Ilekroć mam okazję, tylekroć powtarzam, że jestem szczęśliwy z faktu, iż Paul McCreesh związał część swoich muzycznych losów z Wrocławiem. Gdy byłem jeszcze w szkołach nie wyobrażałem sobie, że moje miasto przyciągnie do siebie z Zachodu na coś więcej, niż pojedynczy koncert, postać tego formatu co twórca Gabrieli Consort&Player.
A jednak Wrocław przyciągnął McCreesha, który był dyrektorem artystycznym Wratislavii Cantans w latach 2006 – 2012. I dzięki temu przekonałem się do muzyki brytyjskiej. Nie tej z czasów renesansu czy baroku (to po części nie była jeszcze muzyka brytyjska, lecz przed unią Anglii ze Szkocją angielska najczęściej i do tej muzyki nie trzeba nikogo przekonywać), ale tej pochodzącej z XIX i XX wieku. Specyficzny wyraz tej muzyki i jej zachowawczość, jak i istniejące jeszcze od późnego średniowiecza angielskie zamiłowanie do chóralistyki nie uczyniły tej muzyki bardzo znaną na Kontynencie. Poza Brittenem, od którego polubiłem bardziej innych brytyjskich twórców z jego czasu.
Niektórzy złośliwcy i niedowiarkowie nie mogli uwierzyć, że do Wrocławia przybył, aby tworzyć i działać jeden z największych współczesnych dyrygentów muzyki dawnej i chóralnej. Wielokrotnie słyszałem, że McCreesh się wypalił i dlatego wybrał Wrocław, a nie Nowy Jork czy Paryż. Tymczasem w 2012 roku McCreesh założył swoją własną wytwórnię płytową Winged Lion, która przedstawiła też nagrania robione wraz z polskimi zespołami Wratislavii Cantans, NFM i nagrania te zostały bardzo docenione przez światowe środowisko krytyków muzycznych.
Działalność McCreesha można na bazie nagrań i koncertów podzielić na dwa nurty. Pierwszy z nich to podróż w czasie „bez trzymanki”, czyli chęć znalezienia się na placu doży weneckiego w konkretne święto na początku XVII wieku, czy w katedrze Sewilli wiek wcześniej. To chęć wykonania oratorum „Eliasz” Mendelssohna czy „Reqiuem” Berlioza w oryginalnych i bardzo nietypowych składach. Te podróże w czasie są imponujące, zwłaszcza, że McCreesh zawsze dobierał momenty wyjątkowe dla muzyki europejskiej, w które nie uwierzylibyśmy, gdybyśmy nie usłyszeli, jak to mogło brzmieć naprawdę. Drugi nurt nagrań i koncertów McCreesha to prezentacje muzyki chóralnej wedle klucza tematycznego czy kręgu ich pochodzenia. Deutsche Gramophone wydało kilka takich płyt, od których nie sposób się oderwać. Sam byłem już świadkiem wykonań takich chóralnych cykli przez McCreesha zarówno z jego zespołami, jak i z naszymi chórami, które stały się naprawdę niezłe.
A jaki był dzisiejszy koncert? Chciałbym zacząć od treści jednego z chórów, która bardzo mnie urzekła:
Ch.V. Stanford The Blue Bird (tłum. z archiwum NFM)
Błękitny ptak
Jezioro leżało w błękicie u stóp wzgórza,
A ponad nim, gdy spojrzałam, przeleciał
Ponad wodami, zimnymi i nieruchomymi,
Ptak, którego pióra były koloru najbledszego błękitu.
W końcu i niebo nade mną stało się błękitne,
Niebo pode mną błękitne w błękicie,
Na chwilę przed tym, jak ptak odleciał,
Niebo uchwyciło jego obraz w locie.
McCreesh zapowiadał każdą część koncertu. A całość poprzedził przemową, nie pozbawioną ciepła i humoru, w której wspomniał także o tym, że odbył dwutygodniową wędrówkę po Anglii i upełnił się co do tego, że owa kraina zasługuje na słowa wielkiego poety i malarza Blake'a, które stały się też mottem całego koncertu: „W Anglii zielonej, kraju łąk…”. Ja bym wolał trochę „kraju lasów” pomyślałem z przekąsem przypominając sobie listy pisarza JRR Tolkiena i jego traumę związaną ze ścinaniem nielicznych angielskich drzew, ale nie umniejsza to faktu, że koncert był znakomity, a krótkie wstępy słowne McCreesha bardzo pięknie wprowadzały w dobrą angielską poezję która stałą się kanwą dla dzieł zaprezentowanych kompozytorów. Śpiewał Chór NFM, na najlepszym światowym poziomie pod ręką mistrza. Agnieszka Franków – Żelazny przygotowała chór do koncertu i została wyciągnięta na scenę przez McCreesha pod koniec koncertu.
Skoro wykonanie było doskonałe, ocenić mi wypada same dzieła. Moimi ulubieńcami tego wieczoru byli Ralph Vaughan Williams z Silence and Music, The Turtle Dove oraz Rest i James MacMillan z jego wzruszającym i niesamowitym The Gallant Weaver opartym na pieśni ludowej. MacMillan to najbardziej współczesny z zaprezentowanych kompozytorów, i wyjątkowy na scenie muzyki nowej. Udało mu się odnaleźć równowagę między nowoczesnym i twórczym językiem muzycznym, a bezpośredniością z jaką przemawia nim do słuchaczy, nawet tych którzy zazwyczaj nie są w stanie wytrzymać muzyki nowszej od Brahmsa. Utwór MacMillana zachowuje zwroty melodyczne ballady, a jednocześnie przetwarza ją, rozbija na zaplatające się frazy i uzyskując niesamowity, niepowtarzalny nastrój w śpiewnej przez alty chóru (przeważnie) frazie the gallant weaver. Do tego cała struktura faluje, jak ocean kojarzący się w naszej europejskiej tradycji z tęsknotą, obecną w muzyce klasycznej już od galicyjskiego średniowiecza i Cantigas de Amigo. Vaughan Williams we wszystkich swoich utworach zachwycał barwą swojej muzycznej podróży. On też mi kojarzy się z morzem, z muzyką gasnącego Imperium Brytyjskiego, które opierało się właśnie na morzach i oceanach i nieskończonej cierpliwości marynarzy.
Świetne były też utwory uznanego za Brytyjczyka Australijczyka („ale nie mówcie o tym Australijczykom!” – jak ostrzegł nas McCreesh) Percy Greignera. Sławny, oparty na folklorze Brigg Fair i surrealistyczno – montypythonowski The Tree Ravens. Sami zresztą zobaczcie:
P. Grainger The Three Ravens (tłum. Irena Wypych)
Trzy kruki
Trzy kruki siedziały na gałęzi drzewa,
Pióra miały czarne, jak u kruków bywa.
Jeden z nich do pozostałych zwrócił się z pytaniem:
Więc gdzie polecimy dzisiaj na śniadanie?
Na tamtym polu w zieleni skąpanym
Skonał rycerz pod tarczą w walce pokonany.
Przy stopach rycerza ogary warują,
Swojego pana dobrze pilnują.
Nad nim kołują jastrzębie nisko,
Żadnego ptaka nie dopuszczą blisko.
Do rycerza piękna łania podchodzi,
Jest ciężarna, niedługo swoje młode urodzi.
Podnosi rycerza głowę zakrwawioną,
Całuje ranę za raną czerwoną.
Dźwiga rycerza i opiera na sobie,
Niesie go dalej, aby złożyć go w grobie.
Przed świtem go pod ziemią chowa,
Sama umiera tuż po nim, łania płowa.
Każdemu panu powinny być dane:
Takie jastrzębie, ogary i taka ukochana.
Od strony wykonawczej rozczarowały mnie trochę tajemnicze Owls Elgara, wiersz, którego nie rozumiał sam kompozytor, a zawierający w sobie intrygujący nihilizm. O ile fraza nothing była zaśpiewana przez chór tajemniczo aż do kwadratu, o tyle pytania w które obfituje wiersz nie były otoczone gęstwiną pełną badawczo spoglądających sów.
Britten był wykonany świetnie, ale ja chyba naprawdę mam problem z tym kompozytorem. Poza niektórymi dziełami kameralnymi, to jeśli Britten mnie zachwyca, to pomimo języka muzycznego, jakim się posługiwał, a nie dzięki niemu. Na tle wyrafinowanej i nostalgicznej stylistyki swoich kolegów kompozytorów wydaje mi się on neoklasycystycznie nowatorski, ale jednak też często drewniany i dość sztuczny, mimo to bez ostentacyjnego obiektywizmu, jaki cechuje niektóre dzieła Strawińskiego i Prokofiewa, obiektywizmu, który ma artystyczny walor przez dystans do samego siebie. Krótko mówiąc, Strawiński bywał obiektywny i sztuczny celowo, zaś Britten chyba nie. Tym niemniej utwory chóralne Brittena były być może najtrudniejsze wykonawczo wśród dzieł prezentowanych tego wieczoru i zostały zaprezentowane wspaniale.
McCreesh zachwycił się w swoich komentarzach szczególnie kilkoma wersami wiersza wiktoriańskiej poetki Christiny Rossetti „Rest” do którego muzykę skomponował Vaugham Williams.
Otacza ją ciemność jaśniejsza od słońca,
Bezgłos dźwięczniejszy od muzyki…
Nie da się ukryć, że i kompozytorom brytyjskim w ich dziełach chóralnych często przyświecała budowa paradoksów, takich jak wyrażenie dźwiękiem ciszy, czy ciemności poprzez jasność. Stąd też zapewne niechęć tych kompozytorów do szukania zbyt eksperymentalnych środków wyrazu i skupienie się na tropieniu niezwykłego nastroju i niecodziennej podniety dla wyobraźni. McCreesh rozumie to doskonale i jest z pewnością jedną z najlepszych osób do przedstawiania słuchaczom tych dzieł. Cieszę się, że może to czynić nie tylko ze swoimi Gabrielli Consort&Player, ale również z Chórem NFM. Jest to powód do dumy, no i zapewnienie, że czasem możemy liczyć na koncert z udziałem McCreesha poza kalendarium wielkich festiwali, takich jak Wratislavia Cantans.