Pijany rower

Jest parny lipcowy dzień. Spiekota daje się we znaki całemu miastu – tylko zbawienny delikatny wiaterek muska od czasu do czasu uciemiężone i zroszone potem twarze przechodniów. Wszyscy mieszkańcy zdążyli już pootwierać okna na oścież; asfalt niczym lepka guma ugina się pod ciężarem stóp i opon. Pewien mężczyzna zataczającym krokiem wchodzi do swojego domu. Posępnym wzrokiem rozgląda się w okół, zastaje dwie osoby – nastoletniego chłopca grającego na konsoli oraz swojego syna, P. Spojrzawszy na syna, mężczyzna niemal natychmiast uchylił wzrok oraz nieco niezręcznym głosem poprosił o klucz od piwnicy. Nastoletni młodzian, niezupełnie wiedząc, co robi, daje mu go, po czym wraca przed telewizor i kontynuuje grę. Z kolei kilkuletni syn zamiera w bezruchu i stęsknionym wzrokiem wodzi po chwiejącej się sylwetce ojca, który w trakcie krótkiej wizyty prawie na niego nie spojrzał. W głowie szczyla zrodziła się wówczas osobliwa myśl, cudaczne przekonanie, że to on zawinił, coś przeskrobał. Tego samego dnia okazuje się, że rower z piwnicy zniknął; tożsamość sprawcy jest aż nader oczywista.

[divider] [/divider]

JJ

[divider] [/divider]

Do dziś wzdrygam się, gdy widzę kogoś, kto na odległość kilku metrów generuje obrzydliwy odór wódki czy piwska. Podejrzewam, że wielu z Was (a zwłaszcza wszyscy ci, którym dzieciństwo upływało w podobnych barwach co moje) te obrzydzenie podziela. Wielu ludziom wydaje się, że kilkuletni gówniarz nie dostrzega, że ojciec wraca do domu kompletnie nagrzany; że w mieszkaniu powoli zaczyna brakować przedmiotów codziennego użytku; że szpara w skarbonce, do niedawna pełnej, jest wydłubana zupełnie tak, jakby ktoś wyciągał stamtąd forsę. Cieszę się, że te dni już minęły: minęły te wszystkie chwiejne i cudaczne pozycje, wymowne spojrzenia pełne żalu i uświadomionej winy; wszystkie burdy w domu i najgorsze: obrzydliwe wyczekiwanie do później nocy w trakcie pierwszej komunii, kiedy zakradałem się, by otworzyć drzwi zamknięte na zamek.

Wiecie co? To prawda, że nie byłem wystarczająco głupi, by nie dostrzegać tych ekscentrycznych pijackich ekscesów. Z drugiej strony nie ulega wątpliwości, że nie byłem także wystarczająco mądry, by spostrzec, że najlepszą pomocą dla pijaka jest… brak pomocy. Wielokrotnie sam kryłem ojca, spędzając z nim sporo czasu na podwórku. By wywietrzał odór, by przestało śmierdzieć, by mama nie krzyczała – tak to sobie tłumaczyłem. Ta idiotyczna dziecinna logika. Farsa. Osobnik ten nie był jednak moim ojcem. Nie był człowiekiem. Przestajesz być człowiekiem w chwili, gdy alkohol przysłania Ci najzwyklejsze ludzkie odruchy, choćby najmniejszą zdolność współodczuwania; kiedy je wykorzenisz, wówczas najbliżej ci chyba do obrzydliwej galaretowatej substancji. W sumie już lepiej pierdolnąć sobie z gnata w łeb.

W chwili pisania tego tekstu nie jestem pewien, czy w ogóle go opublikuje. Dlaczego? Bardzo niefajnie pisać o takich rzeczach. Po pierwsze dlatego, że nie ma nic gorszego niż rozgrzebywanie starych ran, wystawanie na światło dzienne rzeczy, o których chcielibyśmy zapomnieć; które większość z nas skrywa w najgłębszych zakamarkach własnych dusz. Po drugie, cokolwiek sądzicie o tego typu sprawozdaniach, nie ulega wątpliwości, że jest to jakaś forma emocjonalnego obnażenia się przed czytelnikiem; w większości anonimowym, bezkształtnym, nieokreślonym, ale jednak. Po trzecie: ktoś mógłby mnie teraz posądzić o idiotyczne użalanie się nad sobą oraz szukanie poklasku i atencji. Uprzedzając wszelkie insynuacje oraz sugestie, zapewniam uczciwie (a musicie przecież uwierzyć mi na słowo): prawdziwy mężczyzna się nie szuka poklasku ani się użala. Oraz jest skromny, bardzo skromny. Należy uczyć się na błędach i wyciągać wnioski z przeszłości, ale myślenie o niej w formie gdyby to najgorsza zbrodnia ze wszystkich. Pamiętajcie o tym i zanotujcie to sobie jako złotą zasadę.

Tekst ukazał się pierwotnie na blogu Autora – ’til the last drop…

O autorze wpisu:

Sceptyk i wolnomyśliciel, który ponad zadręczenie głuchych niebios prośbami przedkłada wartość naukowych dociekań.

    1. Ja rozumiem. Jak ktoś miał rodzica pijaka (a to się zdarza w wielu rodzinach), to ma obrzydzenie. Rodzic – pijak nie musi być agresywny – wystarczy, że ogranicza swój wkład czasowy i finansowy należny dzieciom.

  1. Panie Piotrze, jest to raczej kwestia osobnicza. Trudno w kontekście Pańskiej wypowiedzi powściągnąć mi skrajnie negatywne emocje oraz zirytowanie, ale zapewniam, że jeśli nie wychowywał się Pan w rodzinie, w której mężczyzna gotowy był kraść, kłamać i przepić rower za 20 zł tylko po to, by mieć za co chlać (oraz wydłubać ostatnie oszczędności ze skarbonki swoich własnych dzieciaków) nie jest Pan w stanie zrozumieć mojej optyki. Naturalnie nie budzi to we mnie współczucia i smutku (budziło, gdy miałem 7 lat, będąc bezmyślnym, małym szczurem, który ustawicznie stawał w obronie ojca), a ohydę, pogardę i obrzydzenie.

    Zbyt dobrze pamiętam, gdy w domu wymienialiśmy zamek, a ojciec i tak wbił się do domu rozbijając okno na poddaszu o szerokości półtora metra i długości ok. 150 centymetrów. Nieźle się wtedy poharatał. W domu naturalnie zabrakło kilkunastu ciuchów, gdyż tylko je mógł swobodnie przetransportować. Proszę sobie wyobrazić, że kiedyś wmówił swojej własnej matce (mojej babci od strony ojca, z którą w zasadzie nigdy nie miałem kontaktu), że mój rok młodszy brat ma raka i potrzebuje pieniędzy na leczenie. Współczucie, smutek, kurwa, naprawdę? Z taką formą zbydlęcenia, braku honoru i zezwierzęcana nie spotkałem się nigdy i pech chciał, że był to akurat mój ojciec,
    Mam dwadzieścia trzy lata i musiałem zrezygnować ze studiów dziennych, ponieważ w niewielkim stopniu (8 gr,) przekraczałem próg dochodowy, nie pozwalający mi na pobieranie alimentów (nie muszę chyba wspominać, że ojciec, mimo pracy w Holandii od 10 lat nie wysłał mi złamanego grosza) oraz korzystania ze stypendium – w rezultacie zrezygnowałem ze studiów na rzecz, mam nadzieję, tymczasowej pracy na etat była to jednak tylko formalność, zawsze wychodziłem z naiwnego założenia, ze osoba zdolna i utalentowana bynajmniej nie potrzebuje żadnego papierka)., by odnaleźć się na rynku pracy – w tej chwili pracuję w małym, prywatnym tygodniku z deklaracją, przy czym musiałem obiecać, że dokończę studia gdy tylko pozwolą mi na to finanse. Miałem najlepszą średnią na roku, w rezultacie otrzymywałem stypendium za dobre wyniki w nauce – nie była to jednak wystarczająca kwota. Mężczyzna kradł i sprzedawał matce spodnie, majtki, wszystkie przedmioty codziennego użytku, jedzenie, nawet moją kierownicę do Playstation One. Także tę leciwą konsolę, którą posiadam do dziś chowaliśmy do pufy za każdym razem, gdy wybywaliśmy z domu całą rodziną. Jakkolwiek szanuje Pana za wiedzę i kompetencje politologiczną i historyczną, spostrzegłem, że niepierwszy raz jest Pan wyjątkowo szorstki, burkliwy i złośliwy na temat czegokolwiek, co opublikuje.

    Podobno „wydoroślał” i teraz nie piję, a mimo to wciąż jedynymi pamiątkami, jakie po sobie zostawia, są mandaty za jazdę na gapę, które ustawicznie przychodzą na nasz adres, ponieważ posługuje się starym, zdezaktualizowanym dowodem. Te chodzące, niehonorowe bydle nie zadaje sobie nawet wysiłku, by przedzwonić do mnie\oraz brata na urodziny.

    Czy jest to jakaś prowokacja? Czy Pan sobie chyba żartuje? Czy jest Pan poważny? Pytam poważnie. Czy doświadczył Pan kiedykolwiek czegoś podobnego, szafować takimi tezami? (zdaję sobie sprawę z żałosnego ad personam)? Proszę mi wybaczyć złośliwość i bezpośredniość: ale pomimo mojej osobistej sympatii do Pana oraz szacunku do Pańskiej wiedzy, z trudem powstrzymuje emocję, gdy słucham durnot tego typu. Gdy ktoś sugeruje mi (w żartach czy nie) że mam komuś takiemu współczuć, po prostu się we mnie pęka i gotuje.

    W chwii pisania powyższego moje ręczę drżą – widocznie większe wyrazy współczucia i zrozumienia wyraża Pan wobec pijusów niż ich ofiar. Bardzo płytkie i jednopłaszczyznowe spojrzenie na temat – skoro alkoholik nie jest agresywny, nie mamy powodu, by czuć wobec nich wstręt? Cholera, ubaw po pachy.

    Był – czy też jest – nie tylko pijakiem, ale kompletnym głąbem. Gdy odwiedził nas 4-5 lat temu, ku rozdrażnieniu rodziny wyciągnął na stół cygańskie cygaro, malborasy oraz zaczął się chwalić, że posiada w domu Playstation 3 (nie ma to jak żal za czyny, prawda?). To nie jest osoba godna współczucia. To krętacka, łajdacka i kłamliwa szuja, fałszywa żmija i obrzydliwy niegodziwiec. Nie czuję wobec niego najmniejszego współczucia i gdyby nie szacunek za skrupulatną i uporządkowaną wiedzę, którą dzieli się Pan na łamach kanału, już dawno bym Pani nawymyślał.

    A Panu Jackowi najserdeczniej dziękuję za – niepierwsze zresztą – intelektualne wsparcie oraz pokrzepiające słowa.

    1. Proszę pana. Znowu nie chodzi tak naprawdę o samo picie tylko o to jak dalece jest posunięte. Są samotni pijacy którzy krzywdzą jedynie siebie. Pisze pan z perspektywy własnych przeżyć bez cienia dystansu obserwatora i jeszcze jest z tego dumny. Ja cię kręcę…

      1. Trudno miec dystans do ojca ktory swoim alkoholizmem zniszczył dziecku zycie. I tak dobrze, ze tylko rower, i okradanie własnego domu, mozna by powiedziec. Mogł bic, gwałcic, napadac, narkotyki itp. Niemniej, swoim alkoholizmem niszczył własne zycie, zycie swojej rodziny. Takich ojcow są w Polsce (i nie Polsce) tysiące. Pytanie raczej co z tym zrobic, czy panstwo ma pomagac (i komu, alkoholikowi czy dziecku) czy tez nie wtrącac sie. Ostatecznie picie alkoholu nie jest karalne.
        Czy wpływ alkoholu jest okolicznoscią łagodzącą czy obciązającą, w przypadku przestepstw. Np. jak gosc po wypiciu alkoholu siada za kierownicą i kosi przechodniow. No przeciez biedak nie chciał, gdyby nie alkohol to by pewnie nie przejechał.
        Wstret do zapitych mord i odoru jest indywidualny, a w przypadku autora jak najbardziej zrozumiały.

        1. dumny? nawet nie będę zadawał sobie trudu, by odpowiadać na pańskie durnoty. tekst bardziej niż analizą sylwetki alkoholika jest próbą podzielenia się moimi własnymi doświadczeniami jako osoby, która miała z nim do czynienia.
          chociaż tu i tam wyciągam pewne tezy, są one oparte WYŁĄCZNIE na moich doświadczeniach, ponieważ nie jestem psychologiem ani tym bardziej specem od uzależnień, by wgłębiać się w postępowanie alkoholików jako takich. przede mną (fenomenalnie) zrobił to Dostojewski.
          Pana wypowiedzi są nieludzkie, bezduszne i obrzydliwe.

  2. Pana artykuł jest przejmujący. Jest to prawdziwe studium bólu, z którym musi Pan się borykać całe ,życie. I bardzo dobrze, że Pan o tym napisał, bo to pomaga uzyskać równowagę. Pana obrzydzenie jest zupełnie zrozumiałe. Sam mam podobne doświadczenia, z tym że mój ojciec był na wysokim stanowisku, ale ból był i jest podobny. Nie mam jednak tyle odwagi co Pan, żeby się z tym uporać.Łączę wyrazy szacunku.

  3. Nie jest to zapewne pocieszeniem ale ten problem dotyczy kilku pokoleń i był szczególnie jaskrawy w czasach PRLu. Kiedy pili wszyscy. Dziś nieznacznie zmienił się charakter picia tak jak zmieniło się bogacące się społeczeństwo. Ludzie nadal piją ale w trochę inny sposób. Nic się natomiast nie zmienił albo bardzo mało we wsparciu rodzin dotkniętych alkoholizmem. Zmieniła się na plus tolerancja dla przemocy. Ale dość powszechne jest nadal przekonanie, o konieczności „bycia razem” co szczególnie promuje kościół a na bóle zaleca modlitwę. Bo separacja np zaniedbanych dzieci to zamach na rodzinę z powodu biedy.

  4. Jeżeli pana ojciec był alkoholikiem – a tak można zrozumieć tę opowieść – to warto może przypomnieć, że to ciężka choroba. Nie słabość, nie podłość, nie złośliwość, czy brak charakteru, a choroba. Aby ją wyleczyć, potrzebne są cierpliwe działania wielu ludzi; lekarzy, rodziny i znajomych. Przy czym, nie ma żadnych gwarancji. Wyleczalność jest bardzo niska, a wszelkie próby pomocy są związane z długotrwałymi wyrzeczeniami rodziny. I stratami. Nie tylko materialnymi, ale i emocjonalnymi. To nieszczęście, podobne do stałej obecności kogoś na wózku inwalidzkim. Alkoholik jednak to nie to samo co „pijak”. To ważne rozróżnienie.

      1. HiV można się zarazić będąc w 100% wiernym małżonce/małżonkowi – wystarczy, że partner to ma. Można zarazić się inaczej niż drogą płciową. A nawet jak ktoś prowadzi swobodne życie seksualne, to przecież nie zasługuje z uwagi na to na wyrok śmierci… Są zresztą ludzie swobodni seksualnie, którzy nikogo nie ranią swoim podejściem do seksu, bo szukają podobnie myślących partnerów/partnerek. Dariusz stwierdził, że uzależnienie jest nie tylko samowolną przemocą, ale też chorobą. Tu jednak zgadzam się z Tobą, że najczęściej alkoholizm wymaga też egoistycznych decyzji ze strony alkoholika, zaś na przykład dziedziczna głuchota to rzecz kompletnie niezawiniona przez inwalidę.

        1. dziękuję za trafną i merytoryczną uwagę.
          nie sugeruję bynajmniej, że HIV godny potępienia, a jego nosiciele to obrzydliwi seksualni dewianci. a już w ogóle, że zasługują na śmierć. sprawa rozchodzi się raczej o to, że w niektórych chorób (np. raka płuc) można nabawić się z własnej winy, np. ustawicznie paląc papierosy.
          oczywiście istnieje w tym duży pierwiastek przypadkowości – tak jak HIV mógł nabawić się ktoś, kto nie spał z kimkolwiek popadnie, tak rak płuc może być przypadłością genetyczną i dotykać również osoby niepalące (to właśnie obrzydliwa niesprawiedliwość chłodnego i obojętnego wszechświata). można ta przypadkowość i prawdopodobieństwo zwiększać lub zmniejszać wskutek prowadzonego konkretnego trybu życia – jeśli ktoś prowadzi bogate i nieodpowiedzialne życie erotyczne, prawdopodobieństwo zachorowania wzrasta kilkakrotnie.
          dlatego nigdy nie usprawiedliwiałem alkoholizmu (chociaż chorobą jest, czy tego chce, czy nie) czy mojej prywatnej sympatii do papierosów chorobą, bo brzmi to jak eufemizm wykluczający podejmowanie niewłaściwych decyzji.
          PS są oczywiście wariaci, którzy w ogóle negują istnienie HIVm, a za lekarstwo na raka uznają pestki brzoskwini, ale to inna inna. 🙂

  5. dziękuję za trafną i merytoryczną uwagę.
    nie sugeruję bynajmniej, że HIV godny potępienia, a jego nosiciele to obrzydliwi seksualni dewianci. sprawa rozchodzi się raczej o to, że w niektórych chorób (np. raka płuc) można nabawić się z własnej winy, np. ustawicznie paląc papierosy.
    oczywiście istnieje w tym duży pierwiastek przypadkowości – tak jak HIV mógł nabawić się ktoś, kto nie spał z kim popadnie, tak rak płuc może być przypadłością genetyczną i dotykać także osoby niepalące. można ta przypadkowość i prawdopodobieństwo zwiększać wskutek prowadzonego konkretnego trybu życia – jeśli ktoś prowadzi bogate i nieodpowiedzialne życie erotyczne, prawdopodobieństwo zachorowania wzrasta kilkakrotnie.
    dlatego nigdy nie usprawiedliwiałem alkoholizmu (chociaż nią jest, czy tego chce, czy nie) czy mojej prywatnej sympatii do papierosów chorobą, bo brzmi to jak eufemizm wykluczający podjęcie niewłaściwych decyzji.
    PS są oczywiście wariaci, którzy w ogóle negują istnienie HIVm, a za lekarstwo na raka uznają pestki brzoskwini, ale to inna inna. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *