Jonas i mity. Felieton śnieżny.

Pierwszą, po powrocie do USA, burzę śnieżną nazwaną imieniem hebrajskim Jonas mamy za sobą. Dziś niedziela, olśniewająca biel, bezchmurne niebo i jaskrawe słońce jest typowym zakończeniem burz śnieżnych na wschodnim wybrzeżu. Sąsiedzi czyszczą i odśnieżają samochody wykorzystując tę okazję do prowadzenia towarzyskich rozmów, wszędzie uwijają się ludzie z obsługi budynków, którzy w takie dni muszą pracować również w niedziele, wszędzie słychać silniki pracujących odśnieżarek i pługów czyszczących drogi. Burza, taka jak Jonas wybija wszystkich z codziennego rytmu i daje nam długie godziny niezwykłej ciszy. W czasie jej najwyższego natężenia ruch na drogach zamiera, co powoduje, że codzienny szum znika i zostajemy sam na sam z okrutną naturą. Pozostaje jedynie liczyć na to, że ludzie wszelakich służb publicznych pracujących tutaj całą noc nas nie zawiodą.

Ta niezwykła atmosfera przywołuje różne refleksje. Moja własna sięga ponad 30 lat wstecz, kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z amerykańską burzą śnieżną. W latach 80’ w Polsce był bardzo popularny mit o naszych wyjątkowych zdolnościach. Ponieważ nijak się nie dało porównać rzeczywistości pokazywanej choćby w najgorszych filmach z Hollywood z rodzimy kolejkami, kartkami na wszystko, szarzyzną, plagą pijaństwa i obowiązującą antyamerykańską propagandą żyliśmy, na co dzień w bajce, która sami, Polacy stworzyliśmy. Przekonanie o naszej wyższości intelektualnej było tak silne, że potrafiliśmy najbardziej wyraźne dowody o nieprawdziwości tego mitu interpretować na tak wyszukane sposoby, że wszystko układało się w pozornie logiczny sposób. Jednym z takich codziennych mitów było przekonanie, że my, biedni Polacy o wiele lepiej sobie radzimy w warunkach zimowych, chociaż prawie nic nie mamy, niż ci „głupi” Amerykanie, którzy od nadmiaru dobrobytu stali się zupełnie bezwolni i z prostymi opadami śniegu nie potrafią sobie poradzić.

I oto ponad 30 lat temu mieszkam już w USA i zbliża się śnieg. To moja pierwsza zima, jestem jeszcze młody, niedawno przyjechałem z Polski, zatem po latach życia w tej mitologii jestem pełen przekonania, że cała ta panika z kupowaniem wody, kolejkami w sklepach, komunikatami w mediach mnie nie dotyczy. Przecież ja jestem z Polski, mamy tam więcej śniegu, radzimy sobie z nim lepiej, bo jesteśmy sprytniejsi, a nic prawie nie mamy, więc nie mam się czym przejmować. Co więcej, jestem przekonany, że ja tu dopiero udowodnię, jacy to my jesteśmy wyjątkowi. Dlatego, kiedy dyspozytor firmy, w której pracowałem błaga mnie o zrobienie jednego kursu, jeszcze na początku tej burzy zgadzam się bez wahania. Następnego dnia rano wszystko przebiega bez zarzutu. Odbieram japońskich biznesmenów z lotniska w Newark i wiozę ich do hotelu w Wayne, New Jersey. Wybieram stanową drogę 46 zakładając, że w przypadku problemów łatwiej z niej uciec niż z międzystanowych autostrad, na których zjazdy są rozlokowane czasem w wielomilowych odstępach. Kiedy wyjeżdżam z lotniska, śnieg już pada na całego, a na stanowej 46 jest już biało i jazda robi się coraz trudniejsza. Powoli dochodzi do mnie fakt, że opady śniegu w Polsce i opady śniegu w New Jersey to jednak nie to samo, ale polska fantazja nie odpuszcza. Decyduję, żeby w drodze powrotnej wjechać na międzystanową autostradę 80 przebiegającą przez całą Amerykę. To musi być przecież droga pierwszej kolejności odśnieżania, myślę „po polsku”. Znam tę drogę, jest ogromna, 4-6 szerokich pasów ruchu. Mój angielski jest jeszcze za słaby, aby wychwycić wszystkie szczegóły szybko podawanych komunikatów radiowych, łącznie z tym najważniejszym, podawanym obok listy kilkudziesięciu autostrad rejonu nowojorskiego, a który brzmi „stay away from Route 80”.

Zjeżdżam z wysokiej rampy prowadzącej z drogi 23 i mój luksusowy, niezawodny Lincoln Town Car ląduje w głębokiej zaspie. To, co było atutem tej wielkiej autostrady, czyli wielka, nieosłonięta przestrzeń w tych warunkach jest jej przekleństwem. Na drodze stanowej gdzie dopuszczalne są billboardy reklamowe, a domy są dużo bliżej śnieg ma dużo przeszkód na swej drodze. Tutaj, na wielkiej, nieosłoniętej „80” zaspy tworzą się dużo szybciej. Pomimo, że pługi jeżdżą jeden za drugim, nie ma takiego systemu na świecie, który sobie poradzi z taką ilością śniegu w tak dużym tempie. Autostrada „80” ma dwa jako tako przejezdne lewe pasy, po których jeżdżą cały czas pługi, ale ode mnie jest do nich daleko. Utknąłem w śnieżnej pustyni. Koło mnie w podobnej sytuacji są dwa inne samochody. Podchodzę do nich i próbuję rozmawiać. Doradzają mi, żeby siedzieć w aucie i czekać na pomoc. Pytają, czy mam dość paliwa, żeby ogrzewać wnętrze na pracującym silniku. Jeśli nie, zapraszają do siebie.

Wracam do samochodu i zaczynam myśleć na swoim położeniem. I wtedy tam, na międzystanowej autostradzie 80 w pobliżu Wayne, New Jersey dochodzi do mnie wreszcie, że cała moja polska znajomość amerykańskich problemów zimowych, chociaż umacniania przez wielu znajomych podróżujących po świecie oraz różnych „światowych” ekspertów występujących w polskich mediach jest bezużyteczna. A jest bezużyteczna, bo jest oparta na mitach, a nie na faktach. Efekt jest taki, że sam mogę stać się jedną z tych ofiar śnieżycy, z których w Polsce się wyśmiewaliśmy i podawaliśmy jako przykłady niezaradności. Nasi eksperci najwyraźniej nie wiedzieli, że chociaż ilość śniegu spadającego w Polsce i w USA często jest podobna, to szybkość jego spadania różni się w sposób diametralny. Nie przeszkadzało im to jednak robić głupawe uwagi, a my ich chętnie słuchaliśmy, bo to leczyło nasze umęczone komunizmem ego. Do domostw daleko, śniegu prawie po pas a ja nie mam ani łopaty, ani ciepłego ubrania, ani nawet porządnej czapki. Mój garnitur, noszony dumnie, na co dzień jest w takich warunkach niewiele więcej wart niż kostium kąpielowy. Czuję się jak idiota, tym bardziej że sam chętnie ten mit o naszej wyższości rozpowszechniałem. Okazało się, że to my byliśmy idiotami. Teraz mogę mieć pretensje tylko sam do siebie.

Kiedy człowiek przechodzi oświecenie i wyzwala się z mitu, odczuwa frustrację. Bo jak się tu samemu przed sobą przyznać, że nie dosyć, że był głupi to w dodatku uparty i to tak długo. Jednak to oczyszczenie przynosi też pozytywne skutki, bo skoro nie ma już mitu, to łatwiej jest myśleć racjonalnie. Pomocy, nie widać, ale autostradą zbliża się prywatny holownik. Latynoski kierowca proponuje nam holowanie do następnego zjazdu za jedyne 35 dolarów. Tylko że tak się składa, że następny zjazd to Paterson, miasto o najwyższej przestępczości w tym rejonie, określanej slangowo kodem VFW. VFW oficjalnie to organizacja weteranów wojennych, Veterans of Foreign Wars, ale pomiędzy swoimi oznacza to „Very few whites – bardzo niewiele białych”. Chętnych zatem na usługę nie ma, bo łatwo wpaść z deszczu pod rynnę, ale mój odmitologizowany mózg pracuje już sprawniej. Dlatego pytam Latynosa, ile chce za wciągnięcie mojej limuzyny na lewy pas ogromnej autostrady, tam gdzie jeżdżą tylko pługi śnieżne. Patrzy na mnie jak na idiotę i mówi, że 10 dolarów. Za kilka minut wyciąga mnie z zaspy, zostawia na skrajnym lewym pasie ogromnej autostrady 80 i odjeżdża. Pewnie się obawia, że może zostać pociągnięty do odpowiedzialności za pomoc w samobójstwie. Mój szalony pomysł to jechać w innym kierunku i wjechać do Nowego Jorku, na dolny poziom mostu Waszyngtona. Tam zawrócić ciągle w tej samej części, która jest od śniegu osłonięta i po przejechaniu mostu w kierunku New Jersey wrócić na poczciwą, stanową 46, o której już wiem, że radziła sobie lepiej z żywiołem. Zamiast 20 mil do domu muszę przejechać jakieś trzy razy tyle, ale jest szansa na wybrnięcie z sytuacji samemu, co po zabiegu odmitologizowania jest dla zranionej psychiki bezcenne.

Trudno opisać moją podróż poprzez bezmiar śniegu na autostradzie 80 jako jedyny cywilny samochód z kierowcą w garniturku pomiędzy wielkimi pługami śnieżnymi. W każdym razie racjonalizm mnie uratował i po niemalże 3 godzinach dojechałem do domu. Co prawda moja ulica była już przysypana na wysokość ponad 1 metra a środkiem biegł tunel o szerokości niewiele większej od mojej limuzyny, ale byłem uratowany. Sąsiad z pobliskiego sklepu Harley Davidson zaoferował mi swój parking na najbliższe 2-3 dni, bo tyle prawdopodobnie miało zająć usuwanie śniegu.

Trudno powiedzieć ile takich mitów jak ten przywiozłem ze sobą z Polski, ale było ich bardzo wiele. Kiedy się jest w Polsce łatwo ich bronić, bo ma się za sobą szerokie poparcie rodaków a realia są daleko, ale w obliczu rzeczywistości pękają one jeden za drugim. Dlatego po dłuższym pobycie poza krajem nigdy już nie jesteśmy tacy sami.

Czym się różni taka burza śnieżna od „opadów śniegu” w Polsce ? Przede wszystkim ludźmi. Przed nadejściem burzy wszystkie media monitorują szczegółowo jej przebieg. Większość używanych tu określeń jest na polski nieprzetłumaczalna, bo w angielskim istnieje wiele rodzajów śniegu. Chociaż w czasie burzy ludzie pozostają w domach, zgodnie z zaleceniami podawanymi w mediach, podczas gdy służby publiczne pracują na okrągło, to zaraz po ustaniu burzy wszyscy biorą się do pracy i nikt nie narzeka ani na drogowców, ani na policję. Nikt też nie panikuje. Po prostu każdy wie, co ma robić i robi, jak potrafi najlepiej. Wspólne sprzątanie to też okazja do odświeżenia kontaktów sąsiedzkich. Zdarza się, że rozmowy „przy szufli” potrafią trwać godzinami z przerwami na zaopatrzenie w świeżą kawę. Dziś w czasie „przyszuflowych” konwersacji powiedziałem, że zarząd służb miejskich w Warszawie przekonał mieszkańców o tym, że ze sprzątaniem należy czekać, aż śnieg przestanie padać, ale zabrzmiało to tak absurdalnie, że chyba nikt mi nie uwierzył.

Cover

Pozdrowienia z krainy śniegów.

 

O autorze wpisu:

Krzysztof Marczak – zarządza kapitałem na giełdach amerykańskich. Wykładowca inwestycji i finansów. Dodatkowo zajmuje się lingwistyką i komunikacją międzykulturową. Mieszka w aglomeracji nowojorskiej.

  1. Świetnie się czyta, nie sądziłem że w USA burza śnieżna to aż tak spektakularne zjawisko. Rzeczywiście, w polskich mediach do dziś krótkie komunikaty o śniegu w USA wyglądają tak, jakby Amerykanie byli do tylu za Polską z odśnieżaniem. Tymczasem Ameryka Północna to mniej spokojne od Europy miejsce, jeśli chodzi o silne zjawiska pogodowe.

    1. Zimą burze na wschodnim wybrzeżu najczęściej przychodzą z Kanady, a po drodze zbierają jeszcze dużo wilgoci znad Wielkich Jezior. Dlatego Buffalo to jedno z najbardziej ośnieżonych miejsc w czasie takich prądów burzowych. Jonas przyszedł z południa i nie był wcale bardzo szybki pod względem szybkości opadów (tutaj mówią „snow rate” a to ile zostanie śniegu na ziemi „accumulation”). Zdarzyło mi się na granicy stanów New Jersey/New York, że wjechałem na czarny Palisades Parkway a po 20 minutach miałem już kłopoty z powrotem, bo zdążyło napadać (accumulation) ok. 3 cale.

          1. Stara bajka. Kanada podkreśla wciąż, że nie ma slumsów i że większa sprawiedliwość społeczna etc. co zresztą nie do końca jest prawdą, a ludzie i tak migrują stale do USA.

  2. Trzeba było sie nie zeslizgiwac w zaspe. Kolce były (studs)?, a w bagazniku w razie czego łancuchy, i łopata na snieg.
    Teraz tajfuny i sniezyce nazywa sie meskimi imionami, aby panie nie poczuły sie dyskryminowane. Dawniej to zenskie huragany (jak Katrina) nękały ludzkosc.
    Z ta mądroscią to bez przesady, ludzie uczą sie na błędach, ktos kto przerabiał jakis temat, to wie czym to grozi. Choc zima i tak zaskakuje rok w rok.

    1. Zreszta, kolce w Polsce są cały czas zabronione. Dawniej były praktycznie nieznane, jezdziło sie na tych samych oponach okrągły rok, nawet bez zmieniania na letnie/zimowe (bez kolcow). Wiec skąd Polak miał sie nauczyc, ze na sliskiej nawierzchni potrzebne są kolce, inaczej predzej czy pozniej wyląduje w rowie.

    2. @Lucyan, ja nie piszę o europejskich 2-pasmowych dróżkach tylko o międzystanowej 80. Wjeżdżasz w betonową rynnę w górę na wysokości kilku pięter a potem rynna zakręca i wpuszcze Cię na drogę 80. Kiedy jedziesz z góry to na końcu widzisz już że to morze śniegu ale jest za późno. Kiedy lądujesz to auto nie ma kontaktu z podłożem, więc łańcuchy można sobie powiesić na szyji, ale za wiele to nie pomoże. Z Twoich rad wynika, że stan mitologiczny który tu opisałem ma się wciąż w Polsce dobrze, Pozdrawiam,

    3. A co sie stało z Japonczykami? wysadziłes ich po drodze i zostawiłes w igloo? W Stanach wszystko jest i było wieksze, big size, nawet dla zachodnich Europejczykow, a co dopiero dla kogos z Polski. Jak ktos nie sam przeżył sniezycy to nie zrozumie zagrożenia. Generalnie to Amerykanie są uważani za aroganckich i lepiej wiedzacych, ale pewne rzeczy trzeba przezyc bo trudno przewidziec. Polska specjalnosc w Polsce to (1) wyprzedzanie na trzeciego a nawet czwartego (2) wyprzedzanie z prawej strony (poboczem) i (3) wyprzedzanie przed wzniesieniem.
      Tego sie nie da przewidziec, trzeba przeżyc (dosłownie).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *