Jednym z najbardziej poszukiwanych mechanizmów na giełdowych wykresach są trendy. Trendy, czyli okresowe, systematyczne zmiany cen. Nie wnikając tutaj w zawiłości tego zagadnienia, przyjmijmy, że mogą być wzrostowe, spadkowe i potrafią trwać bardzo krótko, jak i bardzo długo (formalnie można uznać, że długoterminowy trend wzrostowy jednego z głównych indeksów Wall Street – DOW Jones Industrial Average trwa już ponad 120 lat).
O trendach giełdowych i ich rozpoznawaniu napisano już tomy i jeszcze niejedna biblioteka na ich temat powstanie. Najbardziej niezwykła w tej literaturze jest istota samego trendu, gdyż bardzo często trendy budują się i trwają wbrew logice. Kiedy powodują wzrosty lub spadki kluczowych dla gospodarek surowców, są często przedmiotem tworzenia konspiracyjnych teorii, zarówno ze strony ludzi niezaznajomionych z tematem, jak i czołowych światowych polityków. Jest wiele teorii tłumaczących zarówno powstawanie jak i zachowanie trendów, ale jedno pozostaje niezmienne. Pomimo tego, że są tworzone przez ludzi, w znacznym stopniu są nieprzewidywalne ani co do zakresu, ani co do długości ich trwania.
Ponieważ mechanizm trendu jest w dużej mierze oparty na irracjonalnych zachowaniach (np: ja kupuję, bo inni kupują) stąd często prowadzi to do sytuacji, gdzie cena kupowanego papieru finansowego, surowca czy produktu staje się ekstremalna. Dlatego w odpowiedzi powstała teoria kontrariańska (contrarian theory wciąż nie ma ani polskiego odpowiednika, ani polskiej strony w Wikipedii). Teoria ta zakłada, że jeżeli trend porywa przeważającą większość populacji, to większość ta jest w błędzie.
O ile sama teoria nie jest być może, bardzo popularna, o tyle nazwiska znanych inwestorów, którzy stosują ją z dobrym skutkiem, robi wrażenie, bo należą do nich min. Warren Buffett (szósty na liście najbogatszych na świecie, inwestor, który zarabia, ale nie wydaje), Michael Lee-Chin, miliarder z Jamajki, Jim Rogers, współzałożyciel funduszu Quantum, Paul Tudor Jones i wielu innych prominentnych finansistów.
Teoria nie jest nowa. Uważa się, że wywodzi się ona z nauk Lao Tzu (Laozi), chińskiego filozofa i twórcę taoizmu żyjącego na przełomie 6 i 5 wieku przed naszą erą. Pomimo że ani fakty z jego życia, ani nawet samo jego istnienie nie zostało historycznie potwierdzone, maksymy sygnowane jego imieniem dają interesujący obraz ludzkiej natury, w znacznej części niezmienionej upływem tysięcy lat.
O ile sama teoria brzmi dość prosto, to stosowanie jej jest dość skomplikowane, bo nie mamy takich instrumentów, które precyzyjnie wskazują nam, kiedy większość myśli w podobny sposób. Możemy jedynie analizować masowe zachowania, a te bardzo często potwierdzają prawdziwość teorii kontrariańskiej. Najłatwiej zaobserwować jej działanie na giełdach ze względu na dostępność danych, które możemy śledzić na bieżąco oraz szybkość reakcji tłumu, który daje nam spontanicznie sygnały o swych przewidywaniach. Przykładów, które można śledzić, jest bardzo dużo. Należy do nich atmosfera listopada 2008 roku. Wystarczy odnaleźć w sieci hiobowe prognozy wielu prominentnych ekonomistów i poczytać pesymistyczne opinie wieszczące załamanie całego globalnego systemu finansowego z tamtego okresu. Stało się dokładnie odwrotnie. Wiodące giełdy zachodniego świata rozpoczęły właśnie od tamtego, pozornie beznadziejnego punktu długotrwały, bo pięcioletni trend wzrostowy, a ci, którzy w tamtym szalonym czasie kupili akcje na przekór autorytetom i przerażonej publice zarobili krocie. Podobnie rzecz się miała w roku 2000 z akcjami spółek nowej technologii na elektronicznej giełdzie NASDAQ. Ci, którzy na przekór ogólnej euforii i entuzjazmu zajęli pozycje odwrotne do większości, zrobili fortuny i to w krótkim czasie.
Mechanizm wydaje się być prosty, ale jego realizacja już nie. Psychologiczna presja tłumu jest bardzo silna. Kupowanie na przekór ogólnej panice nazywane jest literaturze przedmiotu języka giełdowego „łapaniem spadającej brzytwy”, co oznacza, że zamiast jej schwytania możemy sobie poobcinać palce. Dlatego opanowanie tej umiejętności może nielicznym zająć całe lata, podczas gdy dla większości nie będzie to nigdy dostępne. Po prostu nie każdy może to robić.
Trendy są częścią ludzkiej natury stadnej i dlatego występują we wszystkich dziedzinach aktywności człowieka, gdzie mamy do czynienia z zachowaniem grupowym. O ile w przypadku wykresów giełdowych łatwo jest je śledzić numerycznie, o tyle w przypadku innych dziedzin jest to o wiele bardziej skomplikowane lub niemożliwe. Na przykład polityka jest w znacznym stopniu oparta na trendach i cała sztuka zdobywania władzy polega na dopasowaniu przekazu do istniejących warunków, tak aby taki trend powstał. Kiedy masy pochwycą ten przekaz, nastąpi irracjonalna eskalacja trendu i przekaz zacznie zdobywać poparcie, czasem w bardzo szybkim tempie. Nie jest to jednak łatwe zadanie, bo masy są kapryśne i tak jak w przypadku nagłego odwrotu na giełdach, tak i w polityce czasem niewielkie zdarzenie może sprawić, że elektorat nagle poczuje się rozczarowany i trend się zmieni, a wtedy już jest bardzo ciężko poprzedni pozytywny klimat przywrócić, o ile w ogóle jest to możliwe.
Znając mechanizm powstawania trendów łatwo zrozumieć zdobywanie popularności przez niektórych polityków. Na przykład Donald Trump startował już wiele razy w wyborach prezydenckich bez powodzenia. Dla przeciętnego człowieka oznaczałoby to sygnał, że nie należy już więcej próbować. Jego sztab strategiczny dobrze jednak zna opisany tu mechanizm i dlatego słusznie założył, że obecna sytuacja wewnętrzna i geopolityczna daje warunki na wywołanie takiego trendu, dlatego szanse jego powstania są wysokie. Ocena była słuszna i oto mamy okazją obserwować bezprecedensowy pochód kandydata, którego zachowanie i hasła wyborcze są kontrowersyjne i często nielogiczne. Na tym etapie rozwoju trendu większość tłumu staje się irracjonalna i logika niewiele tu może pomóc. Ten sam mechanizm mieliśmy okazję obserwować wiele razy na polskiej arenie politycznej. Kariera Andrzeja Lepera czy fenomen Stanisława Tymińskiego były niczym innym jak przykładami wywołania trendów.
Tak jak nowa moda, która po pierwszym wrażeniu zaczyna (lub nie) nam się coraz bardziej podobać tak idee społeczne i nowe prądy często budują się w ten sam sposób. Istotne jest to, że na pewnym etapie rozwoju takiej fali racjonalne kontrargumenty przynoszą niewielki skutek. Co więcej – presja większości staje się tak silna, że nawet najbardziej światli oponenci potrafią jej ulegać, czyli dokładnie tak, jak ma to miejsce w przypadku giełdowego „łapania spadającej brzytwy”. Wiele opracowań z zakresu psychologii pokazuje, że „myślenie racjonalne” wymaga dużego wysiłku, podczas gdy „myślenie emocjonalne” wymaga mniej energii i daje więcej przyjemności. Dlatego na pewnym etapie rozwoju trendu emocjonalny tłum niosący nawet szkodliwe lub zabójcze hasła może wywołać silne emocje nawet u najbardziej racjonalnych oponentów, którzy będą musieli sami zmagać się z tymi przeciwstawnymi prądami myślowymi. Taki konflikt potrafi być wyczerpujący zarówno mentalnie, jak i fizycznie, dlatego łatwo jest mu ulegać. Wystarczy „wyłączyć” myślenie racjonalne, oddać się emocjom tłumu i już się robi przyjemniej. To, gdzie nas ten trend zaprowadzi to już inna sprawa, biorąc pod uwagę to, że większość naszych błędnych decyzji życiowych to właśnie decyzje emocjonalne.
Znając już mechanizm działania trendu łatwo zrozumieć fenomen działania demokracji. Trendy są naturalnym zachowaniem ludzkim, dlatego tłumienie ich pozbawia społeczeństwo energii. W ustrojach totalitarnych trendy są pod kontrolą, a ponieważ są nieprzewidywalne, najczęściej tłumione są w zarodku. Społeczeństwa w takich krajach są zazwyczaj apatyczne i pozbawione chęci działania. Pamiętać jednak należy, że trendy mają jednak irracjonalny napęd i tak jak potrafią wynieść do władzy Lincolna, w podobny sposób wyniosły również Hitlera. Dlatego warto się nim przyglądać możliwie najbardziej obiektywnie, zwłaszcza wtedy gdy wielu ludzi powtarza towarzyszące im proste chwytliwe hasła, ponieważ jest to sygnał, że trend wchodzi w fazę emocjonalną, w której większość nie stara się już zrozumieć, co się za tym hasłem kryje, tylko czerpie przyjemność z samego w nim uczestniczenia. Historia jednak uczy nas, że wielokrotnie w ten sam sposób tworzyliśmy pożałowania godne patologie, które potem trudno było nam zrozumieć. Było trudno, bo kiedy trend się kończy i emocje opadną „odzyskujemy rozum”, czyli ponownie zaczynamy myśleć racjonalnie. A wtedy często jesteśmy przerażeni tym, czego potrafimy się dopuścić w stanie zbiorowej emocji.
W handlu reklama ma na celu pobudzenie do konsumpcji, „wychowanie” następnego pokolenia aktywnych konsumentów.
Nadmierne oszczędzanie (skąpstwo) jest szkodliwe, bo to zmniejsza konsumpcję, co skutkuje spadkiem produkcji i wzrostem bezrobocia.
Wydaje się, że mechanizm regulacji powinien zakładać równowagę pomiędzy produkcją, a konsumpcją, ale czy rzeczywiście działa „samoczynny” mechanizm gry wolnorynkowej?
Czy racjonalnie rządy reagują na „trendy” spadkowe obrotu towarowego?
Reakcja nadmierna – zamrażanie, zmniejszanie płac robotników, zwiększanie czasu pracy powoduje pogłębianie kryzysu. W kapitalistycznej gospodarce, większość pracodawców dąży do obniżania kosztów pracy i maksymalizacji swojego zysku, ale w skali globalnej to prowadzi do kryzysu. Kiedy kryzys jest wielki, to musi interweniować państwo w sposób tak jak wprowadzenie stanu wojennego. Przykładem jest Great Depression w USA z 1929 r.
Ciekawe jest to, że wybuch II wojny spowodował szybki spadek bezrobocia i rozwój gospodarczy USA.
Ciekawy temat do dyskusji – historycznie – jak wygrane wojny imperialne wpłynęły na rozwój gospodarki, np. powstanie morskiej potęgi Wielkiej Brytanii, zakładanie kolonii.
Dzisiaj USA walczy o zachowanie światowej dominacji prowadząc wojnę handlową z Rosją i Chinami.
Narasta groźba konfliktu militarnego.
Jaki będzie wynik konfrontacji?
Nie kto inny, ale Rupert Murdoch powiedział kiedyś (czytaj: się wychylił), że konkurencja jest wrogiem kapitalisty. I to jest właściwie wszystko na ten temat. Wolny rynek, w którym popyt i podaż są w równowadze i działają jak w książce dla studentów ekonomii to ideał, do którego dążymy, ale kto tylko może i jak się tylko da, stara się tę równowagę przesunąć na swoją stronę. Stąd wielotomowe umowy, rozbudowane struktury lobbingowe i miliony różnych formacji, organizacji i klubów, których sensu i znaczenia nie sposób zgłębić, dopóki nie siądziemy naprzeciwko nich przy stole negocjacyjnym.