8 lutego 2017 roku miał miejsce w Narodowym Forum Muzyki koncert, który napełnił dumą nasze dolnośląskie serca. No, te serca to są takie troszkę przemalowane, bo akurat Dolnoślązacy, o których zaraz będę mówił, byli Niemcami, co jednak muzyce wcale nie szkodzi, a wręcz przeciwnie.
Grali polscy i niemieccy muzycy. W pierwszej części koncertu każda grupa narodowościowa zaprezentowała swoje możliwości, zaś w drugiej części muzycy połączyli siły. Niemców reprezentował Hoffmeister – Quartett, znakomity zespół obecny na wielu płytach firmy Haenssler i przywracający naszym uszom zapomnianych kompozytorów z przeszłości. Najmocniejszym zawodnikiem w niemieckiej drużynie był pierwszy skrzypek Christoph Heidemann – wirtuoz grający pięknym, precyzyjnym aksamitnym dźwiękiem. Polska wystawiła do muzycznych zawodów Solistów Wrocławskiej Orkiestry Barokowej, zaś liderem piękna dźwięku u białoczerwonych był wiolonczelista Jarosław Thiel, który zresztą obecny jest na nagradzanych płytach NFM jako dyrygent WOB.
Muzyczny wieczór zaczął się od Kwartetu smyczkowego d-moll op.8 nr 3 Józefa Elsnera. To ciekawie napisany utwór i należący, moim zdaniem, do grona najlepszych dzieł nauczyciela Chopina. Elsner urodził się w Gródku a studiował we Wrocławiu. Tym niemniej porzucił Dolny Śląsk na rzecz Polski, gdzie budował nasze życie muzyczne i wspierał Bogusławskiego w jego teatralnych przedsięwzięciach. Zaletą i wadą Kwartetu Elsnera była dominacja pierwszych skrzypiec na tle reszty zespołu. Kwartet momentami przeradzał się w formę koncertującą, gdzie drugie skrzypce, altówka i wiolonczela stanowiły tylko stosunkowo proste tło dla wyczynów pierwszego skrzypka. Ale jako, że pierwszym skrzypkiem był Christoph Heidemann, mogłem się tylko cieszyć z takiego wyeksponowania jego roli. W całym kwartecie Elsnera pojawiały się tematy przypominające mi te znane z utworów wczesnego Chopina. Sądzę, że nie był to przypadek. Końcowa część nawiązywała do poloneza i była bardzo udana od strony kompozytorskiej i wykonawczej. Dodam, że Hoffmeister – Quartett grał na dawnych instrumentach, podobnie jak Wrocławska Orkiestra Barokowa i jej soliści. Muzycy byli świetnie zgrani, precyzyjni i grali wyjątkowo stylowo.
Gdy ze sceny zeszli Niemcy, w drugiej części pierwszej połowy koncertu wkroczyli na nią Polacy i zagrali kwartet smyczkowy d – moll nr 1 Stanisława Moniuszki. Kwartet jest dziełem młodzieńczym, z okresu studiów. Moniuszko dedykował go Elsnerowi i miałem wrażenie, że nawiązał w nim nieco do idiomu stylistycznego kompozytora z Gródka. Tym razem poszczególne instrumenty zespołu zostały wykorzystane w większej równowadze niż u Elsnera. Obok prostych ech idących po wszystkich instrumentach, niektóre fragmenty kwartetu miały bardzo ciekawą fakturę. Podobał mi się finał kwartetu odważnie nawiązujący do muzyki ludowej, przypominający nam, że mamy do czynienia z młodym człowiekiem, który w przyszłości stworzy Straszny Dwór i Verbum Mobile. Zresztą w samym kwartecie dało się już odczuć operowe zacięcie Moniuszki, długie i śpiewne linie melodyczne wkraczały tu czasem na smyczkową scenę. Soliści WOB nie byli aż tak zgrani, jak kwartet Hoffmeister. Ale ich pełne nasycone brzmienie stanowiło ciekawy kontrapunkt dla selektywnego i aksamitnego brzmienia niemieckich kameralistów.
Po przerwie mieliśmy okazję wysłuchać kompozytora bardzo zapomnianego i też wywodzącego się z Dolnego Śląska – Franza Xawera Gebela, który żył w latach 1787 – 1843. Jego kompozycja opierała się na bardzo rzadkim składzie – był to kwintet podwójny d – moll, zatem na scenie były cztery skrzypce, dwie altówki i cztery wiolonczele. Stwarzało to bardzo piękny zespół, z mocno zarysowanym dolnym rejestrem (cztery wiolonczele) i z rozśpiewanym gronem solistów (cztery skrzypce). Jeśli chodzi o wykonanie, to dwa zespoły, które wcześniej pokazały nam zupełnie niemal odmienną estetykę gry na instrumentach dawnych, tu grały niesamowicie precyzyjnie i gdy trzeba, bardzo homogenicznie. Było to znakomite wykonanie, zaś słuchanie eksponowanych partii solowej wiolonczeli w rękach Jarosława Thiela i głównych solowych skrzypiec w rękach Christopha Heidemanna stanowiło prawdziwą muzyczną rozkosz. Sama kompozycja okazała się być arcyciekawa. Pochodzący z Milina koło Wrocławia kompozytor osiedlił się w ważnym momencie swojego artystycznego życia w Moskwie, gdzie w latach 30ych XIX wieku organizował sławne koncerty muzyki kameralnej, rozpowszechniając ją wśród Rosjan, którzy przecież wciąż wyrastali z własnych tradycji muzycznych, nie podobnych do zachodnioeuropejskiej muzyki klasycznej. Gebel napisał też Rosjanom pierwszy zapewne podręcznik kompozycji, odegrał zatem wielką rolę, zważywszy na to, co działo się w Rosji później. Za życia Gebel był sławny, później popadł w zapomnienie. Niesłusznie! Jego muzyka jest bardzo dobrze napisana i bardzo oryginalna. Jeśli można się w niej doszukać jakichś widocznych inspiracji, to jest to kameralistyka Beethovena, ale nigdy nie cytowana dosłownie. Gebel opiera się zręcznie na wszystkich instrumentach zespołu, buduje ciekawy nastrój, nie brakło w jego dziele rozwiązań oryginalnych i intrygujących. Usłyszenie tej zapomnianej kompozycji było moim zdaniem ważnym wydarzeniem muzycznym, zwłaszcza, że i wykonawcy wyjątkowo dopisali.
No i moja dolnośląska duma rośnie. Elsner, który studiował we Wrocławiu, walnie przyczynił się do rozwoju życia muzycznego w Polsce i uczył wielkiego Chopina. Z kolei Gebel zaszczepił Rosjanom miłość do muzyki kameralnej i przyczynił się do stworzenia zrębów nauki kompozycji. Sam był wyjątkowym i nietuzinkowym kompozytorem. Całkiem możliwe, że badanie późniejszych dzieł wielkich rosyjskich kompozytorów pod kątem wpływów Gebela mogłoby przynieść całkiem ciekawe rezultaty. To dobrze, że świat muzyki klasycznej to prawdziwa studnia bez dna. Ktoś może sobie arogancko pomyśleć – znam już wszystkie wartościowe dzieła kameralne XIX wieku. A tu ciach! I wyskakuje niczym królik z kapelusza taki Gebel. Będę musiał pojechać na rowerze do tego całego Milina, skoro jest pod Wrocławiem. Kto wie? Może znajdę tam jakiś ślad po przodkach Gebela? Ale niech ustąpią mrozy!
Prawidłowa odmiana to "czworo skrzypiec". Zwracam uwagę, bo to nieintuicyjne.