Pierwszy koncert Chopina. Niektórzy malkontenci stwierdzą: "Po co ciągle wracać do Chopina?". Inni posądzą wręcz miłośników muzyki o nacjonalizm – Chopin, Polak, wiadomo… Tymczasem koncert Chopinowski nie wymaga żadnych usprawiedliwień. To po prostu doskonała, genialna muzyka. Dojrzałe dzieła Chopina są wręcz wyjątkowo odporne na wielokrotne słuchanie, gdyż Chopin męczył się i głowił, aby usunąć z tych doskonałych miniatur jakąkolwiek zbędną nutę. Nie ma tu przegadania obecnego czasem u Schumanna czy Liszta, innych wielkich romantyków i mistrzów fortepianu, którzy zresztą Chopina bardzo podziwiali. Tym razem jednak słuchaliśmy młodzieńczej, warszawskiej kompozycji mistrza z Żelazowej Woli.
Orkiestrę Symfoniczną NFM poprowadził George Tchitchinadze, który całkiem niedawno i z tym samym zespołem zachwycił mnie symfonią Patetyczną Czajkowskiego. Zwodniczo prosta orkiestrowa warstwa koncertu fortepianowego Chopina była ukazana w sposób dość witalny, mało melancholijny, ale nie pozbawiony barw i romantyzmu. Puzon i rogi spisały się bardzo dobrze w partiach eksponowanych. Orkiestrowy wstęp koncertu wprowadził nas dobrze w całość utworu. Więcej wątpliwości mam co do pianisty. Georgijs Osokins to laureat Konkursu Chopinowskiego, co oczywiście gwarantuje wysoki poziom wykonawczy. Pod tym względem warszawskie zmagania pianistów w mieście Fryderyka są prawdziwą kuźnią mistrzów fortepianu, jak chyba żaden inny konkurs pianistyczny. Tym niemniej nie przekonała mnie do końca ogólna koncepcja artystyczna Osokinsa w tym koncercie. Wiele pięknych momentów utonęło za sprawą dziwnego frazowania i nietypowego stosowania dynamiki. Na samym początku Osokins zaskoczył mnie chłodnym i nieco szalonym atakiem na dźwięki przywodzącym mi na myśl estetykę koncertów Liszta. "Nic nie szkodzi" – pomyślałem – "uwielbiam Liszta". Ale już po kilkunastu taktach ów Liszt się ulotnił i zostało wykonanie Chopina gubiące moim zdaniem część pięknych i charakterystycznych dla tego dzieła muzycznych kulminacji. Brakowało też odpowiednich, pięknych barw. Tym niemniej publiczność była całkiem zadowolona i wymogła na soliście dwa bisy.
W drugiej części koncertu zabrzmiało jedno z najwspanialszych dzieł muzyki symfonicznej XX wieku, czyli Koncert na orkiestrę Beli Bartoka. Pełen ekspresji, a czasem i brutalnego witalizmu węgierski modernista do dziś wzbudza emocje. Większość melomanów wymawia nazwisko "Bartok" z pełną respektu czcią. Ale są też tacy, którzy protestują. "A tam Bartok, Szymanowski!". W Słowacji mówią pewnie: "A tam Bartok, Janacek!". Problemy z akceptacją, czy po prostu nazwaniem muzyki Bartoka biorą się z pewnością z autentycznej odrębności jego muzycznego świata. Mało który kompozytor rzeczywiście badał folklor i to tak niezwykły, jak prawdziwa muzyka węgierskiego czy rumuńskiego ludu. Żaden chyba kompozytor nie łączył brutalnej ekspresji z porażającą bogactwem paletą barw i współbrzmień, okraszoną do tego symboliką Cudownego Mandaryna czy Sinobrodego. Może w niektórych dziełach najbardziej pokrewny Bartokowi był wczesny Strawiński.
A jak zabrzmiał dzisiaj Koncert na orkiestrę? Dyrygent i orkiestra nie zawiedli i był to najmocniejszy punkt wieczoru. Koncert na orkiestrę jest dziełem dwojakim. Z jednej strony mamy nić przetworzeń tematów, bardzo atrakcyjnych i jak to często bywa u Bartoka przywodzących na myśl źródła ludowe, choć niekoniecznie opartych na nich. Bartok często odwoływał się do stylizacji, co później udzieliło się innemu mistrzowi z Węgier, Ligetiemu. Z drugiej strony mamy świat zdarzeń dźwiękowych, muzyka zamienia się w swoisty pejzaż, zaś poszczególne instrumenty napełniają go swoją obecnością, niczym ptaki śpiewające w lesie. Tchitchinadze i wrocławscy filharmonicy znakomicie zilustrowali dwoistość Koncertu na orkiestrę. Piękny był wstęp kontrabasów, nasycone brzmienie skrzypiec i altówek, oraz piękne solówki fletów. Co ciekawe, w częściach wolnych Koncertu na orkiestrę odnalazłem dalekie echo sceny z wagnerowskiej Tetralogii, w której Zygfryd słucha ptaków w lesie. Być może to właśnie Wagner był prekursorem budowy muzycznej formy na bazie zdarzeń dźwiękowych, co rozwinął później Anton Webern, a i Bela Bartok, mniej od Weberna rewolucyjny, tworzył swój własny muzyczny pejzaż.
Koncert odbył się 3 lutego 2017 roku w Sali KGHM Narodowego Forum Muzyki. Publiczność nagrodziła artystów gromkimi brawami, choć wydaje się, że zbyt wiele ich zgarnął pianista na tle pozostałych bohaterów tego wieczoru. Magia Chopina nie zawsze działa przez doskonałość wykonania jego muzyki…
Raczej magia Konkursu… Zawsze ściąga do sal koncertowych ludzi nieosłuchanych (i dobrze!)
dokladnie po co ciągle ten Chopin? Bośmy poloki? Ale o Bartoku zawsze chętnie poczytam: ) i posłucham
"Żaden chyba kompozytor nie łączył brutalnej ekspresji z porażającą bogactwem paletą barw i współbrzmień, okraszoną do tego symboliką Cudownego Mandaryna czy Sinobrodego. Może w niektórych dziełach najbardziej pokrewny Bartokowi był wczesny Strawiński."
.
Tak, ale oczywiście za sprawą wpływu Strawińskiego na Bartoka, jak i na całą muzykę europejską. Wpływ ten jest tak duży, że chyba wszystkie muzyczne odkrycia, eksprymenty i innowacje w muzyce współczesnej są otwieraniem drzwi otwartych już przez "Swięto wiosny". Dotyczy to także – jak sądzę – dzieł węgierskiego arcymistrza. Moim zdaniem najbardziej nowatorskim dziełem XX wieku jest "Swięta wiosna" (bo tak, jak wiadomo, brzmi oryginalny tytuł tego dzieła), ale najgłębszym – "Stabat Mater" naszego "Katota", jego I Kwartet smyczkowy i I Koncert skrzypcowy. Kwestią otwarą jest jednakże, co przede wszystkim ma walor w muzyce, czy konstrukcja (jak powiedzieliby antyromantycy w rodzaju Ravela, Strawińskiego, czy Schoenberga), czy o owa "głębia wyrazu", jak orzkeliby "postromantycy" (Szymanowski, może Debussy). W moim przekonaniu na dłuższą metę liczy się bardziej ta druga.
Bardzo ciekawe uwagi o Święcie wiosny. W dużej mierze się zgadzam! Strawińskiemu można czasem przypisać szukanie formy i stawianie głębi wyrazu na drugim miejscu, ale akurat Święto wiosny ma też bardzo mocną głębię wyrazu. Zwłaszcza gdy zobaczy się je ze zrekonstruowaną, oryginalną choreografią Niźyńskiego. Wspomniane przez Ciebie utwory Szymanowskiego oczywiście są super.