Polowanie, czyli stylistyczne metamorfozy

 

 

Mieliśmy bardzo dobry koncert Kwartetu Lutosławskiego (NFM, 12 października 2017), a ja właśnie odczułem, że chyba odkryłem klucz do zaprezentowanego programu, bardzo misterny i nie wyrażony werbalnie przez twórców tego wydarzenia. W sumie to dobrze – niech muzyka mówi za siebie samą, na co jej słowa?

 

Koncert zaczął się od Kwartetu smyczkowego d-moll nr 1 Stanisława Moniuszki. Jest to utwór młodzieńczy (1839), zadedykowany Elsnerowi. Moniuszko pisał go w trakcie studiów w Berlinie i być może dlatego był rozdarty pomiędzy dwoma żywiołami – z jednej strony słowiańską szkołą traktowania kwartetu jako okazji do wyrażenia uczuć i charakterystycznych melodii, z drugiej zaś w kwartecie pojawia się „niemieckość”, czyli chęć ukazania formalnej biegłości w wymiarze abstrakcyjnym, a nawet naukowo – eksperymentatorskim. Kwartet ten 8 lutego 2017 roku wykonali w NFM również soliści Wrocławskiej Orkiestry Barokowej, w ich wypadku na instrumentach dawnych. W wykonaniu solistów WOB silnie słyszalne były pewne pułapki, na jakie natknął się Moniuszko tworząc to dzieło – pewne rozdarcie płaszczyzny emocjonalnej utworu i części, w których instrumenty co jakiś czas mechanicznie powtarzają ten sam materiał jak echo. W wykonaniu Kwartetu Lutosławskiego te wpadki kompozytora zniknęły. Zespół mistrzowsko realizujący dzieła muzyki współczesnej naprawił pewne błędy Moniuszki, narzucił jego dziełu znacznie większą spójność. Podobało mi się to, miało to też znaczenie dla wyrafinowanego programu tego koncertu, którego sednem – moim zdaniem – były stylistyczne metamorfozy. U Moniuszki mieliśmy pierwszą metamorfozę – zlanie się w jedno dzieło melodycznej, operowej wyobraźni twórcy z konstruktywistycznym wymogiem niemiecko – austriackiej szkoły kwartetowej.  Jak zwykle pięknie i porywająco brzmiała ostatnia część utworu, pokazująca „zabawę na wsi” i stanowiąca swego rodzaju fantazję na polskie tematy ludowe.

 

Drugi utwór koncertu został zapowiedziany przez prymiariusza Kwartetu Lutosławskiego jako „dzieło jednego z najciekawszych współczesnych kompozytorów”. Tu wypada mi przedstawić muzyków, jeśli ktoś ich jeszcze nie zna (a powinien, bo to jeden z najlepszych polskich kwartetów). Lutosławski Quartet gra obecnie w składzie: Bartosz Woroch – I skrzypce, Marcin Markowicz – II skrzypce, Artur Rozmysłowicz – altówka i Maciej Młodawski – wiolonczela.

 

Lutosławski Quartet, for. Łukasz Rajchert

 

Jednym z ulubionych kompozytorów współczesnych muzyków Kwartetu Lutosławskiego okazał się być niemiecki artysta Jörg Widmann, urodzony w roku 1973. Mimo stosunkowo młodego jak na kompozytora wieku, istnieje już bardzo wiele płyt z muzyką Jörga Widmanna, wydawanych przez takie firmy jak Orfeo, Neos, MDG, ECM i Wergo. Wergo swoją drogą zasłużone jest nie tylko dla muzyki współczesnej, ale też dokonało kilku bezcennych i najdoskonalszych dźwiękowo nagrań klasycznej muzyki indyjskiej, mistrzów o wybitnym znaczeniu dla tej muzyki, o których zapomniała indyjska fonografia. ECM to z kolei firma odważna, też działająca między jazzem, muzyką pozaeuropejską i współczesną oraz dawną muzyką klasyczną. Jest to jednakże firma bardzo popularna, więc muzyka Jörga Widmanna jest dzięki niej znacznie łatwiej dostępna niż dzieła wielu innych współczesnych kompozytorów.

 

Jörg Widmann (w środku), na okładce płyty Ondine

 

Dzieło Jörga Widmanna należy do większego cyklu i jest w całości oparte na materiale pieśni myśliwskiej zaczerpniętej z finału Papillons op. 2 Schumanna. Jest to III Kwartet smyczkowy „Jagdquartett”, czyli Polowanie. Dzieło zaczyna się i kończy machaniem smyczkami niczym biczami, zawiera też trochę okrzyków. Ma w sobie warstwę teatralną – piękna melodia Schumanna ulega w nim silnemu rozkładowi, zaś finałem jest… upolowanie wiolonczelisty. Nie warstwa teatralna, czy machanie smyczkami (czego w zasadzie nie słychać) stanowią o pięknie utworu Jörga Widmanna. Stanowi on przede wszystkim wspaniałą, rewelacyjną metamorfozę tematu Schumanna. Ta metamorfoza ani na chwilę nie traci pędu, nie staje się nudna, nie waha się też przed użyciem śmiałych i niekonwencjonalnych technik wydobycia dźwięku z instrumentów smyczkowych. Kwartet Lutosławskiego wykonał ten trudny i wartościowy utwór doskonale. Zaś warstwa teatralna utworu paradoksalnie broniła go przez „światem zdarzeń dźwiękowych”, będącym zmorom muzyki współczesnej. Otóż czasem najbardziej wyrafinowane kompozycje sprowadzają się do niezamierzonej ilustracyjności – kompozytor myślał abstrakcyjnie, my tym czasem słyszymy, że coś sapie, otwiera drzwi, chodzi po skrzypiącym strychu. Bywa niestety tak, że śmiały język dźwiękowy niejednego współczesnego kompozytora sprowadza się w percepcji słuchającego do ścieżki dźwiękowej z niskobudżetowego horroru lub filmu erotycznego.  Jörg Widmann uniknął tej pułapki odwołując się do rozpoznawalnego tematu i – paradoksalnie – poprzez narzucenie własnej narracji (polowanie na wiolonczelistę), która była tak prosta, że nie odrywała od muzyki. We mnie natomiast pozostało wrażenie wspaniałej dźwiękowej metamorfozy, kojarzącej się z muzykę Berio i jego odczytywaniem Schuberta.

 

Ostatni utwór też był kunsztowną metamorfozą. Wysłuchaliśmy Au-delà d’une absence op. 89 Krzysztofa Meyera (*1943). Tym utworem kompozytor złożył hołd Szostakowiczowi, starając się dopisać kolejny kwartet do kolekcji arcydzieł radzieckiego mistrza. Tu muszę zaznaczyć, że naśladowanie Szostakowicza wymaga ogromnej odwagi od kompozytora współczesnego. Po pierwsze Szostakowicz był geniuszem, po drugie – nie do końca ze swej winy – posługiwał się językiem, który muzyczna awangarda już 60 lat temu obwołała przestarzałym i w jakimś sensie bezpłodnym. Teraz, choć muzyczna awangarda jest w odwrocie na rzecz neopostneoromatyzmu i postminimalizmu, to jednak Szostakowicz nadal trwa stylistycznie gdzieś z boku tej nowej muzycznej kontrrewolucji. Cóż jednak – wszyscy miłośnicy muzyki współczesnej wiedzą, że Meyer jest od dekad urzeczony twórczością Szostakowicza, zaś do tego dzieła posiadał nawet jego osobiste wskazówki polegające na planach Szostakowicza na nowy kwartet.

 

Kwartet Meyera był na tym koncercie kolejną, niezwykłą metamorfozą. Przez 70% utworu można by od biedy przypisać go Szostakowiczowi, choć wsłuchując się dalej lub głębiej słyszałem drobne, ale bardzo istotne różnice. Inna metryka, inne łączenie linearne przebiegów dźwiękowych, inny nastrój, choć też elegijno – nostaligiczny. W końcowej partii dzieła z tej rekonstrukcji Szostakowicza wychodzi zupełnie czysty Mayer i wtedy też pewne przypuszczenia tkwiące w percepcji już od początku, znajdują potwierdzenie. Wyjaśniona zostaje odmienność. Ten bardzo ciekawy i wyrafinowany utwór znalazł w Kwartecie Lutosławskiego godnych siebie wykonawców.

O autorze wpisu:

Studiował historię sztuki. Jest poetą i muzykiem. Odbył dwie wielkie podróże do Indii, gdzie badał kulturę, również pod kątem ateizmu, oraz indyjską muzykę klasyczną. Te badania zaowocowały między innymi wykładami na Uniwersytecie Wrocławskim z historii klasycznej muzyki indyjskiej, a także licznymi publikacjami i wystąpieniami. . Jacek Tabisz współpracował z reżyserem Zbigniewem Rybczyńskim przy tworzeniu scenariusza jego nowego filmu. Od grudnia 2011 roku był prezesem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, wybranym na trzecią kadencję w latach 2016 - 2018 Jego liczne teksty dostępne są także na portalach Racjonalista.tv, natemat.pl, liberte.pl, Racjonalista.pl i Hanuman.pl. Organizator i uczestnik wielu festiwali i konferencji na tematy świeckości, kultury i sztuki. W 2014 laureat Kryształowego Świecznika publiczności, nagrody wicemarszałek sejmu, Wandy Nowickiej za działania na rzecz świeckiego państwa. W tym samym roku kandydował z list Europa+ Twój Ruch do parlamentu europejskiego. Na videoblogu na kanale YouTube, wzorem anglosaskim, prowadzi pogadanki na temat ateizmu. Twórcze połączenie nauki ze sztuką, promowanie racjonalnego zachwytu nad światem i istnieniem są głównymi celami jego działalności. Jacek Tabisz jest współtwórcą i redaktorem naczelnym Racjonalista.tv. Adres mailowy: jacek.tabisz@psr.org.pl

One Reply to “Polowanie, czyli stylistyczne metamorfozy”

  1. "Zmorą".

    .

    Jest chyba coś niezdrowego, chorobliwego w tej długoletniej imitującej fascynacji Meyera Szostakowiczem…Tak czy inaczej za wierność zapłaci on kiedyś całkowitym zapomnieniem. Nawiasem mówiąc muzykę "szostakowiczowską" z polskich kompozytorów komponował także M. Weinberg. Imitatorem Sz. jest również (mniej wiecej od trzech dekad) K. Penderecki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *