Piękno melodii

 

 

Sobotni koncert we wrocławskim NFM (27.04.19) oparty został na dziełach największych twórców muzyki klasycznej. Wszystkie utwory cechowały między innymi wspaniałe tematy muzyczne, melodie rozbrzmiewające w myślach długo jeszcze po ostatnim akordzie samego koncertu. Orkiestra Leopoldinum pod kierownictwem grającego także na skrzypcach Christiana Danowicza zaprezentowała nam: II Koncert brandenburski G-dur BWV 1048 Bacha, V Koncert skrzypcowy A-dur KV 219 Mozarta i Sekstet B-dur op. 18 Brahmsa.

 

Koncerty Brandenburskie to dzieło tajemnicze, choć obecnie bardzo często wydawane na płytach. Mało jest zespołów muzyki dawnej, które nie uwieczniłyby swojej wersji tych dzieł. Dość długo z boku pozostawały zespoły włoskie, mające przecież sporo roboty z Vivaldim, ale i one doprowadziły do powstania bardzo ciekawych, pełnych śródziemnomorskiego ciepła interpretacji. Za Koncerty Brandenburskie biorą się nadal zespoły grające na współczesnych instrumentach – orkiestry kameralne, a czasem nawet symfoniczne (choć tu zazwyczaj wydziela się z nich kameralną grupę muzyków). Muzykolodzy przypuszczają, że te bardzo złożone koncerty Bach stworzył w pierwszym okresie swojej twórczości, w Weimarze, gdzie jeszcze był mocno pod wpływem „stylu fantastycznego”, którego głównym reprezentantem jest bodajże pochodzący z Danii Buxtehude. Choć Koncerty Brandenburskie mają w sobie coś archaizującego, to jednak pod niektórymi względami wydają mi się bardziej nowoczesne od uznawanych za późniejsze koncertów Bacha na skrzypce czy klawesyn. Bacha Weimerskiego znam przede wszystkim z kantat i dzieł organowych i nie jest on w tych dziełach tak śmiały, jak w Koncertach Brandenburskich. Ustalenie, czy Koncerty Brandenburskie to Bach wczesny czy „środkowy” wydaje mi się dość istotne, bowiem estetyka muzyczna (i w ogóle artystyczna) XVII wieku jest zupełnie odmienna od tej XVIII wiecznej. Oczywiście granice tych epok są płynne, estetycznie wiek XVII może kończyć się raczej bliżej 1710 – 1715 niż rzeczywiście w roku 1700.

 

Koncerty Brandenburskie miałyby powstać  w okresie po (albo nawet przed!) 1708 roku,  gdy Jan Sebastian przeniósł się po raz drugi na dwór książęcy w Weimarze. Weimerem rządził Wilhelm Ernst, gdzie Bach pełnił funkcję organisty.  W 1714 roku został mianowany przez księcia koncertmistrzem. Sprawowanie tej funkcji wiązało się między innymi z wykonywaniem w zamkowym kościele kantat. Powstawały one regularnie, co cztery tygodnie. Wśród tych okolicznościowych utworów były tak znaczące jak Actus tragicus (BWV 106), Aus der Tiefe rufe ich, Herr, zu dir (BWV 131) czy Christ lag in Todesbanden (BWV 4). Choć bardzo lubię te wczesne Bachowskie kantaty, to jednak niezwykle trudno znaleźć powiązania stylistyczne między nimi, a Koncertami Brandenburskimi. W 1717 Bach przeniósł się ostatecznie na dwór księcia Leopolda z Köthen. Wiemy, że Bach ofiarował swoje koncerty margrabiemu Brandenburgii Christianowi Ludwigowi, gdzie leżały w jego zbiorach. Są one wielorakie stylistycznie, oraz formalnie. Część z nich była uważana za niewykonalne do lat 60ych XX wieku, dopóki wielki trębacz Maurice André nie dowiódł, że można wykonać partię trąbki w jednym z nich, oczywiście będąc genialnym muzykiem i po skonstruowaniu specjalnej, małej trąbki.

 

II Koncert brandenburski G-dur BWV 1048 Bacha jest jednym z najbardziej archaizujących (albo po prostu archaicznych) koncertów z tego zbioru. Opiera się tylko na instrumentach smyczkowych i basso continuo. Ma w sobie coś z XVII wiecznych canzon, choć i z concerti grossi w stylu Corellego. Orkiestra Leopoldinum dowiodła, że ów koncert jest nie tyle archaiczny, ale ponad i poza – czasowy. Muzycy dali ciekawą, dynamiczną interpretację, pięknie dzieląc grupy orkiestry. Pewne zastrzeżenie mam do mikrodetali w skrzypcach.

 

Timothy Chooi / fot. Ryan Brandenberg

 

V Koncert skrzypcowy A-dur KV 219 Mozarta zwany „Tureckim” z uwagi na żywiołową, „janczarską” fakturę słyszalną zwłaszcza w końcowym zwrocie muzycznej akcji, to prawdziwy przebój literatury skrzypcowej. Orkiestra Leopoldinum zagrała go z młodym skrzypkiem Timothy Chooi, który W 2018 roku zwyciężył w prestiżowym Internationaler Joseph Joachim Violinwettbewerb  w Hanowerze. Kanadyjski skrzypek gra na skrzypcach „Windsor-Weinstein” z 1717  r. zbudowanych przez Antonia Stradivariego, użyczonych mu przez Canada Council for the Arts. Ciekawa sprawa, bo ledwie dzień wcześniej słyszeliśmy inny instrument Stradivariego w rękach znakomitego Ning Fenga.

 

V koncert zaczął się dynamicznie i bardzo wesoło. Chooi grał dynamicznie, ale jakby unikając sentymentalizmu i ciepłego brzmienia. Swoją muzyczną opowieść prowadził rzeczowo, konkretnie z dużą wirtuozerią. Była to odmienna interpretacja od tych, do których jestem przyzwyczajony, wśród których najwspanialszy jest romantyczny żar Dawida Ojstracha. Tym niemniej podobał mi się ten rzeczowy i bardzo śmiały Mozart. Po koncercie Chooi dał dwa bisy – sławny 24 i 10 kaprys Paganiniego. Były to świetne, wirtuozerskie interpretacje, pokazujące, że skrzypce nie stanowią dla młodego muzyka żadnej bariery. Stylistyka miniatur Paganiniego była w tym wydaniu nowoczesna, niechętna do odsłaniania klasycyzującego romantyzmu włoskiego kompozytora.

 

Jeśli chodzi o Orkiestrę Leopoldinum, najwspanialszym momentem koncertu był dla mnie Sekstet B-dur op. 18 Brahmsa.  Muzycy grali wspaniale, w orkiestrowym a nie kameralnym składzie. Pozwoliło to wyłaniać z utworu motywy i plany brzmieniowe. Stosunkowo wczesny Brahms okazał się być bardzo zauroczonym balladowym fatalizmem Schuberta, co szczególnie słychać w części drugiej dzieła – Andante ma moderato. Dzieło powstało w 1860 roku na dworze w Detmold. Brahms otrząsnął się tam po śmierci swojego duchowego mistrza, Roberta Schumanna i ułożył stosunki z jego żoną, wybitną pianistką Klarą. Biografowie przypuszczają, że platoniczna miłość do Klary była jedną z głównych inspiracji Brahmsa. W Sekstecie jest znacznie mniej wpływów Beethovena niż w wielu innych dziełach Brahmsa, choć zamiłowanie do wariacji opartych na wstępnie prostych założeniach obecne w tym utworze jest bardzo w swej koncepcji (ale nie w materiale muzycznym) Beethovenowskie. W utworze przepiękne jest wykorzystanie wiolonczel, oraz wyłanianie się solowych fraz skrzypiec zza zasłony smyczkowego brzmienia. Wspaniałym wykonaniem muzycy Orkiestry Leopoldinum podbili mnie bez reszty.

 

 

O autorze wpisu:

Studiował historię sztuki. Jest poetą i muzykiem. Odbył dwie wielkie podróże do Indii, gdzie badał kulturę, również pod kątem ateizmu, oraz indyjską muzykę klasyczną. Te badania zaowocowały między innymi wykładami na Uniwersytecie Wrocławskim z historii klasycznej muzyki indyjskiej, a także licznymi publikacjami i wystąpieniami. . Jacek Tabisz współpracował z reżyserem Zbigniewem Rybczyńskim przy tworzeniu scenariusza jego nowego filmu. Od grudnia 2011 roku był prezesem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, wybranym na trzecią kadencję w latach 2016 - 2018 Jego liczne teksty dostępne są także na portalach Racjonalista.tv, natemat.pl, liberte.pl, Racjonalista.pl i Hanuman.pl. Organizator i uczestnik wielu festiwali i konferencji na tematy świeckości, kultury i sztuki. W 2014 laureat Kryształowego Świecznika publiczności, nagrody wicemarszałek sejmu, Wandy Nowickiej za działania na rzecz świeckiego państwa. W tym samym roku kandydował z list Europa+ Twój Ruch do parlamentu europejskiego. Na videoblogu na kanale YouTube, wzorem anglosaskim, prowadzi pogadanki na temat ateizmu. Twórcze połączenie nauki ze sztuką, promowanie racjonalnego zachwytu nad światem i istnieniem są głównymi celami jego działalności. Jacek Tabisz jest współtwórcą i redaktorem naczelnym Racjonalista.tv. Adres mailowy: jacek.tabisz@psr.org.pl

  1. Dlaczego zjawisko, zwane "muzyką poważną" nie zaistniało (do wieku XIX-XX) na żadnym innym kontynencie poza Europą? Czy mieszkańcy innych kontynentów nie mają słuchu (chyba mają), albo czy są pozbawieni materiałów, z ktorych można by zbudować instrumenty odpowiadające europejskiemu instrumentarium? Chyba też nie są odpowiednich materiałów pozbawieni.
    .
    Dlaczego grywane są XVII i XVIII-wieczne opery europejskie, a nie są grywane opery japońskie, chińskie, afrykańskie, ani indiańskie? Dlaczego są "Koncerty brandendurskie", a nie ma :Koncertów bagdadzkich", ktore byłyby przedmiotem podobnych zabiegów interpretacyjnych i wykonawczych? 

    1. Moim zdaniem istnieje muzyka poważna w Indiach, o czym pisałem tu cykl esejów. Poszczególne style interpretacji indyjskich rag są kanoniczne i podlegają reinterpretacjom. 

      1. Tak, owszem, ale nie jest to ta muzyka poważna, o którą mi chodzi, a chodzi mi o tę z kanonu wykonawczego w filharmoniach, salach koncertowych, itp., o powiązaną z nazwiskiem porównywalnym z nazwiskiem Bacha, Mozarta czy Beethovena. 

        1. W Południowych Indiach, w stylu muzyki karnatyckiej, mamy wiekich kompozytorów, takich jak Tyagaraja czy Dikshitar, których wykonuje się na różne sposoby w różnych instrumentacjach etc. Nasz świat muzyki klasycznej jest zdecydowanie najbogatszy, ale broniłbym jednak istnienia analogicznego zjawiska w Indiach. Byłoby może też w Chinach, gdyby nie komuniści i rewolucja kulturalna. Teraz na szczęście szerzy się tam nasza muzyka poważna, podobnie jak w Japonii, gdzie rodzime tradycje podupadły w inny sposób. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *