Paul Berman opowiada jak pokolenie 68 roku stało się wzorcowymi liberałami

Paul Berman, historyk amerykański, ale nie snobistyczny akademik, lecz freelancer, jest historykiem wzorcowym, snującym pasjonujące, a przy tym prawdziwe opowieści. Jego ulubiona opowieścią jest ewolucja pokolenia 68, które on sam reprezentuje; ewolucja od maoizmu/komunizmu/anarchizmu do antytotalitarnego liberalizmu. Jest to opowieść o tym, jak radykalni lewicowcy tracą złudzenia wobec CCCP i Mao, i stają się wzorcowymi liberałami – tymi z największą pasją – liberalnymi idealistami. „Opowieść o dwóch utopiach. Ewolucja polityczna pokolenia ‘68” (1996, wyd. polskie Universitas Kraków 2008), jest kontynuowana w dziele: „Władza i idealiści lub droga przez mękę Joschki Fischera i to, co po niej zostało” (2005, wyd. polskie Prószyński i S-ka Warszawa 2008). Zacznijmy od „Opowieści o dwóch utopiach”. Berman opowiada jak pokolenie 68 roku odkryło nowe nieznane pokłady zniewolenia w społeczeństwie (s. 7), i napędzane było nadzieją, że można by to zmienić. Rok 1968 oznaczał bunt przeciw mieszczańskiej sztywności i obłudzie, sztampowej duchowości, dyktatorom prawicowym z Ameryki Łacińskiej, i lewicowym z Europy Wschodniej, przybierał więc różne formy. Początkowo celem była demokratyczna utopia – demokracja bezpośrednia, emancypacja kobiet i czarnych, potem demokracja liberalna (s. 14). Pokolenie 68 które dało o sobie znać także w 89 roku i latach 90, zdaniem Bermana przywraca wiarę w możliwość rzeczywistego postępu.

Berman zaczyna swą opowieść od pokoleniowych zrywów, przytaczając wiele mniej znanych faktów. Np. w 1848 Wiosna Ludów znajduje swoje nieśmiałe odbicie także w USA; w Seneca Falls dochodzi do republikańskiego powstania, a w NY odbywa się pierwsza konferencja poświęcona prawom kobiet (s. 18). Pokolenie 68 było równie wielokierunkowe; raz radykalne raz lewicowe, raz zachowawcze, lecz miało wspólny wolnościowy cel. W 1961 roku w RFN młodzieżówka SPD – SDS, zbuntowała się i została wyrzucona z SPD (podobnie było w PC we Francji w 1965 roku) – rozłamowcy byli w 1968 liderami (s.22-23). Podobnie było w Meksyku, starzy komuniści i socjaliści nie rozumieli problemów młodych, ani studenckiego życia. Francuscy liderzy Glucksmann, Pienkny, Pierre Goldman, to często niedobitki holocaustu (s. 26), którzy starali się być równie heroiczni jak ich rodzice. Studenccy rozłamowcy francuscy czerpali natchnienie z latynoamerykańskich ruchów lewicowych i przeciwstawiali to sztampie komunistycznej liderów partii. Kultywowali bezczelność. W 1967 młodzi komuniści zajęli biuro American Express w Nanterre w ramach antywojennego protestu (s. 31).

W USA rok 68 przygotowały takie siły jak: przetrzebiona w 1956 roku, ale nadal działająca partia komunistyczna czy League for Industrial Democracy. LID reprezentowała liberalizm, ale bez charakterystycznego dla owych czasów mieszczańskiego snobizmu typowych ówczesnych liberałów (s. 35). W 1960 LID zmieniła nazwę na SDS (Students for a Democratic Society). Sojalista Norman Thomas współpracował z SDS, ale co radykalniejsze jego pomysły ignorowano. W 1960 powstał inny ruch na południu – SNCC zabiegający zwłaszcza o prawa obywatelskie dla Czarnych. Ci z SDS (często Żydzi) często jeździli (Freedom Riders) do Missisipi na zebrania i akcje SNCC. W 1964 roku Free Speech Movement w Berkleley dołącza do czegoś co można nazwać ruchem 68 roku. SDS nie uważała USA za państwo złe, lecz wymagające korekt. Deklaracja SDS mówi o tym, by „jednostki mogły współdecydować o jakości i kierunku swego życia” (s. 43), podobnie jak francuscy anarchiści, czy holenderscy Provos mówili o sieci rad, alternatywnych wobec skostniałych struktur państwa – socjalizmu czy socliberalizmu (SDS) z ludzką twarzą (cecha charakterystyczna pokolenia ’68). W Europie – pisze Berman – demokracja jest uważana za kompromis społeczny, stąd studenci woleli nawiązywać do bardziej radykalnych idei by porwać tłumy, w USA demokracja to działalność – coś pasjonującego, stąd maoistowskie czy anarchistyczne hasła były zbędne (s. 45). Bohaterami SDS byli Walt Whitman („buntuj się tam gdzie to możliwe”) czy John Dewey, nawołujący do życiowego spełnienia. Dewey zliberalizował ideologicznie amerykański ruch socjalistyczny, stąd hasła „demokracji uczestniczącej” SDS. SDS osiągnęło wielki sukces organizując antywojenne protesty w 1965 roku w Waszyngtonie. SDS przestraszone swą siłą częściowo się radykalizowało (wygwizdywanie nie dość lewicowych profesorów), a częściowo sublimowało; Amerykanie pochodzenia Wschodnioeuropejskiego i Deklaracja Niepodległości USA z 1776 roku uświadamiały głębokie różnice między marksizmem, a demokracją (s. 59). Dla SDS i LID komuniści tacy jak Steve Max byli podejrzani, nawet jak nawracali się na „demokrację zaangażowaną”, mimo iż wielu działaczy SDS miało za sobą prześladowania okresu maccartyzmu. Ci co radykalniejsi szli do nowej Postępowej Partii Pracy (PLP), i tam kultywowali Lenina i Mao. W 1968 SDS miała już kilkadziesiąt tysięcy członków; większość nadal stanowili socjalni liberałowie i liberalni demokracji, ale część kierownictwa pochodziła z PLP (s. 81), stąd maoistyczne odłamy a nawet pewna słabość do akcji np. Czarnych Panter. Podobnie rzecz się miała np. w RFN w odniesieniu do RAF, w Holandii w odniesieniu do desperados, i Japonii w odniesieniu do Japońskiej Armii Czerwonej, która zrobiła w 1972 roku zamach na chrześcijańskich pielgrzymów w Izraelu – s. 89). Wczesne lata 70. to odmowa dalszego mentalnego poparcia bojówkom. Tom Hayden reprezentuje radykalizację i powrót do liberalnego socjalizmu amerykańskiej studenckiej lewicy. W 1969 roku działacze SDS bali się Czarnych Panter, a trochę się nimi fascynowali, lecz kiedy ich maczyzm stał zderzył się z antyseksizmem większości SDS (s. 108). Wtedy walka z wiatrakami; np. amerykańskim imperializmem i kolonizacją zmieniła się w walkę z seksizmem, maczyzmem, homofobią, apologią gwałtu, rasizmem itd. – czyli walką o konkretne sprawy i wolności (s. 112). Okazało się, że nie wszystko kręci się wokół robotników i chłopów, że w klasie średniej też jest wiele cierpienia, któremu do tego można łatwiej zaradzić niż tamtemu. Słownictwo maoistyczno-antykolonialne jednak przetrwało dłużej niż ta rewolucja w rewolucji. Podobnie było we Francji i Meksyku. Przy okazji warto nadmienić, że ruch gejowski w USA miał dwóch zupełnie różnych ojców; Sama Gunnisona i Craiga Rodwella. Pierwszy był politycznie konserwatystą, nienawidził komunistów i beatników, drugi był lewicowcem ale umiarkowanym, obaj walczyli głównie ze zdjęciem z homoseksualizmu odium choroby psychicznej (s. 123-127). Bijatyka w czasie nalotu policji na Stonewall Inn w 1969 roku, podczas której policjantów odparto (krzyczano: „nikt nie będzie nas gnoił”), stała się źródłem fascynacji radykałów lewicowych liberalną ideologią praw człowieka, które dotąd gdzieś majaczyły w gąszczu antykolonialnej maoistowskiej mętnej dogmatyki (s. 141). Nadszedł czas ludzi gniewnych i niecierpliwych, egzekwujących swoje prawa. Castro, Mao i inne homofoby zdecydowanie tracili na popularności. Ich maczyzm i szowinizm również miał spore znaczenie. Mimo iż co najmniej połowa działaczy gejowskich podpisywała się pod antykomunizmem i konserwatyzmem, Reagan dodał w latach 80. Dużo oliwy do ognia uznając homoseksualizm jako coś antyprawicowego ex definitione (s. 173). Działalność organizacji gejowskich pomogła zmierzyć się z epidemia AIDS, podczas gdy Reagan cieszył się z epidemii, i nic nie robił aż zabiła 22. Tysiące osób (głównie hetero), uznając ją za coś w rodzaju gejowskiej nemezis. Reganiści tępili też gejów w armii, tradycyjnie bardzo licznych. Do 1870 roku zresztą nie uważano gejów za jakoś oddzielny „gatunek” człowieka, lecz wiązano ich odmienność ze stylem życia raczej; w końcu sodomia może być hetero i homo. Wielu homo i hetero nie uprawia jej w ogóle, zadowalając się miłością francuską, lub klasyczną (w przypadku hetero). Stąd stulecie nienawiści wspieranej „nauką” przeciw gejom jako oddzielnemu podgatunkowi rzekomo gruntownie niemoralnemu jest raczej aberracją, a nie regułą historii Zachodu (np. w Tajlandii czy Japonii homofobia nigdy nie przybrała takich form, jak na chrześcijańskim Zachodzie, świecie islamu czy maoistycznych Chinach).

Grzechem lewicy francuskiej, zdaniem Bermana zawsze był nadmierny dogmatyzm (s. 95), stąd ortodoksyjna lewica przegrała, gdy jej wieszczenia upadku kapitalizmu, zderzyły się w latach 50 i 60 z zachodnioeuropejskim boomem. W 1959 SDP w Niemczech oficjalnie i gremialnie odrzuciła marksizm na rzecz demokracji, nieortodoksyjna lewica Francji wolała wybrać sobie nową ideologię – maoizm. Stąd Serge July, został niemal wyklęty gdy wyłamał się z maoizmu na rzecz włoskiego wariantu komunizmu (s. 99). Koledzy July’ego kochali amerykański film, i sztukę, ale politykę USA porównywali z nazizmem. 10 maja 1968 roku Dany Cohn Bendit przemawiał do studentów uniwersytetu w Nanterre, mówiąc im, że sami za siebie odpowiadają, i że sami są liderami politycznymi (s. 114). Jednocześnie Nowa Lewica francuska postulowała widzenie dziejów od spodu – z punktu widzenia ofiar (s. 116). Berman podkreśla anarchistyczno-liberalno-libertariański styl Cohn-Bendita tak różny od dogmatów komunizmu. Było to bardzo amerykańskie, ale Amerykanie nie mogli być kojarzeni wyłącznie pozytywnie we Francji, jak byli np. w Europie Wschodniej (USA nigdy nie zaatakowało żadnego kraju słowiańskiego), gdzie Zappa i Reagan byli jedynie awersem i rewersem tej samej kochanej Ameryki (s. 189). W Susicach w Czechach przetrwał kult USA i gen. Pattona jako niedoszłych pożądanych okupantów (s. 199). Już ok. 1800 roku John Adams pisał:
„…gdy nadejdzie czas rozrachunków, kraje Europy będą mogły dokonać wyboru między instytucjami amerykańskimi lub chińskimi, lecz nie ma dla nich trzeciej drogi. Europa przedzierzgnie się w demokratyczną federację lub runie w gruzach…” (s. 202).

Havel, miłośnik Zappy, rozumiał socjalizm jako występowanie przeciw ciemiężcom i obłudzie, szczerość i dążenie do życia w prawdzie, a nie jako komunizm radziecki czy inny, czyli de facto był lewicowym liberałem. Stąd zaprosił do Pragi Glucksmanna jednego z tych działaczy roku 68, którzy najwcześniej stracili wszelkie złudzenia co do CCCP (s. 222). Havel nie był marionetką Reagana w sprawie rakiet Perhing II, ale zawsze utożsamiał USA z wolnością i poczuciem humoru, zresztą w dużym stopniu są to pojęcia tożsame. Komunizm upadł jako idea nie w Moskwie czy Warszawie, ale w Paryżu w latach 70. Glucksmann stwierdził, że historia to walka sceptycyzmu z pewnością (fanatyzmem – s. 266), po I wojnie światowej faszyzm i komunizm po swojemu chcieli przywrócić władzę pewników. Glucksmann wybierał sceptyczny liberalizm, a odrzucał Hegla z jego nieposkromionym odwiecznie zachodzącym postępem i fascynacją militaryzmem Napoleona i Prus, odwrotnie niż reaganowski doradca Fukuyama (s. 270-277), który wziął stare idee Kojeve’a i tchnął nowe życie w rozważania co do tego, który kraj narzuci innym swą kulturę polityczną (Kojeve wahał się między USA, Rosja i Japonią – s. 303).

Paul Berman

Najciekawsze jest tutaj to, jak bardzo sceptyczna pozostaje Nowa Lewica i jej wychowankowie, co do pewności iż nastąpi rozwój ludzkości (gdy neokonserwatysta Fukuyama jest go niemal pewny), a jednocześnie jak bardzo zaangażowana bywa po stronie autentycznego liberalizmu i antytotalitaryzmu. O tym zaangażowaniu Berman pisze w dziele: „Władza i idealiści lub droga przez mękę Joschki Fischera i to, co po niej zostało” (2005, wyd. polskie Prószyński i S-ka Warszawa 2008). Widzimy w niej kontynuację opowieści o tym jak liberalizm tracił stopniowo złe klasowe oblicze a stawał się ideologią obrońców rzesz uciśnionych. Oczywiście prawica nadal postrzega liberalizm jako kwestię wyłącznie biznesową, stąd fenomen konserwatywnego neoliberalizmu, ale to już inna sprawa.

Berman zaczyna od zdjęć Joschki Fischera jako młodocianego zadymiarza bijącego policjanta (1973), które prawicowy „Stern” opublikował w styczniu 2001 roku (s. 22). Zdjęcia stały się sądem nad Fischerem, wówczas niemieckim MSZ i pierwszym wicekanclerzem z Partii Zielonych, a pośrednio sądem nad całym pokoleniem 68 roku. Okazało się później, że Fischer obrzucał koktajlami Mołotowa ambasadę Hiszpanii w 1975 roku, to mu się jednak upiekło, ponieważ walka z hiszpańskim faszyzmem została oceniona pozytywnie przez opinię publiczną (s. 31), gorzej, że uczestniczył w potkaniu OWP w Algierze w 1969 roku. Fischer wszedł do rządu w 1998 i choć reprezentował pacyfistycznych, antyreaganowskich Zielonych, zaaprobował interwencję NATO w Jugosławii, za co wyklęła go część własnej partii. Dawny roommate Fischera Daniel Cohn-Bendit czerwony, a potem zielony Dany miał kłopoty niedługo potem, ponieważ jego walka z „osobowości autorytarną” (termin szkoły frankfurckiej) i „seksualną zbroją” (termin Wilhelma Reicha) poprzez m.in. swobodne rozmowy o seksie i erotyce z dzieciakami w prowadzonym ongiś przedszkolu, były interpretowane przez konserwatywnych polityków AD 2001 jako coś na pograniczu pedofilli. Cohn-Bendit uważał swobodę w rozmowie o erotyce za formę walki z pedofilią (bo przecież pedofile korzystają z dziecięcej niewiedzy i poddaństwa – s. 40), tradycyjnie ukrywanej i tolerowanej w ramach burżuazyjnej dulszczyzny przez cały XIX i większość XX wieku. W 1998 roku Houellebecq ośmieszył radykalizm studencki lat 60. w swojej książce. Fischera obciążała też wspólna znajomość z eksbojownikiem lewackim nazwiskiem Hans Joachim Klein (znany z tego, że pierwszy zorientował się, że rzekomo lewicowe OWP jest po prostu antyżydowskie i nie waha się korzystać z islamistycznej pomocy), którego wspierali po jego rozstaniu z innymi bojownikami. Jednocześnie jednak konserwatywna Frankfurter Allgemeine Zeitung wydrukowała esej poety Charlesa Simica, który twierdził, że gdyby Fischer nie był politykiem, lecz np. maklerem jego przeszłość w ogóle nie interesowałaby amerykańskich neokonserwatystów (s. 53). W tym samum roku 2001 wybuchł też seks skandalik Clintona. Wbrew euro-amerykańskiej konserwie, opinia publiczna jednak uznała, że ludzie także politycy mają prawo się wyszumieć. Przy okazji przypomniano sobie, że pokolenie 68 walczyło o to by nazizm i faszyzm nigdy już się nie powtórzyły (wszak naziści i kolaboranci obficie zasiadali w instytucjach Europy ich czasów, a autorytaryzm nadal panował w szkołach itd.). Gdy Madison Avenue promowała wojnę w Wietnamie jako obronę wolności przed komunizmem, Nowa Lewica we Francji i USA widziała w tym odblask nazizmu (s. 59). Niektórzy zwrócili się do marksizmu, inni do socjalizmu niemarksistowskiego (Mao, Che), jeszcze inni do anarchizmu i libertarinizmu. Cohn-Bendit należał do ostatniej grupy, promował USA, libertarianizm, westerny, hollywoodzki luz i krytykował CCCP. Lewica benditowskiego typu wzięła górę, gdy w Herbert Marcuse na łamach NYT potępił RAF, a Watergate (1972) i dymisja Nixona (1974) przywróciły prestiż liberalnej demokracji i USA (s. 71). W 1967 roku gdy prawicowy „Bild Zeitung” porównywał gen. Mosze Dajana do Rommla, wydawać się mogło, że nazizm jest górą. W 1976 roku (masakra w Entebbe), Fischer uznaje OWP za złą i okrutną organizację, a Arafata za złoczyńcę. Wieści z Kambodży spowodowały jego dalsze Desillusionierung wobec komunizmu (np. Chomsky uznał, że imperialistyczny rząd USA zapewne przekręcił informacje – cóż nie każdy wyleczy się z komunizmu… -s. 81). W tym samym czasie Glucksmann i Bernard Kouchner przerzucili się z komunizmu na antytotalitaryzm, także antykomunizm. W 1986 roku w rozmowie z Glucksmannem Fischer uważał jeszcze Hollywood za odpowiednik sowieckiej propagandy (s. 93), w 1979 sam Sartre nawrócił się na antykomunizm i antytotalitaryzm ogólny, więc Fischer był tu mocno spóźniony. W 1986 roku Cohn-Bendit zrobił wywiad z Michnikiem, który zdecydowanie odróżniał USA od tyranii sowieckiej. W latach 90 wielu nowych lewicowców (Cohn-Bendit, Wolf Biermann, Hans Magnus Enzensbergerpopierała już akcje humanitarno-wojskowe np. w Jugosławii, które starym dogmatycznym czerwonym wydawałyby się przejawem „imperializmu” (s. 98).

Polityczny realizm (racja stanu itd.), nigdy nie był wrogiem ludobójstwa (s. 100), nowa lewica starał się więc promować idealizm humanitarny. Po drugiej stronie wewnątrz-lewicowego sporu był Mitterand (w młodości urzędnik Vichy). Przekonanie nowej lewicy, że faszyzm może się odradzać spowodowało, że Fischer poparł w 1998 roku akcję przeciw serbskim nacjonalistom. Podkreślał, że pierwszy raz niemiecki żołnierzy wyruszył by nieść pomoc, a nie podbijać (s. 106). Wojnę w Jugosławii nazywa się często wojną liberałów.

W 2001 i 2003 roku prawicowa ekipa Busha obnoszącego się ze swą religijnością nie umiała trafić do europejskich liberałów (s. 116) wzorujących się coraz częściej na amerykańskiej „lewicy”, czyli na Democratic Party (amerykańska lewicą nazywali ortodoksyjni komuniści francuscy Cohn-Bendita). W WE/UE Otton von Habsburg i Cohn-Bendit (czerwony Dany, mr. Europe) mieli to samo zdanie na temat Serbii, że serbscy generałowie to mordercy i trzeba ich ukarać, mimo iż w wielu sprawach np. ekonomicznych prawica i lewica nadal toczyły zażarte boje (np. w kwestii upadku brytyjskiej służby zdrowia na którą rząd Thatcher dawał za mało pieniędzy, co powodowało, że Brytyjczycy tłumnie leczyli się we Francji, i trzeba było jakoś to uregulować – s. 122). Clinton umiał wczuć się w europejski język sceptycyzmu i wahań, radził sobie nawet w Serbii mediując między Serbami a Albańczykami), lecz Bush, podobnie jak Jelcyn uchodził za stwora z innej planety (s. 131). Berman ubolewa, że Bush nie nagłośnił dostatecznie niewątpliwych związków Baas z Al-Kaidą i Hezbollahem (s. 137), ani licznych kurdyjskich przychodzących od ponad dekady (i nie tylko kurdyjskich) błagań o interwencję, lecz mądrzył się o amerykańskiej misji, co wyglądało na imperializm i butę. Powell, jako człowiek oświecony i taktowny, tylko częściowo zdołał zatrzeć złe wrażenie. Stąd Fischer powiedział Nein w kwestii Iraku, a Chirac wręcz torpedował naciski USA i NATO na Irak (Schroeder ograniczył się do krytyki USA, Fischer nie krytykował tylko nie zgodził się na interwencję, bo argumenty Donalda Rumsfelda go nie przekonały) Konserwatywny dziennikarz amerykańki Michael Kelly wówczas odgrzebał dla amerykanów przeszłość Fischera i transatlantycki podział się pogłębił (s. 155).

Berman przypomina, że w świecie islamskim także nie brakowało lewicowców, którzy przebyli podobną drogę jak Fischer czy Kouchner: Iranka Azar Nafisi, która zinterpretowała szyicki fanatyzm ajatollahów jako coś w rodzaju reakcyjnego utopijnego modernizmu (właśnie mianem reakcyjnego modernizmu nazwał nazizm Jeffrey Herf – s. 177). Drugi przykład to Irakijczyk Kanan Makija, trockista i doradca partii Baas, który w 1991 już jako antytotalitarny liberał domagał się od USA marszu na Bagdad (s. 191), za co skrytykował go niepoprawny lewak Edward Said. Ich kolegów z Zachodu takich jak dr Kouchner, wteran wielu akcji humanistarnych (jak pomoc dla wietnamskich boat people), drażniło to, że Bush nie wystąpił z pozycji czysto humanitarnych (s. 257), zwłaszcza że rezolucja ONZ nr 57/232. Berman uważa za tragedię, że choć niemal wszyscy i Amerykanie, i Europejczycy, i konserwatyści (jak Habsburg, Kelly czy Bush) i (lewicowi) liberałowie (Fischer, Kouchner, Glucksmann, Michnik, Blair, Havel) poza garstką „realistów” (np. Chirac) uważali, ze nie może się powtórzyć sytuacja z września 1935 roku, gdy na forum Ligi Narodów Goebbels mówił, że jako „suwerenne społeczeństwo” III Rzesza może robić co chce ze swoimi Żydami i obywatelami w ogóle, czemu nikt wówczas nie zaprotestował, to jednak się nie dogadano w sprawie Iraku w 2001 i 2003 roku. Blair uważał za błąd niedostatecznie podkreślenie humanitarnego wymiaru wyprawy, ale nie chciał pouczać Busha, zresztą zdaniem Bermana Brytyjczycy jak zresztą także Francuzi nie do końca zdawali sobie sprawę ze znaczenia 11.09. (s. 260). Fischer uważał, że „Amerykanie nie potrafią grać w szachy” i miał rację, ale w 2005 żałował, że jednak nie wsparł interwencji (s. 288-289). Bush, Rumsfeld i Kelly żyli wspomnieniem entuzjastycznego odbioru Panamczyków interwencji administracji G. Busha-seniora w Panamie w 1989 roku (s. 291), tylko Kelly dowiedział się na miejscu, o potędze antyamerykańskich uprzedzeń wywołanych dwuznaczną retoryką Busha (s. 300). Kelly zginął w Iraku, podobnie jak ludzie z ekipy dr Kouchnera (sierpień 2003 Bagdad) – jednocześnie wysłannicy Kofi Annana z ONZ ds. praw człowieka. Berman uważa, że gdyby nie zginęli mogliby mediować między Bushemi Rumsfedem a Fischerem i Villepinem, i rozłam frontu praw człowieka nie rozpadłby się. Zdaniem Bermana pokolenie 69 po 2003 roku w dużym stopniu wypaliło się, jednak wydaje mi się, że ten wniosek jest nieco przesadzony, choć z pewnością rozłam na linii USA/UK-Francja/RFN może jeszcze długo zaciemniać obraz polityki międzynarodowej. Z opowieści Bermana wyciągam wniosek, że lewica potrafi produkować znakomitych liberałów, oddanych sprawie mocniej niż co, którzy zaczynali jako liberałowie.

O autorze wpisu:

Piotr Marek Napierała (ur. 18 maja 1982 roku w Poznaniu) – historyk dziejów nowożytnych, doktor nauk humanistycznych w zakresie historii. Zajmuje się myślą polityczną Oświecenia i jego przeciwników, życiem codziennym, i polityką w XVIII wieku, kontaktami Zachodu z Chinami i Japonią, oraz problematyką stereotypów narodowych. Wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów w latach 2014-2015. Autor książek: "Sir Robert Walpole (1676-1745) – twórca brytyjskiej potęgi", "Hesja-Darmstadt w XVIII stuleciu, Wielcy władcy małego państwa", "Światowa metropolia. Życie codzienne w osiemnastowiecznym Londynie", "Kraj wolności i kraj niewoli – brytyjska i francuska wizja wolności w XVII i XVIII wieku" (praca doktorska), "Simon van Slingelandt – ostatnia szansa Holandii", "Paryż i Wersal czasów Voltaire'a i Casanovy", "Chiny i Japonia a Zachód - historia nieporozumień". Reżyser, scenarzysta i aktor amatorskiego internetowego teatru o tematyce racjonalistyczno-liberalnej Theatrum Illuminatum

3 Odpowiedzi na “Paul Berman opowiada jak pokolenie 68 roku stało się wzorcowymi liberałami”

  1. Pokolenie 68 generalnie zarzygało się na śmierć, jak to ujął pewien mądry człowiek. :d Jednak idee przetrwały, cóż począć :d

  2. Bardzo dobrze że przetrwamy inaczej bito by pana w szkole i w domu, a moze bito i dlatego jest pan taki ….?

  3. Wie Pan, że ja w szkole podstawowej byłem targany za uszy, włosy, czy nawet linijką po łapach dostałem? Na złe mi to nie wyszło, bo przy dalszej edukacji czułem respekt do nauczycieli. Natomiast w domu właśnie za mało dostałem i mam wrażenie, że zrobiło to więcej złego, niż mogło wyrządzić jedno zlanie pasem. :d

    Z tego, że te idee przetrwały wynikło to, że jesteśmy teraz podbijani przez ludy prymitywne, nic więcej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *