Drezdeńczycy, Urbański i III Symfonia Góreckiego

   Wiedziałem, że wizyta Drezdeńskich Filharmoników z Krzysztofem Urbańskim na ich czele będzie wielkim wydarzeniem we wrocławskim NFM (10.05.25). Jednak wchodząc do Sali Głównej minąłem stoisko z płytami bez strat finansowych. Pomyślałem sobie – „Mam już tyle wykonań Święta Wiosny, że bez przesady…”. Był też Rachmaninow i V Symfonia Szostakowicza. Oczywiście w przerwie natychmiast pobiegłem, aby mieć w płytowej postaci zupełnie inne, odświeżające i perfekcyjne spojrzenie na arcydzieło Strawińskiego. Teraz tęsknię za pozostałymi płytami, ale z pewnością kiedyś je będę miał… Wszystkie płyty wydała niezastąpiona Alpha.

   Na koncercie usłyszeliśmy z Drezdeńczykami dwa utwory – Koncert fortepianowy a-moll op. 16 Edvarda Griega oraz III Symfonię op. 36 „Symfonię pieśni żałosnych” Henryka Mikołaja Góreckiego. W koncercie Griega partię solową grał pianista Boris Giltburg.

Boris Giltburg urodził się w 1984 roku w Moskwie, a wychował w Izraelu. Naukę gry na fortepianie rozpoczął jako dziecko pod okiem matki, później kształcił się u izraelskiego pedagoga Arie Vardiego. Jest laureatem wielu konkursów, m.in. II miejsca na Konkursie Królowej Elżbiety w Brukseli (2013) oraz nagród na konkursach w Santander i Rubinsteina.

Krytycy chwalą Giltburga za poetycką wrażliwość, pianista potrafi wydobyć liryczną subtelność nawet z najbardziej wirtuozowskich utworów. Innym atutem jest znakomite panowanie nad kolorystyką dźwięku, Krytycy podkreślają jego umiejętność kształtowania frazy, bywa określany „malarzem światłocieni”.

W prasie branżowej zwraca też uwagę głębia interpretacji. Giltburg unika powierzchowności, sięgając do emocjonalnego jądra dzieła. The Guardian nazwał go „pianistą o hipnotyzującej intensywności”, a Gramophone docenił jego „zdolność do przekształcania znanych utworów w świeże opowieści”.

Wśród najbardziej znanych nagrań pianisty można wymienić: Rachmaninowa: Koncerty fortepianowe (z Royal Liverpool Philharmonic pod batutą Wasilija Petrenki, 2015–2019) – zwłaszcza Koncert nr 2, uznany przez niektórych za jedno z najdoskonalszych nagrań tego utworu; Beethovena: Sonaty fortepianowe (cykl nagrywany od 2019 dla wytwórni Naxos) – szczególnie chwalone są interpretacje „Sonaty Księżycowej” i „Appassionaty”; Prokofiewa: Sonaty wojenne nr 6–8 (2020) – nagrodzone za połączenie brutalnej energii z liryzmem; Schumanna: Kreisleriana, Fantazja C-dur (2017) – zachwycające bogactwem wyobraźni.

Boris Giltburg pisze także eseje o muzyce (np. analizując sonaty Beethovena), które publikuje na swojej stronie internetowej. Znajdziemy tam też jego projekty edukacyjne, filmy z komentarzem do utworów.

Jak sam mówi: „Każdy utwór to opowieść, a moim zadaniem jest ją opowiedzieć, nie przesłaniając sobą”. Dziś należy do ścisłej czołówki pianistów swojego pokolenia, a jego nagrania stawiane są obok dokonań mistrzów takich jak Światosław Richter czy Martha Argerich.

Uzbrojony w taką wiedzę zasłuchałem się w grze Giltburga. Moją pierwszą refleksją była ta dotycząca niezwykłości instrumentu jakim jest fortepian. Mimo tego, że artysta nie dotyka bezpośrednio strun, lecz gra za pomocą klawiszów, dźwigni i młoteczków, jego dźwięk może być zupełnie wyjątkowy i niepowtarzalny. Może mieć inny kolor, inną temperaturę niż brzmienia innych wirtuozów grających ten sam utwór, a przecież Koncert fortepianowy Griega to prawdziwy przebój i na rynku dostępne są tysiące jego interpretacji. U Giltburga natychmiast zaskoczył mnie zatem jego dźwięk. Masywny, jakby kamienny, pozbawiony ostrej przejrzystości, która dominuje w graniu Griega, ewokując natychmiast obrazy bielejących od śniegu norweskich fiordów (jakże się cieszę, że dane mi było kilka razy odwiedzić Oslo!). Tymczasem Giltburg grał w jakimś sensie neoklasycznie, posługując się precyzyjnie wydzielonymi masami brzmienia, tak jakby chciał uniknąć zbyt prostych skojarzeń i zbyt wylewnego romantyzmu (o który u Griega nie trudno i nie musi być to wcale płynący w doliny język lodowca).  Po  niecodziennej, nietypowej kolorystyce interpretacji zachwyciła mnie wybitna i mocarna lewa ręka pianisty. Oraz giętkość dynamiczna, gdyż w lirycznych fragmentach pojawiał się też szept. Ale szept teatralny, czyli doskonale słyszalny, z czym wielu pianistów ma problemy. Aktorów zresztą też… Ten Grieg był nietypowy, zwłaszcza jeśli chodzi o motywy ludowo – taneczne, które wydawały mi się wręcz ekstrawaganckie, nie tyle śpiewne, co dziko zapętlone, niejako wstrzymujące pęd utworu. Nie była to dla mnie w tym względzie interpretacja oczywista i wciąż o niej rozmyślam. Ale z pewnością była ciekawa, inna, i cechująca się siłą oraz perfekcjonizmem.

Krzystof Urbański/ fot. Marco Borggreve/ ze stron NFM

   Od samego początku w tym koncercie przykuwało mnie też brzmienie samej orkiestry. Muszę przyznać, że nie sądziłem, że symfoniczna strona koncertu Griega jest aż tak zachwycająco bogata, wielowarstwowa i wielobarwna. Zwłaszcza w orkiestrowym wstępie do drugiej części koncertu zostałem całkowicie oczarowany i zbity z tropu. Co za wspaniałe bogactwo szczegółów, barw, muzycznych warstw! Urbański i Drezdeńczycy byli tu jakby jubilerami szlifującymi ścianki diamentów. Zupełnie niesamowite! Wielka interpretacja, wspaniała, nieczęsta do odnalezienia nawet na nagraniach legendarnych dyrygentów przeszłości.

Przed III Symfonią Góreckiego Urbański wygłosił króciutki wykład o treści pieśni żałosnych użytych w symfonii. Po czym stwierdził, żebyśmy zapomnieli o czasie i po prostu odczuwali muzykę. Krzysztof Urbański zaznaczył też, że utwór jest trudny emocjonalnie dla niego i dla muzyków i prosi o nie klaskanie, ani w trakcie symfonii ani po niej. Nic dziwnego, że utwór jest trudny emocjonalnie. Środkowa część to wiersz do matki 18 letniej dziewczyny czekającej na egzekucję w szponach zakopiańskiego niemieckiego Gestapo. Biedna bohaterka wydrapała go na ścianach celi. „Mamo, nie płacz…”. Wszyscy chyba płakaliśmy słuchając tej części, co nie za często zdarza się na koncertach. Do tego dochodzą różne konteksty – rocznica końca II Wojny światowej, wojna trwająca za naszą granicą, powrót Niemiec do coraz bardziej agresywnej polityki neoimperialnej (i nie chodzi wcale o AFD póki co, lecz o słowa nowego kanclerza o reparacjach i sytuację na granicy polsko – niemieckiej) a z drugiej strony światełko nadziei, jaką jest współpraca polskiego dyrygenta z wielkimi niemieckimi orkiestrami. To w końcu niemieccy muzycy z Drezna zapewnili nam to wspaniałe godzinne misterium, po którym nie było braw, lecz wszyscy rozeszli się w ciszy.

Jeszcze w PRL poznawałem historię III Symfonii Góreckiego. Był to ważny i kontrowersyjny temat. Arcydzieło, czy pretensjonalny minimalistyczny frazes. Uduchowienie, czy granie pod publiczkę? Dla wchodzącego w świat muzyki nastolatka w odciętym od świata kraju takie tematy były ważne, żyło się nimi codziennie, codziennie się o nich myślało. Inne wątki to była na przykład walka Waldorffa o Szymanowskiego, niesprawiedliwy osąd Pogorelica na Konkursie Chopinowskim, dominacja Karajana w świecie dyrygentów etc.

III Symfonia Henryka Mikołaja Góreckiego, znana jako „Symfonia pieśni żałosnych”, należy dziś do najważniejszych dzieł muzyki klasycznej XX wieku, jednak jej droga do uznania była pełna kontrastów. Symfonia została napisana w 1976 roku. Jej światowa premiera odbyła się 4 kwietnia 1977 roku na festiwalu w Royan we Francji. Orkiestrą Südwestfunk Radio dyrygował Jerzy Katlewicz, a partię sopranową wykonała Stefania Woytowicz, do dziś jedna z najbardziej legendarnych interpretatorek tego utworu, porywająca intensywnością i czystością swojego głosu. Polska premiera miała miejsce później tego samego roku, 12 listopada 1977, podczas Międzynarodowego Festiwalu Współczesnej Muzyki „Warszawska Jesień” w Katowicach, również pod batutą Katlewicza. Reakcje w kraju były chłodne, a nawet nieprzychylne. Krytycy zarzucali dziełu nadmierną prostotę, sentymentalizm czy „uczuciowy kicz”. W ówczesnym kontekście politycznym (PRL) duchowy i religijny wymiar symfonii mógł budzić nieufność władz. Górecki, kojarzony wcześniej z awangardą, zaskoczył minimalistycznym językiem i emocjonalną głębią, która nie pasowała do dominujących trendów. Symfonia długo pozostawała w cieniu, a sam kompozytor popadł w artystyczną izolację.

Prawdziwy sukces przyszedł dopiero w latach 90. Za sprawą nagrania z 1991 roku (wytwórnia Elektra Nonesuch) z sopranistką Dawn Upshaw i orkiestrą pod dyrekcją Davida Zinmana symfonia stała się fenomenem, choć polska wymowa Upshaw była oględnie mówiąc niezbyt staranna. W 1992 roku trafiła na listy przebojów w Wielkiej Brytanii, utrzymując się w pierwszej dziesiątce przez niemal rok. Sprzedano ponad milion kopii – niespotykane osiągnięcie dla współczesnej muzyki klasycznej. Brytyjska publiczność, poruszona surowym pięknem i uniwersalnym przesłaniem cierpienia (m.in. w kontekście wojny w Zatoce Perskiej), uczyniła z utworu symbol duchowego oporu. Kluczowa okazała się promocja radiowa – fragmenty symfonii emitowano w BBC, a jej melancholijny charakter trafił w nastroje społeczne. Partytura, łącząca żałobę po Holokauście (część trzecia cytuje napis wyryty na ścianie gestapowskiego więzienia w Zakopanem) z motywem macierzyństwa, zyskała wymiar uniwersalny. Brytyjski sukces przyciągnął uwagę świata, a Górecki stał się ikoną muzyki klasycznej, choć sam pozostawał skromnym mieszkańcem Katowic. Nie spoczywał jednak na laurach i podarował światu między innymi wiele wspaniałych utworów chóralnych utrzymanych w podobnym do Trzeciej minimalistycznym stylu.

   Ja u progu lat 90. byłem jeszcze nastolatkiem kończącym liceum. Zasłuchiwałem się głównie w muzyce dawnej i zapałem broniłem wykonawstwa na fortepianach historycznych, które było wtedy wyśmiewane i traktowane nieufnie. Nagły sukces III Symfonii przyjąłem z nieufnością i w ponurym milczeniu słuchałem afektowanych wynurzeń moich przyjaciół – melomanów na temat geniuszu Góreckiego. Dlatego musiało upłynąć kilka lat, abym mógł ponownie sięgnąć po symfonię Góreckiego i oczywiście zachwyciłem się. W tym czasie poznałem też arcydzieło innego minimalisty, a mianowicie operę Echnaton Philipa Glassa.

   Teraz, dzięki Drezdeńczykom i Krzysztofowi Urbańskiemu III Symfonia Góreckiego ponownie do mnie wróciła. Ciekawiło mnie, czy utwór przetrwał próbę czasu. Ostatnio bowiem chętnie zasłuchuję się w innej symfonii śląskiego kompozytora, a mianowicie w Symfonii Kopernikańskiej. To zupełnie inny styl. Jednak w Sali Głównej NFM zaczęły dziać się czary. Kanoniczna konstrukcja symfonii prowadzona przez elegancko tańczącego na scenie (i płaczącego) Urbańskiego zaczęła iskrzyć się relacjami wertykalnymi między polifonicznymi strukturami dzieła. Gdy do akcji wszedł Michał Sławecki śpiewający swoim kontratenorem pieśń pasyjną z XV wieku też poczułem wilgoć w oczach. Jakże to jest piękne! Czyste muzyczne katharsis. Bo przecież ta symfonia ma też wiele z antycznej tragedii. Byłem też światkiem wielkiej dyrygentury. Krzysztof Urbański jest z pewnością jednym z największych dyrygentów naszych czasów, zaś III Symfonia Góreckiego to wielkie arcydzieło naszych czasów. Jeśli ludzkość dożyje na przykład XXX wieku, w filharmoniach na Marsie będą to z pewnością grali. Kolejne ogniwa symfonii gościły pozostałe śpiewaczki – Edytę Krzemień i Annę Federowicz, była to więc nowa koncepcja polegająca na daniu poszczególnych ogniw symfonii odrębnym solistom. Powiązanie linii wokalnej z kanoniczną strukturą orkiestry jest u Góreckiego jedyne w swoim rodzaju i jest muzycznie i emocjonalnie wspaniałe. Rozeszliśmy się w milczeniu. Przeżyliśmy jedną z najpiękniejszych i najsmutniejszych chwil w NFM.

   Pisząc tę recenzję słuchałem Święta Wiosny z Urbańskim. Każda fraza na tym nagraniu jest przemyślana, wyrzeźbiona od każdej strony. To chyba najpiękniejsze przedstawienie orkiestry jako takiej, jakie posiadam na płytach, za co brawa należą się też dźwiękowcom z firmy Alpha. Zupełnie inny Strawiński, gdzie dosłownie każda fraza muzyki mieni się kalejdoskopem barw i ma głębokie znaczenie. Polujcie na nagrania Urbańskiego, nie poprzestawajcie tylko na Tidalu, szukajcie jego koncertów. Ja jestem z Wrocławia, Drezno mam niedaleko, niech w końcu powstaną jakieś sensowne i częste połączenia kolejowe!

O autorze wpisu:

Studiował historię sztuki. Jest poetą i muzykiem. Odbył dwie wielkie podróże do Indii, gdzie badał kulturę, również pod kątem ateizmu, oraz indyjską muzykę klasyczną. Te badania zaowocowały między innymi wykładami na Uniwersytecie Wrocławskim z historii klasycznej muzyki indyjskiej, a także licznymi publikacjami i wystąpieniami. . Jacek Tabisz współpracował z reżyserem Zbigniewem Rybczyńskim przy tworzeniu scenariusza jego nowego filmu. Od grudnia 2011 roku był prezesem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, wybranym na trzecią kadencję w latach 2016 - 2018 Jego liczne teksty dostępne są także na portalach Racjonalista.tv, natemat.pl, liberte.pl, Racjonalista.pl i Hanuman.pl. Organizator i uczestnik wielu festiwali i konferencji na tematy świeckości, kultury i sztuki. W 2014 laureat Kryształowego Świecznika publiczności, nagrody wicemarszałek sejmu, Wandy Nowickiej za działania na rzecz świeckiego państwa. W tym samym roku kandydował z list Europa+ Twój Ruch do parlamentu europejskiego. Na videoblogu na kanale YouTube, wzorem anglosaskim, prowadzi pogadanki na temat ateizmu. Twórcze połączenie nauki ze sztuką, promowanie racjonalnego zachwytu nad światem i istnieniem są głównymi celami jego działalności. Jacek Tabisz jest współtwórcą i redaktorem naczelnym Racjonalista.tv. Adres mailowy: jacek.tabisz@psr.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

18 − dziesięć =