Niezwykły Martinů, pomnik Mozarta i romantyk z Liechtensteinu

 

23 marca w Sali Kameralnej wrocławskiego NFM mieliśmy okazję przeżyć niezwykłą przygodę z muzyką kameralną. Znakomicie dobrany repertuar i świetne wykonania zapewniły muzyczne przeżycia wysokiej próby.

 

Usłyszeliśmy dwa nonety i jeden kwintet. Grali: Vyacheslav Nam – I skrzypce, Anita Koźlak – II skrzypce, Artur Tokarek – altówka, Maciej Kłopocki – wiolonczela, Paulina Rosłaniec – kontrabas, Małgorzata Świętoń – flet, Justyna Stanek – obój, John Kruse – klarnet, Katarzyna Zdybel-Nam – fagot i Adam Wolny – waltornia. Tak urozmaicony skład nonetu daje muzyce bogactwo brzmieniowe na miarę symfonii, zresztą niektóre symfonie opierające się głównie na smyczkach mogą być pod tym względem nawet uboższe.

 

 

Nasza muzyczna podróż zaczęła się od Bohuslava Martinů (1890–1959) i jego Nonetu. Jako wierny admirator tego czeskiego kompozytora, który większość swego życia spędził poza rodzinnym krajem, głównie we Francji i w USA (ten utwór skomponował w swoim trzecim okresie błąkania się po Europie), skupiłem się już na pierwszych dźwiękach. Minęła minuta i pomyślałem, że może będę musiał przeprosić moich muzycznych znajomych, bo muzyka była piękna, ale dość neoklasycystyczna, przypominająca „wieczorynkowe klimaty” francuskiej Szóstki neoklasyków.

 

Pamiętam dobrze, jak prawie zostałem wytarzany w pierzu i smole i zrzucony ze schodów, kiedy ośmieliłem się wypowiedzieć bluźnierstwo typu „Może Bohuslav Martinů wcale nie jest gorszy od Beli Bartoka?”. Był jeszcze drugi przejaw herezji z mojej strony, godzący też w uczucia narodowe – „Wiecie, ten Bohuslav Martinů jest chyba jeszcze ciekawszy od Karola Szymanowskiego”. A tymczasem mija pierwsza minuta Nonetu Martinů i czuję się jakbym słuchał Poulenca. Pomyślałem ze zgrozą, że będę musiał ubrać jakiś wór pokutny i przepraszać kolegów za Bartoka i Szymanowskiego. Lecz byłem zbyt niecierpliwy. Po minucie nastąpiła niewyobrażalna wręcz eksplozja muzycznej inwencji. Muzyka nonetu wchłonęła mnie bez reszty, zaskakując, szokując, a jednocześnie czarując niezwykłą urodą, która nie zawsze zdarza się kompozytorom, którzy szokują i zaskakują.

 

Bohuslava Martinů ma swój własny język, z pozoru dość zachowawczy i tonalny, ale w głębi zupełnie odmienny od innych kompozytorów, nie mieszczący go w żadnej szkole ani trendzie jego czasów. W tym sensie przypomina Bartoka, choć Bartok jest dużo bardziej „antysystemowy” w swoim muzycznym malarstwie. Tym niemniej u Bohuslava Martinů odnaleźć możemy dalekie echa lektury dzieł Aarona Coplanda w USA, oraz być może wpływ niezwykłej, zwiastującej minimal music, motoryki Janacka. Poza tym mamy zaskakujące labiryntu muzycznej narracji, która choć nie jest skrajnie gęsta i ciężka, to jednak sprawia, że odrywamy się od tego co zwyczajne, co oczywiste, co oczekiwane. Bohuslav Martinů to wyjątkowa postać i jestem wdzięczny artystom, że przedstawili nam to piękne dzieło. Wykonanie było bardzo dobre, wspaniałe było brzmienie wszystkich instrumentów. W tej części koncertu zabrakło może troszeczkę zgrania się ze sobą muzyków, co chyba jest winą początku, bo później już wzajemna precyzja była na wysokim poziomie.

 

 

Następnym dziełem był pomnik muzyczny Mozarta i jedno z największych arcydzieł kameralnych w ogóle, czyli Kwintet klarnetowy A-dur KV 581. Owo dzieło dedykowane było przyjacielowi Mozarta i współmasonowi, czyli klarneciście Antonowi Stadlerowi. No cóż, każdy by chciał mieć takiego przyjaciela jak Mozart. Stadler stał się dzięki temu arcydziełu nieśmiertelny, choć oczywiście nikt jeszcze nie mógł w tych czasach nagrać jego gry czy nawet zrobić mu zdjęcia. Kwintet jest późnym dziełem geniusza, i wznosi się na sam szczyt muzycznego Olimpu. Użycie klarnetu nie było w czasach Mozarta czymś oczywistym. To był jeszcze wówczas nowy instrument. Do dziś zresztą klarnet stwarza problemy – jest obdarzony pięknym brzmieniem i pozwala na wielką wirtuozerię, ale z drugiej strony mniej niż obój czy flet jest podatny na różnorodność barwową (stąd przedmuchiwanie pochodzącego z rodziny klarnetów saksofonu w jazzie). Mozart oczywiście pomyślał o wszystkim i klarnet w jego kwintecie brzmi zupełnie nieziemsko, ewokując typowe dla Mozarta emocje, które ciężko opisać słowami – czy jest to pogoda ducha? A może jednak melancholia? Może to opowieść o Wiedniu? A może liryczne wyznanie? Jak w innych największych utworach Mozarta, muzyka kwintetu skrzy się od emocji, jest nimi przesiąknięta, ale są to emocje przynależne do świata muzyki, słabo podatne na próby ubrania ich w słowa. Swój kwintet zakończył Mozart wariacjami. Często w takim wypadku wariacje schodzą z głównego planu danej muzycznej formy i stają się po prostu muzyczną zabawą. Nie w kwintecie Mozarta – tu mamy zarówno zabawę, jak i wierne trzymanie się płaszczyzny emocjonalnej i tematycznej utworu.

 

Kwintet wymaga zwłaszcza świetnego klarnecisty. W niektórych swoich fragmentach utwór Mozarta przypomina bowiem kameralny koncert na klarnet i to wirtuozerski. Klarnecistą był John Kruse, związany głównie z duńskim życiem muzycznym, znany z wielu płyt. Grał znakomicie, bezbłędnie, z piękną ekspresją wyrazu.  Obok niego szczególnie zachwycił mnie w kwintecie wiolonczelista, Maciej Kłopocki, którego znacie z moich recenzji w roli założyciela i członka Silius Trio. Wiolonczela zapewniła kwintetowi pełną, precyzyjną podstawę brzmieniową.  Pewien kłopot mam z grą Vyacheslava Nama, estońskiego skrzypka, który często współpracuje z zespołami NFM. O ile w pozostałych utworach pierwszy skrzypek był mocną i słyszalną częścią interpretacji, o tyle w kwintecie Mozarta grał trochę dziwnie, połykając część pięknych pasaży.

 

 

W drugiej części koncertu mieliśmy okazję usłyszeć potężny, 40 minutowy Nonet na flet, obój, klarnet, fagot, róg, skrzypce, altówkę, wiolonczelę, kontrabas op. 139 Josefa Rheinbergera (1839–1901). Tu wszyscy nasi muzycy byli wspaniale zgrani i potrafili pławić w się brzmieniowej urodzie tak charakterystycznej dla późnego romantyzmu. Dzieło Rheinbergera przywodziło mi na myśl pewne współbrzmienia charakterystyczne dla Brucknera, choć było w przeciwieństwie do Brucknera zachowawcze. Oprócz tego dawało się usłyszeć dalekie nawiązania do Beethovena, zaś te impresje były nacechowane późnoromantycznym ciężarem frazy i instrumentacji. Ciężarem, który mimo całego romantycznego wzburzenia kojarzy się też z epoką pary, z rewolucją przemysłową. To była po prostu świetne napisana muzyka, jej twórca zaś nie miał zamiaru podważać istniejących form i metod. Co ciekawe, Rheinberger był nauczycielem jednego z największych dyrygentów, Furtwaenglera, znanego z niezwykle romantycznej aury jego wykonań i niesamowitych efektów ekspresyjnych. Furtwaengler także komponował, ale jego dzieła zapisano do zbioru tzw. „muzyki dyrygenckiej”, czyli muzyki pisanej przez dyrygentów, którzy mają odpowiednią wiedzę, ale nie mają odpowiedniego talentu.

 

Dla mnie jednak jedną z najbardziej niezwykłych ciekawostek stanowi fakt, iż Rheinberger urodził się w Vaduz, w Liechtensteinie, mieliśmy zatem okazję usłyszeć kompozytora związanego z jednym z najmniejszych państw świata. Oczywiście cała kariera Rheinbergera przebiegała w Niemczech, najsilniej zaś był związany z Monachium.

 

O autorze wpisu:

Studiował historię sztuki. Jest poetą i muzykiem. Odbył dwie wielkie podróże do Indii, gdzie badał kulturę, również pod kątem ateizmu, oraz indyjską muzykę klasyczną. Te badania zaowocowały między innymi wykładami na Uniwersytecie Wrocławskim z historii klasycznej muzyki indyjskiej, a także licznymi publikacjami i wystąpieniami. . Jacek Tabisz współpracował z reżyserem Zbigniewem Rybczyńskim przy tworzeniu scenariusza jego nowego filmu. Od grudnia 2011 roku był prezesem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, wybranym na trzecią kadencję w latach 2016 - 2018 Jego liczne teksty dostępne są także na portalach Racjonalista.tv, natemat.pl, liberte.pl, Racjonalista.pl i Hanuman.pl. Organizator i uczestnik wielu festiwali i konferencji na tematy świeckości, kultury i sztuki. W 2014 laureat Kryształowego Świecznika publiczności, nagrody wicemarszałek sejmu, Wandy Nowickiej za działania na rzecz świeckiego państwa. W tym samym roku kandydował z list Europa+ Twój Ruch do parlamentu europejskiego. Na videoblogu na kanale YouTube, wzorem anglosaskim, prowadzi pogadanki na temat ateizmu. Twórcze połączenie nauki ze sztuką, promowanie racjonalnego zachwytu nad światem i istnieniem są głównymi celami jego działalności. Jacek Tabisz jest współtwórcą i redaktorem naczelnym Racjonalista.tv. Adres mailowy: jacek.tabisz@psr.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *