Wolfgang Bűscher „Hartland. Pieszo przez Amerykę”

Wolfgang Bűscher to niemiecki Fernwanderer – podróżnik-włóczykij. Jego książka o USA: „Hartland. Zu Fuss durch Amerika” (Rowohlt Berlin 2011), została przetłumaczona przez Katarzynę Weintraub i wydana przez Wydawnictwo Czarne dwa lata po niemieckim oryginale (Wołowiec 2013). Książka Wolfganga Bűschera to bardziej impresja niż esej intelektualisty, co stanowi o jej oryginalności. Niemiec stara się nie sugerować niczym, opisuje jedynie to co widzi, i to co przychodzi mu do głowy, gdy to widzi, lub zaraz potem. Opisuje jak wszyscy starali się go zniechęcić do podróży pieszo przez USA. Niepotrzebnie (s. 12). Potem zaś opisuje skrupulatnego i wrednego pogranicznika przy granicy z Kanadą (North Portal), który uznał za podejrzane stemple z Chin i Jordanii, i starał się przekonać autora, że papież jest Austriakiem, a nie Bawarczykiem, i odpuścił jak zorientował się, że chyba jednak jest Bawarczykiem (s. 20). Dakota Północna wydała się autorowi jedną wielką monotonną pustką (s. 26). Obie Dakoty zdawały się nie mieć krajobrazu, tylko płaski step (s. 56). Miejscowość Heartland od dawna nazywała się już Hartland, bo niemieccy imigranci rozczarowali się co do warunków (s. 33). Tam Wolfgang Bűscher nocował w opuszczonym domu. Ex baza rakietowa w mieście Minot oferowała mu ride w postaci Dodge Dakota Bighorn, którego należało oddać w Rapid City (Dakota PD). Zwężanie się ulicy nie oznacza wyjścia na peryferium miasta, wbrew europejskiemu przyzwyczajeniu. Miasta w USA bywają najbardziej potężne na obrzeżach (s. 37).

hartland_1

Wolfgang Bűscher nie podziela ostrej opinii Knuta Hamsuna co do duchowego życia USA (s. 40). Bardziej przemawia doń Maximilian zu Wied-Neuwied, który był nad Missisipi w 1833 roku (s. 42). Bizonów z 1833 roku nie było już jednak od 1883 roku. Meriwether Lewis i William Clark byli tu w 1804 roku, starali się ucywilizować Midwest na rozkaz Jeffersona, tymczasem Wied wolał studiować życie Indian, zarażając Niemców miłością do nich (s. 47). Od indiańskiego chłopca obok kasyna kupił stary colt. Niemieccy osadnicy w XIX wieku, nie mogąc wykarmić wszystkich dzieci niektórych oddawali na półniewolników bogatszym farmerom (s. 62). Co ciekawe Wolfgang Bűscher więcej pisze nie o nich lecz o Indianach, pominąłem jednak te fragmenty, ponieważ były nudne. Ciekawe jesttylko zestawienie podziwu dla trupy Buffallo Billa w USA, z niechęciom do upadłych Indian-kabareciarzy u Karla Maya (s. 86), o czym wspomina Wolfgang Bűscher.

W Dakocie Płd, a ściślej w Rapid City Wolfgang Bűscher zauważa amerykańskie zamiłowanie do aliteracji(np. Carl’s Car Care Centre, lub Billy’s Blend (s. 80). Obserwuje ponadczasowe buziuchny starych Amiszów (s. 84). Amerykanie przystają z pytaniem: need a ride? Nikt nie krzyczy, że włóczęga Wolfgang Bűscher w tunelu utrudnia ruch przy Sioux City (s. 84).

W Nebrasce ruch się zagęszcza, i życzliwe pytania o potrzebę podwózki również (s. 82). Z innych pytań where you headin’ zdecydowanie przeważa nad where are You from (s. 106). Kolejna różnica z Europą. Potomkowie niemieckich imigrantów chętnie przyjmują Wolfganga Bűschera. W Oakland spotyka turystów ze Skandynawii i starego zawodnika rodeo (s. 110), który cieszy się, że mimo wieku ma kości w jednym kawałku. Fremon, miasto idealnie wkomponowane w wiosnę, w którym nie widać mieszkańców-domatorów (s. 113).

Autor wspomina uwagę Goethego, który uważał, że Amerykanie żyją lepiej od Europejczyków, bowiem nie przywiązują się tak do jednego miejsca zamieszkania; domy budują i kupują na parę lat a nie na pokolenia (s. 114). Wolfgang Bűscher odmawia noclegu w czyściutkim schronisku, bo panuje tam zbytnia biurokracja. Omaha to miasto z którego w latach 1862-1869 wyruszyła ekipa stawiająca tory transkontynentalnej kolei (druga z Sacramento). Tu przybywali osadnicy (Mormoni wygnani z Illinois w 1846 też znaleźli tu dom – s. 123), a potem budowano tu B-29. W czasie zimnej wojny było tu dowództwo lotnicze i rakietowe (s. 124). Omaha to pierwsze prawdziwe miasto z winem i dobrym pieczywem w restauracjach, od czasu przekroczenia granicy w North Portal, zauważa Wolfgang Bűscher (s. 126). W Plattsmouth nie lubi się Obamy, bo preferuje się odpowiedzialność za swój los i samodzielność nad socjal, emeryci wolą hazard od emerytur (s. 123). Pewna gospodyni która zjeździła Europę, pozostała na wskroś amerykańska (różowe elementy dekoracji plus dzielność życiowa), choć chciałaby nauczyć ziomków europejskich nawyków żywieniowych (s. 132). Przy całym swym konserwatyzmie mieszkańcy Nebraski Dixie i Teksasu nie lubią; Południowców mają za oszustów i bandziorów (s. 140). Wolfgang Bűscher porównuje strojne ubrania Drozdów i opisywanych przez Wieda amerykańskich mieszczan (s. 141). W Beatrice nie lubią tych, którzy piją na dworze piwo. Wolfgang Bűscher to ignoruje (s. 144). W miasteczku widać nowo odkryty w USA pęd ku muzealnictwu i heritage. Niemcy byli tu lubiani do roku 1914, kiedy to wybuchła wojna, a sami imigranci woleli mówić po angielsku (drzwi malowano na żółto by oznakować Niemców – s. 150). Grand Hotel stanowi pamiątkę po nadziejach na rozwój większy niż nastąpił w rzeczywistości. Bűscherowi przywodzi to na myśl Fitzcarraldo.

W miarę zbliżania się do Kansas state line baseballówki znikają na rzecz kapeluszy, które mimo wiatrów jakoś siedzą na głowach mocno (s. 154). Wolfgang Bűscher swój kapelusz jednak traci na wietrze. Zaczynają też pojawiać się formalizmy w mowie (sir). Autor przenosi dwa piękne żółwie na drugą stronę szosy (157). W Waterwvlle ganki z kolumnami już są, ale jeszcze nikt na nich nie przesiaduje (s. 158), ludzie są zbyt zakrzątani. Jankesom zawsze się spieszy, zaś Teksańczycy to hultaje i oszuści, dowiaduje się Wolfgang Bűscher (s. 160). Autor podziwia po amatorsku skleconą lokomotywę, na torach, które odkupienie przez mieszkańców, od rządu uratowało przed demontażem (s. 162). Kansas – bleeding Kansas to rejon rozszarpany przez wojnę secesyjną; oraz zimą i latem, które szybko przegania wiosnę przynosząc trąby powietrzne (s. 168). Betonowe drogi zmieniają się w Kansas w asfaltowe piękne czarne pasma. Mieszkańcy Kansas gardzą redneckami, tj. tymi co strzelają dla zabawy do zwierzaków z aut (s. 183). El Dorado – Wolfgang Bűscher – snuje o nim konkwistadorskie opowieści. W Council Grove, gliniarz przeszukuje go, a potem podwozi. Wichita jest bardziej pusta od innych miast. Mieszkańcy często są skruszonymi opryszkami. Lubią się przekomarzać które więzienie ma lepszy wikt (s. 198).

Oklahoma City, stanowa stolica, wzbudza zachwyt autora (s. 201). Spotyka tam potomkinię oficera Fryderyka Wielkiego (s. 204), panią Stine (dawniej Stein), która jednak już po niemiecku nie mówi. Niemcy kojarzą się rozmówcom z Oklahomy z lasami, piwem i szybkimi autami. Wolfgang Bűscher porównuje Bawarczyków do Teksańczyków (i ci i ci nie lubią kiedy im się mówi jak mają żyć – s. 208). Jason, eks-narkoman, obecnie newborn Christian i ojciec rodziny podwozi autora. Pod drodze mijają parking dla gejów (s. 212), z którego Jason sobie pokpiwa.
Dopiero po WWII USA stały się synonimem siły i młodości, a pomógł temu również Kennedy (s. 216). Ameryka to kraj sprzedawców i piosenek, potrafiący wytłumaczyć wszystko, nawet awarię na lotnisku JFK i opóźnienia, ale ponieważ od USA wymaga się bardzo wiele, łatwo o rozczarowanie. Teksańczycy lubią Niemców, mają ich za naród uprzejmy i sympatyczny, więc chętnie ich goszczą (s. 222). Nadal lubią Koresha i radosne sekciarstwo. Lubią też bluesa, przy czym artyści z Austin grają po sobie, i nie przejawiają zazdrości scenicznych (s. 242). Texańczyk w Kaliforni jest wyśmiewany, bo zwykle wszyscy myślą, że głosował na Busha, a przecież wielu nie głosowało. W La Grange, ludzie żyją według planu i rytmu wyznaczanego przez prastare dęby (s. 248). Prawdziwi kowboje to jednak Meksykanie, tak nawet uważał Richard King, kapitan statku, zaopatrujący armię Południa w wojnie secesyjnej, i twórca największego rancza Teksasu (s. 255).

63092608

Granica z Meksykiem jest łatwa do przekroczenia (jest tam automat na monety kilkudziesięciocentowe). W Matamoros wszyscy boją się bandziorów, i zastygają w nie-USA-ńskim marazmie. Tu Wolfgang Bűscher kończy swą wędrówkę po amerykańskim Heartlandzie, indiańsko-niemieckim niczym Rambo. Najczęściej powtarzającym się motywem podróży Niemca po USA, jest życzliwość zwykłych ludzi do wędrowca i wyraźnie pozytywne zdanie o Niemczech jakie mają. Nic dziwnego, wbrew bowiem naszym polskim stereotypom, Niemców wszędzie szanują, więc USA, w których co piąty mieszkaniec ma niemieckie korzenie, jest z tym naprawdę dobrze. Wolfgang Bűscher głównie jest pytany o to czy mur już runął, lub proszony o potwierdzenie że tak się stało.

O autorze wpisu:

Piotr Marek Napierała (ur. 18 maja 1982 roku w Poznaniu) – historyk dziejów nowożytnych, doktor nauk humanistycznych w zakresie historii. Zajmuje się myślą polityczną Oświecenia i jego przeciwników, życiem codziennym, i polityką w XVIII wieku, kontaktami Zachodu z Chinami i Japonią, oraz problematyką stereotypów narodowych. Wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów w latach 2014-2015. Autor książek: "Sir Robert Walpole (1676-1745) – twórca brytyjskiej potęgi", "Hesja-Darmstadt w XVIII stuleciu, Wielcy władcy małego państwa", "Światowa metropolia. Życie codzienne w osiemnastowiecznym Londynie", "Kraj wolności i kraj niewoli – brytyjska i francuska wizja wolności w XVII i XVIII wieku" (praca doktorska), "Simon van Slingelandt – ostatnia szansa Holandii", "Paryż i Wersal czasów Voltaire'a i Casanovy", "Chiny i Japonia a Zachód - historia nieporozumień". Reżyser, scenarzysta i aktor amatorskiego internetowego teatru o tematyce racjonalistyczno-liberalnej Theatrum Illuminatum

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *