Subtelne dźwięki gitary

Wiosna coraz szerzej roztacza swoje czary, na wrocławskich drzewach pojawiają się liczne już zielone pączki, a 6 kwietnia 2017 w Narodowym Forum Muzyki mieliśmy okazję wysłuchać recitalu gitarowego Krzysztofa Pełecha, jednego z najbardziej cenionych polskich gitarzystów. Muzyk otrzymał trzykrotnie tytuł najlepszego polskiego gitarzysty klasycznego, nagrał wiele płyt, w tym dla BBC, jest także pomysłodawcą i dyrektorem artystycznym odbywającego się od 1998 r. Wrocławskiego Festiwalu Gitarowego Gitara+, a także inicjatorem i szefem Letniego Festiwalu Gitary w Krzyżowej.

 

 

Tytuł mojej recenzji może kojarzyć się z okładkami płyt wielkich muzyków indyjskich, którzy częściej niż nasi klasyczni muzycy grają na instrumentach lutniowych – „romantyczne dźwięki sitaru”, „subtelny sarod”, „magia strun sitaru”. No cóż, nic na to nie poradzę. Gra Krzysztofa Pełecha jest rzeczywiście subtelna, jest on mistrzem barw gitary, jak i wyczucia stylistyki danej muzycznej epoki, czy nawet danego twórcy.

Recital zaczął się od Juliána Arcasa (1832–1882) Fantazji na tematy z „Traviaty” Verdiego. Tu pojawiły się dwie kontrowersje. Utwór przynależał bowiem do dzieł Arcasa zdaniem Krzysztofa Komarnickiego, autora ciekawego i tym razem opisu do książeczki programowej. Jednakże Krzysztof Pełech zaprotestował i bronił autorstwa Francisco Tárregi, któremu zdaniem Komarnickiego owo dzieło przypisano tylko przez nieporozumienie. Drugą kontrowersją była dla mnie chęć zawarcia porozumienia z po części niezbyt wyrafinowaną publicznością, co wyszło muzykowi lepiej w drugiej połowie koncertu. Niestety, w tej pierwszej części recitalu Krzysztof Pełech zapytał: „Czy lubią państwo operę?”, na co jakiś okrutnik o opadających na podłogę spłaszczonych przez słonie uszach odwarknął „nie!”.  No i w tym momencie gitarzysta skrytykował jedną z najpiękniejszych oper XIX wieku, Traviatę i stwierdził, iż kilkuminutowa gitarowa synteza Tárregi jest lepsza.

„No to teraz na pewno mi się nie spodoba” – pomyślałem gorzko, ale mimo złego nastawienia byłem ogromnie urzeczony zarówno świetną interpretacją, jak i samym utworem. Tarrega odbiegł dość daleko od dokładnego przytaczania brzmień Verdiego i pogrążył echa tematów tej opery w fantazyjnej mgiełce. Zaś gitarzysta potraktował sam utwór jako echo wczesnobarokowych fantazji, tyle, że w romantycznym stylu.

Następny utwór była to (1781–1829) Grand ouverture op. 61 Mauro Giulianiego, wiedeńskiego klasycysty komponującego wiele dzieł na gitarę, przy czym znajomego Beethovena (któż z nas nie chciałby być znajomym Beethovena?). Znam trochę utworów Giulianiego, głównie z płyt i muszę przyznać, że interpretacja Pełecha oczarowała mnie bez reszty. Gitara oddała znakomicie strukturę wielkiej, pełnej blasku uwertury, miało się wrażenie, że słyszy się różne sekcje orkiestry i że ma się przed oczami muzycznej wyobraźni wielką przestrzeń. Piękny utwór i świetne wykonanie. Co ciekawe, styl gry Pełecha pomiędzy Tarregą a Giulianim zmienił się ogromnie – to było przejście ze świata do świata, a jednocześnie pozostała nadal ta sama wrażliwość na brzmienie. Mam tylko drobne zastrzeżenie do niektórych niskich tonów gitary, wydawały mi się przy całej ogólnej barwności nieco zbyt puste w środku, pozbawione „brzmieniowego mięsa”. Ale to tylko drobna uwaga i cały czas się zastanawiam, czy ta nieco brzęcząca pusta czerń w dołach nie jest zamierzonym walorem estetycznym.

Następny był Aleksander Tansman (1897–1986) i trzy części jego słynnej Cavatiny: Preludium, Scherzino, Danza pomposa. Do napisania i uzupełnienia Cavatiny zachęcił Tansmana wielki Segovia, kamień milowy współczesnej gry na gitarze, pełniący podobną funkcję, co Pablo Casals wobec wiolonczeli. Segovia był zakochany w tym dziele polsko – francuskiego kompozytora, a ja nie spotkałem gitarzysty, który by dzieła Tansmana nie zachwalał. I słusznie – jest to pełna wysmakowanego bogactwa konstrukcyjnego kompozycja, jednocześnie gustowna, nie przeładowana erudycją.

Na koniec pierwszej części koncertu Pełech wykonał Suitę e-moll BWV 996 Johanna Sebastiana Bacha. Oczywiście głębia Bachowskiej muzyki przyćmiła wszystkie inne dzieła wykonywane tego wieczoru. Bach pierwotnie zaplanował swoją suitę na bardzo ciekawy instrument, a mianowicie klawesyn lutniowy. Miał on znacznie cieńsze niż zwykły klawesyn pudło rezonansowe, zaś zamiast strun żelaznych miał struny jelitowe. Brzmiał oczywiście cichutko, nawet jak na klawesyn, ale gdy już przyłożyliśmy mocno ucho do instrumentu, mogliśmy usłyszeć tony o niezwykłej głębi i melancholijności.

 

 

Wbrew pozorom ciężko jest przełożyć dźwięki lutni czy klawesynu lutniowego na gitarę. Zazwyczaj gitarzyści udają lutnistów, albo masakrują dzieło nie udając lutnistów. Pełechowi udało się coś niezwykłego – grał pełną estetyką gitarową, ale jednocześnie wybrał drogę stylistyczną bez wątpienia kojarzącą się Bachem i barokiem. Nie chodziło nawet o wierną imitację lutniowych ozdobników, ale o zrozumienie tego, jak zdaniem ludzi XVIII wieku powinien wybrzmiewać dźwięk, jakie znaczenie miał dla nich czas i zamieranie czasu wraz z odchodzącym brzmieniem strun. To było bez wątpienia bardzo intrygujące wykonanie, zaś w stosunku do interpretacji lutniowych wydawało się być też w niektórych momentach szybsze, bardziej taneczne i bardziej pogodne.

 

 

Drugą część koncertu stanowiły utwory nowsze i lżejsze gatunkowo, przebywające estetycznie na pograniczu muzyki klasycznej i muzyki ludowej oraz popularnej hiszpańskiej i latynoskiej. Mieliśmy zatem: Regina Sáinza de la Mazy (1896–1981) Zapateado; Jorge Morela (*1931) Danza Brasilera, Francesca’s Waltz, Danza e-moll; Jorge Cardoso (*1949) Vals peruano, Tema Negro; Leo Brouwera (*1939) Danza del Altiplano; Juana Antonia Sáncheza (*1965) Tonada por despedida; Rolanda Dyensa (1955–2016) Tango en Skaï.

Zapateado de la Mazy (1896–1981) okazało się świetnie zagranym i wyrafinowanym nawiązaniem do flamenco (bez jeżdżenia po akordach). Utwory Jorge Morela (Argentyńczyka żyjącego w USA) Krzysztof Pełech przedstawił z wyjątkową atencją, zwracając uwagę na ich współpracę artystyczną i na niedocenioną jakość kompozycji. Rzeczywiście, pomimo mocno odczuwalnego zanurzenia tych kompozycji w muzyce popularnej dały się w nich odczuć bardzo ciekawe eksperymenty związane z przebiegiem narracji muzycznej i dużymi interwałami. Inny zupełnie nastrój wprowadził Leo Brouwer, który oddał w swoim utworze muzykę Indiach Keczua związaną z cywilizacją Inków. Ta transkrypcja na gitarę unoszącej się w powietrzu muzyki inkaskiej, opartej na zupełnie nieznanych gdzie indziej rytmach była nader ciekawa, choć Krzysztof Pełech zażartował z części publiczności, iż ożywiło ją to bardziej niż J.S. Bach. No cóż – Narodowe Forum Muzyki działa na okolicznych mieszkańców jak magnes, zarówno wielkością, jak i ilością koncertów, jak i atrakcyjnymi często cenami biletów na gorszych miejscach. Na tych zaznajomionych już z muzyką działa też oczywiście jakością koncertów, zarówno artystyczną jak i akustyczną. Jestem przekonany, że część z osób, które dopiero w wieku 40 czy 50 lat po raz pierwszy stykają się bardziej świadomie z muzyką klasyczną, zakocha się w niej. Na razie trwa „przetwarzanie”, że posłużę się taką metaforą rodem ze świata komputerów.

Na koniec Krzysztof Pełech zagrał dwa bisy, a musiałby zagrać ich ze dwadzieścia, gdyby nie to, że w końcu pojawił się bez gitary w ręce. Astrurias Albeniza, jeden z najczęściej grywanych utworów gitarowych, w jego wykonaniu była wspaniała i mogła śmiało rywalizować z pomnikowymi wykonaniami  tego dzieła.  Było to Asturias poetyckie, ale też bardzo sugestywne, przenoszące nas w iberyjskie pejzaże niczym jakiś sprawny teleport. Było dynamiczne, ale nie skrajnie drapieżne (ole!), pełne wyrazu, ale nie efekciarskie. Znakomity koncert! A teraz puszczam sobie Traviatę Verdiego z Callas.

 

O autorze wpisu:

Studiował historię sztuki. Jest poetą i muzykiem. Odbył dwie wielkie podróże do Indii, gdzie badał kulturę, również pod kątem ateizmu, oraz indyjską muzykę klasyczną. Te badania zaowocowały między innymi wykładami na Uniwersytecie Wrocławskim z historii klasycznej muzyki indyjskiej, a także licznymi publikacjami i wystąpieniami. . Jacek Tabisz współpracował z reżyserem Zbigniewem Rybczyńskim przy tworzeniu scenariusza jego nowego filmu. Od grudnia 2011 roku był prezesem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, wybranym na trzecią kadencję w latach 2016 - 2018 Jego liczne teksty dostępne są także na portalach Racjonalista.tv, natemat.pl, liberte.pl, Racjonalista.pl i Hanuman.pl. Organizator i uczestnik wielu festiwali i konferencji na tematy świeckości, kultury i sztuki. W 2014 laureat Kryształowego Świecznika publiczności, nagrody wicemarszałek sejmu, Wandy Nowickiej za działania na rzecz świeckiego państwa. W tym samym roku kandydował z list Europa+ Twój Ruch do parlamentu europejskiego. Na videoblogu na kanale YouTube, wzorem anglosaskim, prowadzi pogadanki na temat ateizmu. Twórcze połączenie nauki ze sztuką, promowanie racjonalnego zachwytu nad światem i istnieniem są głównymi celami jego działalności. Jacek Tabisz jest współtwórcą i redaktorem naczelnym Racjonalista.tv. Adres mailowy: jacek.tabisz@psr.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *