Ludwig von Mises: „Socjalizm”

Już dawno miałem się zabrać za lekturę i recenzję tej księgi z 1932 roku, w której Mises, najsłynniejszy przedstawiciel libertariańskiej szkoły austriackiej w ekonomii, chciał udowodnić, że socjalizm wszelkiego typu jest nieracjonalny, niemożliwy do wykonania i destrukcyjny społecznie.

Mises

Od początku swej książki Mises przyjmuje szeroka definicję socjalizmu, jako każdej gospodarki zakładającej społeczną, tj. nieprywatną własność środków produkcji, a więc socjalizm oznaczają dlań także socjaldemokracja, imperializm konserwatywno-prawicowy, chadecka nauka społeczna itd. Bardzo ciekawe są jego rozważania na temat podobieństw idei konserwatywnych i socjalistycznych. Nie jest zresztą pierwszym myślicielem liberalnym, który zauważył sentymentalno-konserwatywne ciągoty wrogów liberalnego społeczeństwa i/lub gospodarki kapitalistycznej; przed nim podkreślał je m.in. Beniamin Constant. Mises zauważa, że pierwsi socjaliści byli za autarkią gospodarczą czyli takim spółdzielczym feudalizmem bez feudała, dopiero gdy liberalni myśliciele a zwłaszcza Richard Cobden manchesterski liberał-pacyfista, który przekonał rząd UK do zniesienia ceł na zboże (1846), i jego uczniowie, przekonali o zaletach międzynarodowego podziału pracy, także socjalizm staje się międzynarodowy czyli ponad-lokalny (L. Mises, Socjalizm,  przeł Stefan Sękowski, Arcana Kraków 2009, s. 15). Wtedy powstaje idea soc-rewolucji i marksizm Ta wtórność socjalistycznej myśli ekonomicznej jest podkreślana dość często przez Misesa. Marx zdaniem Misesa zaprzeczył istnieniu logiki ogólnoludzkiej, na rzecz klasowej (moim zdaniem ogólnoludzką po prostu była dlań logika proletariacka, jako warstwy rzekomo bliżej natury), oraz profetycznie uznał socjalizm za nieuniknioną przyszłość. Mises uważa marksizm za reakcję na prawdy dostarczane przez naukę (s. 17), co jest szczególnie ciekawe w odniesieniu do dzisiejszego fanatyzmu religijnego, kreacjonizmu itd. Mises uważa kapitalizm/liberalizm (ponieważ u niego stanowią one jedną całość) za sposób na dobrobyt, który może być osiągnięty przez stałą akumulację kapitału, zaś socjalizm za zanadto retoryczny by stanowił tu jakąkolwiek alternatywę. Przy okazji zauważa, że zarówno religijni socjaliści jak i ateistyczni socjaliści uważają socjalizm za efekt swych religijnych przekonań. Pierwszym zarzutem Misesa wobec socjalizmu, jest jego niedemokratyczność; dlaczego to pracownicy zakładu, a nie ogół społeczeństwa (konsumenci) mają decydować kiedy i co produkować? Przy okazji dowodzi, że kapitalizm podniósł poziom życia mas wyżej niż jakikolwiek system w przeszłości (s. 22). Dla Misesa kapitalizm stanowi dorobek Oświecenia i wzajemnie zazębia się z prawem, wynalazczością itd.  Wstęp kończy się obawami o upadek cywilizacji spowodowany socjalizmem.

Mises ubolewa nad tym, że jemu współcześni (1932) politycy i pisarze myślą po socjalistycznemu, nawet jeśli zwalczają socjalizm, widac to np. wówczas gdy tworzą partię chłopską czy mieszczańską, reprezentującą „interes klasowy”. W przypadku Niemiec, Mises stwierdza, że w zasadzie Niemcy nigdy nie znały liberalizmu, stąd „liberał” Halversen postulował w 1918 roku opieranie się rozwoju przemysłowego wielkiego kapitału, i nacjonalizację najważniejszych gałęzi przemysłu w ramach tej obrony (s. 25). Liberałów także francuskich i brytyjskich przełomu XIX i XX wieku, Mises ma za umiarkowanych socjalistów. Za zupełnych socjalistów ma np. neokantystów takich jak Hermann Cohen, którzy za Kantem mają tendencję do uważania swych przeciwników politycznych za egoistów i ludzi mniej wartościowych (s. 28). Ciekawe, że Mises nie uważa Kanta za liberała, choć był on jednym z piewców ludzkiej indywidualności, ale oczywiście kantyzm i neokantyzm przejawiał się nieco inaczej. Dla Misesa każda polityka społeczna nie podlegająca prawom rynku to socjalizm. Indywidualistyczny liberalizm jego zdaniem zaczyna się nie od praw człowieka, lecz od własności; tj. możliwości użytkowania, dla niego bowiem własność jest ściśle związana z ludzką wolą i działalnością (s. 37). Nie uważa Mises właściciela fabryki, za JEDYNEGO jej właściciela, ponieważ „wszystkie środki produkcji służą wszystkim ludziom biorącym udział w wymianie rynkowej”. Ciekawe podejście, nie do końca wiadomo o co chodzi, do momentu, kiedy Mises stwierdza, że własność istnieje tak długo, póki jest tolerowana przez społeczeństwo, a jest tolerowana dlatego, by istniał pokój i stabilizacja. W ten sposób wolny rynek (zwany przez jego wrogów kapitalizmem) jest elementem liberalnego systemu społecznego, i owocem racjonalizmu epoki Oświecenia.

Liberalizm jest zdaniem Misesa doktryną, która tłumaczy prawa rządzące rozwojem społeczeństw, a jednocześnie systemem, który gwarantuje pokój, poprzez zachowanie własności i zastąpienie przemocy przez prawa (s. 41). Dlatego liberalizm sprzeciwia się nie tylko socjalizmowi, ale też wszystkim doktrynom wychodzącym od walki i wojny np. narodów czy ras (imperializm, nazizm itd.). Imperializm uważa Mises za doktrynę starą jak świat, której zwolennicy nie rozumieją, że doktryna głosząca wieczną walkę nie ma wartości, ani tego, że fabryka nie musi leżeć na terenie Niemiec i mieć dyrektora Niemca, by Niemców wzbogacić. Dystansuje się Mises wyraźnie od przywilejów i merkantylizmu. Dla niego wolny rynek czyli kapitalizm to tylko ten naprawdę wolny rynek, choć nigdzie jeszcze programu tego, jak sam pisze, nie zrealizowano w pełni.

Mises uważa, że socjalizm nie polega na redystrybucji, lecz na wspólnej własności, więc każdemu socjaliście przypisuje dążenie do zniesienia własności prywatnej, nawet jeśli są nieuświadomione. Dla autora, socjalizm jest kolejnym wcieleniem mitu o złotym wieku, wynikającego z niedoskonałości naszej wiedzy historycznej np. o antycznych Germanach (s. 45). Mises rozprawia się z mitem pradawności ruskiego miru i bractw górniczych w Niemczech, przypominając, że powstały one w XVI wieku, i wcale pradawne czytaj: naturalne nie są (s. 47).  Dużo wolnych nieużytków przy małym zaludnieniu nie oznacza jeszcze wspólnej własności ziemi – dostaje się tu Marxowi, ale i Chestertonowi i prawicowym idealizatorom pojmowanego mitycznie średniowiecza. Czasami Mises pisze, że celem liberalizmu jest własność prywatna, a czasem, że pokój wynikający z jej zachowywania.

Prawa człowieka, są dla Misesa, nie tyle prawami co programem politycznym Oświecenia i liberalizmu, dlatego deklaracje są tu mniej ważne niż kultura polityczna (nie używa tego pojęcia, ale o to mu tutaj chodzi). Prawami tymi są wolność i prawo posiadania własności, ale już prawo do pracy Antona Mengera i innych socjalistów – nie, ponieważ praca podlega fluktuacjom rynku, czasem jest a czasem jej nie ma. Gwarantowanie jej jest fikcją (s. 51). Wartość Oświecenia i liberalizmu polega wg Misesa na pogodzeni indywidualizmu (wolność jednostki) z harmonią społeczną (wymiana zgodna z interesem ogółu), bez popadania w uogólnienia kolektywizmu z jego postulowanymi celami natury, których przecież znać nie możemy, stąd ataki Herdera na Kanta („wychowanie rodzaju ludzkiego), który uległ zbytnio urokowi „ukrytego planu natury”, którego historia ludzkości miała być realizacją. Zdaniem Lessinga, każdy kolektywizm jest maskowaniem tyranii (s. 56). Nie wiem czy można się zgodzić z uznaniem „ukrytego planu natury” za zgubny kolektywizm przeciwstawiający – jak to kolektywizm – cele jednostki celom ogółu. Chyba decydujące jest tu rozumienie teorii postępu; jeśli jest on automatyczny i pozaludzki jak u Hegla, to faktycznie oddala się od liberalizmu, a zbliża do socjalizmu, jeśli jednak jest stały albo zależny od działań ludzkich jak u Condorceta, albo podatny na regresy wobec ludzkiej pasywności czy głupoty jak u Kanta, to zaczyna się wydawać, że Mises jest nieco przewrażliwiony. Nieznajomość celu natury jest faktem, ale spekulacje na ten temat zawsze będą miały miejsce, chyba nie da się tego tematu wyłączyć. Być może zamiast zwalczać teleologiczne konstrukcje liberalizm powinien mieć własną, tak mało nienaukową jak to tylko możliwe…

Podległości kolektywistycznym mirażom typowym dla filozofii niemieckiej od Kanta do Hegla, tłumacza Mises skromne osiągnięcia niemieckojęzycznej ekonomii, aż do Karla Mengera (s. 57), twórcy szkoły, z jakiej wywodzi się sam autor. Kolektywizm zdaniem Misesa implikuje uznanie, że można zmusić jednostkę do postępowania zgodnie z etyką ogółu. Mises nigdy nie pisze wprost o teorii postępu. Nie wiem jak wyobraża sobie sukces liberalizmu bez nieco nienaukowej wiary w postęp. Kolektywizm powoduje wiarę w zasadę homo homini lapus – twierdzi Austriak. Jednocześnie przyznaje, że istnieją kolektywiści-liberałowie ekonomiczni. Myślę, że tak samo znajdziemy skrajnych indywidualistów, którzy wcale wolnorynkowcami nie są np. anarchistów.

Cytowany przez Misesa, Kant spodziewał się utrwalenia pokoju, dzięki wzmocnieniu władzy pieniądza (s. 60), nad romantycznie i rycersko pojmowaną logiką wojny i władzy. Liberalizm nie jest zdaniem Misesa przeciwny demokracji, lecz nadaje jej treść, bez której demokracja staje się tylko pustym hasłem. Demokracja pozwala uniknąć gwałtownych i krwawych rewolucji, oraz opiera się na wyborze jednostki i perswazji, stąd liberalizm zwykle jej sprzyja (s. 61-65). Liberalizm postuluje równość wobec prawa i zadowala się tym, natomiast socjaliści żądają demokracji, z przyzwyczajenia, ponieważ imperialne rządy Niemiec czy Rosji aż do 1917-1918 roku nie pozwalały im rozwinąć skrzydeł. Socjaliści działają jednak jak sekta, jedynie będąc w opozycji wołają o więcej demokracji (s. 70). Liberalizm jest bardziej demokratyczny od socjalizmu także dlatego, że preferuje perswazję i władzę nad umysłami, niż władzę nad ciałami, choć tak samo jak socjalizm dąży do panowania intelektualnego (s. 71). Ciekawe, że dziś Rawls twierdzi, że wystarcza mu przestrzeganie podstawowych procedur liberalnego społeczeństwa, bez przekonywania wszystkich. Mises na razie zauważa, że  liberalizm postuluje wprowadzenie demokracji nawet gdy nie jest pewien zwycięstwa w wyborach.

Emancypację kobiet uważa Mises za element antyprzywilejowej polityki liberalizmu i efekt wprowadzenia kapitalizmu, tak samo jak monogamię wymogła kobieta z bogatego domu, która wnosiła w posagu majątek i postawiła przez to granicę między związkiem i potomstwem legalnym i nielegalnym (s. 81). Monogamia sprzyja kobiecie, ponieważ tylko dzięki niej staje się partnerką mężczyzny a nie jego niewolnicą (jak w starożytnej Grecji czy w świecie arabskim do dziś), twierdzi Mises, dlatego sprzyja tym feministkom, które atakując nierówności prawne wobec kobiet i mężczyzn nie atakują instytucji małżeństwa. Twierdzi też, że ze względu na ciąże nie da się całkowicie zrównać sytuacji życiowej obu płci, jednocześnie jednak potępia kościoły i religie za zohydzanie seksu, i obwinia je za nadanie występkowi seksualnemu np. prostytucji smaczku owocu zakazanego (s. 86). Jest też przeciwnikiem internatów jako wylęgarni homoseksualizmu i neuroz. Krytykuje też Mises Marxa za obwinianie mieszczańskiej rodziny za rozwój prostytucji, która przecież istniała zawsze (s. 89). Ciekawe teorie, choć poczyniłbym szereg zastrzeżeń: dzieci pozamałżeńskie niekoniecznie są dyskryminowane w praktyce, podobnie takie związki, jednocześnie podział na takie i takie związki istniał już za Ludwika XIV i dużo wcześniej, wśród szlachty, trzeba odróżnić krytykę małżeństwa od krytyki dulszczyzny,  zohydzanie seksu jest odwieczną praktyką religii, mającej dać jej władzę nad nieuniknionymi seksualnymi grzesznikami. Rodzinny dom też może okazać się „wylęgarnią homoseksualizmu i neuroz”, przy czym zmartwiła mnie trochę homofobia Misesa, odpornego w końcu na propagandę wielodzietności.

Mises uważa ekonomię za immanentną część życia ludzkiego, wyróżniającą się tym, że wymaga ona szczególnie wyraźnie racjonalnego działania i planowania (s. 94). Obliczenia dokonują jednostki, stąd w socjalizmie nie ma de facto rachunku ekonomicznego, ergo trudno sobie wyobrazić funkcjonowanie gospodarki socjalistycznej, zwłaszcza, że ekonomia z natury jest dynamiczna i podlega trendom, a socjalizm chce ustanowić ład ekonomiczny na wieki (106). Przy okazji oskarża socjalistów o mówienie: „społeczeństwo”, kiedy myślą: „państwo” i chwali Brytyjczyków za używanie słowa: government czyli rząd w odniesieniu do państwa, co pozwala unikać konfuzji ze społeczeństwem (society), i przypisuje temu słabą recepcję socjalizmu w UK i USA (s. 108). ZSRR może planować gospodarczo, dlatego, że może powołać się na dane ze świata kapitalistycznego, gdyby na świecie istniał tylko ZSRR, panowałby w tym państwie jeszcze większy chaos (s. 113). Krytykuje też Mises laborystyczną teorię wartości towaru, który według niej wart jest tym więcej, ile więcej pracy włożono w jego wytworzenie, a nie im większy jest nań popyt. Krytykuje też podział według potrzeb, których nie da się określić w żaden bliższy sposób. Jeśli gospodarka nie miała by się opierać na korzyści jednostki, trzeba by bez końca rozbudowywać administrację i policję w celu utrzymaniu spokoju społecznego (s. 129). Wyśmiewa też Mises pomysł uczynienia pracy znośniejszą zgodnie z socjalistyczną koncepcją zniesienia podziału pracy i przypisania ludziom zajęć zgodnych ze skłonnościami poszczególnych jednostek (Fourier, Saint-Simon), twierdząc, że nikt nie wie, jak codzienną pracę uczynić pełną radości kreacją, a zerwanie z podziałem pracy i profesjonalizacją pogorszyłoby zaopatrzenie i obniżyło poziom życia (s. 134-135). Osobiście mi pomysł, by każdy miał np. dwa zawody nie wydaje się głupi, ale do tego nie trzeba regulacji. Mises gani socjalistów za uleganie romantycznym złudzeniom, iż ludziom średniowiecza praca dawała jedynie satysfakcję, przytaczając przykład mnichów-kopistów, którzy niepomiernie cieszyli się nie z pracy, lecz z zakończenia pracy (s. 137).

Mises ma wielki żal do swego liberalnego poprzednika Johna Stuarta Milla, który zasugerował, że robotnicy pracowaliby zapewne lepiej, gdyby fabryki należały do nich (s. 141), przypisując to faktowi, że zmarł przed narodzinami teorii użyteczności krańcowej w produkcji. Mises jest w przeciwieństwie do Milla, przeciwnikiem płacy za określony czas pracy, zamiast za jej produkt. Mill przypisywał też egoistyczną niedbałość robotniczą niskiemu poziomowi wykształcenia. Także tą zasadę Mises krytykuje, twierdząc słusznie jak się wydaje, że za każdym altruizmem chowa się mały egoizm (np. próżność bohatera). Mises mierzy się następnie z poglądem Kautsky’ego, który twierdził, że socjalizm pozwoli na większe oszczędności, np. przez likwidację kosztów reklamowych (s. 146). Zdaniem autora omawianej książki zapomniał on o tym, że socjalizm zlikwiduje małe kramiki na rzecz drogich centrów detalicznych.

Tolerancję liberalizmu przypisuje Mises oświeceniowym dążeniom do pokoju (s. 151), rachunkowi kapitalistycznej ekonomii – złagodzenie kar za przestępstwa na przestrzeni dziejów (s. 155), i wprowadzenie formalnych nieosobistych stosunków pracowniczych utrudniających pastwienie się jednych nad drugimi. Mises rehabilituje też Mathusa, i jego teorię iż bogactwa rosną matematycznie a ludność geometrycznie, co oznacza, że socjalista atakujący Mathusa, musi udowodnić, że każde nowe dziecko wynagradza uszczerbek dóbr. Mathusem atakuje Mises przekonanie socjalistów o olbrzymich socjalistycznych możliwościach kreacji dobrobytu (s. 158), bo jego zdaniem socjalizm potrafi jedynie przejadać bogactwo przedsocjalistyczne. Mises przewiduje wprowadzenie przymusowych aborcji w państwach socjalistycznych, by zachowac optimum majątkową przypadającą na osobę (s. 159). To oczywiście tylko przy założeniu, że socjaliści chcieliby zrealizować sowją obietnicę nieskończonej kreacji bogactwa. Ciekawe czy dziś teoria Mathusa jest do utrzymania? Przecież bogaci mają raczej mniej dzieci, bo chcą im zapewnić lepszy start, a bogactwo czasem rośnie „geometrycznie”, a przynajmniej „geometrycznopodobnie”, np. wskutek wynalezienia nawozów sztucznych, poza tym młoda siła robocza też ma swoje znaczenie…

Niechęć marksistów z Leninem na czele wobec „spekulacji” przypisuje Mises ich małomiasteczkowej mentalności urzędników, którzy nie wiedzą jak powstają majątki (s. 171) i przewiduje, że socjalistyczny kierownik produkcji musiałby być…  kapitalistą i spekulować, bo na tym polega ekonomia. Przewiduje też konflikt socjalizmu z imperializmem, ponieważ ten ostatni bazuje na przywilejach ekonomicznych zwykle lokalnych (s. 182-183). Imperalizm utożsamia Mises z merkantylizmem i protekcjonizmem, i przypisuje trwałość II imperium brytyjskiemu po katastrofie amerykańskiej (1775-1783), konwersji brytyjskiej na liberalizm tj. wolny rynek, stąd Indie nie były wykluczone przez podbój brytyjski, lecz włączone do rynku brytyjskiego, stąd poza niedogodnościami, z okupacji były też korzyści (s. 185-186). Socjalizm musiałby być protekcjonistyczny, ponieważ – o ile nie udałoby się skonstruowanie jednego superpaństwa socjalistycznego na globie – nie mógłby posiadać środków produkcji za swoimi granicami, dlatego też wiele możliwości pozostałoby niewykorzystanych.

Powodzenie socjalistycznych idei przypisuje Mises wsparciu kół konserwatywnych, które zorientowały się, że ład konserwatywny (radca dworu ważniejszy od kupca, chrześcijańska niechęć wobec spekulacji i lichwy) da się zrealizować tylko w socjalizmie. Ten prawicowy, klerykalno-pruski z ducha hierarchiczny socjalizm nazywa Mises etatyzmem (s. 193). Jego odgałęzieniem jest gospodarka planowa, która postuluje zastąpienie elit tradycyjnych zrujnowanych I wojną światową, nowymi państwowymi kapitalistami. Za coś pośredniego między socjalizmem a liberalizmem (z przewagą socjalizmu) uważa Mises francuski solidaryzm – filozofię społeczną III Republiki. Solidaryzm zachowuje własność prywatną, ale nakłada wysokie podatki i stosuje korekty kapitalizmu. Typowym postulatem solidarystów jest też mocne opodatkowanie spadków. Mises lamentuje nad niszczeniem w ten sposób kapitału (s. 210), choć przecież niejeden kapitał zarabiał jedynie procentem w banku, równie dobrze można by tu za Tocqueville’m uznać, że wysokie podatki spadkowe przekształcają społeczeństwo oligarchiczne w demokratyczne, co powinno wzmacniać liberalizm społeczny a nawet ekonomiczny. Syndykalizm uważa Mises za zbieraninę idei prostych ludzi bez żadnego wykształcenia, cynicznie czasem wykorzystywaną propagandowo przez socjalistów-intelektualistów (s. 217).

Ideę walki klas uważa Mises za nie tłumaczącą wcale dziejów, ponieważ nie wiadomo dlaczego nie miałaby trwać wiecznie (s. 222). Źródeł socjalizmu poszukuje Mises u Żydów, którzy wierzyli w raj na ziemi (zapewne stąd według niego miałaby się brać szczególna dbałość administracyjna u pietystów), mniej w chrześcijaństwie, które zwalczało materialistyczne herezje, choć jednocześnie wprowadzało wartościowanie do nauk społecznych, które ograniczało je aż do Oświecenia, gdy pojawiła się racjonalna nauka społeczna (s. 228). Tu naszło mnie kilka refleksji; skoro Mises uważa socjalizm za bunt przeciw racjonalizmowi i nauce, może można by go także uznać za „sumenie liberalizmu”, o którym wspomina czasem Wojciech Sadurski, i amerykańscy liberałowie, rozprawiający o „liberałach z poczuciem winy” (guilty liberal). Być może liberalizmowi i wolnemu rynkowi najbardziej zagraża nie socjalizm lecz wartościowanie, subiektywizm i romantyzm?

Bardzo ucieszył mnie fragment, w którym Mises pisze, że państwo nie jest naturalne i nie jest organizmem, lecz organizacją (nieco dalej oskarża darwinizm społeczny i rasizmy „naukowe” za nadmierne postulowanie podobieństw między społeczeństwem a naturą, choć w społeczeństwie nie ma np. de facto walki o byt – s. 251), ponieważ nie tylko oddziałowuje, ale i współpracuje w ramach dążenie do harmonii interesów (np. Kant jeszcze tego nie rozumiał i tłumaczył społeczeństwo… ludzką skłonnością do tworzenia społeczeństwa – s. 236). Oczywiście państwo jest maszyną (szkoda, że Mises nie używa tego znanego już w czasach Kanta wyrażenia), jak zauważyli już francuscy fizjokraci i szkoccy ekonomiści i potrzebuje pokoju. Adam Ferguson uzależnił rozwój techniki od stosunków społecznych. Na tyle ile można sterować przyrodą, na tyle mechanizmu w państwie i społeczeństwie. Adamowi Muellerowi i innym romantykom XIX wieku zarzuca Mises niechęć do fabryk (podziału pracy), przy gloryfikowaniu prostych prac, choć przecież autarkiczny chłop też nie zawsze pracuje nad tym co sprawia mu przyjemność (s. 242). Konkurencja nie jest walką, a rasizm Gobineau nie jest niczym innym jak arystokratyczną fantazją niechętną kupczykom (s. 257). W sumie można by powiedzieć, że romantycy utknęli przy micie dobrego dzikusa, gdy liberałowie i oświeceniowcy otrząsnęli się z niego.

Odmienną dynamikę klas społecznych pod względem ekonomicznym wziął Marx od Davida Ricardco (s. 259) i rozszerzył ją na wszystkie dziedziny życia, choć nie da się udowodnić, że klasy spaja jakaś ich wewnętrzna klasowa dynamika światopoglądu i interesu, choćby dlatego, że ludzie pracują w zupełnie różnych zawodach. Mises uważa, ze socjalistyczne porównywanie feudała – pasożyta ekonomicznego, z kapitalistą – kreatorem kapitału jest idiotyzmem, podobnie jak nacjonalistyczne gadanie o nieprzekraczalnych granicach mentalności i dążeń między nacjami. (s. 269). Inaczej niż imperializm, a tak samo jak liberalizm, socjalizm wierzy w możność zharmonizowaniu interesów całej ludzkości, jednak zapomina o tym, że to idee, a nie byt powodują zmiany dziejowe (s. 274-275). Marx miał twierdzić, ze Descartes uważał zwierzęta za maszyny bo żył pośród manufaktur (s. 278), Locke reprezentował burżuazję itd. W marksizmie nikt nic nie myśli, a jedynie „reprezentuje” – uważa Mises. Marksizm nie udowadnia tej tezy lecz tworzy quasi religijne założenie, w którym Hegel gra rolę Jana Chrzciciela. Wg Misesa Marx nie umie nawet sam dobrze tłumaczyć swej historycznej dynamiki. Upiera się przy koncentracji kapitału pomiędzy podobnymi fabrykami mającej przynieść socjalizm, a lepiej potrzebę socjalizmu tłumaczyłby zwykły monopol lub trust (s. 286). Mises nie wierzy w pauperyzację, za Hume’m i Mandeville’m twierdzi, że zazdrość zwiększa się w miarę zmniejszania się różnic majątkowych między ludźmi (s. 301). Jak to się jednak ma do dzisiejszej Reaganowskiej oligarchizacji, złotych menadżerskich spadochronów i ruchu Occupy Wall Street?

Monopolistą z prawdziwego zdarzenia był zdaniem Misesa Kościół średniowieczny, ponieważ ekskomunika równała się społecznej śmierci jednostki. W kapitalizmie może powstać co najwyżej monopol geograficzno-surowcowy, czyli wynikający z rzadkości surowców (np. ropy, s. 307).

Następnie autor uznaje za niestosowne przeciwstawianie etyki gospodarce i krytykowanie liberalizm/wolnego rynku z tego stanowiska. Przypisuję tą tendencję nieuprawomocnionemu naukowo ani rozumowo aprioryzmowi etycznemu, podczas gdy liberalizm zawiera w sobie etykę intuicjonistyczną (s. 312-313). Za fałszywą uważa Mises, i moim zdaniem zupełnie słusznie, każdą etykę nie-eudajmonistyczną tj. nie skoncentrowaną na poszukiwaniu szczęścia. Kant i Hegel próbowali zwalczać eudajmonizm i utylitaryzm etyką obowiązku, nie wyszło – Kant nawet musiał przyznać eudajmonizmowi więcej racji niż chciał (s. 315). Eudajmonizm, jak słusznie przypomina Mises, nie jest hedonizmem ponieważ radości są różne w życiu różnych ludzi. Etyka obowiązku to zdaniem Misesa, etyka władców zarządzających mięsem armatnim. Tak samo atakuje Mises ascezę, która jest po prostu nieżyciowa, bo może istnieć tylko jako przywilej bardzo niewielu, dlatego klasztory przestały szybko być ascetyczne, gdy zaczęły coś produkować (s. 320). Bardzo ciekawie prawi Mises o początkowym hedonizmie i eudajmonizmie socjalistów, którzy skonfrontowani z rzeczywistością swej polityki, zaczęli namawiać do ascezy tj. nie wymaganiu zbyt wiele od nich (s. 322). Faktycznie mistrzem purytanizmu i ascetyzmu wszechczasów był osobiście rozpustnik Mao … To mój ulubiony fragment książki austriackiego ekonomisty.

Religie dzieli Mises na martwe zestawy regułek, postów itd. (islam, judaizm) i żywe jak buddyzm czy chrześcijaństwo, które nadal debatują z intelektualnymi prądami współczesności. Nie znaczy to, że te żywe są mniejszym problemem dla liberalizmu; oto co pisze o chrześcijaństwie:

„…Oczekiwanie na wprowadzenie nowego porządku przez Boga, kiedy nadejdzie właściwy czas oraz ukierunkowanie wszystkich działań i myśli na przyszłe Królestwo Boże nadaje nauczaniu Jezusa całkowicie negatywny charakter. Odrzuca On wszystko, co istnieje, nie oferując nic w zamian. Dochodzi On aż do punktu unieważnienia wszystkich więzi społecznych… Jego gorliwość w niszczeniu więzi społecznych nie ma granic. Siłą stojącą za czystością i mocą tej całkowitej negacji jest ekstatyczna inspiracja i nadzieja na przyjście nowego świata. Stąd pełen pasji atak na wszystko, co istnieje… Byłoby głupotą utrzymywać, że Oświecenie osłabiające wpływ religii na masy społeczne przygotowało grunt pod socjalizm. Wprost przeciwnie, to opór, jaki Kościół stawiał wobec rozprzestrzeniania się idei liberalnych umożliwił nadejście niszczycielskiej pogardzie współczesnej myśli socjalistycznej. Kościół nie tylko nie zrobił nic, by ugasić ten pożar, ale wręcz pomógł mu rosnąć… Doktryna chrześcijańska oddzielona od kontekstu, w jakim głosił ją Chrystus – oczekiwania na rychłe przyjście Królestwa Bożego – może być niezwykle destrukcyjna. Nigdy i nigdzie nie da się stworzyć systemu etyki społecznej wspierającego współpracę w ramach społeczeństwa, jeśli będzie on oparty na doktrynie, która zabrania troski o środki do życia i pracę jednocześnie wyrażając wściekłą pogardę wobec bogaczy, głosząc nienawiść do rodziny i popierając dobrowolną kastrację… Kościół jest potęgą tak wielką, że jego wrogość wobec sił, które tworzyły społeczeństwo wystarczy do rozbicia na kawałki całej naszej kultury. W ostatnich dziesięcioleciach obserwowaliśmy z przerażeniem przekształcanie się Kościoła we wroga społeczeństwa. Kościół Katolicki, jak również wspólnoty protestanckie są jednymi z ważniejszych czynników odpowiedzialnych za powszechne występowanie idei destrukcyjnych w dzisiejszym świecie… Liberalizm jest kwiatem wyrosłym z racjonalistycznego Oświecenia, które zadało śmiertelny cios rządom starego Kościoła i zarazem źródłem współczesnego krytycyzmu historycznego. To liberalizm osłabił władzę klas, które przez stulecia były blisko związane z Kościołem. Zmienił on świat w stopniu większym, niż kiedykolwiek uczyniło to chrześcijaństwo. Przywrócił ludzkość do świata i do życia. Obudził on siły, które wstrząsnęły fundamentami bezwładnego tradycjonalizmu, na którym opierała się nauka Kościoła. Nowe spojrzenie sprawiło Kościołowi wiele kłopotów, do tego stopnia, że nie przystosował się on jeszcze nawet do zewnętrznych wyrazów nowej epoki… (s. 328 i 332-334)”.

Każdemu liberalnemu sekularyście słowa te przypadną do gustu, zwłaszcza, ze nadal roi się od nawiedzonych jezuitów jak Thomas Woods próbujących wciskać nam, że KrK był zawsze ostoją wolności, zwłaszcza gospodarczej. Ciekawej, że korwinowskie  z ducha wydawnictwo „Pafere” akurat tej książki nie wydało, lecz musiało to zrobić wydawnictwo: „Arcana”[1]. Szczególnie interesujące jest to, że Mises po części staje z Kościołem przeciwko Chrystusowi – nieżyciowemu ascecie. Być może faktycznie coś w tym jest, lecz jednocześnie, czy słowa o rzuceniu pierwszego kamienia nie są więcej warte od manipulowaniu przez KrK filozofią odziedziczoną po antycznej Grecji i Rzymie? Pytanie pozostawiam otwarte.

Mises zauważa, że Biblia stanowi arsenał każdego potencjalnego antyliberała, dlatego KrK może co najwyżej liberałom nie przeszkadzać. Kontrreformacja tak samo jak reformacja wracały w końcu do Platona (s. 337) i jego społeczeństwa zamkniętego które tak krytykował liberał, rodak i współczesny Misesa, Karl Popper. Tak samo jak konserwatyści arystokratyczni, militarystyczni, romantyczno-rycersko-piracko-antymieszczańscy (s. 370)  i rasistowscy, KrK i konsystorze zauważyły, że teokrację można zorganizować dzięki socjalizmowi. „Żywe chrześcijaństwo nie może trwać obok kapitalizmu” (s. 338), twierdzi Mises, wskazując na antyliberalne teksty Piusa XI. Bez ogródek stwierdza, że moralność sklepikarza więcej zrobiła dla humanitaryzmu i praw ludzkich niż 1000 lat chrześcijaństwa (s. 348). Ma za złe kościołom, że gani producentów alkoholu, a nie pijaków (s. 352), gloryfikuje altruizm i kult poświęcania się dla nich samych, choć są nieproduktywne (s. 358), w czym naśladuje Hume’a, który podobnie pisał o pozornych cnotach mnisich (w końcu co komu daje umartwianie się kogokolwiek).

Na koniec Mises atakuje etatystyczne pomysły socjalne; np. ograniczenie czasu pracy drogą ustawową, twierdząc, że można to uczynić trwale tylko wtedy gdy podniesie się wydajność (w XIX wieku początkowo zatrudniano kobiety i dzieci, bo faceci byli zrzeszeni w gildiach, i cechach, które musiały dopiero upaść – s. 374), boi się radości Marxa ze zmniejszenia czasu prac w UK do 10 godzin dziennie, gdyż Marx liczył, że w pozbawionej międzynarodowej konkurencyjności Brytanii wybuchnie upragniona soc-rewolucja (s. 376). Wszystko pięknie powiedziałbym, ale co z ludzką zdolnością koncentracji przez tyle godzin?

Obawia się też Mises ubezpieczeń społecznych , i fali chorobowego symulanctwa, a jeszcze bardziej zaniku woli wyzdrowienia rychłego, braku elastyczności ubezpieczenia (problemy z określeniem stopnia choroby itd.), oraz ambicji politycznych związków zawodowych uciszających niezrzeszonych pracowników. Uważa, że zasiłki powiększają grono niezadowolonych rewolucjonistów. Na koniec straszy też Mises nadmierną inflacją, która pobudza do konsumpcji i hamuje oszczędzanie (s. 393). Co ciekawe, Mises nie uważa, by własność była „święta”, przestała być święta wraz z oświeceniem i kapitalizmem, pozwalającym na nią zarobić (s. 405).

Książka Misesa zawiera wiele celnych spostrzeżeń, pamiętajmy jednak, że powstała w czasach, gdy socjalizm był jeszcze niesprawdzony i modny. Nie odpowie nam ona na pytanie czy kapitalizm chroni wystarczająco, lub zbytnio patenty i pomysły, co zrobić z przedsiębiorcami-likwidatorami, złotymi spadochronami menadżerów, niezadowoleniem społecznym z powodu wolno postępującego wzrostu zamożności, i republikańską oligarchizacją polityki w USA powstającą m.in. drogą jakiej obawiał się Mises – romansu bogaczy z administracją (koncesje, przywileje, kupowanie głosów). Czy w ogóle da się temu zapobiec? Czy rynek faktycznie wszystko sam reguluje? Czy kiedykolwiek ludzkość wytrzyma nerwowo by zrezygnować z politycznego sterowania? Jak chronić prześladowane mniejszości bez rozbudowy administracji i biurokracji; tj. jak realizowac liberalizm społeczny w warunkach państwa-nocnego stróża? Mises jest doskonałym sygnałem ostrzegawczym przed socjalizmem, ale chwilami wydaje się nadmiernie idealistyczny.

[1] Ta bałwochwalcza względem Watykanu strona prawicowa chyba nie wie co poleca: http://multibook.pl/pl/p/Ludwig-von-Mises-Socjalizm-/211

O autorze wpisu:

Piotr Marek Napierała (ur. 18 maja 1982 roku w Poznaniu) – historyk dziejów nowożytnych, doktor nauk humanistycznych w zakresie historii. Zajmuje się myślą polityczną Oświecenia i jego przeciwników, życiem codziennym, i polityką w XVIII wieku, kontaktami Zachodu z Chinami i Japonią, oraz problematyką stereotypów narodowych. Wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów w latach 2014-2015. Autor książek: "Sir Robert Walpole (1676-1745) – twórca brytyjskiej potęgi", "Hesja-Darmstadt w XVIII stuleciu, Wielcy władcy małego państwa", "Światowa metropolia. Życie codzienne w osiemnastowiecznym Londynie", "Kraj wolności i kraj niewoli – brytyjska i francuska wizja wolności w XVII i XVIII wieku" (praca doktorska), "Simon van Slingelandt – ostatnia szansa Holandii", "Paryż i Wersal czasów Voltaire'a i Casanovy", "Chiny i Japonia a Zachód - historia nieporozumień". Reżyser, scenarzysta i aktor amatorskiego internetowego teatru o tematyce racjonalistyczno-liberalnej Theatrum Illuminatum

One Reply to “Ludwig von Mises: „Socjalizm””

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *