Miłość jest czasownikiem, przedsięwzięciem, aktem

Rozmawiają:

Piotr Stankiewicz – filozof związany z Instytutem Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego, autor książki „Sztuka życia według stoików”. Prowadzi na Facebooku fanpage pod tym samym tytułem,   promujący filozofię stoicką.

Grzegorz Andrzejczyk-Bruno – publicysta, prowadzi stronę philianizm.pl, poświęconą m.in. poliamorii.

słoiki

[GAB]: Dla wielu ludzi miłość jest tematem niezwykle ważnym, dlatego od pytania o nią  rozpoczynam naszą rozmowę. Mówimy „kocham Cię”, słyszymy „kocham Cię”, lecz co tak naprawdę mówimy, co słyszymy, o czym jest mowa? Czym, a może kim jest miłość i czy w ogóle jest? Termin ten jak wiemy nie ogranicza się jedynie do opisu tego co pomiędzy kochankami. Co sądzisz na ten temat?

[PS]: Co sądzę jako ja, czy co sądzę jako stoik?

[GAB]: Jako stoik.

[PS]: Myślę, że stoikom najbliższe jest rozumienie „kochać” jako „dostrzegać w drugim człowieku – człowieka”. Ta pseudotautologia jest dla nich ważna: stoicy powiedzą, że w większości wypadków (przy obcowaniu z  obcymi ludźmi, ale i w związkach miłosnych) nie do końca się z takiego rozumienia miłości wywiązujemy. Inni ludzie pełnią w naszym życiu milion różnych funkcji, które są mniej lub bardziej instrumentalne. Stoicy powiedzą, że kocha drugiego człowieka dopiero ten, kto widzi w drugim człowieku człowieka: ale nie w sensie jakiegoś pseudohumanistycznego banału, ale w sensie dostrzeżenia i akceptacji potencjału, który ten drugi człowiek w sobie ma. A oczywiście według stoików najwyższym ludzkim potencjałem jest możliwość zostania stoikiem. Mamy więc zgrabną formułkę: kochać to widzieć w człowieku drugiego stoika. Przynajmniej potencjalnego.

[GAB]: Kochać. Jest wiele definicji, opisów i typologii miłości. Czy tą którą przedstawiłeś, można zamknąć w słowach – „życzliwa akceptacja”? Dostrzegam w niej, nie wiem czy słusznie, podobieństwa z  „agape”, „caritas”, które nie są już opisem zindywidualizowanej relacji międzyludzkiej, a raczej pewną postawą wobec świata i ludzi. Jak stoicy traktują porywy serca, miłość namiętną – myślę tu o „erosie”?

[PS]: Życzliwa akceptacja? Nie wiem. „Życzliwa akceptacja” brzmi trochę minimalistycznie, czy defensywnie. To jest jakieś ustąpienie, pójście na skromny kompromis. A nam chodzi o coś wręcz odwrotnego. Zdaniem stoika największe, najwyższe i najpiękniejsze w człowieku jest to, że może on zostać filozofem – filozofem stoickim oczywiście. I miłość do drugiego człowieka jest właśnie umiłowaniem weń tej iskry, tego potencjału, który w każdym z nas tkwi. Agape, caritas, eros – pisząc swoją książkę programowo unikałem używania obcojęzycznych czy nie do końca jasnych pojęć, i będę się tego tutaj trzymał. O każdym z tych terminów trzeba by wcześniej długo dyskutować, żeby w ogóle ustalić o czym mówimy. A chyba i bez tego wiemy o co pytasz: o porywy serca i miłość namiętną. Jak to stoicy widzą? Cóż, tutaj jest właśnie pewnie ten punkt, w którym stoicyzm trochę słabo wypada marketingowo, w tym znaczeniu w jakim porywy serca i namiętności są w naszej kulturze waloryzowane pozytywnie. Bowiem stoicy są (stety? niestety?) dosyć wobec nich sceptyczni, najłagodniej mówiąc. Żeby była jasność: stoicy nie są jakimiś zacietrzewionymi wrogami miłości w tym namiętnym jej rozumieniu, ale cóż, na pewno widzą w niej pewną ilość potencjalnych problemów. A przede wszystkim: uważają, że stać nas, ludzi, na więcej. Namiętność i poryw serca to nie jest według stoików ostatnie nasze słowo jeśli chodzi o  miłość.

[GAB]: Stać nas na więcej? Jednak dla wielu ludzi – sednem miłości jest właśnie namiętność, a kiedy ta wygasa uznają to za jej kres.

[PS]: Niby tak. Ale, po pierwsze, stoicy są znani z tego, że często idą wbrew oczekiwaniom naszej intuicji, a w szczególności, że idą pod prąd masowej wyobraźni. Po drugie, cóż, tutaj się chyba nie do końca z Tobą zgodzę. Czy aby na pewno większość ludzi sądzi że miłość sprowadza się do namiętności? Tutaj wyznaję pewien stoicki optymizm (stoicyzm to bardzo optymistyczna filozofia!) : chyba nie jest aż tak źle z nami. Sednem miłości nie jest namiętność, bowiem namiętność to rzeczownik. Więcej, jest to rzeczownik dany z góry: jest to coś danego odgórnie i od nas niezależnego. Rozumieć miłość jako namiętność to ustawiać się na fatalnej pozycji. Dla stoika miłość to czasownik: to decyzja, chęć i wola, by drugiej osobie coś chcieć dać od siebie, tudzież, coś w tej drugiej osobie chcieć wzbudzić. Do czasownika jest bowiem przypisany podmiot – tym podmiotem my jesteśmy – i pewna decyzyjność, możliwość ukierunkowania naszej sprawczości.

I konkludując: nie wiem czy pamiętasz, ale przytaczam w „Sztuce życia według stoików” historyjkę o tenisiście. Jeżeli zdefiniuje on sobie swój cel w kategoriach rzeczy niezależnych od niego („chcieć wygrać”), to zacznie się stresować możliwością porażki, siłą przeciwnika, etc. Jeśli jednak zdefiniuje cel w kategoriach rzeczy które od niego zależą („postarać się zagrać jak najlepiej”), to nie tylko ten stres zniknie, ale również zwiększy się szansa faktycznego wygrania tego meczu. I podobnie jest z miłością: jeśli zdefiniujemy ją poprzez to co od nas zależy, to nie tylko lepiej na tym wyjdzie nasz związek, ale i większa będzie szansa, że namiętność okaże się trwała.


[GAB]: Nasuwa mi się pytanie, cóż zatem zrobi stoik, kiedy zakocha się w pięknej czy to cieleśnie, czy intelektualnie osobie? Osobie, która stoikiem nie jest. Czy może ją pokochać, czy tak się zdarza, co wtedy? Bo czy miłość jest wyrazem woli, czy możemy wybrać – „tą osobę pokocham, a tamtą nie”?

[PS]: Używasz chyba słowa „miłość” w dwóch różnych znaczeniach. Owszem, miłość jest wyrazem woli i pewnym, by to tak brzydko ująć, „przedsięwzięciem emocjonalnym”, które zależne jest od nas w dużo większym stopniu niż to chcą przyznać wszyscy nieszczęśliwi Werterzy (z całym do nich szacunkiem). Jeśli „mam kogoś”, to tylko ode mnie zależy czy i jak będę tę osobę kochał. Jak powiedziałem, miłość jest czasownikiem, przedsięwzięciem, aktem. Ale w drugim znaczeniu używasz „zakochać się” jako odniesienia do siły będącej z definicji poza naszą kontrolą, do „strzały Erosa”, która spada na nas jak wyrok sądu wojennego – bez możliwości odwołania i apelacji. No i cóż, tak jak nie oczekujemy od stoika, że jeśli wypije dwie butelki wina to pozostanie trzeźwy, tak nie oczekujemy od młodego stoika, czy młodej stoiczki, że pozostanie odporna na porywy serca. To jest część życia ludzkiego i stoicy wiedzą o tym.

Ale Twoje pytanie jest jeszcze mało prowokacyjne. Bo przecież jeśli stoik/stoiczka zakocha się w „pięknej intelektualnie osobie”, to tylko dobrze! Problem pojawi się wtedy kiedy zakocha się w osobie, cóż, duchowo odpychającej i potencjału stoickiego – ani żadnego innego – nie przejawiającej.

[GAB]: Mam wątpliwości co do trwałości namiętności  – jest taka kapryśna. Nie mniej z tego co zrozumiałem nie jest to dla stoickiej osoby problemem. O ile swojej uwagi i energii nie poświęca myśli – „namiętności trwaj”, co raczej temu – co mogę zrobić by miłość trwała i skupi się na tym co od niej w tej sprawie zależy. Nie ukrywam, że przedstawiony przez Ciebie opis miłości przywodzi mi na myśl pracę inżyniera. A co stoik powie na propozycję Ericha Fromma[1], który miłość określił jako sztukę i zaleca, by postępować wobec niej, jak wobec każdej innej sztuki? Jeśli oczywiście chcemy jej się nauczyć.

[PS]: Stoik absolutnie się zgodzi! Przeciwstawienie „inżyniera miłości” i „sztukmistrza miłości” nie jest chyba najszczęśliwsze. Chodzi raczej o przeciwstawienie miłości-fatum (niestoickiej) i miłości-projektu, przedsięwzięcia, na które mamy wpływ i które możemy aktywnie kształtować (to jest właśnie wizja stoicka). Zdecydowanie można (i należy!) się miłości nauczyć: i w tym sensie to jest właśnie coś co jest od nas zależne – możemy chcieć kochać, możemy chcieć uczyć się kochać i tak dalej. Czy opiszemy to metaforą „inżyniera”, czy metaforą „sztuki”, to jest drugorzędne. Kluczowe jest to, że miłość w tym ujęciu to jest pewien zespół umiejętności, tudzież predyspozycji, których można chcieć się nauczyć.

[GAB]: Moim zdaniem w rozmowie o miłości nie może zabraknąć przyjaźni. Nie ukrywam, że jest ona dla mnie formą miłości i to miłości dojrzałej, którą przedkładam nad miłości i miłostki namiętne. Co w tej kwestii ma do  powiedzenia stoik?

[PS]: W stoicyzmie nie ma jakiegoś fundamentalnego rozróżnienia między miłością a przyjaźnią. I jedna i druga jest przede wszystkim formą odniesienia się do drugiego człowieka – i plusy i problemy będą podobne w obu wypadkach. Z tego punktu widzenia różnica między miłością a przyjaźnią staje się dość arbitralna. Dla stoika to jest kwestia kulturowo-pojęciowo-językowa jak którą z nich nazwiemy. To co jest ważne, to jest nasze podejście.

[GAB]: Z mojego studium tego tematu wynika również, że w „czasach Platona” miłość przyjacielska nie stroniła również od aspektu erotycznego. To stało się w późniejszych wiekach i dużą rolę odegrało w tym chrześcijaństwo. Odbierając przyjaźni wymiar również seksualny. Czy stoicy widzą coś niepoprawnego w tym, by przyjaźń obejmowała i tę sferę ludzkiego życia?

[PS]: Nie widzą w tym nic niepoprawnego. Stoicyzm zbudowany jest na szerokim, uczciwym i trzeźwym (trzeźwym w znaczeniu „niechętny iluzjom”, a nie „pozbawiony zmysłu życia”) podejściu do świata. Jednym z kluczowych elementów takiego podejścia jest przyjąć do wiadomości, że okoliczności historyczne i kulturowe się zmieniają, a wraz z nimi zmienia się również definicja i rozumienie seksualności, przyjaźni i tego jak się ma jedno do drugiego. Inaczej było w starożytnej Grecji, a dzisiaj jest inaczej. I nie jest – zdaniem stoików – dobrym rozwiązaniem ani zamykać oczu na to, że to i owo się przez te 2000 lat zmieniło, ani nie jest dobrym rozwiązaniem trwać z kamiennym uporem przy wąskiej i betonowo niezmiennej definicji przyjaźni.

Streszczając: masz prawo dodawać do swych przyjaźni wymiar seksualny. Ale nie masz prawa się dziwić, że ludzie będą na to dwuznacznie patrzeć.

[GAB]: To ciekawe i w tym kontekście zapytam. Czy stoicy stawiają sobie z założenia ograniczenia co do ilości osób, które kochają lub z którymi się przyjaźnią z uwagi na ich stoickie piękno? Rozdzielam je, bo dla części ludzi przyjaźń miłością nie jest. Przy tej okazji prosiłbym Cię również o przedstawienie stoickiego stanowiska względem niemonogamii, a szczególnie wobec jednego z rodzajów konsensualnej niemonogamii – poliamorii. Poliamorii rozumianej jako zaangażowanie w związek miłosny z więcej niż jedną osobą w tym samym czasie, za zgodą i wiedzą wszystkich tworzących dany związek osób. Gdzie aspekt seksualny może, ale nie musi występować.

Czy dostrzegasz tu z punktu widzenia stoicyzmu – nie tylko w odniesieniu do poliamorii, ale miłości, czy przyjaźni – jakieś pozytywy, a może problemy?

[PS]: Nie lubię wyrywać z kontekstu wypowiedzi naszych filozofów, ale jedna rzecz na tyle tutaj pasuje, że wstyd by było o niej nie wspomnieć. Otóż – co ciekawe – Zenon z Kition, czyli Ojciec Założyciel szkoły stoickiej, w swoim traktacie o państwie postulował ponoć (ponoć: bo dzieło nie zachowało się do naszych czasów) uwspólnienie żon. Taką „megapoliamorię”, czy też komunę, w wymiarze seksualnym, jak również co do opieki nad dziećmi i tak dalej.

Niemniej, z mojego punktu widzenia, scil. z punktu widzenia stoicyzmu który ja proponuję, powyższe to tylko taka ciekawostka. Generalna linia problemu – i o to pewnie pytasz – jest następująca: stoicy są na ogół kojarzeni z pewnym konserwatyzmem, zachowawczością, czy wręcz biernością. Stoik, wedle stereotypu, to jest ktoś kto idzie ścieżką konserwatywną, ktoś kto dostosowuje się do obowiązującej normy. Ten stereotyp jest jednak nieprawdziwy: zarówno w „Sztuce życia według stoików”, jak i w następnej mojej książce o stoicyzmie, staram się pokazać, że lista opcji dostępnych stoikowi jest dużo szersza niż to się tradycyjnie przyjmuje. Rewolucjonista, buntownik, czy choćby propagator nowych ról i zachowań społecznych – to drogi dużo szerzej dla stoika otwarte niż to by niektórzy chcieli.

Przekładając to na casus o który pytasz i zakładając roboczo, że dominującym modelem społecznym w Polsce jest monogamia, odpowiedź moja jest taka: stoik nie musi się kurczowo tej monogamii trzymać. Jeśli chce i potrafi inaczej – czemu nie? Nie ma żadnych sztywnych konieczności, które by go (ją) wiązały z kulturą monogamiczną. Ani z żadną inną.

[GAB]: To podejście wydaje mi się bardzo rozsądne, a dodatkowo w zestawieniu z Twoim tekstem „GENDER a stoicyzm” – który znalazłem na fanpage’u „Sztuki życia według stoików” – wyłania mi się z tego bardzo etyczna i światła propozycja filozofii życia dla współczesnych. W Twojej książce „Sztuka życia…” podoba mi się m.in. cenna umiejętność wydobycia uniwersalnych prawd pomocnych w życiu z pewnych określonych i nieaktualnych już kontekstów historycznych. Nie wiem czy zgodzisz się z taką tezą, że stoicyzm jednak nie jest odpowiedni dla mężczyzn, ani dla kobiet, ani poliamorystów, singli, czy osób opisujących się jako monogamiczne, za to jest najodpowiedniejszy dla ludzi? Ludzi wolnych i biorących odpowiedzialność za swoje życie?

[PS]: Zgadzam się.

Przesłanie stoików jest nader postępowe i nader równościowe. Historycznie rzecz biorąc, stoicy byli pierwszymi którzy (w łonie zachodniej cywilizacji) sformułowali i wypisali na swoich sztandarach tę szaloną, liberalną tezę, że „wszyscy ludzie są równi”. Wśród dzisiejszych badaczy ma miejsce wielka debata co do tego czy i w jakim stopniu można uznać starożytnych stoików za protoplastów powszechnych praw człowieka. Odkładając na bok szczegóły, na pewno możemy powiedzieć, że jest dużo argumentów ZA. Powszechność, równość, i swobodny dostęp do filozofii dla każdego – to były dla starożytnych stoików wartości fundamentalnie ważne. Byli oni jednymi z pierwszych, którzy o tym mówili i nie wypada im nie przypisywać zasługi w tym względzie.

Odwołując się do stoickiej kosmologii, moglibyśmy powiedzieć tak: według starożytnych stoików, cały świat przeniknięty był Logosem/Rozumem/Boskim-Ogniem/Niepotrzebne-Skreślić. Ów „boski ogień” obecny jest w każdym bez wyjątku człowieku, i właśnie on przekształcił się w ciągu wieków we „wszyscy ludzie są równi” i „każdy człowiek ma prawo do”.

Stoicyzm nie jest ograniczony do żadnej z płci, ani do żadnego rozumienia płciowości. Stoicka etyka jest uniwersalna: stoikiem może być każdy: i mężczyzna i kobieta i homoseksualista i heteroseksualistka i monogamista i poliamorysta i pan i niewolnik i bogacz i biedak i biały i czarny i żółty i Polak i Rosjanin i Amerykanin i człowiek młody i starzec – każdy! To przesłanie jest jednym z najważniejszych punktów stoicyzmu.

[GAB]: Zmieniając nieco temat – kilka tygodni temu w prasie pojawiły się wzmianki[2], o wynikach badań prof. Izdebskiego m.in. o deklarowanej długości penisów przez zwolenników różnych partii politycznych. Wzbudziło to we mnie rozbawienie, ale i sprowokowało do postawienia kilku pytań z tej sfery, która w moim odczuciu ciągle pozostaje społecznym tabu. Czy nie naruszę nimi powagi stoicyzmu, jeśli zapytam o tę kwestię i inne związane z ludzką seksualnością?

[PS]: Pytaj śmiało! Stoikowi nic co ludzkie nie jest obce.

[GAB]: Osobiście sceptycznie podchodzę do wniosków, jakie może wyciągnąć czytelnik po pobieżnej lekturze tych prasowych „rewelacji” – a mianowicie takich, że preferencje polityczne przekładają się na długość penisa. Żartobliwie – myślę, że to fenomenalnie prosty sposób na regulację wielkości swojej „męskości”. Być może znajdą się i tacy, którzy by zwiększyć długość swego penisa o 10 cm zagłosują na monarchię despotyczną? A już poważnie – to, co jednak wynika z tych badań to to, że osoby deklarujące się jako sympatycy „prawej strony sceny politycznej” mieli skłonność do deklarowania większej długości swoich penisów. Przy tej okazji chciałem poruszyć temat drażliwy dla części mężczyzn, a mianowicie „kompleks małego członka”. Czy też podobne kompleksy dotyczące części pań na przykład niezadowolonych z powodu: „wyglądu waginy”, „małego biustu”, czy „niezgrabnych nóg”. Co jako stoik mógłbyś poradzić ludziom dotkniętym takimi problemami?

[PS]: Istnieją na świecie ciekawe warianty obrony królewsko-indyjskiej, istnieją formy ukształtowania powierzchni komety Czuriumow-Gierasimienko, więc może istnieją też korelacje między długościami penisów, a preferencjami wyborczymi. Ale i w jednym i w drugim i w trzecim wypadku jesteśmy już poza kompetencjami stoika: to już nie jest nasza branża, to już nie jest nasza dziedzina. Owszem, stoik podejmuje wszelkie decyzje etyczne na podstawie możliwie kompletnej, szczegółowej i uczciwej wiedzy na temat świata, ale o tym jak ona jest zdobywana – o tym decydują już nauki i sztuki szczegółowe. Jednym słowem, z tym pytaniem trzeba by się już zwrócić do autorów i interpretatorów tych rewelacji, a nie do mnie.

Jeśli zaś chodzi o kompleksy związane z rozmiarem i kształtem członków, wagin i nóg, to stoicyzm ma do powiedzenia to samo co w przypadku wszystkich innych doskonałości i niedoskonałości cielesnych. Czyli: ani te rzeczy nie zależą od nas, ani nas nie definiują. Dlatego też nie należy mieć kompleksów na ich punkcie. Inaczej mówiąc: stoicy powiedzą, że ten kto ma kompleks na punkcie jakiś cielesnych niedoskonałości (i to niedoskonałości wyglądowo-estetycznych, a nie chorobowo-funkcjonalnych) ten ma po prostu źle ustawione priorytety. I recepta jest prosta: niech priorytety poprawi, a kompleksy znikną. Znikną, bo nie będzie czasu ani ochoty żeby się nimi zajmować.

[GAB]: Wpisując w google słowo „seks” uzyskałem 141 000 000 wyników, słabiej wypadają słowa: „miłość” 42 900 000, „mądrość” 938 000, „stoicyzm” – 61 900 wyników. Oczywiście wymagało by to pogłębionych badań, nie mniej nie pomylę się jednak bardzo jeśli powiem, że seks w życiu ludzi jest niezwykle ważny. Z tej perspektywy intryguje mnie bardzo jakie podejście do seksu prezentuje stoicyzm, czy poświęca mu on jakąś szczególna uwagę, a może go deprecjonuje? 

[PS]: Stoicyzm ani seksu nie deprecjonuje, ani szczególnie nie uwypukla jego znaczenia. Stoicyzm postuluje byśmy do każdej sfery naszego życia przykładali taką wagę, na jaką ona zasługuje i ile jest dla nas warta. Zaprzeczanie, że człowiek jest istotą seksualną, że zdrowe życie seksualne jest jedną z potrzeb człowieka (gdzieś między oddychaniem a czytaniem książek na piramidzie potrzeb Maslowa) byłoby zaprzeczaniem faktom. A zaprzeczanie faktom jest postawą absolutnie niestoicką, bowiem stoicyzm opiera się na uczciwym przyjęciu faktów do wiadomości – faktów o tym jaki jest świat, jakie są okoliczności i jacy jesteśmy my sami.

Stoicyzm – i ta odpowiedź być może cię ucieszy, bo wcześniej nawiązywałeś do chrześcijaństwa – powstał w czasach w których nie było jeszcze religii chrześcijańskiej i nie było jeszcze w sferze cywilizacji zachodniej tak silnej tabuizacji, czy przynajmniej sproblematyzowania ludzkiej seksualności. Tutaj wypowiadam się trochę jako laik, bo nie jestem zawodowym badaczem starożytności, ale czytając teksty antyczne mam wrażenie, że w onych czasach sprawy seksualności były jakby mniej problematyczne, a bardziej naturalnie zrozumiałe. Trzymając się przykładów najbliższych stoikom: cynik Diogenes onanizował się publicznie na ateńskiej agorze, a na wątpliwości zgłaszane przez gapiów odpowiadał, że marzy mu się świat w którym również i głód można by zaspokoić poprzez pocieranie pustego żołądka. Z drugiej strony, jeden z pisarzy greckich na zadane mu w podeszłym wieku pytanie, czy może jeszcze kochać się z kobietą, odpowiedział że bardzo się cieszy że już nie, bo dzięki temu czuje jakby uciekł przed niebezpiecznym i groźnym smokiem.

Tego typu historyczne anegdotki przychodzą mi do głowy gdy pytasz o stoików i seks. Podtekst ich jest taki, że chciałbym jakoś zaspokoić potrzebę pikantności jaką widzę w Twoim pytaniu i szerzej, w momencie gdy takie pytanie pada w naszych warunkach kulturowych. Problem w tym, że stoicy jakiejś światoburczej pikantności tutaj nie widzą: seks nie jest dla nich tabu, o którym nie wolno mówić, nie jest też więc żadną wielką transgresją gdy się o nim mówić zacznie. I tutaj wracamy niejako do Twojego wcześniejszego pytania o poliamorię: nie wiem czy to Cię podbuduje czy rozczaruje, ale w oczach stoika poliamoria nie jest jakąś fundamentalną subwersją. Po prostu, jak to mówiła kiedyś reklama, „różni ludzie, różne potrzeby, różne zestawy Panvitan”. Jedni chcą być w mono związku, inni w poli związku. Stoicyzmowi nic do tego, stoicyzm każdą z tych opcji obejmuje, jest bowiem etyką uniwersalną.

[GAB]: Mówiliśmy o związkach, ale są przecież i single, singielki z wyboru, wreszcie ludzie, którzy na przykład nie chcą być rodzicami. Jak na takie osoby patrzy stoicyzm? Słucham Piotrze tego co mówisz i zastanawiam się –  czyżby zatem tematy szeroko rozumianej miłości i tego co wokół miłości nie tworzyły stoikowi żadnych problemów, jeśli patrzy na nie właśnie ze swojej „stoickiej perspektywy”?

[PS]: Jeśli chodzi o sprawy rodzicielstwa, to przesłanie stoików jest takie jak w przypadku seksu: jedni chcą mieć dzieci, inni nie, stoikom nic do tego, a każdą z tych dróg można realizować po stoicku. (Nawiasem mówiąc, odsyłam tutaj do swojego wywiadu na blogu parentingowym Boskiej Matki: http://boskamatka.wordpress.com/2014/05/09/stoicy-‒-rodzicom/). Natomiast jeśli chodzi ogólnie o problemy związane z miłością, to uważam, że temat miłości (ale też przyjaźni, koleżeństwa, współudziału w życiu społecznym czy politycznym – najogólniej mówiąc, chodzi o wszelkie odniesienia się do drugiego człowieka) jest w stoicyzmie problemem. Tutaj muszę trochę postąpić jak adwokat diabła i gwoli uczciwości odsłonić tę cześć stoicyzmu, w której widzę pewne problemy, więcej, problemy nieredukowalne, to znaczy takie o których uważam (na podstawie mojego dotychczasowego badania i zastanawiania się nad stoicyzmem), że są one fundamentalne, nie dające się przeskoczyć, nie dające się spójnie zamazać żadną retoryką.

Problem ten jest taki: jądrem stoicyzmu jest zasada definiowania naszego stosunku do świata wyłącznie poprzez rzeczy od nas zależne. To rzecz ogólnie znana i szczegółowo przeze mnie omawiana w 3 i 4 rozdziale „Sztuki życia…” : ze wszystkich rzeczy na świecie niektóre od nas zależą, a niektóre od nas nie zależą. Co do tych niezależnych: powinniśmy być obojętni, nie uznawać ich ani za dobre ani za złe, nie patrzeć na świat przez ich pryzmat. Nasze cele i wartości powinniśmy definiować wyłącznie za pośrednictwem rzeczy, które od nas zależą. I zaznaczyć trzeba jeszcze (to jest potencjalnie nieintuicyjny punkt tej skądinąd zdroworozsądkowej doktryny), że dla stoików granica między rzeczami zależnymi a niezależnymi jest przesunięta bardzo daleko: tylko i wyłącznie to co od nas zależy w 100% nazywają oni rzeczami zależnymi. Stąd też, ten zbiór jest dość wąski: rzeczy i sprawy zewnętrzne są wszystkie od nas niezależne, a jedynie nasz stosunek do rzeczy i spraw, jedynie nasze oceny i osądy, jedynie nasze wartościowania, nasze upodobania i ukierunkowania naszej woli – jedyne one zależą od nas. Tak w skrócie.

I sęk oczywiście w tym, że drugi człowiek (tak kochanek/kochanka, jak przyjaciel/przyjaciółka, czy współobywatel/współobywatelka) jest zawsze kimś od nas – według tej definicji – niezależnym. I zastosowanie tutaj nauki stoików daje niepokojący efekt: wychodzi na to, że powinniśmy być na innych ludzi obojętni, że nie powinniśmy naszych życiowych celów i projektów definiować w żaden sposób z innymi ludźmi związany. I to jest oczywiście niepokojące, bo odludkowe,oschłe, obojętne. Tutaj jest zarówno „wewnętrzny”, teoretyczny problem w samym stoicyzmie (bo najkrócej mówiąc, powyższe zastosowanie nauki o rzeczach zależnych i niezależnych kłóci się ze skądinąd również u stoików obecnym wezwaniem do zaangażowania społecznego i politycznego), jak i „zewnętrzny”, w tym sensie, że to się kłóci z naszymi wyobrażeniami o szczerej, prawdziwej i uczciwej przyjaźni, czy miłości. Jest kilka potencjalnych dróg wyjścia z tego impasu, ale żadna nie jest do końca przekonująca i jest to już temat na inną rozmowę.

[GKA] Myślę, że dokonywanie wyborów, dylematy są częścią zarówno naszej wolności, jak i naszego życia. Czy mógłbyś zakończyć naszą rozmowę jedną ze stoickich myśli, która dla Ciebie Piotrze,  okazała się w jakiś sposób przełomową w życiu?

[PS] Żyjemy wyobrażeniami. Nie rzeczami, sprawami i zdarzeniami – ale naszymi wyobrażeniami o nich. Ten pozorny banał ma w sobie niesamowitą moc.

[1]„…miłość jest sztuką, tak samo jak sztuką jest życie; jeżeli chcemy nauczyć się kochać, musimy postępować w sposób identyczny, jak wówczas, gdy chcemy nauczyć się jakiejkolwiek innej sztuki…” [Erich Fromm, O sztuce miłości, Dom Wydawniczy Rebis, Warszawa 2006]

[2]„Kto ma najdłuższe PENISY? Ci, którzy głosują na PiS!”, Super Express, 6 listopad 2014,

Autor: Grzegorz Andrzejczyk-Bruno, 19-11-2014

O autorze wpisu:

Terapeuta TSR (Terapii Skoncentrowanej na Rozwiązaniach). W wolnych chwilach: poeta, publicysta, badacz relacji międzyludzkich. Miłośnik: filozofii, bioetyki i psychologii.

  1. Stoickie rozumienie uczuć jest przestarzałe bo zaklada skrajny woluntaryzm. Schopenhauer dowodził że nie da się chcieć czegoś co się chce ani czegoś czego się nie chce. Milość to chyba to uczucie które szczególnie słabo podlega naszej woli. Dziwię się zawsze, że ktoś może myśleć dziś tomizmem czy stoicyzmem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *