Rozdział 53. Zapewnienia Gauri okazały się dość płonne

Rozdział 53

 

 

  Zapewnienia Gauri okazały się dość płonne. Dziewczyna przemierzała cały Dom Rozbitków i znajdowała wielu zwolenników dla swojej kontrrewolucji. Niestety, istniała w tym niepisana zasada asymetrii. Im bardziej ktoś był zaangażowany, tym mniej posiadał możliwości i zdolności do rzeczywistego działania.

–   Jestem z tobą, dzielna Gauri! – zawołał do niej ze swego łoża boleści insektoid, którego częściowo rozerwało ciśnienie jednego z pejzaży. Nieszczęśnik był całkowicie sparaliżowany.

–    Twoja postawa dodaje wszystkim ducha – twarz Gauri wykrzywiła się w dyplomatycznym uśmiechu.

–    Gdzie teraz pojedziemy, Pani – spytał tymczasem jeden z jej programów – asystentów.

–    Kiedy ostatnio byliśmy w […]? – Gauri spoglądała niecierpliwie na kotłujące się przed nią tornado jednego z pejzaży.

–    O, już miesiąc temu – asystent miał dobrą pamięć.

–   Jedźmy zatem – odparła bez szczególnego entuzjazmu Gauri. – Będę musiała go wyłączyć – pomyślała. Jest mało pomocny. 

   Pejzaże Domu Pogranicza stały się swego rodzaju groźną poezją. Strzępy skał wynurzały się z kikutów spalonych drzew i innych organizmów w stronę połatanego nieba. Co jakiś czas ich samochód mijał grobowce rasy szympansoidów, która szczególnie dbała o zmarłych i miała zwyczaj chować zmarłych tam, gdzie zginęli. Ponure obeliski zapewniały Gauri o tym, że nie wszyscy szympansoidzi należeli do elit rewolucji, mających dostęp do dobrych kombinezonów i bezpiecznych schronień.

 

– Zatrzymaj się! – rzekła Gauri. Wysiadła. Przygarbiona, nabita kolcami sylwetka w archaicznym skafandrze wędrowała przed siebie powolnym krokiem. Jeżoid trochę kulał, mimo dużej odporności tej rasy musiał paść ofiarą szczególnie agresywnego pejzażu. – Co masz na składzie? – spytała Gauri, zaś Jeżoid zerwał zamaszystym ruchem plandekę ze skleconego na jakimś złomowisku wózka i wyraźniej pewny siebie spojrzał zapraszająco na potencjalną klientkę.

– Jestem najlepszym kupcem na północ od (czasami) rzeki Yrhh i na południe od widniejących czasem po staremu wzgórz Tybrus.

–  No to twój biznes sięga całkiem daleko – stwierdziła niemal bez ironii Gauri.

–  Powiedz mi raczej, czego szukasz? – zapytał niezrażony kupiec, poprawiając dyskretnie odpadającą łatę na starodawnym skafandrze. Gauri przyjrzała się temu krytycznie.

–   Pozory mylą, pozory mylą – głos Kupca stał się bardziej emocjonalny. – Udało mi się sklecić i sprzedać znacznie lepsze skafandry. Jak wiesz należę do dość odpornego ludu, ale też stawiającego handel ponad wygodą.

–   Jasne, jasne – mruknęła nieprzekonana Gauri. – Masz może ogniwa elektryczne? – po czym nie czekając na odpowiedź zaczęła kierować się z powrotem do pojazdu. Nagle zamarła.

–   Jakiego typu? – spytał Kupiec. Gauri niemal pobiegła w jego kierunku, po chwili jednak wyhamowała i z trudem spróbowała nadać swej twarzy obojętny wyraz. Zbytnie zaangażowanie jednej ze stron nie sprzyjało bowiem transakcjom.

–   Ale przecież on na pewno nie wie, jakie wyrażam emocje – pomyślała dziewczyna i zaśmiała się z siebie.

–    Nie dziwi mnie taka zmiana zdania i ta radość, która z ciebie wypływa – rozwiał jej złudzenia Kupiec. – Nie trzeba być orłem, żeby wiedzieć, że ogniwa schodzą z rynku jak świeże placki Mmmm. A w bunkrach płacą za nie wszystkim co mają…

–     Musiałam nieco rozregulować mój translator próbami wyłączania go przy różnych rozmowach – pomyślała Gauri. – Dlatego nie miał problemu z orłem, a miał ze „świeżymi bułeczkami”. – Placki „Mmmm” nie istniały i były doraźną próbą załatania dziury znaczeniowej przez urządzenie. 

–     Mało kto umie zastosować ogniwa – stwierdziła Gauri siląc się na obojętność. – Owszem, widziałam dwa albo trzy bunkry, które ktoś tym napędzał. Ale poza tym to zwykłe, zupełnie niepotrzebne bibeloty.

–   Bibeloty… – powtórzył ironicznie Kupiec.

–   Ale ja jestem uczciwą klientką – zmieniła temat Gauri i otworzyła bagażnik, gdzie trzymała trochę noży, łopat i materacy reanimacyjnych.

–    Rzeczywiście, coś tam masz – Kupiec patrzył ciekawie na doraźny składzik Gauri. – Ale to za mało.

–   Za mało? – zdziwiła się dziewczyna. Kupiec nie powiedział nic, tylko zdjął z wózka dwie wierzchnie warstwy szmat. Pod nimi błyszczały w równych rzędach ogniwa, lśniące kusząco od nieużywania.

–   No, no – gwizdnęła z uznaniem Gauri. – Skąd tyle tego masz?

–   Najpierw zapłać, a później może będziemy rozmawiać – stwierdził obojętnie Kupiec.

–   No to może tak – Gauri wyjęła zza pasa jeden z wyszabrowanych dawniej laserów. Oczy Kupca zabłysły pożądliwie. – Prócz tego podepniemy twój wózek i podrzucę cię kawałek. Będzie okazja pogadać.

–   Zgoda – rzekł Kupiec. – Wezmę do tego jeszcze łopatę. Jadę do Xunn.

–   To kawałek – pokiwała głową Gauri chwytając za wózek. – Ale niech ci będzie, nadłożę drogi.

   Ich pojazd ruszył. W samą porę schronili się w jego przytulnym wnętrzu, gdyż pejzaż zesrożał, zaś pryskające balony kaktusów świadczyły o niezwykle rzadkiej atmosferze tego pejzażu. Zmieniła się nawet grawitacja, gdyż na wertepach samochód Gauri podskakiwał o kilka metrów w powietrze, po czym opadał wyjątkowo wolno.

–  Jak w takich warunkach mogło powstać gdzieś życie? – dziewczyna mruknęła gniewnie pod nosem, na próżno dodając gazu, gdy koła wolno i leniwie opadały w dół.

–   Eeee… Nikt w tym nie mieszkał – westchnął Kupiec. – Kapitan reakcjonista ustawił złośliwie te pułapki.

–     Kapitan reakcjonista… – powtórzyła ze śmiechem Gauri, zdumiona tym, jak szybko rewolucyjna terminologia zawładnęła myślami zwykłego handlarza i jej translatorem.

   Mijali wolno rozległy kopiec, a może nawet górę, będącą chyba częścią wbitej w ziemię niczym pocisk dawnej planetoidy. Kratery widniejące na jej brzegach wyglądały niezwykle z perspektywy podskakującego w górę na wybojach pojazdu.

–   Kosmos! Czuję się prawie tak, jakbym już się stąd wyrwała – rzekła Gauri.

–   Akurat ta planetoida jest niezależna od wymysłów Kapitana – objaśnił Kupiec. – Wiele pokoleń temu uderzyła w stację i tak już została.

–   Skoro chcecie tworzyć tu republikę rad, siedząc tu po wsze czasy, powinniście się nią zatem zainteresować – Gauri oderwała wzrok od kosmicznego ostańca i spojrzała przed siebie. – To ostaniec z metali ciężkich, piękna łza supernowej. Macie w niej uran, złoto, platynę. Same skarby.

–   Ja tam nie jestem partyjny – stwierdził obojętnie Kupiec. – Niech sami się tym bawią. Gdyby jeszcze z tego można było jakiś skafander złatać, albo choćby dom ogrzać…

–   To drugie można z tego mieć – zauważyła dziewczyna.

–   Znam miejsce, gdzie łatwiej można zdobyć uran – rzekł z dumą Kupiec.

–   No właśnie – uśmiechnęła się Gauri. – Mieliśmy pogadać.

   Pejzaż za oknami pojazdu znów się zmienił. Bąble wokół pojazdu i nagłe spowolnienie jego biegu oznajmiło im, że są w jakiejś cieczy. Półprzezroczyste, wielkie wije podniosły się nagle z dna, i opalizując tęczami barw zaczęły pływać nad ich głowami. Wyglądało to całkiem nieźle, ale cieszyli się z tego, że są w pojeździe.

–   Jeśli ci powiem, przejmiesz mój interes – Kupiec wyraźnie się wahał.

–   Jak zapewne się domyślasz, chcę stąd wyjechać, ruszyć w moją stronę – uspokoiła go Gauri. – Jestem ostatnią osobą, która chciałaby tworzyć kwitnący biznes w Domu Pogranicza. Liczę na to, że trafiłeś gdzieś pod powierzchnię.

–   Ale po co ci taka wiedza, skoro nie chcesz parać się handlem? – zdziwił się jej rozmówca. Jego postać w tęczowym świetle wijów wyglądała niemal po królewsku.

–   Gdy dostanę się do trzewi stacji, zacznę szukać jakiegoś statku, którym można stąd odlecieć. Jeśli mi się nie uda, będę starała się zlokalizować areszt Kapitana.

–   I uwolnisz go?

–   Zapewne guzik mi powie, jeśli tego nie zrobię. Słuchaj – Gauri spojrzała wymownie na swojego pasażera. – nic nie obchodzą mnie wasze wojenki. Szukam jedynie sposobu, aby udać się w dalszą drogę.

–    W sumie możesz go uwolnić – westchnął Kupiec obserwując pierzaste mgły nowego pejzażu. Wielkie, podobne do mózgów balony wypływały spod ziemi i wzlatywały pionowo w górę, niknąc w sztucznych przestworzach nieba. – Dość już mam tej pejzażowej ruletki, a i interesom średnio to sprzyja.

–   To znaczy, że znalazłeś wejście pod powierzchnię? – ożywiła się Gauri.

–   Tak i wydaje mi się, że nawet widziałem wśród sal i korytarzy mały port kosmiczny z kilkoma wrakami. Może któryś z nich jeszcze zipie?

–    Daj mi namiary – zażądała dziewczyna. – Chyba, że chcesz rozwinąć swój biznes i opuścić ten grajdół. Wtedy pójdziemy razem.

–    Pójdziemy razem – stwierdził nad wyraz szybko i prosto Kupiec.

 

   Trasa prowadząca do Włazu (Gauri nauczyła się w prosty sposób nazywać rozmaite miejsca) okazała się nad wyraz długa. Skierowali się na obszary pustynne, słabo zamieszkane. Gauri miała wręcz wrażenie, że spod warstw pejzaży dostrzega metaliczne przebłyski pierwotnego gruntu, czyli metalowego poszycia stacji.

–  Nigdy tu nie byłam – stwierdziła ze zdziwieniem.

–  I ja tu bywam nieczęsto – stwierdził Kupiec. – To naturalne, że ciągną nas miejsca zamieszkane przez ludzi. Mnie do handlu z nimi, ciebie do podstępnej agitacji.

–   To ty wiesz, że podstępnie agituję? – zaśmiała się Gauri. – Skąd?

–    Krąży o tobie wiele plotek – Kupiec wsparł się mocniej w siedzisku pojazdu. – Jedne pozytywne, inne niezbyt przychylne. Ja zawsze doceniałem twoją działalność.

–   Dlaczego?

–   Na spotkania z tobą potrzebny jest niektórym prowiant, innym pożyczone skafandry, czasem nawet pośredniczyłem w tworzeniu ulotek – Kupiec pochylił się ku przedniej szybie i zmrużył swoje ciemne jak węgiel ślepia – Uważaj! – zakrzyknął.

–   Radzimy sobie przecież z tornadem pejzaży – zdziwiła się Gauri, choć na wszelki wypadek rzeczywiście zwolniła.

–    Ten głęboki wąwóz jest elementem rzeczywistej struktury – wyjaśnił Kupiec.

–    Stacja musiała otrzymać tu spore uderzenie – przyznała mu rację Gauri, obserwując ściany głębokiego na parę kilometrów wąwozu. Mimo, że pejzaże starały się za wszelką cenę dopasować do realnej topografii, widać było, że niektóre skosy urwisk nie są dziełem natury. Ten dysonans był niemal uroczy. Gauri zaczęła układać w myślach wiersz i po raz tysięczny zorientowała się, że jej poetyckość czeka cierpliwie na kontakt w jednym z jej spojrzeń, z którymi obecnie nie miała żadnego kontaktu. Przypomniała sobie wszelkie wątpliwości a propos Słonecznego wyrażane przez Kapitana i zastrzeżenia stawiane Kapitanowi przez rewolucjonistów. Nie krępując się przy nieludzkim pasażerze zmarszczyła gniewnie czoło i fuknęła jak wściekły kot. Jej do tej pory niepowstrzymany, kosmiczny rozwój stał się teraz rodzajem pułapki. Nie mogła tworzyć poezji, a było to dla niej ważne. To wokół wierszy jej naukowy zapał kłębił się niczym smok wokół jabłek Hesperyd. Teraz nie miał się gdzie kłębić i z poświęceniem godnym lepszej sprawy szukał zwykłego włazu.

–   Co cię przywiodło w takie odludzia? – zapytała Kupca po dłuższej chwili zamyślenia.

–   Kultura Rozbitków nie jest zbyt wylewna, a ich potrzeby niewielkie – rzekł jej pasażer. – Długo szukałem przedmiotów, dla których komuś chciałoby się wyjść na zewnątrz swojego małego domku z ogródkiem i coś dać w zamian. Zastanawiałem się też, co jest mi w zamian potrzebne.

–   Mówisz, że w Domu Podróży nie ma wielu kupców? – zdziwiła się Gauri.

–   To śmieszne, że jeszcze tego nie zauważyłaś – uśmiechnął się Kupiec. – Choć może nie. Jesteś tu od niedawna, zaś Dom Podróży znasz w stanie rewolucyjnego wzmożenia i narastającej awarii systemów. Zanim to wszystko nastąpiło, każdy miał automatycznie dostępne jedzenie i dach nad głową. Były też rozrywki, głównie z archiwów wraków, lecz one stawały się coraz mniej zrozumiałe dla naszych kolejnych pokoleń. Wieli temu grupka przyjaciół uznała, że wymiana różnych przedmiotów, rzadkich i cennych, może być pobudzająca dla naszej, zastygłej w skrajnym marazmie społeczności. Ja jestem potomkiem jednego z nich. Poza mną jest na całej stacji może kilkunastu kupców z prawdziwego zdarzenia.

–   Z prawdziwego zdarzenia? – zdziwiła się dziewczyna.

–   Może masz rację, że to niesprawiedliwe określenie – zgodził się z nią Kupiec. – Teraz, w dobie obecnego kryzysu, kupiectwem zajęły się setki, jeśli nie tysiące osób.

–   Konkurencja – pokiwała głową Ziemianka. – Musisz być podirytowany.

–   Nie, wręcz przeciwnie, cieszę się – Kupiec spojrzał na Gauri z wyrzutem. – Sam uczyłem moich sąsiadów sztuki wymiany, aby łatwiej było im przetrwać to, co się teraz dzieje.

–   W takim razie aresztowanie Kapitana przyniosło ci uczniów – zauważyła Gauri.

–   Jak i dała skrzydła idei tego, że handel pozwala ludziom ruszyć dalej, przełamać swoją rutynę i zastałość.

–   To dlatego chcesz ze mną opuścić stację – rzekła Gauri. – Jesteś ciekawy świata. Dlaczego jednak nie zgłosiłeś się do pierwszej wyprawy zapowiedzianej przez Kapitana?

–  Jak to dlaczego – zaśmiał się jej pasażer. – Wiedziałem już co się święci. Kupiectwo to także dostęp do informacji.

–   Mogłeś uprzedzić Kapitana i jednak ruszyć w kosmos – zauważyła dziewczyna szerokim łukiem omijając skalny strzęp wznoszący się gniewnym sztyletem w sztuczne niebo tropikalnego pejzażu.

–   Ja też mu nie ufam. Wcale nie mam pewności, czy nie chciał się dać aresztować specjalnie, aby później badać pozostałości tego chaosu, o ile coś w ogóle zostanie.

–   Zawsze coś zostaje – pocieszyła go Gauri. Sama jednak wpadła w głębokie wąwozy własnych myśli. Obecna sytuacja była zadziwiająco prosta, jakby ktoś celowo dopasował ją do mentalności Ziemianina. Czy wszyscy Rozbitkowie byli istotami wyrosłymi z czterowymiarowej, dwuwartościowej ewolucji materialnej trzeciego rzędu. No, może czwartego?

–   Czy wszyscy tutaj uważają, że jest tylko jeden wymiar czasowy i trzy przestrzenne.

–   Nikt tak nie uważa. Za kogo ty nas masz? Jakichś totalnych dzikusów?

–    Źle się wyraziłam – głos Gauri zabrzmiał przepraszająco. – Czy wszystkie rasy Domu Pogranicza wyszły z trzech wymiarów i jednego czasu, czy wszystkie były materialnymi istotami biologicznymi wyrosłymi z ewolucji pierwszego rzędu?

–   Nie – rzekł Kupiec. –  Bardziej dla nas egzotyczne emanacje Natury albo odleciały stąd po jakimś czasie, albo wymarły, albo przebywają w jakichś bliżej mi nieznanych labiryntach stacji. Mój dziadek miał przyjaciela będącego sztuczną inteligencją, robotem. Gdy już byli starzy, to znaczy, przynajmniej gdy dziadek był stary, Ghrui uznał, że chce zająć się wrakowiskiem. Zamieszkał tam, a kilka lat później dziadek już go tam nie odnalazł. Opowiadał jednak, że ktoś wyzbierał wiele ton materiałów z wrakowiska. Nie wyglądało to na chęć naprawy statku kosmicznego. Może Ghrui gdzieś tam jest – Kupiec rozejrzał się wokół siebie wymownie i jednocześnie bezradnie.

–   Cholera – pomyślała Gauri. – To wszystko jednak może być tylko wirtualnym konstruktem i za chwilę (która tu może być wiekami) zbudzę się w moim sarkofagu w Dzielnicy Piramid. Słoneczny i Wadż będą zachwyceni moją naiwnością. Co mam zrobić, aby wyjść z tej pułapki, niezależnie od tego, czy jest wirtualna czy realna? Czy mam rzeczywiście naprawić jakiś wrak i wylecieć w kosmos, czy też wystarczy skoczyć trzy razy na jednej nodze i wypowiedzieć hasło – klucz?

   Pewna prostota tego świata, rozbitków, Okularnika, Kupca i Kapitana wydawała się Gauri wręcz wyzywająca. Ziemianka czuła się zupełnie bezbronna wobec tego minimalizmu. Krążące po jej głowie plany irytowały ją ich koniecznym w tej sytuacji prymitywizmem. Nawet żywielowy świat Kubery wydawał jej się przy rzeczywistości Domu Pogranicza dżunglą pełną warstw i znaczeń, zaskakująco i intrygującą, mimo swego agonalnego stanu.

–   Myślę, że wiem, o czym myślisz – przerwał jej myślom Kupiec.

–   Myślę, że wiem, dlaczego wiesz – odparła Gauri wyzywająco.

–    Drażni cię prostota tej społeczności – kontynuował niezrażony Kupiec. – Ponoć niemal wszyscy nowo przybyli tak mają. Mówię „ponoć” bo już od dawna nikt nowy tu nie przybył. Żadna nowa, w pełni świadoma istota. Chyba już cały kosmos nauczył się nadawać swoim statkom kosmicznym adekwatne do jego bezmiaru prędkości.

–   Nie, nie nauczył się – pokręciła głową Gauri. – Pochodzę z planety, gdzie ledwo ledwo udało się osiągnąć Księżyc odległy o 300 tysięcy kilometrów.

–   Tak blisko? – zdziwił się Kupiec. – Czytałem gdzieś o księżycach, to blisko. Skoro pochodzisz z tak prymitywnej cywilizacji, to co tu robisz Gauri?

–   Można by rzec, że wystukałam wezwanie o pomoc – zaśmiała się dziewczyna, gdyż chętnie wystukała by teraz to wezwanie ponownie.

–   A, czyli jesteś Oświeconą – rzekł Kupiec a w jego głosie pojawił się szacunek.

–   Oświeconą?

–   Czytałem legendy o półzwierzęcych bytach, którym ewolucja naturalna dała przypadkowo tyle ciekawości świata, że wyszły poza swoje atawistyczne ramy i stanęły wśród nas. W legendach pojawiają się one nawet w takich światach, gdzie nie ma jeszcze żadnej techniki, nawet takiej, która potrafi przebyć te ogroooomniaste 300 tysięcy kilometrów.

   Zaśmiali się. Myśl o cywilizacji, która przebyła ten milimetrowy dystans i spoczęła dumnie na laurach była czymś skrajnie groteskowym. Gauri z trudem mogła uwierzyć, że to stało się naprawdę i że sama pochodzi z takiego miejsca.

–  Te 300 tysięcy kilometrów dotyczy samych Ziemian, ich osobistej, biologicznej obecności – rzekła mimo to na obronę swoich antenatów. – Mechaniczne sondy mieszkańcy Ziemi zdołali wysłać nawet do granic układu ich gwiazdy.

–  To były inteligentne sondy? – zaciekawił się Kupiec. – To może macie po prostu początek ewolucji drugiego stopnia?

–  Nie, zwykłe, proste urządzenia, zwykłe liczydła. Najdalej doleciały te najprymitywniejsze, bo dawniej je wysłano – westchnęła Gauri.

   Kupiec wzdrygnął się i nic nie odpowiedział. Przed ich oczami ukazał się jakiś mur z poplątanymi zwojami kolczastego płotu.

–  O, tego tu ostatnio nie było – zdziwił się Kupiec. Na szczęście płot dawało się objechać. Ktoś musiał porzucić, albo przerwać budowę. Na murze widniały gdzieniegdzie symbole rewolucji przypominające gryzmoł, który Gauri z niczym się nie kojarzył. –  Hmmm… Ciekawe, co tu robili? Może chcieli odciąć drogę na zewnątrz potencjalnym wrogom rewolucji?

–  Albo zabezpieczyć dostęp do złóż i towarów ukrytych na spodzie? – dopowiedziała dziewczyna.

   Objechali mur i zatrzymali pojazd. Wysiedli. Z ulgą rozprostowali nogi po długiej podróży. Oboje rozglądali się w milczeniu przez dłuższy czas. Jednakże wokół panowała absolutna cisza. Nawet pejzaż trwał w zawieszeniu już piątą godzinę z rzędu co zdarzało się coraz rzadziej. Gauri uśmiechnęła się. Krajobraz idealnie panował do nastroju, jaki ją ogarnął. Widziała przed sobą niemal identyczne z ziemskim pustkowie, jakby amerykańską prerię, z której ruiny włazu pod pokład stacji wyrastały jak opuszczona stacja benzynowa. Brakowało tylko neonu z napisem „American Petroleum”.

   Zeszli po rozpadającej się, szerokiej rampie i zalał ich duszny mrok. Gauri włączyła światła kombinezonu i jej oczom ukazały się poryte rdzą ściany, na których widniały jakieś nieczytelne już symbole.

–   Wystarczy uruchomić pierwsze nierozbite drzwi – rzekł Kupiec, – a powinny włączyć się mechanizmy podtrzymywania życia, no i światło.

   Ta stało się rzeczywiście. Minęli pierwsze drzwi i zalało ich światło. Gauri złożyła skafander przyciskiem przy biodrach. Odetchnęła głęboko słodkim i wonnym powietrzem. Nie pamiętała już dnia, kiedy obywała się bez skafandra. Również Kupiec uwolnił się od paru zabezpieczających jego ciało rupieci. Wnętrze stacji było sterylnie czyste i zadbane. Gauri kątem oka zauważyła jak znika pył naniesiony przez nich z zewnątrz.

–   Pewnie nanoboty – rzekła.

–   Na pewno – przyznał jej rację Kupiec. – Nawet nie masz pojęcia, ile razy chciałem wziąć kilka pojemników tych pożytecznych robocików na handel. Niestety, są przypisane do miejsca i nie da się ich wykorzystać poza tą lokalizacją.

–   To chyba Kapitan musiał je przeprogramować – stwierdziła Gauri. – Nie widzę powodu, dla którego nie miałyby działać na terenie całej stacji.

–   Tak, to możliwe, że coś knuje. Jak zwykle…

   Droga przez puste korytarze trzewi stacji okazała się nadzwyczaj długa i męcząca. Na szczęście było tu trochę wind, pasów transmisyjnych, a nawet wewnętrznych kolei. Gauri intrygowały szczególnie wielkie hale z urządzeniami nieznanego jej przeznaczenia. Nie były to instalacje zasilające stację, gdyż te rozpoznawała z łatwością, podobnie jak elementy napędu.

–   To jest miejsce, gdzie dotarłem najdalej – rzekł nagle Kupiec. Gauri rozejrzała się. W pustym korytarzu nie było nic szczególnego. Przebyli już wiele kilometrów podobnych korytarzy.

–   Nie jest to zbyt dobry punkt orientacyjny – mruknęła dziewczyna.

–  Zobacz – Kupiec podniósł z podłogi płytkę. Translator natychmiast nałożył litery devanagari na przypominający pismo klinowe napis.

–   Doki – ucieszyła się Gauri. – Dziwne jednak, że nanoboty nie umieściły tabliczki na jej miejscu – wskazała miejsce w ścianie, na którym widniał ledwie widoczny prostokąt po plakietce.

–  Ktoś musiał ją zerwać niedawno – zamyślił się Kupiec. – Z większymi obiektami nanoboty radzą sobie w godzinę lub w dzień, w zależności od ich masy i wymiaru. Wiem, bo sam sprawdzałem. To bardzo wygodne dla szabrownika. Wiesz, gdzie jest potrzebna ci część i wracasz w to samo miejsce za jakiś czas. Zwykle możesz wziąć ten sam towar kolejny raz.  

–  To rzeczywiście wygodne – przyznała Gauri, choć wolałaby mieć u swego boku kogoś innego, niż zwykłego szabrownika.

    Wędrówka korytarzami stacji nie była zbyt męcząca. Oboje cieszyli się obecnością świeżego powietrza i stałością otoczenia. Wszystkie inne tabliczki wskazujące na doki znajdowały się na właściwych miejscach. Jednak droga była zadziwiająco daleka. Oryginalny personel stacji, nie mający zapewne wiele wspólnego z Kapitanem i jego gośćmi, musiał poruszać się naturalnie z niezwykłą prędkością. Załamujące się pod ostrymi kontami zakręty korytarzy nie pozwalały raczej na użytkowanie w nich jakichś pojazdów. Po dłuższej wędrówce ostatni, długi korytarz zaprowadził ich do przezroczystych drzwi, za którymi widniał właz do kolejki. Gauri, podobnie jak wiele razy wcześniej, nacisnęła dwa przyciski niewygodnie oddalone od siebie o ponad metr. Trzeba było je dotknąć jednocześnie, zatem dziewczyna musiała spróbować kilka razy. Wreszcie się udało i weszli do wagonu kolejki. Natychmiast włączyło się w nim światło i pojazd ruszył delikatnie po pojedynczej szynie. W powietrzy rozbrzmiały dziwne, niepokojące dźwięki, będące zapewne muzyką dla budowniczych stacji. Gauri na próżno dopatrywała się w nich jakichś symetrii i zależności. Może to jednak były jakieś werbalne komunikaty w języku za trudnym nawet dla jej dość zaawansowanego translatora.

–  To chyba nici z twojej kontrrewolucji – zagadnął nagle Kupiec.

–   Nie wiem, to jest jeden z moich wariantów drogi wyjścia – rzekła Gauri. – Na razie sprawa utknęła w martwym punkcie. Udało mi się wprawdzie pozyskać sporą grupę insektoidów, gotowych walczyć za wolność waszą i naszą, ale zostałam zaskoczona hermetyzmem elit rewolucji. Sądziłam, że w pierwszych miesiącach walczący ideowcy będą bardziej otwarci.

–  Widać bardzo długo się do tego przygotowywali – zauważył Kupiec. – Może przez wiele pokoleń?

–  Szkoda, że tylko własne bezpieczeństwo dopracowali do granic perfekcji – Gauri wzruszyła ramionami.

   Nagle umilkli zdumieni. Kolej wjechała rampą nad wielką, pełną życia dżunglę. Wiedzieli, że są nadal pod powierzchnią, gdyż pejzaż się nie zmieniał, nie był ani trochę zdewastowany. Piękno tej nieziemskiej przyrody dosłownie olśniewało. Nawet do kolejki wlał się upojny zapach miękkich od deszczu liści i nieodległego oceanu. Unosili się nad średnich rozmiarów tropikalną wyspą.

–   Imponujące – rzekła Gauri. – Nie wiem, czy przenieśliśmy się na jakąś pobliską planetę, czy to jakaś rozszerzona, kieszonkowa przestrzeń mająca dawać wytchnienie pierwotnym mieszkańcom stacji.

   Nagle wagon zatrzymał się. Gauri ujrzała lecący w ich kierunku pęk jakichś obłych kształtów. Rzuciła się do okna, które na szczęście było uchylone.

– Skacz! – wrzasnęła do Kupca i poczekawszy nań chwilę chwyciła go za kończynę i włączyła skafander. Przez dłuższą chwilę lecieli bezwładnie w powietrzu po czym wpadli w gęstwinę gałęzi i odbijając się od nich runęli między liście poszycia. Zgodnie z oczekiwaniem Gauri skafander osłabił impet upadku dla nich obojga.

–  Co to było? – wyszeptał Kupiec.

–  Zapewne sprawcy zniknięcia naszych kolegów – rewolucjonistów – rzekła Gauri wskazując na zaplątany w gałęzie szkielet szympansoida. Podobne do mrówek organizmy dojadały jeszcze resztkę czerwonych placków mięsa widniejącą gdzieniegdzie na kościach.

–  No tak, pomieszczenie z wybitą tabliczką – szepnął domyślnie Kupiec. – Nie wiem, co teraz robić. Nigdy nie dotarłem tak daleko, nigdy też nie widziałem strażników tego miejsca. To pewnie sprawka Kapitana.

–  Niekoniecznie – rzekła Gauri. – Przejął stację i założył siedlisko na jej powierzchni. Mógł nie interesować się większością jej pierwotnych systemów.

   Gauri zaczęła skradać się ostrożnie w stronę szkieletu szympansoida. Nieopodal coś bardzo szybkiego trzęsło gałęziami drzew. Gauri przylgnęła do ziemi i pełzła dalej. Wreszcie zacisnęła dłoń na chłodnej powierzchni laserowego karabinka.

O autorze wpisu:

Powieść Ciekawość Gauri jest eksperymentem mającym na celu badanie granic poznania i tego, co jeszcze możemy nazwać "bytem". Eksperymentalny charakter ma wpływ na strukturę powieści, która pod niektórymi względami celowo staje się antypowieścią. Autorem powieści jest Jacek Tabisz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *