic przeciwko. Sytuacja jest ciekawa w Katalonii. Co jakiś czas wybucha problem, czy można prowadzić obowiązkowe zajęcia w szkole wyłącznie po katalońsku, nawet dla uczniów, których językiem ojczystym jest hiszpański (kastylijski). A osób, których językiem ojczystym jest hiszpański, a nie kataloński, jest większość.

        Jeżeli nosiciele języka dbają o swój język, nawet bardzo mniejszościowy, to jestem temu przychylny. Różnorodność językową traktuję trochę w kategoriach biologicznych — wymarcie jakiegoś języka to trochę jak wymarcie gatunku, utrata pewnej językowej bioróżnorodności.

  6. „W Afryce z kolei mamy relikty najstarszych języków ludzkości, używających tzw. mlasków, jako głosek. Posługują się nimi Pigmeje z Ghany, czy buszmeni z RPA. ”

    Panie Jacku, o jakich Pigmejow z Ghany panu chodzi ?

    Odnosnie glownej tezy artykulu :

    roznorodnosc kulturowa, podobnie jak roznorodnnosc biologiczna, ma ogromne znaczenie dla trwalosci i zachowania rownowagi dynamicznej ekosystemow, jest waznym czynnikiem zdolnosci samoregulacji kazdego ekosystemu.

    wymieranie jezykow jest tym samym dla ekosystemow kulturowych czym wymieranie gatunkow dla ekosystemow biologicznych, z tego powodu warto podejmowac wysilki majace na celu zachowywanie jak najwiekszej ilosci jezykow.

    istnieje dwukierunkowe sprzezenie, miedzy postrzegana rzeczywistoscia a jezykiem sluzacym do jej opisywania – jezyk ksztaltuje rzeczywistosc, a rzeczywistosc ksztaltuje jezyk.
    ostanio wsrod mlodych irlandczykow mozna zaobserwowac wzrost znaczenia jezyka irlandzkiego, jako narzedzia do minimalizowania skutkow anglo-amerykanskiej hegemonii kulturowej.
    czesto mozna uslyczec wsrod irlandczykow opinie, iz jezyk angielski jest niewystarczajacy dla opisu irlandzkiej rzeczywistosci ( szczegolnie w sferach opisu stosunkow spolecznych i miedzyludzkich, angielski odwzwierciedla silna stratyfikacje spoleczna ) co powoduje trudnosci komunikacyjne i interpesonalne.

    Caint Gaeilge !

    1. Oczywiście z Kongo, a nie z Ghany. Dziękuję za uwagę. Jeśli chodzi o różnorodność kulturową, zgadzam się, że jest bardzo wartościowa i sam się nią zajmuję dość często, co znajduje wyraz i na RacjonalistaTV. Uważam jednak, że prawa człowieka zawsze powinny być nadrzędne wobec jakiejkolwiek specyficzności kultury. Bogactwo ludzkich języków jest wartością wartą ochrony, ale oczywiście ważne, aby język był nośnikiem wrażliwości, poezji, sztuki, a nie nacjonalizmu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *