Muszę przyznać, że zachwycają mnie repertuarowe decyzje szefa artystycznego Chóru NFM Lionela Saw. Programy koncertów chóru są starannie przemyślane, utwory wynikają z siebie wzajemnie, często też słyszymy nie dość często obecne na koncertach arcydzieła. Tak też i było w niedzielny wieczór, albo raczej w późne popołudnie, bo mamy przecież najdłuższe dni w roku (29.06.25). To był zresztą kolejny dzień ostatniego czerwcowego weekendu, gdy koncert przygotowany przez NFM nie odbył się w gmachu tej placówki, ale w zabytkowej przestrzeni miasta. O ile w sobotę maestro Andrzej Kosendiak z Wrocław Baroque Ensemble zachwycał nas XVII wieczną muzyką w ratuszu, o tyle Lionel Saw wraz z Chórem NFM i instrumentalistami wybrał na swój koncert piękne drewniane wnętrze kościoła luterańskiego im. Opatrzności Bożej. Jest to dawny kościół pałacowy, zaraz obok znajduje się pałac cesarski wzniesiony przez architektów Fryderyka Wielkiego zaraz po przejęciu większej części Śląska od Cesarstwa Habsburgów w 1741 roku. Mówi się, nie bez realnych podstaw, że zasobny i ludny Śląsk zbudował późniejszą karierę Prus, z których wyrosły koniec końców Niemcy, na dobre i na złe, jak w budzącej grozę, też pewnie nadzieję, jak i moralny niepokój metalowej piosence Deutschland słynnego zespołu Rammstein.

Anton Bruckner, geniusz i zdaniem Hanslicka „zaklinacz węży”
Z pewnością Brucknerowska wyobraźnia też budowała niemieckość jaką znamy, ten wielki i skłonny do monumentalizmu kompozytor był przecież najlepszym następcą Wagnera jeśli chodzi o muzykę symfoniczną, którą Wagner traktował całkowicie pobocznie na rzecz dramatu muzycznego. Ale Bruckner był także wielkim konstruktorem wielkich form sakralnych, w których pokazywał niemal zupełnie odmienne oblicze. Dzieła chóralne Brucknera były też punktem centralnym niedzielnego koncertu.
Program koncertu przedstawiał się następująco:
R. Wagner / F. Liszt Chór pielgrzymów z opery Tannhäuser
H. Wolf Sechs geistliche Lieder
A. Bruckner Aequale nr 1 WAB 114; Os justi WAB 30, Aequale nr 2 WAB 149; Ave Maria WAB 6
L. van Beethoven Aequale nr 3 WoO 30-3
A. Bruckner Christus factus est WAB 11
L. van Beethoven Aequale nr 2 WoO 30-2
A. Bruckner Ecce sacerdos magnus WAB 13
L. van Beethoven Aequale nr 1 WoO 30-1
A. Bruckner Fuga d-moll WAB 125
G. Mahler Es sungen drei Engel z III Symfonii; Urlicht z II Symfonii c-moll „Zmartwychwstanie” (oprac. C. Gottwald)
Wykonawcami byli:
Lionel Sow – dyrygent
Vincent Warnier – organy
TrombQuartet:
Piotr Banyś, Wojciech Jeliński, Tomasz Kaczor, Oskar Sztuka – puzony
Chór NFM
Chór pielgrzymów z opery Tannhäuser Wagnera w jak zwykle twórczej aranżacji mojego muzycznie ukochanego Liszta był znakomitym otwarcie całego koncertu. To właśnie w obrębie tego świata miały poruszać się pozostałe dzieła. Wagner – wiadomo. Stał się on kamieniem milowym dla następnych stu lat muzyki. Wielu wybitnych kompozytorów komponowało z Wagnerem, albo przeciw Wagnerowi. Cieszę się jednak, że na to otwarcie zapisany został także Liszt. Często się zapomina, że specyficzny romantyzm proponowany przez Wagnera miał swojego brata i przyjaciela, czyli romantyzm Lisztowski. Być może we wczesnych dziełach węgierskiego romantyka ciężko się jeszcze dopatrzeć metafizycznych szaleństw rodem z Parsifala, ale już w dziełach dojrzałych i późnych są one wszechobecne. Nie czytałem natomiast poważnej pracy o tym, kto był pierwszy w rozmaitych niezwykłych pomysłach, od których roją się dzieła Wagnera i Liszta. Czy Liszt, czy Wagner? To nie jest takie istotne, bo tak czy siak powstawały wybitne arcydzieła. Moim zdaniem obaj kompozytorzy równie hojnie wrzucali swoje wynalazki do tego romantycznego płomienia inwencji.
„Płomień inwencji” – to określenie przeniosło mnie w ich świat, który tak lubię. Wagner często jest kreowany na potwora, czasem na ojca duchowego Trzeciej Rzeszy. Moim zdaniem to skrajnie niesprawiedliwe, choć oczywiście daleko mu było do etycznego ideału. Jednak o tym, że Wagner nie mógł być łotrem do cna świadczy przyjaźń Liszta. Wszystko świadczy o tym, że węgierski geniusz był dobrym człowiekiem, który też bezinteresownie wspierał innych kompozytorów. Napisał nawet wspaniałą, choć niezwykle wręcz fantazyjną biografię swojego przyjaciela Chopina. Przeczytajcie sobie, co Liszt pisze o polskich polonezach. Może to czysta fantazja, ale za to jaka piękna! Mało który polski romantyk napisał o polskiej muzyce tak piękne zdania, jak Ferenz Liszt!
Chór pielgrzymów został wykonany wzniośle, z mocą niemal burzącą ewangelicki kościół. Chór wykonywał ten utwór z chóru kościoła, później dla wykonania innych utworów przeniósł się do przodu. Wolf i jego Sechs geistliche Lieder pokazało mi, że wspaniałe pieśni na fortepian Hugona Wolfa nie wyrosły z niczego. Cykl chóralny powstały pod wpływem nieszczęśliwej miłości i oparty na poezjach śląskiego poety Josepha von Eichendorffa był równie dobry. Tym razem ten wyraz miłosnego zawodu był niezwykle wręcz religijny. Ale są też inne.
Oto jeden z najpiękniejszych fragmentów miłosnych w poezji Josepha von Eichendorffa, pochodzący z wiersza „Mondnacht” („Księżycowa noc”). Jest to subtelny, mistyczny erotyk, gdzie miłość i natura splatają się w metaforze kosmicznego zjednoczenia:
Oryginał (niemiecki):
„Es war, als hätt’ der Himmel
Die Erde still geküsst,
Dass sie im Blütenschimmer
Von ihm nun träumen müsst.”
Tłumaczenie na polski (w klasycznym przekładzie Adama Asnyka):
„Niebo ziemi całowaniem
Nocną ciszę przerwie,
Zadrży ziemia w tym spotkaniu,
Zakwitnie w blaskach przeróżnych,
Marząc o niebie.”
A jaka była muzyka? Zaskakująco świetna. Wolf wyraził jakby esencję największego wyrafinowania ze świata Wagnera i Liszta. Usłyszeliśmy przebogatą chromatykę, przesuwanie się niemal w atonalność, wrażenie ekstatycznego zawieszenie w jakichś muzycznych pozaświatach, czy międzyświatach. Wyrażenie tego było dla muzyków wielkim wyzwaniem i dali sobie z tym radę znakomicie.
Utwory chóralne przedzielały krótkie Aequale Brucknera, wśród nich pojawił się także utwór Beethovena. Aequale to forma przeznaczona na jednorodną grupę tych samych głosów lub instrumentów. W tym wypadku mieliśmy puzony. Aequale Brucknera brzmiały jak jakieś tajemnicze hejnały z fantastycznych światów i wspaniale rozdzielały doskonałą twórczość chóralną. TrombQuartet wykonał te krótkie formy bezbłędnie, nastrojowo i tajemniczo.
Dzieła chóralne Brucknera były z pewnością centrum tego koncertu, nie tylko dlatego, że i czasowo wypełniły go najmocniej. Każdy meloman zna niezwykłe symfonie Brucknera, te protominimalistyczne labirynty zapętlonych fraz, jednocześnie monumentalne jak jakieś dźwiękowe katedry. To jedyna w swoim rodzaju muzyka, gdzie czasem znajdujemy wagnerowskie frazy, jednak sposób konstruowania utworu jest zupełnie wyjątkowy i niepowtarzalny. Współcześni Brucknerowi, przeważnie złośliwi krytycy, nazywali to „zaklinaniem węży”. Będę musiał o tym zaraz wspomnieć, a póki co zauważę, że świat muzyki mszalnej Brucknera to zupełnie inna kraina, w czystej postaci lisztowsko – wagnerowska, choć bardziej chyba jeszcze monumentalna. W innych formach chóralnych, które słyszeliśmy na tym koncercie, odzywają się jeszcze inne źródła inspiracji. A mianowicie mamy tutaj wyraźną inspirację muzyką renesansu i modalną muzyką średniowieczną. Zaprezentowane przez Chór NFM arcydzieła zrobiły na mnie gigantyczne wrażenie. Była to wspaniała podróż w czasie, jak w przypadku Mszy h-moll Bacha czy Nieszporów Monteverdiego, a jednocześnie, też podobnie jak u Bacha i Monteverdiego, niezwykły oryginalny świat, pełen świeżości i piorunującej siły wyrazu. Takie arcydzieła wymagały niebagatelnego wykonania i tak też się stało, Lionel Saw przygotował Chór NFM nad wyraz dobrze. Krótko mówiąc, czekamy na Brucknerowską płytę, innego wyjścia nie ma. Taka płyta musi powstać i trafić w ręce melomanów.
A teraz o wężach. Określenie „zaklinanie węża” (Beschwörung einer Riesenschlange – dosł. „zaklinanie gigantycznego węża”) jako złośliwy opis muzyki Antona Brucknera pochodzi od Eduarda Hanslicka (1825–1904), najpotężniejszego krytyka muzycznego Wiednia epoki Brucknera. Padło ono w recenzji VIII Symfonii po jej wiedeńskiej premierze 21 grudnia 1892 roku. Hanslick, czołowy przedstawiciel konserwatywnej krytyki, był zagorzałym wrogiem Ryszarda Wagnera i całego nurtu „nowoniemieckiej szkoły”. Brucknera postrzegał jako „wagnerowskiego epigona” – jego symfonie (długie, oparte na blokach brzmieniowych, z harmoniami inspirowanymi Wagnerem) uznawał za chaotyczne, niezgrabne i pozbawione klasycznej logiki.
W tekście dla Neue Freie Presse Hanslick napisał:
„To nie muzyka, lecz zaklinanie gigantycznego węża. […] Nieustannie rozbudzana i nigdy niezaspokojona ciekawość słuchacza.”
Metafora „zaklinania węża” miała sugerować hipnotyczną, ale bezładną powtarzalność motywów, „wężową” wydłużoność formy (symfonia trwa ok. 80 minut), egzotyczną „prymitywność” – w XIX w. „zaklinacze węży” kojarzyli się z orientem i sztuką iluzji. Hanslick nie krył także pogardy dla prostego pochodzenia Brucknera (syn wiejskiego nauczyciela z Górnej Austrii). Określenie „zaklinanie węża” mogło implikować, że muzyka Brucknera jest „nieeuropejska” – podobnie jak wcześniej zarzucano jej „mistyczną barbarię” i „gotycką ciężkość”.
Głos Hanslicka decydował o sukcesie lub klęsce dzieła w Wiedniu. Po recenzji VIII Symfonia została wycofana z programu filharmoników na 15 lat. Hanslick bronił klasycznej czystości (Brahms jako wzór), podczas gdy Bruckner reprezentował romantyczną ekspansję (Wagner, Liszt).
Cytat z recenzji Hanslicka (oryginał):
„Das ist keine Musik mehr, das ist die Beschwörung einer Riesenschlange, die sich in immer neuen, immer höheren Windungen aufbäumt, um schließlich in einem furchtbaren Bisse sich selbst in den Schwanz zu nehmen.”
Co oznacza po polsku:
„To już nie jest muzyka, to zaklęcie gigantycznego węża, który podnosi się, zwijając się w coraz to nowe, coraz wyższe zwoje, by na koniec straszliwie ugryźć swój własny ogon.”
Złośliwy był ten Hanslick, choć z drugiej strony nawet najbardziej rozmiłowany w twórczości Wagnera, Liszta i Brucknera krytyk muzyczny musi w tym momencie pozazdrościć Hanslickowi rozgrzewającej wyobraźnię metaforyki, nawet jeśli się z nim nie zgadza.
Jeśli chodzi o „wiejskie barbarzyńskie klimaty” mieliśmy okazję usłyszeć granej na organach Fugi d-moll WAB 125 Brucknera. Była ona oczywiście wspaniała, należenie do lisztowskiego uniwersum dodaje jakby skrzydeł przy organach, więc Bruckner skomponował prawdziwe arcydzieło, zaś francuski organista Vincent Warnier zagrał je wspaniale. Chętnie posłuchałbym solowego recitalu tego artysty. Dodam na marginesie, że organy kościoła Opatrzności Bożej zbudował Christoph Heinrich Obuch (wrocławski organmistrz) w 1750 r. – w tym samym roku, na który przypadła konsekracja kościoła, dziewięć lat po przejęciu miasta przez Prusy.
Na koniec mieliśmy zaś aranżacje dzieł Mahlera zaczerpniętych z chóralnych fragmentów jego II i III Symfonii. Był to już inny świat, gdzie do romantyzmu doszedł protomodernizm i czysta, rozpuszczająca formy dekoracyjnie secesja. A jednak łatwo było wyłapać w tym wszystkich echa wagnerowsko – lisztowskiej wyobraźni, co nie jest tak proste, gdy słucha się tychże symfonii w ich pełnej formie. Było to piękne zwieńczenie wspaniałego koncertu. Tak po namyśle czekam na dwie płyty – jedną z programem tego koncertu, drugą Brucknerowską w 100%. Mam nadzieję, że się doczekam! A póki co nadal przeżywam w myślach wspaniały, wybitny koncert.