21 grudnia, u progu najdłuższej nocy w roku, odbył się w Narodowym Forum Muzyki koncert poświęcony muzyce oratoryjnej Jana Sebastiana Bacha i Antonia Vivaldiego. Jego program był z pewnością spełnieniem marzeń dla miłośników muzycznego baroku. Powinienem dodać może „późnego baroku”, gdyż istnieje spora różnica między muzyką pierwszych dekad XVII wieku a tą z pierwszej połowy XVIII wieku. W wypadku tej stuletniej różnicy bardzo duże różnice stylistyczne w sztuce dźwięku objęte są nazwą jednej epoki. Podobnie silnych różnic nie ma w literaturze czy w architekturze, które po prostu płynnie, krok po kroku ewoluowały, potęgując jedne cechy i uszczuplając inne. W muzyce obok tej ewolucji, też oczywiście widocznej, dochodzi też do gwałtownych zmian. Dlatego niektórzy muzykolodzy stawiają Bacha wraz z Haendlem po stronie muzycznego oświecenia. Co jednak w takim razie z Vivaldim, który posługiwał się nowocześniejszym językiem muzycznym, ewokując czasem stylistykę Mozarta i Haydna? W swoich dziełach Vivaldi zbliża się czasem do tego, co robili synowie Jana Sebastiana Bacha, a nie sam ich ojciec. Oczywiście nie umniejsza to muzyki wielkiego Lipskiego Kantora, który dokonywał wielkiej syntezy, nie zaś wielkiej rewolucji (jak sto lat później Beethoven).
Hanna Husáhr, fotografia ze strony artystki
Sądząc choćby po wspaniałych koncertach organowych Bacha, Lipski Kantor bardzo cenił Vivaldiego. Przekładając koncerty Włocha na możliwości organów, chętnie zatapiał się w progresywnej motoryce i onirycznym zapamiętaniu fraz Rudego Księdza. Bach odnajdywał w muzyce Wenecjanina jej najbardziej progresywną, tajemniczą i metafizyczną stronę, dlatego tym bardziej się zdziwiłem, gdy prowadzący koncert Marcin Majchrowski, redaktor Drugiego Programu Polskiego Radia zacytował na starcie znajomą, która stwierdziła, iż: „będziesz zapowiadał koncert z dziełami arcygeniusza i z dziełami zdolnego rzemieślnika”. Marcin przytoczył te słowa, aby zwiększyć czujność zgromadzonych na sali melomanów i skłonić ich do własnych porównań. Bardzo lubię redaktorów Radiowej Dwójki, Marcina Majchrowskiego zdarzyło mi się obserwować, gdy podczas słuchania koncertu robił bardzo wnikliwe notatki i dopytywał po nim wykonawców o ważne szczegóły, które mało komu przyszłyby do głowy. Dlatego to jego estetyczne wyzwanie zabrzmiało we mnie szczególnie mocno. XVIII wieczna Italia znała wielu doskonałych muzycznych rzemieślników, stale odkrywamy kolejnych. Czasem trafiamy też na geniuszy, tak jak Herve Niquet na Benevolo (ten był zitalianizowanym Francuzem), o czym pisałem w recenzji z Wratislavii Cantans 2017 bodajże. No, ale Vivaldi… Czy rzeczywiście nie ma różnicy, czy zestawimy Bacha z Vivaldim, czy z Locatellim, Albinonim albo innym Tartinim?
Na koncercie usłyszeliśmy dwie kantaty na Zwiastowanie Johanna Sebastiana Bacha, stworzone w okresie Weimarskim i wykorzystane w pierwszych latach lipskiego kantorowania – Herz und Mund und Tat und Leben BWV 147 i Nun komm, der Heiden Heiland BWV 61, twórczość oratoryjną Antonia Vivaldiego reprezentowały natomiast Magnificat RV 610 i Gloria RV 589. Jak łatwo zauważyć, oprócz zestawienia dwóch kompozytorów, mieliśmy tu zderzenie dwóch światów – protestanckiego i katolickiego. BWV 147 to kantata zawierająca wspaniałe, chorałowe opracowania Bacha, które w przeróżnych wersjach i aranżacjach są częścią współczesnej masowej wyobraźni. Z kolei BWV 61 otwiera się iście francuską uwerturą też powiązaną z melodią chorałową, śpiewaną monodycznie przez dwa chóry. Magnificat i Gloria Vivaldiego lśnią od wezbranego ruchu, kompozytorowi świetnie udało się zachować dynamikę całości przy przechodzeniu od partii chóru do partii solistów. W dziełach tych pojawia się też owa protooświeceniowa śmiałość, umiejętność posługiwania się wielkimi płaszczyznami dźwięku, unikanie horror vacui (charakterystycznego dla baroku lęku przed pustą przestrzenią) z którym z kolei Bach w ogóle nie walczył (w sumie nigdy nie było takiej potrzeby, bądź co bądź), mnożąc ilość głosów, ozdobników i detali, czego znakomitym przejawem jest wspaniały chór otwierający kantatę BWV 147, rewelacyjnie zaśpiewany przez Chór NFM, z lśniącymi sopranami.
Muzykę Bacha i Vivaldiego wykonywała na koncercie Wrocławska Orkiestra Barokowa i Chór NFM pod batutą Jarosława Thiela. Udało się zaprosić znakomitą piątkę solistów, czujących się swobodnie w estetyce barokowej i imponujących świetnymi zdobieniami i sprawnymi we wszystkich rejestrach głosami, byli to – Hanna Husáhr – sopran, Agnieszka Ryman – sopran II, Katie Bray – alt, Georg Poplutz – tenor i Stephan Loges – bas. Pierwszą wśród równych okazała się naprawdę rewelacyjna Hanna Husáhr, operująca sopranem wyjątkowej urody i zdobiąca barokowe frazy z wyjątkowym wyczuciem i znakomitym gustem. Hanna Husáhr studiowała w Guildhall School of Music and Drama w Londynie, Opera School w Göteborgu i Stockholm Opera Studio. Wśród licznych jej sukcesów warto wymienić wykonanie III Symfonii Nielsena pod batutą najbardziej chyba siedzącego w tym repetuarze Blomstedta, czy trasę koncertową z Minkowskim, jeśli już o barok chodzi. W trakcie koncertu zabłyśli też soliści -instrumentaliści z WOB, pięknie zagrał obligato Zbigniew Pilch, koncertmistrz WOB, znakomicie mimo drobnych kaprysów instrumentów, były realizowane partie trąbki – Martin Sillabe i oboju – Marek Niewiedział. Szczególne słowa uznania należą się też lutniście Janowi Čižmářowi, którego instrument dodawał do basso continuo element wysmakowanej fantazji i był doskonale słyszalny w wielkiej przecież Sali Głównej NFM. Tak wyraźna i nośna artykulacja dźwięku na lutni wymaga doskonałych umiejętności.
Jeśli chodzi o wspaniałe kantaty Jana Sebastiana Bacha, to mało które dzieła można z nimi zostawić, aby to nie raziło i nie spychało ich w całkowity cień. Antonio Vivaldi trzymał się przy lśniących arcydziełach Bacha znakomicie, nie ustępował pola, dowodząc, moim przynajmniej zdaniem, że podobnie jak Haendel czy Rameau jest jednym z tych nielicznych twórców XVIII wieku, którzy nie muszą się bać rywalizacji z twórczością oratoryjno – kantatową Jana Sebastiana Bacha. Zresztą Vivaldi Bachowi zawdzięcza powrót do naszej wyobraźni, to w koncertach organowych Lipski Kantor przemycił twórczość Włocha do XX wieku, zaś posiane ziarno rozprzestrzeniło się ostatnio o oratoria i opery weneckiego Mistrza. Wykonanie WOB było na światowym poziomie, choć bez szaleństw jeśli chodzi o tempa czy wyrwane na światło dzienne fascynujące detale. To był piękny wieczór najdłuższej nocy w roku.
Przypomniał mi się dziennikarz muzyczny Polskiego Radia Piotr Orawski. Powiedział on kiedyś, że muzyka tego rodzaju nie może być odbierana w kategoriach czystego piękna. Czyli w domyśle, że trzeba być religijnym, by zachwycić się tą muzyką. Jak to jest – może być odbierana w kategoriach czystego piękna, czy nie?
Ja uważam, że jednak można ją tak odbierać.
Moim zdaniem muzyka jest bardziej uniwersalna od poszczególnych religii i dlatego można doceniać i rozumieć jej piękno niezależnie od dedykowania danego utworu danej religii. Jednymi z najlepszych wykonawców kantat Bacha są Japończycy z Bach Collegium Japan dyrygowani przez Maasaki Suzukiego. Wielu z nich poza Bachem nie ma kompletnie nic wspólnego z chrześcijaństwem, nie ma żadnych takich tradycji rodzinnych etc.
Wykonanie było bez szaleństw? Jaka jest Wrocławska Orkiestra Barokowa słyszana uszami znawcy? Nie znam się. Wydaje mi się, że może ustępuje tym najsłynniejszym, starym zespołom, jak English Baroque Soloists, ale wcale nie ustępuje tym licznym bardzo dobrym młodszym orkiestrom grającym na dawnych instrumentach, które są dość często prezentowane w Programie Drugim Polskiego Radia.
Dobrze grali, tylko w sposób umiarkowany, spokojny. Obecnie WOB gra na dobrym światowym poziomie.