Jończyk (opowiadanie)

 

    Ta chwila uczyniona była ze złota. Barwa świtu płonęła w przestrzeni jak zapach wiosennych kwiatów. Mewy płynęły nisko nad białym miastem, a odcień słońca odbijał się w ich skrzydłach. Choć nikt nie uderzył jeszcze w struny liry, muzyka brzmiała w powietrzu i przechadzała się wśród jasnych kolumn portyków. Towarzyszyli jej ludzie, zamyśleni i spokojni, należący do czasów, gdy strach był uznawany za chorobliwą słabość, miłość była sławna i dana nielicznym, a mądrość upajała mocniej niż wino, które zawsze wtedy mieszono z wodą. Choć życie było wówczas krótkie, szumiały w jego naczyniu fale oceanów, czyniąc każdy czas podobnym do ogrodu, w którym to co radosne i to co tragiczne, nieodmiennie i zawsze było też piękne. Obywatele miasta gromadzili się na placu, jak zwykli to czynić nad ranem, nie mając nigdy wyraźnego powodu, lecz zawsze znajdując przyczynę spotkania.

 

 

  • Spotkaliśmy się tutaj – rzekł Lizymach, poprawiając biały chiton płynący po marmurowych płytach chodnika. – A kimże my sami jesteśmy, jak nie miejscem spotkań?
  • Co masz na myśli? – zapytał go Peneos, który zawsze był ciekaw sposobu, w jaki stary mistrz z Jonii spoglądał na świat.
  • Wydaje ci się młodzieńcze, że jesteś taki, jaki jesteś – rzekł filozof wciągając w płuca niebieski dym nieba.
  • To zależy, co masz na myśli mistrzu – odparł Ateńczyk.
  • Powiesz o sobie, że jesteś człowiekiem, mężczyzną i Grekiem, czyż nie? – zapytał Lizymach. Grupka osób zgromadziła się wokół ich rozmowy i zaczęła wsłuchiwać się w nią uważniej.
  • Zobaczysz, to będzie znów popis negowania przyjętych pojęć – zauważył Agapion, który dopiero co wrócił z dalekiej wyprawy i samotność morza lśniła jeszcze w jego ciemnych oczach.
  • Sądzę, że Lizymach powie tym razem coś o naturze światów – nie zgodził się z nim jego brat, Komodos, który nie zwykł opuszczać murów polis i przez cały rok myślał głównie o święcie Dionizosa, na które nie raz przyjęto już pisane przez niego tragedie.
  •  Możemy się założyć – zaproponował marynarz.
  • O ziemię, czy o sukna? – podchwycił z błyskiem w oczach tragik.
  • Jak wygram, wyruszysz ze mną na morze, jeśli zaś ty odniesiesz w zakładzie zwycięstwo, zostanę tu przez rok i napiszę komedię, by uczcić zdobywcę Indii i króla satyrów – stwierdził z uśmiechem Agapion.
  • Widzę, że już dziś zająłeś się losem – Komodos skłonił się bratu wyraźnie ucieszony i przystał na zakład.
  • Mógłby tak powiedzieć – odparł tymczasem na pytanie filozofa Peneos. – Nie widzę w tym nieprawdy, należę z pewnością do ludzkiego rodzaju, ta ziemia jest miejscem moich ojców, zaś i ja sam, o ile Mojry nie sprawią inaczej, będę nim dla moich przyszłych dzieci.
  • Czy którąś z tych rzeczy wybrałeś, Peneosie, czy ktoś dał ci możność wyboru, czy pamiętasz może jego hojną rękę? – Lizymach uniósł nieznacznie prawą dłoń, jak zawsze, gdy zaczynał właściwy temat pogawędki, a Agapion spojrzał wymownie na brata.
  • Żadna z tych rzeczy nie miała miejsca – odparł Ateńczyk.
  • To wszystko, o czym mówimy, to tylko cechy, które płyną przez nas i układają się w tysiące kombinacji – kontynuował filozof. – Nie mamy wpływu na naszą płeć, ani na wybór naszej ojczyzny, ani też na gatunek stworzenia, w którym nasze myśli zadźwięczą. Nie możesz zatem mówić o nich jako o tym, czym jesteś. Gdyby malarz oblał cię czerwoną farbą, czy mógłbyś wtedy rzec, że jesteś sam w sobie czerwony?
  • Nie sądzę, Jończyku – przyznał młodzieniec, który spodziewał się takiego obrotu zdarzeń.
  • Możesz jedynie rzec, że pewne cechy świata, który wciąż biegnie i nigdy nie przystaje, spotkały się w tobie na chwilę – słysząc to, Komodos wyprostował się nieznacznie i uniósł głowę. – Jesteś efektem tego spotkania, lecz ty sam, jako taki, nie jesteś. Nie jesteś bowiem celem biegnących ciągów zdarzeń, jesteś ich drogą. Ślad na drodze nie jest ani wędrowcem, ani drogą, ani też wędrówką. Jest tylko śladem.
  • To niezwykle ciekawe spostrzeżenie – przyznał poruszony Peneos. – Jeśli jednak nie jestem, jak wyjaśnić moje własne wrażenie trwania i wyborów, które przyjmuję, lub odrzucam?
  • Istnieje coś takiego, jak atmosfera miast, które nadają im ich mieszkańcy – stwierdził filozof. – Składa się ona z historii, kształtu budynków, a także charakteru przyrody, wśród której kształtowała się dana osada. Ty jesteś taką atmosferą, splecioną z rozlicznych wątków płynących w rzeczywistość. Lecz, gdybyś spojrzał na to uważniej, każdy z tych wątków odmienny ma charakter i odmienne cele, podobnie, jak każdy mieszkaniec miasta, jak każdy jego kamień i każde źdźbło trawy wynurzające się z fundamentów.
  • Powiedz mi o tym dokładniej – poprosił Ateńczyk marszcząc czoło.
  • Każda rzecz składa się z atomów – rzekł Jończyk, a wszyscy zgromadzeni pokiwali głowami, gdyż takie właśnie rzeczy głosili mieszkańcy Miletu. – Mają one swe własne drogi i poprzez miliony kształtów odmieniają się wolno, pieką się w żarze słońc, drżą w chłodzie pustki, składają się w ryby i ptaki, by znów ulec rozbiciu. Również stworzenia odmieniają się wolno, zyskując nowe cechy, zaludniając nowe obszary. Sądzę, że kiedyś żył na Ziemi jeden tylko gatunek istot, który zmieniał się i przetwarzał, wyłaniając z siebie nowe gatunki. Ten proces trwa cały czas. Podobnie pojęcia i kształty zawarte w naszych myślach zmieniają się wolno, tworząc wciąż nowe języki, przydając nowe znaczenia bogom, tworząc nowe metra i tragedie, nowe typy świątyń, nowe dzbany i narzędzia. Myślę, że u końca tej drogi nasze myśli i przedmioty, które za ich sprawą tworzymy, opuszczą nas i zaczną zmieniać się samoistnie i po swojemu.
  • To piękne! – zakrzyknął Peneos.
  • Logika jest matką piękna – potwierdził Lizymach i zamyślił się, patrząc na morze, widoczne zza dachów świątyni Ateny.
  • Jaki jednak sens ma nasza rozmowa, skoro my sami jesteśmy jak ślady na plaży? – zapytał młodzieniec, a bezchmurne niebo zapaliło w nim błękitny płomyk rozświetlający serce.
  • To dobre pytanie – wtrącił Agapion, przytłoczony rozmyślaniem na temat fabuły swojego pierwszego dramatu.
  • Nie na wszystkie zagadki warto znaleźć od razu odpowiedź – upomniał go brat. – Bywa, że pytanie jest jak słońce nadające kształtom żywą formę.
  • Nie ma problemu, sługo boga z Indii – uspokoił go filozof. – Jedna rzecz to słyszeć odpowiedź, zaś druga, to ją rozumieć. Otacza nas świat, jedyna odpowiedź, czysta, wszechobecna, niezniekształcona drżeniem naszych głosów. Widzimy go cały czas, gdy zamkniemy oczy, przychodzi do nas w snach. I choć jesteśmy blisko, rzadko bywamy przy nim, a jeszcze rzadziej czynimy go w pełni naszym domem. I taki sens ma nasza rozmowa – dodał, patrząc na młodzieńca, który spoglądał na niego niepewnie. – Jeśli uznasz w pełni, mój drogi chłopcze, że jesteś miejscem spotkania, nauczysz się być naprawdę. To rzadka sztuka.
  • Skoro tak, czy inaczej nim jestem, dlaczego jest to tak trudne? – zdziwił się Peneos.
  • Właśnie dlatego – zaśmiał się mędrzec. – Wchodzisz do miejsca, gdzie nie widzisz gospodarza, gdyż jest nim ono samo. Jak powitasz tego, którego progi przekraczasz? Nie dość na tym. Bowiem i ty sam jesteś fragmentem tego miejsca, albowiem granice, które czynisz między nim, a sobą, są ułudne. Również i ty jesteś w pełni cząstką miejsca, które ciebie gości. Jak powitasz tego, którego progi przekraczasz?
  • Swoją drogą niemożliwi są ci Jończycy – zaśmiał się Komodos. – Przyjmij moje dowody uznania mistrzu, może mój brat uczyni cię bohaterem swej pierwszej tragedii.
  • Sądzisz, że to smutne? – zaciekawił się Lizymach.
  • Jesteśmy jak mgła, rozwiewa nas wiatr, drogi biegną obok – zauważył tragik. – Jest w tym pewien odcień nostalgii.
  • Gdybyśmy byli jak skały, kompletni i gotowi, świat by się zatrzymał i wtedy nie można by było nawet pisać o tym tragedii – zauważył filozof. – Na szczęście nie ma takich rzeczy, również kamienie są tylko śladem biegnącego świata.
  • Dobry temat na dramat – ucieszył się Agapion. – Wino przemienia, tragedie którymi czcimy jego boga są zaś o niechęci do zmian. Czyż może być większe ich odrzucenie, nad to, o którym rzekłeś?
  • Zaprząta mnie wciąż jedno – martwił się dalej Peneos. – Jak mam ujrzeć świat? Przecież to, co zwę sobą samym, to jedynie przejaw ślepoty.
  • Pytanie o świat jest właściwe – pochwalił go filozof i otarł ukradkiem łzę wzruszenia. – Je tylko mniej na uwadze. Obserwuj wszystko uważnie. Nie przejmuj się sobą, nigdy nie myśl o tym, czy jest ci drogie, czy niemiłe, to co widzisz. O tym zapomnij. Śledź wszystko uważnie i oglądając tysiące przedmiotów chwytaj za ogon nurty, które przez nie płyną i je tworzą. Gdy znajdziesz ich wiele, wejdziesz nareszcie do miejsca, w którym już przebywasz.
  • Mam zatem odejść gdzieś daleko? – upewniał się młodzieniec. – Mam zapomnieć o rodzinie, o moim mieście, o wszystkim czego mnie nauczono?
  • Dlaczego tak sądzisz? – zdziwił się Jończyk. – Świat jest przecież wszędzie, nie musisz wychodzić mu na spotkanie. Rób wszystko tak samo dobrze, lecz z myślą o nim, a wyjdzie ci to jeszcze lepiej, a może też czegoś się nauczysz.
  • A jeśli umrę, zanim odnajdę świat we wszystkim? – zmartwił się Ateńczyk.
  • Gdy będziesz go szukał, każdy dzień stanie się pełny i nie znajdziesz czasu, by martwić się  czy zdążysz – zapewnił go Lizymach, przymykając lekko swoje dziwnie młode oczy.
  • Ale jeśli znajdziemy świat, czy staniemy się inni? – zapytał Komodos. – Czy staniemy się sławni, lub wieczni? Czy nie przeminiemy?
  • Te pytania nie są potrzebne – rzekł mędrzec. – By odnaleźć rzeczywistość, należy uciszyć w sobie wszelki niepokój. Pragnienia i lęki tworzą bowiem hałas, który nie pozwoli nam znaleźć naszego gospodarza. Dopiero cisza nas od nas uwalnia i pozwala spoglądać uważnie. Tam, gdzie jest nasz cel, czas jest tylko odcieniem, pytania o trwanie i przemijanie nie mają zatem żadnego sensu. Cóż zresztą miałoby być wieczne, lub skończone, skoro nie ma tam osób, ani podmiotów. Świat nie ma otoczenia, nie jest czymś co zawiera się w czymś innym. Jest tylko on, stateczny we własnej zmienności, która mieni się we wszystkim, tworząc miliony narastających ech. To wszystko. Pozwólcie, że przejdę się nad morzem – to rzekłszy, filozof powoli opuścił plac.
  • Dziękuję bracie – zwrócił się do Komodosa Agapion. – Wiem już, czemu służą tragedie, ta nasza pieśń do boga przemian.
  • Słucham cię uważnie – zaciekawił się tragik.
  • Przychodzimy do teatru senni jak głazy – rzekł marynarz. – Na naszych oczach giną ci, którzy z wyroku Mojr obrócili się przeciwko bogom. Pragną zatrzymać to, co jest w ruchu, lecz świat ich kruszy i ugina ich karki. Gdy ogarnia nas trwoga i litość, pęka nasza kamienna skorupa i czujemy życie, pod powiekami i pod opuszkami palców. Rozglądamy się uważnie i widzimy niebo, gaje nad teatrem i słońce ozdobne w barwy zachodu.
  • Przyjdzie mi zmienić zajęcie, mój drogi – rzekł ucieszony Komodos. – Gdy twe słowa powtórzą aktorzy w maskach, mnie przypadnie miejsce na okręcie.
  • Zmiany są dobre – pokiwał głową Peneos, który czuł się o kilka lat starszy. – To dziwne, lecz czasem wiedza o własnym nieistnieniu pozwala cieszyć się każdą ulotną zmianą wiatru, każdym ptakiem płynącym po niebie, każdym cieniem płynącym między kolumnami. Im jest mnie mniej, tym jest mnie więcej.

 

   Bracia spojrzeli na niego z podziwem i poklepali go przyjaźnie po plecach. Zaprosili go do siebie na obiad, a on nie odmówił. Gdy podano już pierwsze danie, biesiadnicy wylali kilka kropel wina na obiatę dla bogów i przystąpili do uczty. Świat mienił się w ich oczach niezwykłymi skarbami, a oni jedli z apetytem, żądni nowych sił, by podjąć kolejne wyzwanie. Żona Agapiona usiadła w rogu stołu i zaczęła grać na lirze, chwytając zgrabnie unoszącą się w powietrzu melodię.

O autorze wpisu:

Studiował historię sztuki. Jest poetą i muzykiem. Odbył dwie wielkie podróże do Indii, gdzie badał kulturę, również pod kątem ateizmu, oraz indyjską muzykę klasyczną. Te badania zaowocowały między innymi wykładami na Uniwersytecie Wrocławskim z historii klasycznej muzyki indyjskiej, a także licznymi publikacjami i wystąpieniami. . Jacek Tabisz współpracował z reżyserem Zbigniewem Rybczyńskim przy tworzeniu scenariusza jego nowego filmu. Od grudnia 2011 roku był prezesem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, wybranym na trzecią kadencję w latach 2016 - 2018 Jego liczne teksty dostępne są także na portalach Racjonalista.tv, natemat.pl, liberte.pl, Racjonalista.pl i Hanuman.pl. Organizator i uczestnik wielu festiwali i konferencji na tematy świeckości, kultury i sztuki. W 2014 laureat Kryształowego Świecznika publiczności, nagrody wicemarszałek sejmu, Wandy Nowickiej za działania na rzecz świeckiego państwa. W tym samym roku kandydował z list Europa+ Twój Ruch do parlamentu europejskiego. Na videoblogu na kanale YouTube, wzorem anglosaskim, prowadzi pogadanki na temat ateizmu. Twórcze połączenie nauki ze sztuką, promowanie racjonalnego zachwytu nad światem i istnieniem są głównymi celami jego działalności. Jacek Tabisz jest współtwórcą i redaktorem naczelnym Racjonalista.tv. Adres mailowy: jacek.tabisz@psr.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *