Guy Sorman i jego obrona liberalnego uniwersalizmu w odniesieniu do Chin

Przedstawiam mój referat wygłoszony na III Ogólnopolskiej Konferencji Naukowej”: „Cywilizacje w perspektywie socjologicznej. Stan i kierunki badań nad cywilizacjami współczesnego świata” (Wrocław, 12-13 XII 2013 r. Instytut Socjologii, Wydział Nauk Społecznych Uniwersytetu Wrocławskiego) wydrukowanej teraz jako: P. Napierała, Guy Sorman i jego obrona liberalnego uniwersalizmu w odniesieniu do Chin, „Forum Socjologiczne” 5, Wyd. Uniwersytetu Wrocławskiego 2014 ISBN 978-83-229-3477-7., s. 237-252.

WP_20150710_001

Większość artykułów/referatów była pisana i wygłaszana z perspektywy Huntingtonowskiej, konserwatywnej skłonnej do akceptacji nieprzekraczalności granic między kulturami:

WP_20150710_004

Mój artykuł był jednym z tych idących po prąd – ku (liberalnemu) uniwersalizmowi i ku demaskacji tzw. unikalnych wartości „azjatyckich”:

WP_20150710_005

„Guy Sorman i jego obrona liberalnego uniwersalizmu w odniesieniu do Chin”

Daleki Wschód odrzucając niektóre elementy zachodniego dyskursu praw człowieka, wprawia Zachód w o wiele większą konsternację niż gdy robi to świat islamu, gdzie można to zwalić na ubóstwo i słaby poziom rozwoju społecznego . Podczas konferencji OZN na ten temat w Bangkoku (1993), zgodzono się, że należy szanować różnice kulturowe , ale gdzie jest granica między uniwersalnymi wartościami, a ty co kulturowe? Czego więc oczekiwać od Chin? Wiele zależy tu od tego, czy jak Voltaire, Francis Fukyama i Guy Sorman wierzymy w oświeceniowo-liberalną uniwersalistyczną naturę człowieka, który niezależnie od kultury ma zawsze podobne potrzeby (moja liberalna formacja intelektualna skłania mnie do podobnego myślenia), czy też absolutyzujemy wpływ kultur jak francuscy i amerykańscy sinolodzy czy Samuel Huntington, sugerując nawet, jak ten ostatni, że cywilizacje i kultury skazane są na wieczna konkurencję i walkę z sobą nawzajem. Marta Kosmala-Kozłowska, nie idzie tak daleko. Za Michaelem Freemanem, który odrzuca zarówno teorię uniwersalnych jak i azjatyckich wartości, przychyla się ona do pomysłu stworzenia jakby etycznego ONZ, tj. stworzenia etyki globalnej z różnych elementów. Choć wspomina, że dopiero końca XIX wieku, Chińczycy mogli znaleźć „prawa człowieka” w słownikach, przytomnie pisze także, że owe prawa doczekały się międzynarodowego uznania – nawet w ramach Zachodu – dopiero po II wojnie światowej, właśnie w ramach statutów ONZ (powszechna karta praw człowieka – 1946 i jej uszczegółowienie w 2 konwencjach z 1966 roku). Jednak mimo ich obowiązywania, o prawa człowieka w Chinach – z braku regionalnych instytucji, muszą ubiegać się takie organizacje jak: Lawasia, Human Rights Wtch, Freedom House czy Amnesty International. Szkoda, że nie dodała, że także na Zachodzie prawa człowieka to pomysł stosunkowo młody, i wiąże się z liberalnymi modelami etycznymi Locke’a, Voltaire’a i Kanta, i że sporo czasu minęło, zanim konserwatyści i socjaliści (zarówno dziewiętnastowieczni, jak i ci, którzy poparli Hitlera, Stalina i Mussoliniego) ulegli dyskursowi praw człowieka. To samo może się jeszcze wydarzyć w Chinach, gdzie nadal rządzi komunistyczna partia, i w Japonii, gdzie np. zachodni feminizm i egalitaryzm po raz pierwszy atakuje konserwatywną strukturę społeczną i filozoficzną tego kraju. Autorka cytuje relatywistów (Adamanti Pollis, Peter Schwab), którzy uważają prawa człowieka, za przejaw zachodniej „intelektualnej hegemonii” (a nawet intelektualnego imperializmu), nie do przyjęcia w Azji czy Afryce, wspomina też o postmodernistach, którzy wolą negocjować etykę z innymi kulturami, niż trzymać się praw człowieka, tak jak rozumie je Zachód . Można zrozumieć taką postawę, ale – jak słusznie pisał Guy Sorman, o czym jeszcze będzie mowa – to trochę tak jakby uznać, że Azjaci nie są ludźmi – jeśli nie dla nich jest wolność i równość.

Marta Kosmala-Kozłowska wspomina jeszcze o jednym ciekawy aspekcie dyskusji nad prawami człowieka – ekonomicznym. Daleki Wschód odrzucając niektóre elementy zachodniego dyskursu praw człowieka, wprawia Zachód w o wiele większą konsternację niż gdy robi to świat islamu, gdzie można to zwalić na ubóstwo i słaby poziom rozwoju społecznego , choć można jeszcze próbować mówić, że ów rozwój jest np. świeżej daty. Jednak wiele wskazuje na to, że same koła rządzące nie chcą pozwolić na zbytnie rozprzestrzenianie się konceptu praw człowieka tak jak widzi je Zachód. Podczas konferencji OZN na ten temat w Bangkoku (1993), zgodzono się, że należy szanować różnice kulturowe (trudno, żeby dyplomaci stwierdzili coś innego), i pojawiła się ciekawa rozbieżność. Chińczycy i Indonezyjczycy uważają bowiem zwykle, że prawa człowieka są konsekwencją rozwoju (jak widać na przykładzie Korei Płd, Tajwanu i Tajlandii), natomiast elity Malezji i Singapuru, uważają, że rozwinięte społeczeństwa „konfucjańskie” nadal będą cenić wartości wspólnotowe wyżej od jednostkowych wolności. Oczywiście autorka celnie zauważa, że w ten sposób urzędnicy malezyjscy i singapurscy muszą mówić by bronić swych dyktatorskich zapędów; cytuje Lee Kuana Lew’a premiera Singapuru, który obwinia zachodnia wykładnię praw człowieka za skalę przestępczości w USA : „…Rozpowszechnienie praw, które upoważniają jednostkę do samowolnego zachowania dzieje się kosztem porządku społecznego… ”. Także elicie malezyjskiej (ten kraj zamieszkały prze 58% muzułmanów, chyba nie do końca pasuje do porównania) bliższe jest ideał oświeconej, lub raczej częściowo oświeconej dyktatury, niż do liberalnej demokracji. Singapurczycy uważają otwarcie, że silna quasi-dyktatorska władza lepiej przyczynia się do bogactwa, podczas gdy dziennikarze: „The Economist” kpią, że gdyby tak było: „Afryka byłaby ekonomicznym kolosem”. Tymczasem prace nad globalną etyką nie ustają. Jej wielkim proponentem jest Tu Weiming (ur. 1940), neokonfucjański etyk, dziekan Instytutu Studiów Humanistycznych na uniwersytecie w Pekinie, publikujący zarówno po chińsku jak i angielsku, który proponuje syntezę ideałów renesansu i oświecenia z konfucjanizmem, i co ciekawe uważa, że konfucjańskie ideały godności i mądrości mogą rozkwitać lepiej w liberalnej demokracji niż a autokracji . I znowu trzeba się zastanawiać, czy to tylko propaganda KPCh.

Dla liberała-uniwersalisty jakim jest Sorman wszelkie opowieści o „azjatyckich” wartościach” tj. tych autorytarnych, które po prostu dowodem na uleganiu chińskim naciskom, tak, by KPCh mogła dalej ciemiężyć sowich obywateli. Podobnie, jak Sorman, widzi te sprawy ostatni brytyjski gubernator Hongkongu Chris Patten .

Obecnie prawnie nie mówi się na Zachodzie o Chinach w inny kontekście niż polityczno-gospodarczym. Chociaż Chiny są nadal krajem dość ubogim, sam ich rozmiar i dynamika rozwoju ich gospodarki wpływa paraliżująco na ego ludzi Zachodu. Chiny zalewają Zachód podróbkami sprzętu technicznego („Panasonix” – podróbka „Panasonica”), zabawkami, ubraniami („Pumba” – podróbka „Pumy”) i innymi towarami, uprawiając szpiegostwo przemysłowe na wielką skalę i budując czołgi i samoloty bojowe w oparciu o wykradzione zachodnie plany, tak jak niegdyś robili to Rosjanie. Przy tym wszystskim, jest to raczej powrót na arenę dziejów, niż pojawienie się nowej jakości . Zachód nagle odkrył, że Chiny nie przestały być potęgą, że co druga para butów na świecie jest made in China, choć często powinny się nazywać: made by Americans/Europeans in China, jako, że zachodnie inwestycje to ok. 40 % tego co Chiny wytwarzają .
Najbardziej Chin obawiają się obecnie Amerykanie, którzy boją się stracić swą dominująca pozycję głównej gospodarki, modelu kulturowego i żandarma świata. Niektórzy jak Fareed Zakaria uważają, że to już się stało . Inni jak neokonserwatystci Robert Kagan czy Paul Wolfowitz tylko ostrzegają przed hegemonią Chin. Samuel Huntington napisał swą książkę; „Zderzenie cywilizacji”, której głównym przesłaniem wydaje się być teza, że Zachód powinien zrozumieć, że po raz pierwszy w ciągu kilkuset lat wśród mocarstw światowych są państwa niezachodnie, a wiec kultura zachodu nie może już głosić swej uniwersalności, lecz dostosować się do wielobiegunowości cywilizacyjnej, zwłaszcza w kontekście obudzenia się Chin i islamskiego boomu demograficznego . Słusznie Huntington prezentuje dwie wizje Zachodu, który totalnie dominuje na świecie i Zachodu upadającego. Podaje rozmaite wskaźniki mocarstwowości (np. w 1750 roku Chiny wytwarzały ok. 1/3 światowej produkcji, Indie — ¼ a Zachód niespełna 1/5 świtowej produkcji. W 1830 Zachód już nieznacznie wyprzedzał Chiny . Industrializacja Zachodu postępowała równocześnie z deindustrializacją Indii o czym pisał m.in. N. Chomsky). Pisze Huntington, że w 1919 roku trzech ludzi Zachodu rządziło wspólnie całym światem , co potem już było niemożliwe. Widać pewien podziw Huntingtona dla chińskiego przebudzenia. Już w 2000 roku chińskie PKB stanowiło już 12 % PKB USA, 23% PKB Japonii, niemal 58% PKB RFN, 76,4 % PKB Wielkiej Brytanii i 84% PKB Francji . Jednocześnie jednak PKB na mieszkańca w Chinach było nieco mniejsze niż w Rosji.

Co chwilę u Huntingtona natykamy się na „azjatycki optymizm” pochodzący z odrzucenia „dekadenckiego Zachodu”, co ma dowodzić i istotnie dowodzi że Azja nie jest już zapatrzona na Zachód , ale tekst pisany jest w taki sposób, jakby Huntington się z ta opinią zgadzał, co jest raczej absurdem. Nigdzie Huntington nie precyzuje na czym owa dekadencja Zachodu ma polegać, co zbliża go do obozu konserwatywnego, gdzie dekadencja stała się niepodważalnym zaklęciem. Bardzo ciekawe są rozważania na temat europejskiej równowagi sił jako podstawy Zachodniej praktyki dyplomatycznej, skonfrontowanej z azjatyckim „równaniem do silniejszego”, mimo to ma autor nadzieję, że w razie czego Japonia poprze jednak Stany przeciw ewentualnej hegemonii Chin , w kontaktach z Rosją, Huntington proponuje uznać jej status jako kraju-matki prawosławia i gwaranta spokoju w Azji Centralnej Opisana w słynnej książce Samuela Huntingtona: „Zderzenie cywilizacji”, oddaje charakterystyczną dla części dzisiejszych elit Zachodu, wizje świata, według której świat jest areną konfliktów między cywilizacjami. Wizja ta to jakby kolejne wcielenie yellow perril – strachu przed chińską (w mniejszym stopniu także japońską) odrębnością cywilizacyjną, różnicami w światopoglądzie dalekowschodnim i zachodnim, innymi standardami moralnymi, chińską imigracją oraz szpiegostwem przemysłowym, oraz japoński i chińskim nacjonalizmem.
Nadzorowany przez KPCh chiński wzrost gospodarczy budzi obawy na Zachodzie, przy czym z jednej strony mamy więc autorów „podgrzewających atmosferę”, jak Robert Fogel, czy hiszpańscy autorzy Joan Pablo Cardenal i Heriberto Araújo którzy wieszczą niepowstrzymany wzrost ekonomiczny Chin – np. dzięki notorycznemu łamaniu przepisów MFW i poparciu przepastnych kas państwa dla chińskiego eksportu , z drugiej zaś tych, którzy studzą atmosferę, jak Andrzej Lubowski, który odnosząc się do przewidywań Fogla, przypomina, że chińskie społeczeństwo się starzeje, a chińska gospodarka marnuje mnóstwo zasobów i środowisko naturalne , czy Niemiec Oskar Weggel, uważający, że łamanie prze Chiny zasad finansowania handlu międzynarodowego, może tylko im zaszkodzić, tak jak zaszkodziły Japonii w latach 90. XX wieku . Weggel odczytuje działania Chin jako raczej defensywne niż ofensywne wobec Zachodu. Nic dziwnego, że wobec tak sprzecznych rad politycy europejscy są zdezorientowani, nie wiedzą bowiem czy przemawiać do Chin z pozycji siły czy pozycji petenta, w tym samym czasie, gdy Amerykanie zajmują się głównie militarnym aspektem polityki bezpieczeństwa na Dalekim Wschodzie, dzieląc się np. z Indiami swą technologią atomową , i zacieśniając współpracę z Japonią, a wszystko z obawy przed Chinami.

Ze znanych mi autorów zachodnich, najbardziej sceptyczną postawę wobec chińskiego wzrostu, a jednocześnie harda politycznie postawę przyjmuje francuski liberalny ekonomista i filozof Guy Sorman (ur. 1944), który uważa, że w zasadzie jedynie nadrabiają one zaległości z katastrofalnych dla ekonomii czasów Mao, co nie znaczy, że nie należy się ich obawiać. Jednak jego zdaniem Zachód powinien się obawiać nie tyle chińskiego wzrostu gospodarczego, co nieprzewidywalności tamtejszego komunistycznego reżymu. Sorman uważa, że od XVII wieku Zachód nie obserwuje prawdziwych Chin, a jedynie kolejne filozoficzne miraże tego kraju, co wykorzystuje obecnie partia komunistyczna. W 2006 roku Sorman pisał, że Chiny nie są gospodarczo silniejsze od Francji czy Włoch, a ich mieszkańcy pozostają biedni, więc rewelacje o szokującym ich wzroście są przesadzone . Uważa, że Zachód dopiero zaczyna otrząsać się z konfucjańskich rojeń dostrzegać prawdziwe Chiny, które są normalnym krajem zamieszkałym przez naród, który chce tego samego co wszystkie inne. Konfucjańskie i maoistowskie opętanie jezuitów, Voltaire’a i Sartre’a nie pozwalało, zdaniem Sormana ich dostrzec wcześniej. Sorman zauważa, że zachodnia sinologia wreszcie strzegła coś poza chińską kulturą dworską i konfucjanizmem. Sorman ma duże pretensje do zachodnich sympatyków konfucjanizmu, m.in. dlatego, że nie dostrzegają oni wielkiego liberalnego i republikańskiego (np. XIX-wieczna republika chińska na Borneo) potencjału jaki tkwi w religii chińskich kupców – taoizmie, przez co uważają wszystkich chińczyków za miłośników twardej władzy i ścisłej hierarchii społecznej. Sorman cytuje założyciela taoizmu , Lao Tsu, który twierdził, że „dobry książę to taki, którego imienia nie znamy”, tj. taki który zanadto nie ingeruje w życie poddanych . Sorman uważa wręcz, że prawdziwą chińskość kultywuje nie ChRLD lecz raczej taoistyczne i republikańskie; Tajwan i Singapur. Tak samo nie zgadza się Sorman na przypisywanie przez wielu autorów (np. Vandermeersch, Kahn) sukcesów gospodarczych Japonii, Korei i Chin wpływom konfucjanizmu, bo przecież konfucjanizm gardził handlem . Zauważa, że na rozwój Chin ogromny wpływ mają Chińczycy z diaspory (Tajwan, Singapur, kraje Zachodu) żyjący poza obrębem władzy KPCh i ich inwestycje w Chinach kontynentalnych . Chiny produkują tanio, i już w XVII wieku misjonarze zauważyli, że są świetni w podróbkach, lecz ich oddalenie (koszty transportu) od Zachodu powoduje, że pewnych rzeczy nigdy nie będzie się opłacało kupować w Chinach, stąd, zdaniem Sormana, Chiny pozostaną raczej jednym z wielu wpływowych państw, ale nigdy nie staną się hegemonem gospodarczym czy też politycznym na świecie . Jak pisze dalej, brak związków zawodowych w Chinach nie wymusza modernizacji i mechanizacji produkcji, a odtwórcza edukacja na wyższych uczelniach każe kreatywnym umysłom wyjeżdżać do USA i przyjmować amerykańskie obywatelstwo .

Chińczycy-propagandyści, zarówno dawni jak i dzisiejsi, są mistrzami reżyserii, i wiedzą, że ich kraj onieśmiela ludzi z Zachodu, stąd podsycają egzotyczny obraz Chin w ich umysłach, tak by Westerners zatracili zmysł krytyczny i nie myśleli zbyt wiele o okrucieństwach partyjniaków . Guy Sorman radził w 2006 roku, by Zachód przejrzał na oczy, i użył swego wpływu na Chiny, jak kiedyś bronił wolności i demokracji w RPA. Za najlepszą okazję uznał igrzyska olimpijskie w Pekinie planowane na 2008 roku, która zdaniem Sormana miała być czymś w rodzaju symbolu uznania reżymu i jego metod przez Zachód . Z perspektywy czasu możemy powiedzieć, że Zachód nie wykorzystał swojej szansy na poprawę warunków życia w Chinach, o ile jakaś była, i pozostał wobec chińskiej polityki podzielony; np. zapraszany przez chińskie władze Steven Spielberg zbojkotował imprezę , ale biznesmeni nadal liczyli pieniądze. W sierpniu 2008 roku Sorman żałował, że Zachód jest mniej zjednoczony i mniej pewny swych moralnych prawd niż w czasie rywalizacji z ZSRR . Sorman atakuje zachodnie przesądy głoszące, że Chińczycy nie lubią demokracji bo cenią sobie konfucjańską autorytarną hierarchię, i uważa je za przejaw hipokryzji, podobnie jak nazywanie chińskich demokratów dysydentami, by móc dalej handlować z bonzami z KPCh . Sorman choć pisze jednocześnie o walce demokratów z reżymem i o chińskiej gospodarce i nie myli tych dwóch spraw (np. ideologicznie dezawuując osiągnięcia ekonomiczne Chin), wydaje się czasem ponosić myśleniu życzeniowemu, choć może rzeczywiście Zachód miałby na Chiny większy wpływ niż mu się wydaje, gdyby tylko chciał go użyć.

Guy Sorman zna wielu chińskich opozycjonistów, zarówno tych mieszkających na emigracji, jak i tych na wewnętrznej emigracji w Chinach (dziś wolno im krytykować władzę, ale nie organizować się). Jeden z nich, były więzień polityczny, wydalony w 1997 roku do USA (dzięki wstawiennictwu Billa Clintona), Wei Jingsheng (ur. 1950), obrońca praw człowieka, uważa KPCh za podobnie nieoprawioną do rządzenia jak wszyscy inni bogowie i cesarze nie wybrani przez lud . Chińskich dysydentów jest wielu , więc ma chyba rację, uważając, że światli Chińczycy w pełni rozumieją i doceniają liberalną demokrację. Wei nie mógł znać Locke’a i Montesquieu, których pisma czytał dopiero w USA, lecz i bez tego stwierdził, że chiński reżym jest nierozwojowy i niesprawiedliwy. Uwięziono go za zdradzanie tajemnic państwowych (1994), choć udzielił jedynie wywiadu Johnowi Shattuckowi, działaczowi broniącemu Praw Człowieka. Po wydaleniu, Wei występował w amerykańskim radiu, jego audycje po chińsku były bardzo cenione przez jednych Chińczyków, a przez innych uważane za amerykańską propagandę . Inaczej niż Sorman, Wei uważa konfucjanizm za nurt do pogodzenia z demokracją, a nawet za jej potencjalną podstawę, tak jak on jednak liczy na silniejsze naciski USA na Chiny w obronie praw człowieka . Władze USA doprowadziły do jego uwolnienia, jednak potem zachowywały dystans wobec jego działalności.

Zachodni przywódcy do dziś unikają wywierania nacisku na Chiny, tak samo jak robiły to w czasie masakry na placu Tian’anmen w 1989 roku, kiedy ograniczyły się do nałożenia embarga (Deng Xiaoping i tak był zdziwiony, że to zrobili). Jak pisze Sorman, w 1989 roku z francuskich intelektualistów tylko gaullistowski polityk i pisarz Alain Peyrefitte (1925-1999), próbował bronić zachodniej ostrożności w tej materii, pisząc, że lepsza masakra niż wojna domowa . A więc bierność Zachodu wobec łamania praw człowieka w Chinach ma długą tradycję. Stąd nic dziwnego, że Chirac unikał rozmów z Dalajlamą, a chińska prasa w Nowym Jorku została dyskretnie przejęta w 2004 roku przez KP Chin.

Sorman podejrzewa także u elit Zachodu jakąś myślową mieszankę rasistowsko-postmodernistyczną, która każe im absolutyzować obce kultury i zapominać, że ludzie na całym świecie mają podobne dążenia i potrzeby. Oczywiście KPCh oficjalnie i wygodnie dla siebie uważa promowanie praw człowieka za przejaw zachodniego imperializmu (wg słów cytowanego przez Sormana abolicjonisty He Weifanga) , ale Zachód ma swoje własne przesądy. Sorman widzi je u Valéry’ego Giscarda d’Estaing, uważającego się za specjalistę od Chin, który w 2005 roku stwierdził: „politeiści nie wiedza czym jest wolność indywidualna i demokracja”, w tym samym roku Jacques Chirac powiedział: „w Chinach czas płynie wolniej” , to wszystko według Sormana coś więcej niż wymówki, by móc nie dyskutować o prawach człowieka w Chinach. Tyle francuska prawica, jeśli zaś chodzi o lewicę, to dość typowe jest przekonanie socjalisty Huberta Védrine’a, byłego MSZ i doradcy prezydenta Mitteranda, że obalenie komunistów, przyniosłoby jeszcze gorsze rządy nacjonalistyczne. Sorman konfrontuje te opinie z wypowiedziami tajwańskich polityków, zdziwionych, że Zachód myśli, że wszystko musi być determinowane przez kulturę, a nie przez zmysł praktyczny, który każe stwierdzić elitom z Tajpej: „na Tajwanie chcemy demokracji bo ona działa ”.
Książka Sormana ma charakter misyjny stara się, więc udowodnić, że demokracja nie jest sprzeczna z ambicjami Chińczyków, ale uczciwie wspomina także autorytarno-konfucjańską opozycję istniejącą w Chinach obok demokratycznej (o wiele mniej hałaśliwą i w sumie nie prześladowaną przez władze). Fragment poświęcony neo-konfucjanistom (Pan Wei, He Qing) jest jednym z najciekawszych w książce Sormana. Tak samo jak francuscy politycy i sinolodzy, wierzą oni w wyjątkowość chińskiego człowieka, i jego zasadniczą odmienność od ludzi Zachodu, co irytuje autora. Pan Wei nie kryje, że chciałby zastąpić partię politycznie i ideologicznie, i odrzuca demokrację. Za najcenniejszy dar Zachodu uważa raczej rządy prawa, niż parlamentaryzm czy wybory. Sorman uważa, że pomysły tej grupy nie są tak naprawdę konfucjańskie, lecz raczej stanowią odbicie amerykańskiego neokonserwatyzmu (Reagan, Kagan itd.) odrzucającego liberalizm społeczny do pewnego stopnia też demokrację, ale kładący nacisk na prawo . Trudno powiedzieć czy przecenia wpływ USA.
Niektórzy dysydenci chińscy chcą walczyć z komunistycznym reżymem nie politycznie, a poprzez zmianę kulturową. Yu Jie (ur. 1973, od 2012 roku w USA), publikujący w Hongkongu, Indiach i USA, czerpie natchnienie z kulturowych analiz XIX-wiecznego liberała francuskiego Alexisa de Tocqueville’a i z amerykańskiego ewangelikalnego protestantyzmu (w 2003 roku przeszedł na protestantyzm). Ma nadzieję, że ukryta protestantyzacja Chin doda narodowi woli obalenia partyjnych władców. Odrzuca natomiast katolicyzm jako „biurokrację obarczoną hierarchią, przypominającą partię komunistyczną ”. Stąd jak przypuszcza biorą się słabe wyniki misjonarzy katolickich w Chinach. Potocznie w Chinach „chrześcijanin” znaczy „protestant”. Katolicy, jako „modlący się do papieża, a nie do boga” , nie stanowią dla większości chińczyków jakieś ciekawej alternatywy duchowej. Wielu uważa, że jedynie wieśniacy są na tyle naiwni, by wyznawać buddyzm czy katolicyzm. Indywidualizm protestancki, filozoficznie najjaskrawiej odróżnia się od komunizmu, co często doceniają nawet ci, którzy cenią Mao i jego wkład w historię Chin. Co ciekawe sama partia komunistyczna mając do wyboru Watykan i protestantyzm w stylu amerykańskim, mniej obawia się tego drugiego , może niesłusznie. Wielu protestanckich analityków z USA wieszczy możliwość obalenia partii przez chińskich ewangelikałów, Sorman jednak pozostaje sceptyczny; w historii Chin, nigdy jedna religia nie zdominowała pozostałych .

Do 2008 roku, tj. do olimpiady w Pekinie, władze patrzyły przez palce na działalność Yu, by nie spłoszyć zachodnich obserwatorów. Chińska cezura, według Sormana, działa na niekorzyść samej KPCh, dlatego, że partyjniacy nie ćwiczą się w odporności na krytykę i w bronieniu swych racji, przez co panikują jak tylko sytuacja odrobinę wymyka się spod ich kontroli (panikarski styl prasy partyjnej niedostępnej dla zwykłych obywateli, pełnej doniesień o buntach i protestach) .

Krytyka współczesnych Chin i ich rządu przez Sormana nie ogranicza się jedynie do krytyki postępowania wobec dysydentów; uważa bowiem, że rządy partii stanowią typowy przykład autokracji nie dbającej o własnych obywateli (czy raczej poddanych). Opisuje spustoszenia jakie czyni epidemia AIDS w ubogiej prowincji Henan, i bierność rządu, który od kilku dekad uważa tą chorobę, za efekt zachodniej dekadencji (wszak pierwsze przypadki wykryto w USA) i umywa ręce. W języku chińskim nie ma rozróżnienia między pornografią a erotyzmem, więc na wszelki wypadek partia zabrania np. wszelkiej dyskusji seksuologicznych , bo to też kojarzy się zachodnią dekadencją. Mimo to badaczka cudzołóstwa w różnych kulturach Pamela Druckerman twierdzi, że Chińczykom zdrady małżeńskie bynajmniej nie są obce, co powszechnie wiadomo, dzięki obserwacji wieloletniej zależności miedzy Hongkongiem, a Shenzhen, które to miasto przez lata sąsiadujące z Hongkongiem jako kolonią brytyjską, nie tylko produkowało dla niej, ale także dostarczało bogatym mężczyznom z Hongkongu posłusznych i usłużnych kochanek („drugich żon”), które wielu Hongkończyków uważa za milsze od wyemancypowanych mieszkanek centrum wschodnioazjatyckiego kapitalizmu. Chińczycy, jak przypuszcza Pamela Druckerman, traktują seks trochę podobnie jak Rosjanie – jako wyraz buntu przeciw władzy.

Sorman pisze dużo o wsi chińskiej, tj. całej zachodniej części kraju, która jest traktowana przez władze wyłącznie jako rezerwuar taniej siły roboczej dla miast na Zachodzie , uważa (podobnie jak np. Francis Fukuyama), że wielkim problemem jest chińska koncepcja prawa jako czegoś danego od państwa, a nie istniejącego samo przez się (zachodni koncept prawa naturalnego). Partyjniacy z którymi rozmawiał Sorman, uważali wręcz, że tekst konstytucji jest „zbyt święty”, by się na niego powoływał byle obywatel, gdy spytał, do czego ona wobec tego służy, odpowiedzieli demagogicznie, że ma: „oświetlać drogę prawodawcom ”. Nie liczy też na nowopowstałą klasę średnią, która nie jest wcale odpowiedniczką zachodniej klasy średniej, lecz warstwą najściślej związaną z reżymem.
Z drugiej jednak strony nie wieszczy też wiecznych rządów partii. Jej niepewna sytuację mają udowadniać próby związane z wprowadzaniem neokonfucjańskich , lub raczej pseudo-konfucjańskich haseł harmonii społecznej przez partię (ekonomista reżymowy, Chen Xin uważa, że najlepszą alternatywą dla zachodniego konsumpcjonizmu, byłby wspólnotowy model życia społecznego jak w indyjskim stanie Kerala rządzonym przez partię komunistyczną – dzięki czemu jest to przykład politycznie poprawny ). Mimo, iż Sorman nie uważa Chin za potęgę, straszy ich dążeniami do potęgi politycznej i przypisuje im – inaczej niż np. Fareed Zakaria – dążenia imperialne na miarę dynastii Tang (Zakaria uważa, że ich kulturze brakuje zacięcia misjonarskiego).
Książka Sormana kończy się ponownym wezwaniem Zachodu do bojkotu pekińskiej olimpiady, przy jednoczesnym zniechęcaniu do bojkotu ekonomicznego Chin, bo takie działanie uderzyłoby nie tyle w partię, ale w lud Chin .

Do tematyki chińskiej, a także japońskiej i ogólnie wschodnioazjatyckiej powraca Sorman także w swej innej książce: „Ekonomia nie kłamie” (L’Economie ne ment pas), której głównym przesłaniem jest to, że ekonomia po upadku socjalizmu stała się wreszcie nauką ścisłą, której zalecenia – nadające się dla wszystkich kultur na całym świecie (każdy człowiek jest z natury homo economicus) – gwarantują rozwój ekonomiczny, i co najważniejsze nie niszczą tych kultur, lecz przyczyniają się do ich rozkwitu. Sorman wielokrotnie krytykuje tu pokutujące weberowskie przekonanie, że tylko ludzie Zachodu mają kulturę odpowiednią do dorabiania się. Przekonanie to skłoniło np. marksistów w ZSRR do zupełnego dezawuowania przedsiębiorczości rosyjskiej. Rzekomo sprzeczny z indywidualizmem, liberalizmem i kapitalizmem konfucjanizm zaczęto po awansie ekonomicznym Tajwanu i Japonii nagle uważać za nie przeszkodę w sukcesie, lecz jego źródło. Według Sormana oba założenia są bzdurne . Nie znaczy to jednak, że zupełnie dezawuuje on wpływ kultury na ekonomię. Podkreśla jedynie, że tzw. konfucjańskie wartości to właściwie nic innego jak typowe dla całego globu wartości wiejsko-feudalne, że konfucjanizm jest niechętny do handlu, ale krytyczny wobec złej nieudolnej władzy, oraz dobry do organizacji przemysłu. W: „Ekonomia nie kłamie”, Sorman przyznaje konfucjanizmowi znacznie więcej zalet niż w „Roku koguta”, gdzie sukcesy chińczyków na Tajwanie przypisywał taoizmowi. W: „Ekonomii…” pisze, że konkurencja między konfucjanizmem, taoizmem i buddyzmem musiała być równie stymulująca dla kapitalizmu jak konkurencja katolików i protestantów w Europie Zachodniej, podczas gdy świat islamu tłamsząc inne religie utrudnił pochód kapitalizmu. Dla Sormana więc ważniejsza jest stymulacja przez konkurencję niż jakakolwiek pojedyncza ideologia, jednak równie ważne są decyzje polityczne, np. amerykańska reforma rolna w Japonii i Korei, i jej brak na Filipinach, które pozostały feudalne i nie rozwinęły się . Sorman konsekwentnie atakuje mit o konfucjańskich chińczykach kochających autorytaryzm, przypominając, że nigdy nie przestali oni buntować się przeciw mandarynom, a jeden raz nawet bunt był skuteczny (obalenie cesarstwa w 1911 roku, plac Tiananmen w 1989 roku) . Uważa, że chińska prosperity wynika głównie z inwestycji europejskich, japońskich i amerykańskich, i ze spokojnych, sprzyjających gospodarce czasów, a nie z polityki chińskich władz . Powtarza, ze Chiny raczej nadrabiają zalęgłości niż kogokolwiek wyprzedzają.

Oskar Weggel piszący mniej więcej w tym czasie co Sorman, nie jest tak jednoznacznie krytyczny wobec chińskich władz. Jego książka bardziej przypomina podręcznik antropologii kulturowej, niż apel o podjęcie pewnych politycznych działań. Weggel raczej ubolewa nad tym, że w 5-6 lat po masakrze na placu Tiananmen, zainteresowanie Chinami na Zachodzie, w innym kontekście niż łamania praw człowieka, było zerowe . Weggel stara się zrozumieć, a nawet trochę polubić nie tylko chińską kulturę, ale i politykę; na przykład chiński nacjonalizm i izolacjonizm tłumaczy odcięciem barierami geograficznymi (morza, góry, stepy Mongolii) . Stara się podważyć pewne fałszywe przekonania, np. o chińskim niewolniczym podporządkowaniu wszelkim władcom. Weggel uważa, że w Chinach w konflikcie rząd-rodzina, zawsze wygra rodzina, podczas gdy np. w Japonii – rząd, dlatego, że w Chinach dynastie panujące ciągle się zmieniały, co uniemożliwiło powstanie rojalistycznej religii, na podobieństwo tej znanej w szintoistycznej Japonii . Konfucjusz uważał, że ojciec syna, który ukradł owcę, nie powinien wydawać go władzom, lecz chronić, co prowadzi czasem do konfliktów między władzami USA czy Wielkiej Brytanii a mieszkańcami rozmaitych Chinatowns .

Krótko omawia Weggel różne teorie, o odmienności człowieka chińskiego od zachodniego, te które są raczej krytyczne wobec Chin, jak teoria Arthura H. Smitha (bałagan myślowy, konserwatyzm, krzątanina, brak potrzeb i współczucia), jak i te bardziej życzliwe, jak Wolfganga Bauera (fatalizm, moralizatorstwo, perswazja, rodzinność, domatorstwo) . Weggel krytykuje przypadkowość i arbitralność podziałów proponowanych przez tych autorów; przypisuje potępienie indywidualizmu i narcyzmu, oraz nacisk na relację, a nie na jednostkę, obecnych w konfucjanizmie, stuleciom wojen, wszczynanych dla osobistych ambicji lokalnych watażków , wywodzi więc cechy charakteru nie z filozoficznej magmy lecz z historii, co wydaje się właściwym tropem, w końcu absolutyzm Bodina i liberalizm Locke’a w Europe nowożytnej miały być lekarstwem na wojny religijne katolików z protestantami.

Warto zauważyć, że w przeciwieństwie do Sormana, który odkurza zapomniany taoizm, dla Weggela konfucjanizm i chińskość to w zasadzie to samo. Niemiec podziela pogląd, zwalczany jak widzieliśmy przez Sormana, że Chińczyk nie jest sobie wyobrazić innego rządu niż autorytarno-biurokratyczny, i że mencjuszowa wiara, ze rząd może się nieustannie doskonalić stanowi tamtejszy odpowiednik liberalizmu i demokratyzmu , co może implikować tezę, że zachodni liberalizm i demokratyzm nie są tam potrzebne. W 1991 roku rząd ChRL sprecyzował co uznaje za prawa człowieka jako prawo do życia i pokoju, natomiast zachodnie prawa człowieka wynikające z indywidualizmu i idei autonomii jednostki, na chińskiej liście znajdują się na szarym końcu, tradycyjnie i nieco enigmatycznie jako „pewne rządy” .

Dla Weggela, maoizm był tylko nieudana nakładką na konfucjanizm, sprzeczną z jego duchem i dlatego umarłym wraz ze śmiecą Mao. Całość polityki partii „komunistycznej” postrzega on przez pryzmat konfucjanizmu, a nie jakiejkolwiek myśli lewicowej. Tak postrzega np. niechęć władz wobec istnienia partii, które Kong Zi uważał za zło , chwalenie kompromisu, preferowanie zasady pacta sunt accomodanda, od: pacta sunt servanda, wychowawczą rolę policji (obok porządkowej) i korporacjonizm . Do taoizmu Weggel odnosi się dopiero pod koniec książki, w kontekście czystej kultury – a konkretniej kultury „równowagi” (taoistyczny sprzeciw wobec rygoryzmu moralnego ), lecz nie w kontekście polityki, co od razu ustawia go w innej pozycji wobec polityki i historii Chin niż Sormana.
Sorman wzywał Zachód, by traktował Chiny bardziej twardo. Jednak trudno mówić o jakimś wspólnym działaniu państw Zachodu, wobec państwa, które ma mniej więcej tylu mieszkańców co one wszystkie razem. Nie znając przyszłości zachodni liderzy polityczni podchodzą do Chin ostrożnie i unikają ostrej ich krytyki czy traktowania z góry. Obecny prezydent USA, Barack Obama jest znany z rezerwy jeśli chodzi o politykę zagraniczną, ten prawnik z wykształcenia lepiej czuje się jako administrator polityki krajowej i ideolog, stąd w jego najważniejszej książce: The Audacity of Hope, nie wspomina wiele o roli USA w świecie; interesuje go głównie gospodarką.
Nieco więcej uwagi, jak się wydaje, poświęca Chinom kanclerz RFN Angela Merkel, i to w duchu bliskim radom Guy Sormana, co jest tym ważniejsze, że nie ma w zasadzie wspólnej polityki UE wobec Pekinu czy Tokio , (czasem nie ma jej nawet wobec Rosji), a stosunki UE jako całości z Chinami są dość wtórnej natury i pogorszyły się, odkąd Pekin porzucił nadzieję rozerwania NATO .

W biografii Merkel, pióra Stefana Korneliusa (ur. 1965), Chiny pojawiają się zwykle w kontekście idei wolnościowych, i polityki RFN i UE wobec Ameryki. Jako osoba urodzona w NRD, i marząca za młodu o wolnościach obozu kapitalistycznego, oraz, jako jedna z typowych niemieckich polityków w tym, iż bardzo wysoko ceni ONZ i ekologię, ma z Chinami podwójny problem. Jako minister środowiska była gospodynią konferencji ekologicznej w Berlinie w 1995 roku, której postanowienia zmusiły nawet USA do podporządkowania się decyzjom o zmniejszeniu emisji zanieczyszczeń. Merkel została też wtedy skonfrontowana z arogancją i szyderstwami delegacji chińskiej, która nie omieszkała wobec niej dać wyraźnie do zrozumienia, że wszystkie decyzje ma w „głębokim poważaniu”, stąd m.in. jej daleko posunięta nieufność wobec Chin .

Choć jest szefową partii chadeckiej, a więc ideologicznie dryfującej ku konserwatyzmowi, nie waha się powoływać np. na oświecenie, czy na słowa o wolności wygłaszane przez Willego Brandta , ta częstość powoływania się na wolność, spowodowała, że polubiono ją w USA, w Chinach z kolei drażnią, jej przepowiednie, że Chińczycy zaczną obok dobrobytu domagać się więcej wolności. Chiny fascynują ją głównie jako kraj, gdzie 8 ludzi decyduje o wszystkim , ale politycznie są jedynie przykładem negatywnym. Liberalne wartości nie są dla Merkel jedynie frazesem; podczas słynnej awantury o duńskie karykatury Mahometa stanęła po stronie liberałów, wielokrotnie podkreślając, że żadne różnice kulturowe nie mogą być uzasadnieniem, dla braku poszanowania dla wolności , stwierdziła parokrotnie, że multikulturalizm, i że społeczeństwo wielokulturowe musi mieć nad sobą jasne liberalne standardy życia społecznego. Merkel miewa kłopoty z ultrakonserwatystami w łonie własnej partii, jak wówczas, gdy w październiku 2003 roku poseł z Fuldy Martin Hohmann relatywizował holocaust, a zwłaszcza niemiecką odpowiedzialność za niego, zrzucając winę na „bezbożną ideologię”, i „ciemną stronę Żydów” widoczną rzekomo wśród bolszewickiej elity żydowskiej. Broniła też Żydów i ich pamięci przed biskupem Williamsonem i pośrednio również Benedyktem XIV, który tuszował nagacjonizm Williamsona, ultrakatolicy w łonie CDU mieli jej to za złe.

Chiny to dla Merkel głównie konkurent ideologiczno-systemowy Zachodu, mimo iż Wen Jiabao jest jej przyjacielem. Kornelius dowcipnie opisuje chińskie starania by tworzyć jak największy dystans wobec dyplomatycznych partnerów, stąd Merkel próbuje ich przechytrzyć, na przykład niespodziewanie wyruszyć na miasto, by zobaczyć co ludzie myślą; jednak gdy tak uczyniła partyjniacy zdążyli już zastąpić agentami partii wszystkich klientów marketu, jedynie sprzedawcy nie zdążyli podmienić, innym razem pyta podchwytliwie, np. o to co jej chińscy partyjni rozmówcy myślą przed snem — taka odrobina spontaniczności jest możliwa tylko w przypadku tłumaczenia symultanicznego. Biuro kanclerskie, mimo wściekłości władz chińskich za przyjęcie w Berlinie Dalejlamy (IX 2007) nadal utrzymuje stosunki z jego ludźmi. Już w czasie swej pierwszej kadencji, Merkel inaczej niż jej socjaldemokratyczni (SPD) koalicjanci z Frankiem Steinmeierem na czele, wolała przyjąć na audiencji Dalajlamę niż unikać za wszelką cenę drażnienia Pekinu, w imię interesów gospodarczych RFN w Chinach. Jak się wydaje w 2012 roku Wen Jiabao zrozumiał, że kraj zachodni nie może nie krytykować łamania praw człowieka, i zgodził się na odnowienie nadszarpniętych stosunków, choć wiedział, że niemiecka delegacja przybędzie z tym wolnościowym rytuałem. Chiny w końcu wiele zawdzięczają niemieckim inżynierom .

Tak samo były prezydent Francji Nicolas Sarkozy okazał się być raczej zwolennikiem „polityki wartości”, niż Realpolitik w odniesieniu do Chin, choć rzeczywistość wystawiła go na wielką próbę. We Francji reperkusje związane z olimpiadą w Pekinie (8-24 sierpnia 2008 r.), i nieco wcześniejszymi brutalnymi pacyfikacjami w Tybecie. Warto pamiętać, że pewne gesty ze strony Chin jak np. złagodzenie przepisów dla zagranicznych korespondentów pozwalały mieć nadzieję, że Zachód swym przychylnym stosunkiem do Igrzysk i ich gospodarzy ma szansę uczynić Chiny lepszymi i bardziej humanitarnymi. Inni, jak wiadomo byli zdania, ze trzeba Chiny przywołać do porządku w kwestii łamania praw człowieka, i bojkot igrzysk będzie najlepszą metodą.

Nicolas Sarkozy, choć niechętnie przyznaje się do swego węgierskiego pochodzenia, przyznawał, że po swych przodkach odziedziczył silna awersję do komunizmu, jednocześnie był w Chinach lubiany za to, że po rozstaniu ze swą pierwszą żoną, zabrał swoją matkę w podróż do Chin, czyniąc konfucjańskim Chińczykom prawdziwy zaszczyt (nawiązanie do czci należnej rodzicom i wyjątkowo taktowne wyjście poza protokół dyplomatyczny) . Jako kandydat na prezydenta na początku 2007 roku Sarkozy mówił o Chinach, iż owszem trzeba uszanować wielkie mocarstwo, szanować jego kulturę i cywilizację, oraz cieszyć się z sukcesów gospodarczych, lecz jednocześnie mówić też głośno o prawach człowieka, jednak jako prezydent, zbliżył się bardziej do Realpolitik – na przykład przyjmując z honorami Kadafiego, był mu to winien w zamian za zgodę na uwolnienie zatrzymanych w Libii pielęgniarek. Sarkozy gniewał się na napastliwe komentarze mediów, które po każdym spotkaniu z premierem Izraela, lub szefem któregoś z państw arabskich ogłaszały, jakoby prezydent był zbyt proizraelski lub zbyt proarabski . W odniesieniu do Chin sprawa była jeszcze bardziej delikatna. Chirac był wielkim wielbicielem kultury chińskiej, i miał w Pekinie dobrą prasę, dlatego Chińczyków bardzo interesowało, czy mogą liczyć na pomoc jego następcy w jednej z największych imprez PR jaka były igrzyska 2008 roku. Niejasności, wynikłe wskutek szoku dotyczącego pacyfikacji Tybetańczyków, spowodowały napięcie między Pekinem a Paryżem. Chińska partia zorganizowała rzekomo „spontaniczny” bojkot francuskich produktów przez mieszkańców dużych miast Chin; na co oczywiście Francuzi się nie nabrali. Za Chiraca we Francji o łamaniu przez Chińczyków praw człowieka mówiono mało, za Sarkozy’ego, nieco więcej, ale też nie tak wiele, wystarczająco by rozdrażnić KPCh; chiński MSZ Jiang Ju przypominał, że „przyjaźń wymaga wysiłku ze strony obydwu partnerów”, zaś doradca francuskiej izby handlu i przemysłu w Chinach Andre Chieng był zdania, że jeśli kraj przez wieki zamknięty na świat zewnętrzny otwiera się to, nie wolno „zatrzaskiwać mu drzwi przed nosem” . Na szczycie G8 w Tokio, wahający się dotąd Sarkozy oznajmił prezydentowi Chin Hu Jintao, że na igrzyska pojedzie, i rzeczywiście słowa dotrzymał, za co nie omieszkał skrytykować go obecny prezydent, a wówczas szef opozycji, socjalista François Hollande, który uznał, że prezydent Francji nie dotrzymał swej obietnicy uzależnienia wizyty w Pekinie, od podjęcia przez Pekin rozmów w dalajlamą, z kolej na rozmowę z przywódcą Tybetańczyków wysłał swoją żonę Carlę Bruni, która służyła mu pomocą w trudnych sytuacjach. Przy okazji Francuzki MSZ Bernard Kouchner próbował wtedy przemówić Chińczykom do rozsądku argumentując, że szef niepodległego państwa ma prawo spotykać się z kim chce, inaczej byłby nie jest przecież „chińską marionetka”, jak pisze Marek Brzeziński, ta kartezjańska logika, nie przemówiła jednak do wychowanków konfucjańskiej idei równowagi .
Wszystko wskazuje na to, że bardzo potrzebna Unii Europejskiej i całemu Zachodowi jest wspólna i spójna ideologicznie polityka wobec Chin, tak samo jak udało się ją wypracować odnośnie Rosji, w porównaniu z Rosja jednak Chiny stanowią zupełną enigmę, poszczególne kraje Zachodu mają swoje własne tradycyjne sposoby w postrzeganiu Chin, i można wątpić, czy Zachód będzie stać na jednolite stanowisko. Zalety takiego rozwiązania byłyby oczywiste. Wystarczy znów odwołać się do przykładu Rosji – tak jak Chiny, kraju zbyt mało zachodniego, by z nim rozmawiać w przyjacielskiej atmosferze Amerykaninowi czy Niemcowi. Według Ryszarda Zięby dopiero od 2006 roku Unia stara się utrzymywać naprawdę wspólny front w dialogu z Rosją, ale nie zawsze się to udaje. W przypadku Rosji, też nie wiadomo z jaką siłą Zachód ma do czynienia; w wizji Kisielewskiego, Rosja to trup, który nie wie czy zachowa kontrolę nad Syberią , której populację wyniszcza alkohol i kryzys demograficzny i której PKB tylko nieco przewyższa – dzięki rekordowym cenom surowców – PKB Holandii , której armia znajduje się w rozsypce, a flota ma coraz bardziej symboliczne wymiary . Nie wróży Kisielewski sojuszu Rosji z Chinami, co ma skazać niedługo Moskwę na sojusz z UE i USA.

Chris Patten, ostatni brytyjski gubernator Hongkongu (od 9 lipca 1992 do 30 czerwca 1997), obecnie przewodniczący rady BBC i kanclerz Uniwersytetu w Oksfordzie, światopoglądowo umiarkowany konserwatysta społeczny, wolnorynkowiec, z wyznania katolik, jest jednym z głównych przeciwników czynienia podziałów na wartości zachodnie i azjatyckie. W swojej książce: East and West. The lats Governor of Hongkong on Power, Freedom and the Future, stara się – nieco podobnie jak francuski ekonomista Guy Sorman – wykazać słuszność trwałej zależności miedzy wolnością polityczno-obywatelską a wolnością ekonomiczną i podobnie jak Sorman uważa, że krytyka KPCh i jej polityki nie oznacza anty-chińśkości; powołując cię na pisarza Bai Hua . Koncept „azjatyckich wartości” uważa za sprzeczność samą w sobie, bowiem wartości są uniwersalne, w sensie, że każdy może się na nie powołać, i za wygodne usprawiedliwienie brutalnej autokracji w Singapurze, Chinach czy Malezji . Zdaniem Pattena doszło do tego, ze nawet stosowanie w języku angielskim słowa „Peking” zamiast „Beijing” jest postrzegane – niesłusznie – jako anty-chiśńkość, przy czym nie ma takiego problemu ze słowami takimi jak Rome i Roma. Patten ma nadzieję, że USA i Europa staną w obronie wartości liberalno-demokratycznych , i że to do tych wartości będzie należeć wiek XXI, a nie do Azji, Europy czy jakiegokolwiek kontynentu . Trudno o bardziej anty-hungtingtonowską deklarację.

Jak pisze Patten, aż do lat 70. Mieszkańcy kolonii mieli zbyt wiele problemów materialnych by martwić się sprawami ustrojowo-ideowymi, dlatego kolonia była rządzona w sposób „łagodnie autorytarny”, dopiero z czasem wykształciło się pokolenie zachęcane do czytania pism Locke’a, Hume’a, Paine’a, Milla i Poppera na uniwersytecie , i powstała w Hongkongu progresywna opinia społeczna. Jednak nawet wtedy miasto nie otrzymało takich przywilejów obywatelskich jak mieszkańcy Falklandów czy Gibraltaru. Co najwyżej w 1990 roku dano paszporty brytyjskie ok. 50. 000 osób, które chciały uciec przed widmem Tiananmen, a w 6-7 lat później dano pełne obywatelstwo społeczności południowoamerykańskiej Hongkongu, jednak w mieście powstały jakby dwa obozy; demokratyczno-probrytyjski i autokratyczno-chiński . Rząd Thatcher był ambitny, i starał się od początku negocjacji z KPCh (1982) skłonić komunistów do akceptacji zasady poszanowania odmiennego systemu politycznego w mieście, nawet po przyjęciu go w obręb Chin (Milton Friedman był sceptyczny czy to się uda). Rozmowy z Chinami były trudne, i nie mogło być mowy by dać paszporty brytyjskie wszystkim chętnym mieszkańcom, bez narażenia się na ich zerwanie. Gdy jednak w 1984 rozmowy dobiegły końca, brytyjskie władze starały się przynajmniej wychować jak największa liczbę mieszkańców w liberalnej ideologii, tak by mogli oni w przyszłości bronić swych praw wobec Pekinu . Patten czuje się w obowiązku bronić ostrożnego podejścia Conservatve Party, przed atakiem George’a Robertsona z przejmującej w 1997 roku rządy w Wielkiej Brytanii, lewicy (Labour Party – Partia Pracy), iż ostrożne praktyki Konserwatystów pozostawiły za mało czasu na liberalizację miasta przed przekazaniem go Chinom ; jak widać obie główne brytyjskie partie polityczne były zgodne w afirmowaniu liberalnych wartości, choć co do metod już do końca zgodni nie byli. Patten stara się tłumaczyć, że Pekin nieustannie kaprysił nad brytyjskimi wysiłkami w tym względzie, dziwiąc się czemu Londyn poświęca tyle starań kolonii, jaka ma oddać, i publicznie oskarżając Brytyjczyków o jakieś bliżej niesprecyzowane próby zaszkodzenia Chinom z wykorzystaniem ludności Hongkongu, przypomina też, że Pekin sprzeciwiał się jakiejkolwiek reprezentacji miasta w dyskusjach – tj. jakiejkolwiek trójstronności w podpisywaniu umów.

Konkluduje jednak, że dekada demokratyzacji i liberalizacji administracji miasta dała wiele, m.in. skanalizowała odczucia i strach mieszkańców wobec chińskich represji skierowanych przeciw demokratom w Chinach komunistycznych . Wyraźna „doczesność” rządów gubernatora (władza dzielił się z lokalną radą), utrudniała wiele zadań. Patten prywatnie zwolennik małego rządu na modłę liberalno-konserwatywną, neoliberalną czy też libertariańską, znalazł się w sytuacji, gdzie wiele jego inicjatyw gubernatorskich, które miały ulepszyć infrastrukturę i administrowanie kolonią, były krytykowane przez lokalnych biznesmenów jako „socjalizm” (zwł. przedsięwzięcia ekologiczne) . Nie będąc w stanie przerobić lokalnej Rady Wykonawczej na gabinet w stylu UK czy USA, bez zmiany konstytucji kolonii (trzeba by to uzgadniać z Chinami), pozostawił ją jako ciało doradcze, dążył natomiast do reformy wyborczej. Sytuacja okręgów wyborczych miasta stanowiła w opinii Pattena najgorsze możliwe rozwiązania typowe dla 18-wiecznej parlamentarnej Wielkiej Brytanii , do tego różne ugrupowania nie chciały proponowanej przez Pattena ordynacji większościowej; zwłaszcza hongkońscy komuniści, i Partia Liberalna (de facto jak pisze Patten – patria „kolonialna” pro-brytyjska, a potem pro-chińśka) . Patten uzyskał poparcie brytyjskich czołowych polityków dla reformy wyborczej, mimo iż niektórzy z nich zaznaczali, ze sprawa może się nie powieść, z uwag na to, ze hongkońscy demokraci to jedynie słaba , choć głośna mniejszość (opinia lorda Maclehose) . Thather poparła go, mimo iż reprezentowała prawe skrzydło Conservative party, a on lewe (liberalne), natomiast komunistyczne Chiny zareagowały wrogo, przeinaczając fakty, obrażając się za rzekome gwałcenie przez Pattena konstytucji miasta i stosując ekonomiczne naciski na Hongkong, by osłabić pozycję gubernatora i jego reformatorów. Zwłaszcza w ciągu zimy 1992-1993 roku jak wspomina gubernator, musiał codziennie przekonywać gości zagranicznych, że miasto nie znajduje się na krawędzi upadku. Chińskie manifestacje wrogości wobec reformy, podzieliły społeczeństwo miasta, choć sondaże nadal wskazywały, ze gubernator i demokratyczni reformatorzy mają większość za sobą. Chińczycy sprzedawali hurtowo akcje hongkońskich firm, a potem je powoli odkupywali za niższe ceny. W grudniu 1992 roku zmienili strategię, zaprzestali ataków ekonomicznych, zamiast tego próbowali wyizolować Pattena od środowisk politycznych miasta, co również się nie udało, jednak próby te trwały niemal rok, tak, ze pod koniec 1993 roku, Patten i jego grupa zdecydowali się wprowadzić reformy bez względu na sygnały z Pekinu. Weszły one w życie w 1994 roku. Taktyka faktów dokonanych okazała się sukcesem, Chińczycy wznowili negocjacje, mimo iż jednocześnie ponawiali histeryczne ataki, że polityka Pattena będzie potępiona przez tysiąc następnych pokoleń, Chińczycy,według Pattena, byli zdziwieni widząc w jak dobrym stanie UK zostawia im Hongkong. Opetani przez własne antyimperialne i postkolonialne stereotypy spodziewali się przejąć z rąk brytyjskich ruinę, jaką będzie trzeba odbudowywać. Głosili koncepcję, iż Brytyjczycy i inne kolonialne narody, oddając władze nad jakimś zakątkiem świata zostawiają przyszłym nie-europejskim gospodarzom uzbrojone bomby mające przysporzyć im problemów w przyszłości. Patten ironizuje, że tymi bombami dla komunistycznych Chin były hongkońskie rządy prawa i kwitnąca wolna ekonomia .

Następnie Patten znów powraca do „azjatyckich wartości”, głoszonych zwłaszcza przez elity polityczne Singapuru, jako część dawnej azjatyckiej etyki politycznej odzyskanej, po ustąpieniu fali zachodniej kolonizacji . Także w samym Hongkongu znaleźli się ludzie tacy jak bankier i broker Philip Tose, który głosił, że na wprowadzeniu więcej demokracji w tej kolonii, straci ona ekonomicznie, przypominając, że inwestorzy z Zachodu preferują autokratyczne Chiny, od demokratycznych „niepewnych” Indii, szedł też dalej oskarżając zachodnie demokracje, że stoczyły się do formy władzy ignoranckich mas . Inni wpływowi Hongkończycy głosili upragniony powrót miasta do macierzy, także na poziomie odrzucenia demokracji na rzecz konfucjańskiej autokracji. Z kolei tacy uciekinierzy z Chin komunistycznych jak Jimmy Lai argumentowali odwrotnie – za demokracją – powołując się na Friedricha Hayeka i Miltona Friedmana. Patten skarży się na sinologów brytyjskich, (podobnie jak Sorman na francuskich), że popierają oni koncepcję dwóch równorzędnych cywilizacji, których kontakty jedynie tracą na próbach westernizacji niektórych rejonów takich jak Hongkong właśnie . Dalej Patten broni lidera hongkońskich demokratów Martina Lee przed zarzutami o nadmierne demokratyczne ambicje i radykalizm, gubernator zaświadcza, że Lee pod względem światopoglądowym sytuuje się w pobliżu Tony’ego Blaira.

Dalej Patten pokazuje jak retoryka azjatyckich wartości utrudniała obronę konkretnych praw mieszkańców Hongkongu. W debacie o prawach człowieka w Chinach w 1997 roku , wiele państw Zachodu nie poparło reform w Hongkongu, by „nie psuć atmosfery”. Francuski MSZ Hervé de Charette uznał sprawę za mało istotną, podobnie jak Japończycy i Kanadyjczycy. Japończycy nie wierzyli, że da się zdemokratyzować Chińczyków choćby tych z Hongkongu, i woleli nie drażnić Pekinu. MSZ Australii Gareth Evans poparł reformy, ale jego następca powyborczy już nie. Premier Australii Paul Keating brał Pattena za skrajnego torysa, co utrudniło sprawy, pyza tym chińskie lobby w Australii okazało się silne. Jedynie USA okazały się odporne na chińskie naciski i poparły Pattena . Patten ironizuje o niedojrzałości zachodniego dyskursu dotyczącego ekonomii w Azji. Pisze o tym, jak Paul Krugman uważał pojawienie się „azjatyckich tygrysów”, za efekt włączenia Azji do globalnego rynku i zachodnich, ewentualnie japońskich inwestycji, a nie jakiegoś konfucjańskiego geniuszu, ale nikt go nie słuchał, aż do krachu w Azji w 1997 i 1998 roku, wtedy wszyscy zaczęli wróżyć dla odmiany straszna katastrofę, nie zwracając uwagi, że np. Singapur, Tajwan i Hongkong, nie wpadły w recesję (jak Japonia i Korea Płd) . Patten uważa, ze problemy Azji z 1997 i 1998 roku wynikają z ustawicznego mieszania się polityków do gospodarki, i z tego, że „gospodarka przerosła rządy”. Patten cytuje Zhao Ziyanga, przedstawiciela KPCH, który przewiduje, że rząd Chin musi zapewnić rozwój ekonomiczny, by odpowiedzieć na rosnące aspiracje ludności, i Thatcher, która w Pekinie w listopadzie 1996 roku wątpiła czy da się długo rządzić zmieniającymi się Chinami bez demokracji. Wszystko to ma dowodzić, związku miedzy wolnością polityczną i ekonomiczną, co jest jakby odwołaniem do ultra-wolnorynkowej myśli Ludwiga von Misesa, który uważał, ze rynek to też pole demokratycznego wyboru, ale mimo, iż azjatyckie wartości są dziwnym i nieprzekonującym konstruktem, to łączenie wolności ekonomicznej z polityczną zakłada ambitnie, że system polityczny i społeczny muszą być spójne, podczas gdy w historii znajda się przykłady, iż tak być nie musi, a przynajmniej przez długi czas nie musi tak być.

Azjatyccy autokraci reagują podejrzliwie, na takie sposób myślenia jaki prezentują Mises, Thatcher czy Patten, co nie dotyczy tylko KPCh. Singapurski minister Lee Kuan Yew, uważa, i mówił o tym otwarcie w Hongkongu, w obecności Pattena, iż gubernator jest agentem USA, który ma wprowadzić demokrację do Chin, Patten, według własnych słów , ograniczył swą wypowiedź do wyrażenia nadziei, że kiedyś będzie mógł mówić podobnie ostro w Singapurze . Lee znany jest z piętnowania amerykańskiej autonomii jednostki, jako egoizmu i dowodu braku patriotyzmu, co czyni go pierwszoplanowym głosicielem „asian values”, jednak Patten uważa, że są one zapożyczeniem z kolonialnych zachodnich koncepcji mających usprawiedliwić niewprowadzanie demokracji do kolonii. Europejscy kolonizatorzy wymyślili szereg argumentów i pojęcie „Azji” – jako jednej całości, mimo iż azjatyckie kraje należą do kilku różnych cywilizacji. Dziś – zdaniem Pattena – powtarzają te hasła azjaci, jak np. japoński uczony Akira Iriya (ur. 1934), który pisze o zachodnim liberalizmie, indywidualizmie i materializmie, jako sprzecznym z azjatyckimi wartościami takimi jak harmonia czy lojalność . Patten nie widzi specjalnych podobieństw między chińskim etnicznie Hongkongiem, indywidualistycznie nastawionych kantończyków, a równie chińskim autorytarnym Singapurem; po czym pyta ironicznie, które z tych dwóch miast jest prawdziwie chińskie, tj. konfucjańskie . Guy Sorman, jak zobaczymy, za konfucjański uznałby jedynie Singapur, ale to nie znaczyłoby dlań, argumentu rozstrzygającego w sporze o to które z tych miast jest prawdziwie chińskie. Patten kontynuuje dowodząc, że Singapur, wbrew ideologii swego słynnego polityka, czerpie równie wiele z autorytaryzmu i zachodniego demokratyzmu, przypomina autorytarne tradycje zachodu przed epoką liberalną, zauważa, że także z Konfucjusza da się wywieźć prawa człowieka (np. z jego obrony rodziny przed władzą państwa), oraz, że „dekadencki i zachodni” Hongkong nie ma wiekszych problemów z przestępczością niż autorytarny Singapur . Patten porównuje definicję „dobrego człowieka” Konfucjusza, jako tego, który pomaga osiągnąć innym to, co życzyłby sam sobie osiągnąć, z podobną zasadą u XX-wiecznego liberała brytyjskiego Isaiaha Berlina , w ten sposób stara się udowodnić, że Konfucjusz wcale nie oznacza jedynie „autorytaryzm”. Dalej gubernator cytuje Misesa i Zakarię, oraz polityków azjatyckich uważających często kryzys 1997-1998 roku za rezultat wdrożenia zachodniej reguły przejrzystości finansowej , co uczyniło „azjatyckie wartości” tak nośnym hasłem. W następnych rozdziałach swej książki Patten zwraca uwagę na chińskie próby przekonania Zachodu, trwające od 1972 roku, by w odniesieniu do Chi traktował ekonomię i politykę jako oddzielne tematy . Zwraca uwagę na to, że Chińczykom udało się rozbić wspólny etyczny front przeciw chińskim nadużyciom, jaki Europa próbuje skonstruować od początku lat 90. Pisze, by nie przejmować się brakiem poręcznego bata na Chiny, by wychować ich przywódców i zachęca do etycznej solidarności Zachodu. Patten atakuje też Huntingtona, który pisał o zachodnich ideach liberalno-demokratycznych, które w cywilizacjach niezachodnich znajdują niewielki oddźwięk, przypominając, że hasła te także na południu USA znajdowały niewielki oddźwięk, zanim w latach 60 przeforsowano tam prawa obywatelskie dla czarnych . Statyczny multikuturowo-konserwatywny obraz świata Huntingona jest dla niego nieprzekonujący, i trudno się z tą opinią nie zgodzić.
Wypada stwierdzić, że Zachód nie jest w stanie wypracować wspólnej polityki wobec Chin, na innych polach niż ekonomia, wynika to nie tylko z prób Pekinu wbicia klina pomiędzy zachodnie rządy, ale także z kryzysu intelektualnego i etycznego toczącego sam Zachód. Niezależnie od tego czy znajdujące się obecnie pod ostrzałem przemalowanych konserwatystów, czyli postmodernistów, liberalno-indywidualistyczne podejście do świata odpowiada naturze ludzkiej, czy nie, pozostaje faktem, że jedynie ten liberalny system wartości pozwala Zachodowi na jakikolwiek pouczanie Chin, w kwestii praw człowieka, które są nadal w Chinach łamane.

BIBLIOGRAFIA:

• Brzeziński M., Nicolas Sarkozy. Polityk i gwiazda mediów, Videograf II Chorzów 2010.
• Buczyński J., Polityka bezpieczeństwa Chin w XXI wieku, Akademia Obrony Narodowej Warszawa 2010.
• Cardenal J., Araújo H., Podbój świata po chińsku, przeł. Ewa Morycińska-Dzius, Wydawnictwo Sonia Draga Katowice 2012.
• Chan P. M. K., The Pragmatic Confucianism of Xun-zi, Lulu.com 2013.
• Druckerman P., Dlaczego zdradzamy ?. Światowy atlas niewierności, przeł. Agnieszka Sobolewska, Wydawnictwo Literackie Kraków 2013.
• Hoppe H.H., Demokracja – bóg, który zawiódł. Ekonomia i polityka demokracji, monarchii i ładu naturalnego, Fijor Warszawa/Chicago 2006.
• Huntington S., Zderzenie cywilizacji i nowy kształt ładu światowego, przeł. Hanna Jankowska, Muza, Warszawa 1997.
• M. Kosmala-Kozłowska, „Dwie cywilizacje. Dwa systemy wartości. Dwie wizje praw człowieka”, w: A.W. Jelonek, Jednostka i społeczeństwo w Azji Wschodniej, Toruń : Wydawnictwo Adam Marszałek, 2007.
• Kornelius S., Pani kanclerz. Angela Merkel, przeł. Ewelina Twardoch, Wydawnictwo Filia Poznań 2013.
• Leonard M., Zrozumieć Chiny, przeł. Witold Falkowski, Nadir Warszawa 2009.
• Lubowski, A., Świat 2040. Czy Zachód musi przegrać?, Wydawnictwo Znak Kraków 2013.
• Lucas E., Nowa zimna wojna. Jak Kreml zagraża Rosji i Zachodowi, Dom Wydawniczy Rebis Poznań 2008.
• Marszałek-Kawa (red.), Wartości azjatyckie : polityka i prawa człowieka, Toruń : Wydawnictwo Adam Marszałek Toruń 2010.
• Meredith R., Chiny i Indie. Supermocarstwa XXI wieku, przeł. Witold Falkowski, Nadir Warszawa 2009.
• Napierała P., Sir Robert Walpole (1676-1745) – twórca brytyjskiej potęgi, Wydawnictwo Naukowe UAM, Poznań 2008.
• Obama B., Odwaga nadziei. Moja droga życiowa, wartości i ideały polityczne, Wyd. Albatros 2008.
• Patten Ch., East and West. The lats Governor of Hong Kong on Power, Freedom and the Future, MacMillan Press London 1998.
• Sorman G., Rok koguta. O Chinach, rewolucji i demokracji, Prószyński i S-ka Warszawa 2006.
• Sorman G., Ekonomia nie kłamie, przeł. Krzysztof Wakar, Prószyński i S-ka Warszawa 2008.
• Wasserstrom J.N., Chiński nowy wspaniały świat i inne opowieści czasów globalizacji, przeł. Magdalena Buchta, Universitas Kraków 2010.
• Weggel O., Chiny, przeł. Jan Koźbiał, Cyklady Warszawa 2006.
• Wowczuk W., Nowe oblicze starej tradycji. Chiny-Japonia, Instytut Wydawniczy Kreator Białystok 2003.
• Zakaria F., Koniec Hegemonii Ameryki, przeł. Stanisław Kroszczyński, Nadir Warszawa 2009.
• Zięba R., Zięba R., Wspólna Polityka Zagraniczna i Bezpieczeństwa Unii Europejskiej, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2007.

O autorze wpisu:

Piotr Marek Napierała (ur. 18 maja 1982 roku w Poznaniu) – historyk dziejów nowożytnych, doktor nauk humanistycznych w zakresie historii. Zajmuje się myślą polityczną Oświecenia i jego przeciwników, życiem codziennym, i polityką w XVIII wieku, kontaktami Zachodu z Chinami i Japonią, oraz problematyką stereotypów narodowych. Wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów w latach 2014-2015. Autor książek: "Sir Robert Walpole (1676-1745) – twórca brytyjskiej potęgi", "Hesja-Darmstadt w XVIII stuleciu, Wielcy władcy małego państwa", "Światowa metropolia. Życie codzienne w osiemnastowiecznym Londynie", "Kraj wolności i kraj niewoli – brytyjska i francuska wizja wolności w XVII i XVIII wieku" (praca doktorska), "Simon van Slingelandt – ostatnia szansa Holandii", "Paryż i Wersal czasów Voltaire'a i Casanovy", "Chiny i Japonia a Zachód - historia nieporozumień". Reżyser, scenarzysta i aktor amatorskiego internetowego teatru o tematyce racjonalistyczno-liberalnej Theatrum Illuminatum

  1. Takiego tekstu nie da się „ogarnąć” komentarzem, więc nawet nie będę próbował. Z zadowoleniem jednak odnotowuję, że cytowany jest tutaj następny z autorów, których pilnie śledzę, Guy Sorman. To człowiek o badzo szerokim spojrzeniu, co dla wielu zapewne jest problemem.
    Z ciekawostek dodam zapis z jego biografii: /He is assertive in regard to human rights in China and in regard to democracy in many places including Turkey, Egypt, Iran, Chile, Poland, and Argentina./ I tu jest jedyny problem, bo Wikipedia podaje że współpracuje z Fakt.pl

    1. Z jego wywiadu dla „Rzeczpospolitej” z 2005:
      /Antyamerykanizm stał się obecnie częścią francuskiej
      tożsamości narodowej. Przenika właściwie wszystkie warstwy
      społeczeństwa, dzisiaj jeśli nie jesteś antyamerykański, to musisz się z
      tego usprawiedliwić. I to jest zaskakujące, dlatego że antyamerykanizm to
      historycznie rzecz biorąc, wymysł garstki intelektualistów. Pierwszymi
      wrogami Ameryki we Francji, jeszcze w XIX w., byli intelektualiści
      katoliccy. Niejako z zasady sprzeciwiali się społeczeństwu, które wyrosło
      na religii protestanckiej, umiłowaniu demokracji i odrzuceniu autorytetów.
      Pod koniec XIX wieku dołączyli do nich socjaliści, którzy po prostu
      sprzeciwiali się kapitalizmowi i wolnemu rynkowi. Te dwie siły – katoliccy
      intelektualiści i socjaliści – to są korzenie współczesnego
      antyamerykanizmu francuskiego na prawicy i lewicy. Tak specyficznego
      koktajlu nie znajdzie pan nigdzie indziej w Europie./
      Ditto. Jak mówi się w US o Francuzach: „they love to hate us”. To, że wielu Polaków zaraziło się tą zarazą umysłową dowodzi tylko tego, że są podatni na patologie.

      1. Polski antyamerykanizm wywodzi się także od dawnych towarzyszy z PZPR. Nie wszyscy Polacy byli w opozycji… Nawet dzieciom takich ludzi bywa on niekiedy niestety wpajany.

        1. Właściwie odwrotnie – większość jeśli nawet w PZPR nie była, to była albo z systemem powiązana albo przez niego zmanipulowana. Dopiero w latach 80′ nastąpił znaczny wzrost opozycji bo się okazało, że władza już osłabła i ryzyko represji znacznie zmalało.
          Z moich doświadczeń wynika też, że klasyczny polski antyamerykanista przestaje natychmiast być „anty” kiedy tylko ktoś go do USA zaprosi. Kiedy jednak tam przyjedzie i okaże się, że to co wie nie jest wiele warte, natychmiast „nacyka” tysiące zdjęć i po powrocie do Polski znowu zaczyna ujadać. Dlatego zgadzam się z Surmanem, że to jest choroba psychiczna.

  2. Bardzo wartościowy i ciekawy artykuł. Dzięki Piotrze, że dałeś go na RacjonalistaTV. Daje duże pole do myślenia, do samodzielnej analizy licznych punktów odniesień. Przedstawiłeś różne widzenia, uzasadniłeś ich genezę, zderzyłeś je ze sobą. Great!

  3. Witam, Miło mi, że zajrzał Pan do mojej książki pt.: „Dialog Zachód-Azja Wschodnia w dziedzinie praw człowieka – Wizje i praktyka” i powołuje się na zawarte w niej treści (choć zapomniał Pan umieścić jej tytuł w bibliografii swojego artykułu): „Marta Kosmala-Kozłowska, nie idzie tak daleko. Za Michaelem Freemanem, który odrzuca zarówno teorię uniwersalnych jak i azjatyckich wartości, przychyla się ona do pomysłu stworzenia jakby etycznego ONZ, tj. stworzenia etyki globalnej z różnych elementów. Choć wspomina, że dopiero końca XIX wieku, Chińczycy mogli znaleźć „prawa człowieka” w słownikach, przytomnie pisze także, że owe prawa doczekały się międzynarodowego uznania – nawet w ramach Zachodu – dopiero po II wojnie światowej, właśnie w ramach statutów ONZ (powszechna karta praw człowieka – 1946 i jej uszczegółowienie w 2 konwencjach z 1966 roku). Jednak mimo ich obowiązywania, o prawa człowieka w Chinach – z braku regionalnych instytucji, muszą ubiegać się takie organizacje jak: Lawasia, Human Rights Wtch, Freedom House czy Amnesty International. Szkoda, że nie dodała, że także na Zachodzie prawa człowieka to pomysł stosunkowo młody, i wiąże się z liberalnymi modelami etycznymi Locke’a, Voltaire’a i Kanta…” Jednocześnie pragnę zauważyć, iż ostatnie zdanie powyższego cytatu mija się z prawdą. Jak najbardziej zwracam w mojej książce uwagę na to, że prawa człowieka również na Zachodzie są koncepcją relatywnie młodą, (choć znacznie starszą i silniej zakorzenioną niż np. w Azji Wschodniej) i wywodzą się m.in. z humanistycznych idei renesansu i oświecenia. Z pozdrowieniami, dr Marta Kosmala-Kozłowska

  4. Piszę o tym nie tylko w jednym rozdziale, a w całej książce zwracam uwagę zarówno na elementy rozbieżności, jak i konwergencji między cywilizacjami. Rozdział piąty poświęcony jest dynamice dialogu.
    Nie ma problemu, zawsze można coś do bibliografii dodać (jeśli jest możliwość edycji);)
    Doceniam :), a do Pana książek również chętnie zajrzę.
    Serdecznie pozdrawiam:), MKK

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *