Neokonserwatyzm a religijny fundamentalizm (część II)

Kontynuując nasze refleksje nad wpływem neokonserwatyzmu na szerzenie się fundamentalizmu religijnego trzeba zwrócić uwagę na obecność i znaczenie mitów  w naszej przestrzeni intelektualnej.

Mity trwają w zbiorowej świadomości, w pamięci ludzi, a każda religia – bo na tym bazuje – skutecznie je konserwuje i uwiarygodnia (zgodnie ze swoimi potrzebami). I stoją one w poprzek – zaprzeczając, kwestionując filozoficzny, polityczny i kulturowy dorobek – podstawowych idei oświeceniowo-modernistycznych. Przywracanie znaczącej roli mitu w ludzkiej rzeczywistości i takiego też znaczenia w codziennej aktywności, jest kolejnym przykładem walki toczonej przez siły ciemne, wsteczne, konserwatywno-tradycjonalistyczne, często czarnosecinne, z ewolucją (czyli zmianami rzeczywistości jako takiej): poglądów, świadomości, wartości, tożsamości, idei (czyli z ewolucja naszego gatunku – co potwierdziły badania i wnioski Karola Darwina). To zgrany paradygmat starych idei w nowym, świetlistym i gadżetowo-postmodernistycznym opakowaniu.

Marksistowski myśliciel Antonio Gramsci zwrócił onegdaj uwagę – słusznie charakteryzujący zasadniczy rys myśli oświeceniowej (a tym samym i modernizmu) że nowoczesność winna charakteryzować się zawsze „pesymizmem rozumu i optymizmem woli”. Neokonserwatyści i ich różni sojusznicy (rekrutujący się z przeciwstawnych często obozów) narzucili natomiast współczesnemu światu narrację, wspierającą pośrednio postmodernizm, a odwołującą się do emocji, namiętności, afektów i zmysłowości człowieka, czyli wartości kojarzonych z romantyzmem i z nim bezpośrednio kojarzonych (a przez to preferujących tożsamość opartą o wierzenia religijne – niekoniecznie muszą to być kanony monoteizmu – mitologię, mesjanizm, pierwszeństwo „uczuć nad mędrca szkiełko i oko”). To teza zakreślona parabolą:  „optymizm rozumu, optymizm woli” jako antynomia Oświecenia utożsamianego z rolą racji rozumu w decyzjach człowieka. To wpływa na zmianę mentalności i świadomości społecznej oraz podejście do realnie dziejącej się rzeczywistości.

Mitologię polityczną można objaśnić

sprowadzając ją do kilku archetypowych

uczuć i odpowiadających im wierzeń,

pamiętając przy tym, że podmiotem jest nie

racjonalna jednostka a zbiorowość (tłum)

Stefan  OPARA   

Mit zakotwiczony w polityce to przykład zwycięstwa irracjonalizmu w tej dziedzinie. Zwycięstwa w klasycznie świeckiej przestrzeni aktywności człowieka (jak wydawać się nam mogło patrząc wstecz do Oświecenia i Rewolucji Francuskiej, a zwłaszcza mając w pamięci II połowę XX wieku). Wszelka mitologia jest równoznaczna z irracjonalizacją – tu: polityki i życia publicznego. Nie jest to na pewno proces niosący sobą pozytywne i realistycznie brzmiące przesłanie (i efekty).

Nie można się zgodzić z niektórymi komentatorami (obecnymi także na tym portalu), jakoby konserwatyzm współczesny był analogiczny czy tożsamy z postmodernizmem. Często efekty przedsięwzięć obu – antynomicznych moim zdaniem trendów – są co prawda zbieżne i wyglądają na celową (albo – naturalną ideowo) koalicję jednak są to zazwyczaj złudzenia. Postmodernizm jest efektem zbyt dosłownie traktowanego, niemalże literalnie i z „nabożną czcią” idei postępu, pluralizmu i rozproszenia rzeczywistości (na kształt przestrzeni wirtualnej) XXI wieku czego najlepszym dowodem jest talmudyczne – u niektórych koryfeuszy tego trendu – podejście do pojęcia dekonstrukcji. Dekonstrukcja to skrajne ujęcie sceptycyzmu i krytycyzmu (wartości wpisanych immanentnie w przestrzeń niesioną przez Oświecenie) i dlatego mieszczące się w ogólnym nurcie idei post-oświeceniowych czy wywodzących swe jestestwo z tej epoki. Sam postmodernizm  neguje, atakuje i deprecjonuje wartości Oświecenia lecz to jednak nie przeszkadza w zaprezentowanej tu kwalifikacji. Tak się w historii myśli ludzkiej i idei wielokrotnie zdarzało.

Konserwatyści nigdy nie pochwalają i nie preferują ewolucji w jakimkolwiek wymiarze (bo na tym właśnie zasadzają się rudymenty tego co nazywamy tradycją, niezmiennymi oraz stałymi wartościami, spokojem ducha i przeraźliwą przewidywalnością, patriarchalizmem i hierarchią). Bo to jest bowiem osnowa tego co pod tym pojęciem – konserwatyzmu – się rozumie.  Ich ewentualne pro-ewolucyjne deklaracje – gdzie ewolucja traktowana jest zawsze wybiórczo czy fragmentarycznie – są koniunkturalne i nie do końca szczere. Zbieżność współczesnego konserwatyzmu i postmodernizmu istnieje jednak w nabożnej czci (mającej genezę w religijności i tradycyjnej potrzebie sacrum) okazywanej rynkowi i jego sprawczym mocom. Wydaje mi się, że amalgamat konserwatyzmu i postmodernizm  w tej mierze przybrał postać zwaną neoliberalizmem.

A tak na marginesie – wielu humanistów, filozofów i myślicieli uważa, że coś takiego jak postmodernizm nie istnieje gdyż brak mu do-określoności, ram programowo-ideowych, kompatybilnych i koherentnych – przynajmniej w zarysie – kanonów. I tak dla Ludwika Stommy postmodernizm to „…swoista zbitka pojęciowa, w której łączą się nurty naukowe, artystyczne i obyczajowe”. W takim ujęciu do owego ruchu ideowo-światopoglądowo-filozoficznego można zaliczać – jego zdaniem – aerobik, akupunkturę, Black Power, Cinema Verite, disco, ruch hipisowski, monetaryzm, New Age, pop art., skinheadów, Fryderyka Nietzsche, panią Thatcher…. Podstawą takiej interpretacji jest teza o kontestacyjnym i absolutnym charakterze ponowoczesności wobec obowiązujących do tej pory reguł, idei, zasad czy pojęć. A przy tym brak mu sensownej odpowiedzi „co w zamian”.

Konkluzją rozważań Stommy staje się stwierdzenie, że „…żadnego postmodernizmu nie ma i nigdy nie było”. To właśnie jeden ze sposobów postrzegania owego prądu.

Krytyka programowa postmodernizmu ze strony humanistyczno-oświeceniowej tradycji dotyczy przede wszystkim tej postawy intelektualnej dokonującej totalnej dekonstrukcji odrzucającej de facto wszelkie założenia, pryncypia i rudymentarne zasady cywilizacji oświeceniowej, tym samym stwarzając chaos pojęciowo-aksjologiczny, sprzyjając tym samym mitom, zabobonom, a nade wszystko – charyzmatyczności (jako takiej). Charyzmat – rozumiany jako łaska odczytywania zamysłów bóstwa, Absolutu i wdrażanie ich docześnie, „tu i teraz” na Ziemi (uzasadnienia dla tej definicji znaleźć można w  Nowym Testamencie:  Mk 16, 17-18, Dz 2,1–13, Dz 10, 44-48, 1 Kor 12, 1-11). W Kościele kat. po Vaticanum II odrzucono tezę św. Augustyna, iż „charyzmaty ustały” i nie działają.

Jak wspomina Jean Chelini, historyk religii Zachodu, przy omawianiu klimatu i nastrojów społecznych u schyłku Średniowiecza (na co bez wątpienia wpływ miały: pandemia dżumy w 1348 roku, wojny wyniszczające kontynent m.in. wojna stuletnia 1337-1453, podział władzy – do tej pory spójnej i jednorodnej stanowiącej fundament chrześcijańskiego Zachodu– papieskiej, załamanie się idei wypraw krzyżowych itd.) „…Egzystencjalny niepokój odczuwalny przez ludzi niezależnie od epoki, uśmierzany zazwyczaj przez religię i ład społeczny odezwał się teraz z całą mocą. Problem zbawienia nabrał znaczenia tragicznego, nieznanego wiekom poprzednim. Niemalże namacalna śmierć z kroczącym orszakiem rozkładających się ciał nawiedzała ludzkie umysły, które znajdowały ukojenie jedynie w coraz surowszej dewocji lub nieokiełznanej rozpuście” (J.Chelini, Histoire religieuse de l’Occident medieval, s. 466). Czy taka atmosfera nie jest w jakimś sensie egzemplifikacją tego co proponuje nam postmodernizm ? Czy taka rzeczywistość nie jest bliską dzisiejszej prezentowanej zarówno przez koryfeuszy tej projekcji jak i zmurszałych konserwatystów (przebranych w szaty ponowoczesności) ? Czy takie widzenia ponowoczesnej realności XXI wieku – nota bene: to żadna ponowoczesność (jak chce np. Ch.Delsol , Eseje o człowieku późnej nowoczesności), bo moim zdaniem dziś mamy do czynienia z hiper-nowoczesnością, brak nam jedynie szczypty utopii, szczypty wiary w sprawcze zdolności człowieka i jego rozumu, w lepszą stronę życia kolejnych pokoleń, bo wolność bez braterstwa i równości jest tylko wolnością bezrefleksyjnej konsumpcji i „robienia zakupów” (B.Barber, Dżihad kontra Mc świat czy Skonsumowani)  – nie jest dodatkowym otwarciem dostępu do dzisiejszej rzeczywistości mitom, zabobonom, irracjonalnej dekadencji, szerzącym tym samym nowe szamaństwo ?

Postmodernizm kreuje postawy intelektualne charakteryzujące sie daleko posuniętym sceptycyzmem (czy nawet wrogością) do jakiejkolwiek meta-narracji. Czyli do narracji opisującej lub prorokującej działanie takich bytów jak „ja sam w sobie”, „Duch Święty”, „kapitał”, „Absolut”, „Bóg”, „proletariat” itd.   Chodzi o pojęcia – klisze, pojęcia de facto aprioryczne mające usprawiedliwić lub ukierunkować lojalność jednostek względem pewnych wspólnot bądź też zerwanie z nimi. Jest to zgodne z przyznaniem priorytetowej roli wspomnianej dekonstrukcji w opisie otaczającego nas (i dziejącego się  wokół nas) świata. Ale tym samym negując uniwersalność tych meta-narracji, stanowiących często o genezie naszej cywilizacji (np. jak w przypadku Oświecenia), otwiera pola dla ofensywy irracjonalizmu i zabobonnego teizmu (czyli Nowemu Średniowieczu tak bliskiemu wszystkim konserwatystom).

Projekcja uważana za postmodernizm zawiera w sobie również elementy antynaturalizmu (reprezentowanego przez czołowych przedstawicieli postmodernizmu: Richarda Rorty’ego, Jeana Baudrillarda czy Jean F. Lyotarda) twierdzącego, iż wszelkie systemy wartości – prawo, ideologie, oceny przeszłości, stosunek do Absolutu – wynikają z historycznie ujętego czasu. Ale wtedy jak mówi Jean Baudrillard następuje „…Koniec  nowoczesności  następuje  wtedy,  kiedy  wszystkie konsekwencje  postępu, wzrostu,  wyzwolenia,  stają  się  dwuznaczne. To  wtedy  lewica  i  demokracja  tracą  głowę”. I w tym stwierdzeniu jest sporo racji. Jednak owemu postmodernistycznemu sceptycyzmowi brak jest kotwicy jaką stanowi racjonalizm i związane z nim humanistyczno-uniwersalne doświadczenia historyczne. Sceptycyzm postmodernizmu ma charakter intuicyjnej negacji czy spirytualistycznego wycofania przed potęgą ducha, a nie racjonalnego stanowiska wyjściowego do jakiegokolwiek dyskursu opartego o sokratejską  zasadę: wiem, że nic nie wiem – z której otwiera się ciekawość świata, zainteresowanie Innym, akceptacja pluralizmu otaczającej nas rzeczywistości etc.

Odwoływanie do religii dziś (jak uważa wielu autorów) to symptom kryzysu prawomocności władzy, ale tym samym: kryzysu demokracji, systemu wartości niesionych przez nią oraz impasu w jaki popadła laicko-republikańska wersja kultury Zachodu. Ale także widomego kryzysu religii jako takiej. Mariaż władzy publicznej i religijnej, nie w formie oficjalnej ale poprzez przenikanie się obu sfer, obu porządków (np. poprzez użycie analogicznych fraz w retoryce, odwołań czy argumentacji sakralnej w publicznej narracji) świadczy o owym skostnieniu i inercji zarówno demokracji zachodniej jak i religii stanowiących część kultury łacińsko-atlantyckiej. Władza polityczna odwołując się do uzasadnień eschatologicznych (niesionych przez religie monoteistyczne funkcjonujące w przestrzeni publicznej Zachodu od wieków) próbuje podnieść swój prestiż, znaczenie i legitymizm.  A wydawać się mogło, że to już sytuacja (po doświadczeniach XX wieku) dawno miniona. Jak pisze Georges Corm ([w]: Religia i polityka w XXI wieku, s. 135) „…Katolicka mobilizacja w Polsce w epoce zimnej wojny, wzrost islamskiego fundamentalizmu na modłę saudyjsko-pakistańską oraz zizrealizowanie judaizmu pogłębiły jedynie ten kryzys dotykający wszystkie monoteistyczne religie i zatarły kontury nowego chaosu który zapanował na świecie”.

Z kolei przywołanie – na powrót – języka religijnego do przestrzeni dyskursu publicznego, do politycznej narracji otworzyło drzwi do nachalnego i agresywnego wtargnięcia mistyki, transcendencji, eschatologii do tych sfer. Za emocjami i namiętnościami musiały się pojawić różne formy prozelityzmu czy misjonarstwa, a wraz z nimi obecność instytucji religijnych. Religia zaczyna rzutować na politykę i sprawy publiczne w bezpośrednim wymiarze.  W świecie gdzie religia przeplata się z polityką i ma duży wpływ na życie publiczne teorie spiskowe, mitomania i mitologia wszelkiego autoramentu, najprzeróżniejsze fantazmaty krzewią się niczym rośliny w cieplarni. Religia – zwłaszcza monoteizmy – ma tę właściwość, że trzebi i prześladuje  herezje (we własnych szeregach). To gorsze od Innego. Bo zaprzecza naszej jednolitej, absolutnej i totalnej objawionej nam Prawdzie. I podkopuje jedność w naszych szeregach, szeregach „narodu wybranego przez naszego Boga”. Toteż „….Szukanie łatwych wyjaśnień i najlepiej jednego winnego wydaje się co prawda leżeć w ludzkiej naturze, ale tam gdzie samokrytyka jest utożsamiana z kacerstwem i w końcu rządzący i opozycja nie są zainteresowani zdobyczami Oświecenia, nie ma żadnej przeciwwagi dla teorii spiskowych” (Ch.Reuter, Zamachowcy – samobójcy, s. 46). Trudno się dziwić w takim razie szerzącym się na potęgom różnym spiskowym, niedorzecznym i irracjonalnym teoriom spiskowym.  

Ten stan jest egzemplifikacją owego chaosu pojęciowego (o czym wspominano), nieprzewidywalności i płynności rzeczywistości, braku idei przewodnich oraz pozytywnego klimatu dla apologii postępu (i humanistycznego wymiaru osiągnięć nauki będących czynnikiem niszczącym religijną tradycję i związane z nią konserwatywne przyzwyczajenia społeczne) a czego konsekwencją są takie zbiory poglądów, takich myśli i tez jak wspominany postmodernizm. To jeden element pozwalający i sprzyjający religii na powrót do publicznej narracji. Drugim jest natarcie sił konserwatywnych i ultra-konserwatywnych na dorobek Oświecenia i jego społeczne efekty (czemu sprzyjało  owo otwarcie drzwi przez część elit politycznych dla religijnej propagandy i języka). Próbują one na bazie owego niepokoju, psychozy dekadencji i ogólnej frustracji może nie tyle cofnąć czas do epoki przed-oświeceniowej (bo to jest raczej niemożliwym) co raczej zahamować kierunki postępu ludzkości lub skierować je na  konserwatywno-klerykalne tory. Pomocne okazują się – niestety – w tym procederze skomercjalizowane i bezrefleksyjne media.

Laickość stała się tym samym przedmiotem ataków wszelkich religiantów tak chrześcijańskich (zarówno w wersji rzymskiej, tradycyjno-protestanckiej, ewangelikalno-pentekostalnej bądź prawosławnej), ortodoksyjno-judaistycznych jak i  islamskich. A dekonstrukcyjno-niby-postępowi post-oświeceniowcy (vel – postmoderniści) raz – przygotowali grunt pod taką sytuację, a często – bezwiednie (moim zdaniem) sprzyjali i sprzyjają tym tendencjom, dwa – zawiązali nieformalną i dziwaczną koalicję w krytyce Oświecenia z siłami często wstecznymi, czarnosecinnymi, nie rzadko – quasi-faszystowskimi i totalitarnymi (a na pewno anty-postępowymi). Dlatego nie dziwi, iż  wszędzie podkreśla się pierwszeństwo prawa boskiego przed stanowionym, określa się jakie wartości symbole są pod szczególną ochroną (kto i na jakich warunkach to dekretuje), atakuje się Inność (rozumianą  jako nie-wiarę, agnostycyzm czy ateizm) odbierając jej niekiedy przymioty człowieczeństwa. A tradycja, przede wszystkim religijna a także dziewiętnastowieczno-narodowa (czyli powrót do nacjonalizmów i państw narodowego sprzężonego z określoną instytucją religijną), prezentowana jest jako jedyne i niepodważalne lekarstwo na kryzys naszych czasów.

Ludy Księgi – czyli klasyczni monoteiści – w przeciwieństwie do hellenistyczno-rzymskiego pogaństwa (politeizmu) nie uznają pluralizmu w sensie wierzeń religijnych (i nigdy – a priori – go uznać nie mogą bo istnienie monoteizmu w swej rudymentarnej formie zasadza się na deprecjacji jakiegoś Innego) co rzutuje bezpośrednio na umysłowość setek milionów wiernych. Pozycja i znaczenie laicyzmu stanowiącego ogromny postęp w historii myśli ludzkiej (jako otwartość, humanizm, wolność i swoboda wypowiedzi, krytycyzm, a przede wszystkim – wolność woli) jest dziś wyraźnie zachwiana i degradowana przez agresywny, nachalny i często opresyjny powrót religii do sfery publicznej.

Monoteizm to również źródło „rasizmu płciowego”. Jeden, wszechogarniający bóg jest zawsze tu zmaskulinizowanym bytem, a kobieta w takim systemie i tak religijnie skonstruowanej hierarchii, musi pełnić rolę podrzędną. Zanegowanie takiej wielowiekowej tradycji i społecznej hierarchii traktującej obie płcie na zasadzie antynomicznej i hierarchicznej (patriarchalizm) jest jednym z głównych przedmiotów – obok humanizmu i wolności woli pojedynczego człowieka – wściekłości religiantów różnej maści, konserwatystów i tradycjonalistów. Wściekłość przybierającą nie raz formy jawnego terroryzmu. Jak wspomina Steve Bruce (dz. cyt. s. 83) „….Fundamentalizm stanowi reakcję na dramatyczne skurczenie się szans kulturowej samo produkcji tradycyjnego środowiska w warunkach gwałtownej urbanizacji, uprzemysłowienia i idącej za nimi sekularyzacji”. A fundamentalizm religijny, będący esencją każdego monoteizmu (i jego istotą w najbardziej klasycznym wymiarze) jest jak narkotyk zatruwający permanentnie, stopniowo, a potem – totalnie, cały organizm. Jedni stają się apatyczni, śpiący, oddając się (po wyalienowaniu z rzeczywistego świata) bezpłodnemu mistycyzmowi, inni robią się krzykliwi, napastliwi, agresywni i skorzy do bójki „za wartości” które powierzył im będący jedyna prawdą i drogowskazem „sam Bóg”, trzeci (niektórzy z tych co to są gotowi do bójki „za wartości” przechodzą do tej kategorii) chwytają noże, siekiery, karabiny i rusznice mordując Innego lub opatulają się materiałem wybuchowym i wysadzają się niszcząc przypadkowych (ale znienawidzonych) Innych idąc „wprost do obiecanego raju”.

Począwszy od Luis de Bonalda i Josepha de Maistre’a, aż po Françoisa Fureta całe dziedzictwo Oświecenia (i Rewolucji Francuskiej) jest odsyłane do lamusa jako nic nie znaczący epizod, niosący jedynie „krew, pot i łzy”, jako źródło przemocy i totalitaryzmów XXI wieku. Tym samym wartości leżące u podstaw tego co zwiemy dziś kulturą (czy cywilizacją) Zachodu są totalnie negowane i postponowane (na takiej zasadzie odrzucono a priori w całości myśl marksistowską – mówimy o filozofii Karola Marksa, nie o ideologii i praktyce państw dawnego bloku Wschodniego – jak również  egzystencjalizm Jean P. Sarte’a czy cały dwudziestowieczny humanizm odwołujący się do tych tradycji). Nadciągnęły czasy odżegnywania się od wszystkiego co kojarzy się z rewolucyjnością, postępem, wspomnianym humanizmem, ideami rozwoju człowieka. Jego wolność utożsamiono tylko z „wolnością konsumpcji i robienia zakupów” zaś pozostałe dwa składowe elementy oświeceniowej ideologii – egalité i fraternité – wstydliwie (wraz z deprecjacją „rewolucyjności” jako synonimu postępu i buntu przeciwko konserwatywnej hierarchii wartości) usunięto w niebyt dyskursu publicznego. A ten swoisty intelektualny solipsyzm sprzyja pośrednio odradzaniu się idei neokonserwatywnych, religianctwu  czy wszelkim zabobonom i teoriom spiskowym.

To jest kolejna szczelina w owych, wspominanych wielokrotnie, uchylanych coraz szerzej drzwiach, przez które wdarły się; religijna argumentacja, fundamentalistyczne myślenie i takie traktowanie nie-religijnego Innego.

 

O autorze wpisu:

Doktor religioznawstwa. Publikował m.in. w "Przeglądzie Religioznawczym", "Res Humanie", "Dziś", "Racjonalista.pl". Na na koncie ponad 300 publikacji. Wykształcenie - przyroda/geografia, filozofia/religioznawstwo, studium podyplomowe z etyki i religioznawstwa. Wieloletni członek Polskiego Towarzystwa Religioznawczego i Towarzystwa Kultury Świeckiej. Sympatyk i stały współpracownik Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Mieszka we Wrocławiu.

One Reply to “Neokonserwatyzm a religijny fundamentalizm (część II)”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *