O pocieszeniu, jakie niesie ateizm

Od religii chrześcijańskiej oczekujemy, że przyniesie nam pocieszenie i nadzieję. Obiecali nam to jej założyciele: Duch Święty i św. Paweł, oraz krzewiciele: św. Augustyn, św. Tomasz z Akwinu, Tomasz À Kempis i wielu innych. O pocieszeniu, jakie daje religia, mówili nawet jej krytycy – ci umiarkowani, jak Pascal, i ci radykalni, jak Feuerbach i Russell. Wiara w życie wieczne i sprawiedliwy osąd po śmierci ma nam przynieść nadzieję na zadośćuczynienie za krzywdy doznane w życiu doczesnym i uwolnić nas od lęku przed śmiercią – lęku, w którym Bertrand Russell – choć nie on jeden – upatrywał głównej przyczyny powstania i trwania religii.

 

 

Religia trwa. Słabsza niż kiedyś, wciąż jednak bardziej wpływowa niż inne systemy światopoglądowe. Trwa mimo problemów, jakie rodzi i mimo poważnych wątpliwości, jakie budzą jej najważniejsze twierdzenia. Czy oznacza to, że spełniła złożone niegdyś obietnice i spełnia je w dalszym ciągu? Kto wie? Czegóż bowiem mieliby się obawiać ci, którzy wierzą w „Ojca Miłosierdzia i Boga wszelkiej pociechy” (2 Kor. 1:3-4) lub ci, którzy ufają, że Bóg Ojciec ich umiłował i nie wątpią, że po śmierci czeka ich „wiekuiste szczęście”. Jeśli wierzą naprawdę, czy mogą się lękać spotkania ze Stwórcą?

Odpowiedzi na te pytania moglibyśmy uznać oczywiste, gdyby nie to, że całe niemal doświadczenie ludzkości wskazuje, iż odpowiedzi oczywiste nie istnieją. Dlatego powstały i istnieją takie nauki o człowieku, jak psychologia i socjologia, i dlatego badacze z obu tych dyscyplin nie rozwiązują problemów w drodze dedukcji, lecz badań empirycznych. Stawiają pytania badawcze, formułują hipotezy, po czym, stosując mniej lub bardziej wyrafinowane procedury, hipotezy te potwierdzają lub odrzucają1.

Badania psychologiczne na temat pocieszenia, jakie niesie wiara w Boga, a mówiąc bardziej technicznie, na temat związku pomiędzy religijnością i lękiem przed śmiercią prowadzone są od kilkudziesięciu lat. Ich wyniki, w większości do siebie zbliżone, uznać można za zaskakujące. Okazuje się bowiem, że bez względu na to, czy badane były kobiety czy mężczyźni, ludzie młodzi czy starzy, Litwini czy Amerykanie, zdecydowana większość ludzi wierzących odczuwa silny lęk przed śmiercią, nie odczuwa zaś obiecanej nadziei i pocieszenia. Oczywiście istnieją pewne szczegółowe różnice między tymi grupami: śmierci na przykład bardziej boją się ludzie młodzi niż starzy; mężczyźni bardziej się lękają „nieistnienia”, a kobiety „umierania i związanych z nim cierpień fizycznych”; ogółem jednak śmierci boją się prawie wszyscy.

Nie wszyscy jednak. Istnieje niewielka, kilkuprocentowa zaledwie grupa ludzi wierzących, najczęściej starszych kobiet, u których lęk przed śmiercią jest wyraźnie słabszy, a niekiedy tak słaby, że nieuchwytny dla osób badanych, które zaprzeczają jego istnieniu. „Jeśli wiara religijna jest tak głęboka, że nadaje życiu sens i kierunek, pomaga nam sobie radzić w życiu i redukuje lęk przed śmiercią,” – stwierdziła autorka programu badawczego, Monika Ardent z uniwersytetu stanu Floryda. „Jeśli zaś chodzimy do kościoła raz w tygodniu, posiedzimy tam godzinę, a po wyjściu natychmiast zapominamy, o czym była mowa, nie skorzystamy wiele.”

Wiara religijna przynosi pociechę tylko nielicznym. Czy mamy za to winić jej wyznawców, którzy wierzą zbyt słabo i traktują swoją wiarę zbyt instrumentalnie, czy też samą religię, której obraz świata i życia, tego doczesnego i tego wiecznego, coraz mniej przystaje do obrazu świata i sposobu myślenia współczesnych ludzi. Czy wiara autentyczna i głęboka, poza bardzo wąskim kręgiem osób o szczególnych predyspozycjach, jest jeszcze w ogóle możliwa? A jeśli nie, to czy skazani jesteśmy na rozpacz i poczucie bezsensu? Czy nadzieja i pocieszenie możliwe są poza religią?

Wstępną odpowiedź na to pytanie przyniosły badania A.M. Downey’a z 1984 roku, w których poza ludźmi religijnymi uwzględniono także grupę osób zdecydowanie niewierzących, „których ateizm był na tyle dojrzały i głęboki, że w dużej mierze wyznaczał cel ich życia”2. Okazało się, że odczuwany przez osoby z tej grupy poziom lęku przed śmiercią był równie niski, jak w przypadku osób głęboko wierzących. A przecież nie mogą one mieć nadziei na życie wieczne, na boskie miłosierdzie, ani na nagrodę po śmierci. Mają jednak mieć poczucie sensu życia, co – jak twierdzi cytowana wcześniej M. Arendt – „paradoksalnie sprawia, że łatwiej im przychodzi z życiem się rozstać”.

Skąd zdeklarowani ateiści czerpią poczucie sensu życia? Dlaczego jest im łatwiej umierać? Odpowiedzi na te pytania wymykają się metodom współczesnej psychologii; skazani jesteśmy na hipotezy i domysły. Sprawa wydaje się jednak na tyle ważna, że mając w pamięci niepewny ich status, warto rozważaniom na ten temat poświęcić kilka stron rozważań.

1) Wbrew nazwie, ateiści odrzucają nie tylko Boga. Równie krytycznie odnoszą się do tych treści kultury, dominującego obrazu świata i systemów wartości, które ukształtowały się pod wpływem doktryn religijnych i politycznych kościołów. Tworząc własny obraz świata i poszukując sensu życia nie w zaświatach, lecz wśród ludzi, bliskich i dalekich, niewierzący rozwijają w sobie rodzaj gatunkowej empatii, usuwając w pewnej mierze z pola widzenia swoje własne „ja”, wraz z jego kruchością i skończonością. Przysięgli ateiści, dla których wybory społeczne, moralne i intelektualne związane z wiarą lub jej brakiem, są ważne, stają się humanistami – ideowo i emocjonalnie. Z jednej strony są przez to mniej obojętni na cierpienia innych, z odległych nawet lądów, z drugiej – czerpią autentyczną satysfakcję, jeśli potrafią się przyczynić do pomnożenia ludzkiego dobra i szczęścia. Satysfakcję i pocieszenie. Łatwiej jest umierać, jeśli naprawdę potrafimy się cieszyć szczęściem innych ludzi, zwłaszcza, jeśli się do ich szczęścia przyczyniliśmy lub zrobiliśmy, co mogliśmy, żeby się przyczynić.

Ideowych ateistów z tej grupy nie należy mylić z fanatykami, którzy czynią siebie środkiem dla urzeczywistnienia idei, najczęściej, choć nie zawsze, religijnych lub nacjonalistycznych. Ich pozorna „radykalna ideowość” jest w rzeczywistości maską dla osobistych problemów oraz dla nienawiści, która rozwinęła się na ich bazie, i którą można uznać za przeciwieństwo tego, co nazwałem wyżej „gatunkową empatią”. U fanatyków lęk przez śmiercią zamienia się w obsesyjne dążenie do śmierci, własnej i cudzej, a idea, w imieniu której śmierć zadają, jest zwykle tylko pretekstem, choć owładnięty nienawiścią fanatyczny obrońca lub krzewiciel idei może nie zdawać sobie z tego sprawy.

2) Osoby o zdecydowanych przekonaniach, tak religijnych, jak ateistycznych, mniej się boją śmierci, gdyż mają głębsze i bardziej satysfakcjonujące relacje z innymi ludźmi. Wszak przyjaźnie, w odróżnieniu od miłości erotycznej, rodzą się i istnieją dzięki wspólnocie zainteresowań i wartości, a we współczesnej psychologii coraz częściej właśnie związki przyjacielskie uważa się za główny warunek równowagi psychicznej, a więc i niskiego poziomu lęku.

3) Ateiści to ludzie odważni. Nie tylko odwagą wrodzoną lub wyniesioną z domu rodzinnego. W świecie, w którym pozycja religii jest dominująca (jak np. w Polsce lub w USA), jawny ateizm jest również formą autoterapii, rozwoju osobistego w sferze odwagi. Staje się przez to źródłem siły, która zwiększa tolerancję na ból i lęk we wszystkich ich postaciach. Odwaga nie likwiduje lęku, lecz sprawia, że przestaje on być źródłem cierpienia. Przestaje także decydować o naszych czynach i treściach naszych myśli. Pozostaje trudnym do rozpoznania stanem psychologicznym i fizjologicznym, a świadomość skutecznego uwolnienia się od lęku może być dodatkowym źródłem siły i poczucia godności osobistej.

Choć każde z powyższych wyjaśnień wydaje się w jakiejś mierze prawdziwe, choć nie można całkiem wykluczyć, że postulowany związek wcale nie istnieje, a błędne wrażenie bierze się stąd, że osoby deklarujące wysoki stopień pewności, co do wyznawanych przekonań, są jednocześnie pewne siebie pod każdym względem, a więc charakteryzuje je ogólnie niski poziom lęku – również lęku przed śmiercią.

Tak czy inaczej odkrycie Downey’a nie pozostawia wątpliwości, co do jednego. Pocieszenie jest możliwe bez religii i obietnicy pocieszenia po śmierci. Pocieszenie czerpać możemy także z filozofii, pod warunkiem jednak, że filozofowania nie będziemy traktować jako kariery zawodowej, lecz raczej – jak za czasów Epikura, Boecjusza, Voltaire’a i Marksa – jako drogę życiową, powołanie i przydatne narzędzie do poprawiania świata.

W europejskim kręgu cywilizacyjnym wpływ religii na sposób myślenia, na zachowanie i wybory dokonywane przez ludzi będzie coraz słabszy. Postęp w nauce i technice, rozwój kultury demokratycznej i poprawa poziomu życia sprawiają, że stopniowo zmniejsza się zakorzenione w tradycji i poczuciu gatunkowej bezradności zapotrzebowanie na religijne mity. Tym bardziej, że ich treść nie wytrzymuje konfrontacji z obrazem świata kształtowanym w oparciu o zdobycze nauki i panującą pragmatyczną racjonalność. Odczarowujemy świat zewnętrzny i nasze życie wewnętrzne – jak dotąd jednak w miejsce ustępującej tajemnicy nie wkracza, lub też wkracza zbyt rzadko, racjonalny, „oświeceniowy” światopogląd i system wartości. W świecie, w którym żyjemy, brak jest po temu dostatecznych zachęt, tak w kulturze masowej, jak szkolnictwie, również wyższym, które często traktuje się jak przysposobienie zawodowe.

W filozofii nie upatrujemy źródła pocieszenia i sensu życia. Większość polskich filozofów odmawia poważnego namysłu na ten temat, bardziej bowiem niż na szczęściu własnym i innych zależy im na prestiżu. Najwyższą wartością w światku akademickich „miłośników mądrości” zdaje się być „naukowa powaga”, którą pojmuje się jako przeciwieństwo wszelkiej oryginalności i praktyczności. Myślenie prawdziwe: twórcze, niepokorne i zaangażowane, pozostawia się obcokrajowcom, a problemy praktyczne – kolegom i koleżankom z mniej „arystokratycznych” wydziałów. Uprawianie „filozofii życia codziennego” uchodzi za rzecz wstydliwą, a tzw. terapia filozoficzna, coraz bardziej popularna w Europie Zachodniej i w USA – w Polsce nie istnieje. Chroniąc swój akademicki status i unikając ważnych problemów egzystencjalnych, filozofowie stawiają pod znakiem zapytania sens istnienia swojej dyscypliny, która nauką nie jest i być nie może, mogłaby natomiast, gdyby chciała, być domeną merytorycznie nacechowanych rozważań nad ważnymi, empirycznie nierozstrzygalnymi kwestiami, jakie od stuleci trapią ludzi, świadomych swoich ograniczeń i swojej śmiertelności, niepewnych zaś sensu swojego życia oraz gatunkowych i jednostkowych możliwości.

 

 

 

 

1 Przynajmniej do czasu, gdy nowe wyniki badań lub nowe interpretacje starych wyników, rodzą potrzebę postawienia nowych pytań i hipotez oraz podjęcia nowych badań.

2 Downey, A.M. Relationship of religiosity to death anxiety of middle-aged males, “Psychological Reports”, 54, s. 811-822.

Artykuł pochodzi ze strony humanizm.net.pl

O autorze wpisu:

Aktywny działacz ateistyczny, humanistyczny, feministyczny i prolaicki. Prezes Towarzystwa Humanistycznego, z wykształcenia psycholog. Wydawca książek o tematyce ateistycznej, humanistycznej i filozoficznej. Publicysta aktywny w wielu polskich gazetach i magazynach. Redaktor RacjonalistaTV.

  1. Religia jako lęk przed smiercią  jako to bzdura. Żadne dziecko nie boi sie smierci w taki sposob jak moze sie bac czlowiek np.  50+ latek. A jednak to w wieku dzieciecym się wszczepia lęki przed urojonym bogiem. Religie trwają bo są  dobre w pierwszej kolejnosci do kierowania, pilnowania i straszenia ludzi. Straszenie co po smierci jest jednak dobre na wojny, ateisci raczej mają problemy z traceniem zycia dla urojen. Statystycznie to moze 5% oczekuje jakichs nagrod po smierci. 

    Gdyby lęk przed smiercią i kary za grzechy były rzeczywiscie jakies mocne to ludzi religijnych (w tym partie) mozna by  straszyc zmasowaną  propagandą  religijną . Tak straszyc mozna jedynie 3-5% populacji, ze np. zbawienie bedzie zagrozone jak bedziesz łamał prawo/konstytucje. Nie słyszałem takiego argumentu w zadnej debacie.

  2. "Wbrew nazwie, ateiści odrzucają nie tylko Boga. Równie krytycznie odnoszą się do tych treści kultury, dominującego obrazu świata i systemów wartości, które ukształtowały się pod wpływem doktryn religijnych i politycznych kościołów. Tworząc własny obraz świata i poszukując sensu życia nie w zaświatach, lecz wśród ludzi, bliskich i dalekich, niewierzący rozwijają w sobie rodzaj gatunkowej empatii, usuwając w pewnej mierze z pola widzenia swoje własne „ja”, wraz z jego kruchością i skończonością. Przysięgli ateiści, dla których wybory społeczne, moralne i intelektualne związane z wiarą lub jej brakiem, są ważne, stają się humanistami – ideowo i emocjonalnie."

    .

    Innymi słowy, staja się szowinistami gatunkowymi. Z naukowego punktu widzenia nie ma żadnej istotnej różnicy między cierpieniem małego dziecka a cierpieniem małego szympansa – dlaczego ateiści nie starają się w równym stopniu o dobro ludzi jak i innych istot odczuwających? Jeżeli mały szympans odczuwa tak samo, jak małe dziecko, jaki racjonalny argument przemawia za preferencją, dawaną małemu dziecku?

    .

    https://pl.wikipedia.org/wiki/Dyskryminacja_gatunkowa

     

     

     

    1. Ateizm, konsekwentnie prowadzony, prowadzi nie do humanizum, ale do ekologizmu – radości z działania na rzecz Życia w każdej jego postaci. Tak pojęty, jest powrotem do pogaństwa – kult Życia tylko powierzchownie różni się od kultów archaicznych.

      1. Humanistą pełna piersią mozna było być w czasach Montaigne'a, w nieco ostrożniejszej formie – jeszcze w czasach Russa. Dziś humanizm jest absurdalnym i bezpodstawnym zabobonem.

          1. Elaspie, to ciekawa inicjatywa w mopdnym politycznie duchu. Przypominam jednak, ze ojcem zalożycielem raykalnie rozumianych praw zwierzat, a to punkt wyjscia antysepcyzmu, jest znany humanista Peter Singer.  Ja nie calkiem się z tym zgadzam, choc oczywiscie uwazam, ze nalezy bardzo minimalizowac cieprpienie wszytsoch zwierząt (w tym ludzkich), jednak nie sadzę, żeby w bliskiej przyszlosci mozna było cakowicie zrownać prawa wysztkich gatunków. To raczej polityczny happening niż powazna polityka. Rozmawialem zresztą na ten mniej więcej temat w racjo ze znamym obroncą praw zwierząt Darrkiem Gzyrą.  W akzdym razie spora grupa humanistów z roznych krsajów rowniez angażuje się w walkę z tym tzw. specyzmem.  

          2. "Przypominam jednak, ze ojcem zalożycielem raykalnie rozumianych praw zwierzat, a to punkt wyjscia antysepcyzmu, jest znany humanista Peter Singer."

            .

            Jeżeli humanizm jest szowinizmem gatunkowym (a jest), Singer nie jest humanistą. Nigdy się zresztą za takiego nie uważał.  

            .

            "Ja nie calkiem się z tym zgadzam, choc oczywiscie uwazam, ze nalezy bardzo minimalizowac cieprpienie wszytsoch zwierząt (w tym ludzkich), jednak nie sadzę, żeby w bliskiej przyszlosci mozna było cakowicie zrownać prawa wysztkich gatunków."

            .

            Jakie racje (już jako racjonalista, a nie jako humanista) może Pan przedłożyć za preferowaniem (jednak) gatunku ludzkiego?

        1. Proszę Pana, tekst jest akurat o ludziach, co wcale nie wyklucza skupeinia na cierpieniu czy w ogole jakosci życia zwirząt. Najlepszym dowodem jest przelomowa rola, jako odegrał w tej dziedzinie Petr Singer Tekst powostal mniej weiecj 20 lat temu, gdy prawa awierzat nie były tak modne jako ostatnio. Mam wręcz wrazenie, ze ludzie coa zmniej innych ludzi obchodzą. A zarzut, ze humanizm dzisiaj jest zabobonem, jest nonsensowny po prostu. Radze zajrzeć do słownika.     

  3. Andrzeju, mam pytanie. Jak sobie radzi ateista z absurdalnością istnienia jako takowego? Więc nie chodzi mi o samą śmierć, raczej o życie, które w ostateczności jest skazane. Wiadomo, że można się cieszyć z tego co mamy, czyli żyć dniem dzisiejszym, ale czy ta świadomość, że wszystko dąży donikąd, nie przeszkadza?

     

    1. Dobra pytanie! Rożnie sobie radzi lub nie radzi, a ja mam na to dwie odpowiedzi. 

      Po pierwsze rozwija coś w rodzaju filozoficznego poczucia dystansu i humrou. Bawi się tą absurdlanością, nie ucieka od niej, itonizuje, nie desperuje. 

      Po drugie zdaje sobie sprawę, że są takie cele i wartości, która nadają życiu sens pomimo tej absuralnosci: np. poszerzanie zakresu osbistej wolności, eliminacja cieprpienia itp. Niezaleznie od bezsensu życia ludzkiego, czy istnienia w ogole, ulga w cierpieniu ma wartosc samostną, tak jak inne dzialania na rzecz podniesienia jakości życia.

      Inną odpowiedzia moze być rodzenie dzieci i ich ksztalcenie, nie tylko po to, zeby im sie dobrze żyło, ale zeby podtrzymać nadzieję na to, ze kiedys, w przyszlosci ich pra, pra wnuki znjada jezcze inne rozwiązania problemu, np. przez okdryją drogę do punktu Omega 🙂 A w kryzysie mamy przeciez wino, seks i ine rozkosze, zeby na chwile zapomnieć 🙂 Ateista teæ czøowiek.   

         

       

    2. Ja nie mam problemu z "do nikąd". Po prostu obiecanki "do czegos" (urojone krolestwo niebieskie) nie rozwiazują zadnych problemow. Wiecej problemow niz rozwiązan. Poza tym zwykły człowiek ma tyle spraw i relacji na Ziemii ze nie ma czasu na myslenie o słuzeniu jakiemus "bogu". Chyba tylko pasozyci (kler) ma czas na takie pierdoły.

    3. A jak w ogóle radzi sobie umysł, który trafia na coś absurdalnego, coś niepojętego, nielogicznego, bezsensownego? Coś sobie wymyśla, aby nadać sens, traci zainteresowanie tematem, powiedzmy, że zostawia to mądrzejszym od siebie, albo próbuje się dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi, czyli pozostaje otwarty i pobudzony badając zarazem rzeczywistość. Religia to pierwszy przypadek, ale także w jakiejś części drugi, bo kiedy pada pytanie o to skąd się wziął bóg można co najwyżej machnąć ręką, wyłączyć umysł, powiedzieć coś w rodzaju, że nieznane są boskie zamiary, boski umysł. Ateizm, który stwierdza, że nie ma nic także może być jedynie formą machnięcia na to ręką. Osobiście nie widzę problemu z absurdalnością, gdyż zmusza ona umysł do aktywności, do poszukiwań, do rozwiązywania zagadki, bo taki jest właśnie umysł w swojej naturze – będzie poszukiwał rozwiązania problemu, który go gnębi – szukał sensu nie pytając o sens samego poszukiwania. Jeśli ktoś wsadza rękę do ognia i nie odczuwa bólu, nie ma poparzeń, po czym ja ją wsadzam i mam oparzenia mogę zrobić właśnie jedną z tych trzech rzeczy – wymyślić rozwiązanie, np. uznać, że ten ktoś ma nadzwyczajne zdolności, przestać się tym zajmować lub szukać rozwiązania, kombinować o co w tej absurdalnej sytuacji chodzi. Problemem nie jest to jak radzić sobie z absurdalnymi sytuacjami, problemy raczej rodzi to, że uznajemy nierozwiązane dylematy za rozwiązane. Za bardzo chcemy wiedzieć, tak bardzo, że zanim poznamy fakty musimy wyrazić opinię.

    4. Ciekawe przemyślenia. Mnie osobiście nie chce się wierzyć, że wszystko nie ma jakiegoś głębszego sensu, zawsze go poszukiwałem.

  4. Wiara w zycie po ziemskiej smierci nie jest pocieszeniem. 

    Nieco dluzsze zycie na ziemi w zdrowiu ma sens ale zycie wieczne bez celu i materialnej rzeczywistosci byloby koszmarem.  Chcemy zyc na ziemi bo mamy cele, zainteresowania i rozne sprawy i problemy.  Zycie bez tych 

    motywacji i wydarzen byloby nie do zniesienia. Chyba ze zycie w niebie jest przedluzeniem zycia na ziemi. 

    Ale jak mozna zyc w niebie bez mozgu i materialnego ciala?

    Najwiekszym pocieszeniem  ateizmu jest fakt ze nie ma koszmaru wiecznego zycie i ze jeatesmy szczesliwcami ktorxzy mieli szanse zycia bo wiekszosc potenxjalnych ludzi nigdy sie nie urodzila.

    1. Życie po smierci jest ciekawe, to takie kurczowe złapanie sie ostatniej deski ratunku aby nie umrzec. Założmy że rzeczywiscie w jakis sposob nasza conajmniej swiadomosc żyje i pamieta życie przed smiercia. I co wtedy? Czy wtedy to zupełnie inna urojona rzeczywistosc, czy tez jest jakis kontakt z obecnym swiatem. I kto wtedy filtruje infomacje, żydowsko-islamski bog? To byłaby mordega dostawac złe informacje i nic nie moc zrobic. Założmy że jakis Żyd/zyd/Polak idzie do tego nieba i obserwuje jak miliony Żydow, w tym jego rodzina,  idą na urlop zafundowany przez Niemcow do komory gazowej. I taki Żyd nic, dosłownie nic nie może zrobic. Niezłe tortury, i to w "niebie". A może wtedy odetchnie z ulgą, uff to nie ja, i stwierdzi spokojnie, zaraz sie spotkam z rodziną.

      1.   Wraz ze śmiercią ciała przestaje istnieć fizyczny nośnik świadomości. Czy wynika stąd, że ulega zarazem unicestwieniu świadomość? Nie, nie wynika. Prawdziwy wniosek brzmi: jeżeli przestaje istnieć fizyczny nośnik świadomości, świadomość przestaje istnieć w świecie fizycznym. Jeżeli świadomość przenosi się do świata niefizycznego, oczywiście nie może być jej  przedmiotem żadne zdarzenie zachodzące w świecie fizycznym. Świadomość ta nie istnieje już wówczas nawet w czasie. Moim zdaniem istnieje wtedy już tylko w sposób idealny, tzn. jako zbiór operacji, jakich dokonał ten umysł za życia i jako zbiór zasad, wedle których tych operacji dokonywal. Dodałbym jeszcze operacje możliwe dla tego umysłu, tzn. wykonalne biorąc pod uwagę jego zasady. Dusza istnieje więc mniej więcej w taki sposób, w jaki istnieje np. symfonia Beethovena. Mozna ją odtworzyć, wykonać, jeżeli się zna partyturę. Nieśmiertelność duszy czy umysłu polega więc na idealności i odtwarzalności. Na dobrą sprawę jest to rzecz oczywista – takiej nieśmiertelności przeczyć może tylko człowiek pozbawiony rozumu. Błędem religii jest natomiast nie dostrzeganie idealności "istnienia wiecznego" i przyrównywanie tego istnienia do istnienia fizycznego.

        1. Elaspie. obawiam sie, że ciało to nie tyle nośnik, co kreator i motor swiadomości. Być może będzie ja można kiedy przenieść na inny nośnik, na twardy dysk lub so sieci, ale tymczasem nie mamy pojęcia, czy to w ogole możliwe. Oczywiscie mozemy sobie fatntazjować, ale to tylko fatantzje 🙂   

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *