Po dotkliwej wyborczej klęsce Partia Pracy wybiera nowego przywódcę. Działacze zastanawiają się jak powinno wyglądać „nowe otwarcie” umożliwiające Labour powrót do władzy. Okazuje się, że najwięcej na ten temat może mieć wkrótce do powiedzenia ortodoksyjny socjalista Jeremy Corbyn, niespodziewany faworyt partyjnych wyborów. Wiele osób widzi w nim „ostatnią nadzieję” laburzystów. Czy słusznie?
REGUŁY GRY
Trwające wybory nowego lidera Partii Pracy są konsekwencją niespodziewanego obrotu wydarzeń w maju tego roku. Labour długo dominowała w sondażach i wydawało się, że Ed Miliband zostanie premierem Wielkiej Brytanii. Jednak im bliżej było do wyborów, tym bardziej przewaga zaczęła maleć i wszyscy uznali za pewnik, że wybory przyniosą „zawieszony” parlament bez jednoznacznej większości. Tymczasem 8 maja 2015 lider konserwatystów premier David Cameron niespodziewanie zdobył mandat do dalszych, tym razem samodzielnych, rządów. Zgodnie z brytyjskim zwyczajem lider, który ponosi porażkę, ustępuje ze stanowiska. Tak też uczynił Ed Miliband, dając sygnał do startu w wyścigu o przywództwo.
Rozpoczęte w piątek 14 sierpnia głosowanie potrwa do 10 września. Wyniki zostaną ogłoszone na specjalnej konferencji dwa dni później. Uprawnieni do udziału w wyborach są wszyscy członkowie partii oraz zarejestrowani lub stowarzyszeni (np. członkowie afiliowanych związków zawodowych) sympatycy.
Wybór odbywa się według systemu alternatywnego głosu przechodniego, w którym wyborca może uszeregować kandydatów wedle swoich preferencji. Oprócz większości liczyć się zatem będzie również to, kogo jako swój drugi czy trzeci wybór wskażą zwolennicy przegranych kandydatów.
KANDYDACI
Po rezygnacji Milibanda tymczasową przewodniczącą partii została jego zastępczyni Harriet Harman, która jednak zadeklarowała brak zamiaru ubiegania się o przywództwo. Ostatecznie w wyborcze szranki stanęło więc czworo kandydatów: Liz Kendall, Yvette Cooper, Andy Burnham i Jeremy Corbyn.
Posługująca się zdrobnieniem Liz, 44-letnia Elizabeth Louise Kendall urodziła się i wychowała w dużej i posiadającej bogatą historię wsi Abbots Langley, blisko powiązanej z miastem Watford w hrabstwie Hertfordshire. Jej matka była nauczycielką, zaś ojciec porzucił szkołę w wieku 16 lat i rozpoczął imponującą karierę zawodową, którą zakończyła wysokim stanowisku w Banku Anglii. Zapewne po nim Liz odziedziczyła pasję do polityki, był bowiem też radnym z ramienia Partii Liberalnej. Obecnie obydwoje rodziców popiera jednak laburzystów. Liz uczyła się w renomowanej Watford Grammar School for Girls, a jej koleżankami ze szkolnej ławy były m.in. Geri Halliwell z zespołu Spice Girls, czy minister w obecnym konserwatywnym rządzie Priti Patel. Następnie studiowała historię w Queens’ College w Cambridge, gdzie była też kapitanem uczelnianej żeńskiej drużyny piłkarskiej. Studia ukończyła summa cum laude w 1993 r.
Rok wcześniej wstąpiła do Partii Pracy, podążając za sugestiami swojego ówczesnego chłopaka, który widząc jej wściekłość z powodu wyborczej klęski laburzystów poradził, żeby spróbowała coś z tym zrobić. Kendall pracowała dla progresywistycznego think tanku Institute for Public Policy Research, współpracującego nie tylko z laburzystami, ale i z Liberalnymi Demokratami. Zajmowała się tam sprawami zdrowia i opieki społecznej. W 1996r. została doradczynią polityczną Harriet Harman, a po wyborach następnego roku znalazła się wraz z nią w ministerstwie ubezpieczeń społecznych. Kiedy minister została zdymisjonowana, także Kendall zrezygnowała z pracy, poświęcając się pisaniu raportów dla IPPR oraz działalności w organizacjach dobroczynnych, takich jak King’s Fund czy Maternity Alliance. Polityka ją pociągała, ale próby zdobycia nominacji na laburzystowską kandydatkę w wyborach 2001r. roku zakończyły się niepowodzeniem. Powróciła jednak do pracy w administracji, najpierw w ministerstwie handlu i przemysłu, a następnie w resorcie zdrowia, gdzie była dyrektorem Ambulance Service Network. W 2010r. została posłanką z okręgu Leicester West i w laburzystowskim gabinecie cieni odpowiadała za sprawy opieki nad osobami starszymi. W tegorocznych wyborach obroniła mandat, poprawiając swój wynik. Liz Kendall jest niezamężna, choć przez pewien czas związana była z aktorem Gregiem Davisem. Niektórzy kontrkandydaci w obecnej kampanii za wadę uznawali fakt, że nie jest żoną, ani matką, jednak Kendall nie wdawała się w dyskusje o swoim życiu prywatnym.
Yvette Cooper ma 46 lat i pochodzi z Inverness w Szkocji. Jest córką Tony’ego Coopera, który pełnił funkcje przewodniczącego British Nuclear Industry Forum i sekretarza generalnego związku zawodowego Prospect. Jej matka była nauczycielką matematyki. Yvette uczyła się w Eggar’s School i Alton College w Alton w hrabstwie Hampshire. Studiowała filozofię, politykę i ekonomię (PPE) w oksfordzkim Balliol College, kończąc edukację z najwyższą notą. Przebywała również na stypendium im. Kennedy’ego na Harvardzie i ukończyła studia podyplomowe w London School of Economics. Początki kariery zawodowej związała ze światem polityki, pracując w 1990 r. dla Johna Smitha, kanclerza skarbu w gabinecie cieni, a później uczestnicząc w kampanii prezydenckiej Billa Clintona. Następnie, podobnie jak Kendall, nawiązała współpracę z Harriet Harman. W roku 1995r. została głównym redaktorem działu ekonomicznego w dzienniku Independent, pełniąc tę funkcję aż do wyboru do Izby Gmin dwa lata później. W erze Tony’ego Blaira piastowała stanowiska w rządzie, jednak skrzydła rozwinęła dopiero za premierostwa Gordona Browna, zostając ministrem budownictwa. Po wyborach 2010r. odpowiadała w gabinecie cieni za sprawy wewnętrzne. Nazwisko Cooper pojawiło się w związku z allowances scandal. Yvette była wraz z mężem zmuszona do zwrotu blisko półtora tysiąca funtów nienależnie pobranych ze środków publicznych. Mężem tym jest Ed Balls, kanclerz skarbu w gabinecie cieni Eda Milbanda. Cooper i Balls byli pierwszym w dziejach małżeństwem wspólnie służącym w gabinecie. Mają dwie córki i syna. Kandydaturę Cooper poparły opiniotwórczy centrolewicowy dziennik The Guardian oraz magazyn New Statesman.
Dziś 45-letni Andrew Murray Burnham urodził się w Aintree w Lancashire w katolickiej rodzinie robotniczej. Ojciec był monterem telefonicznym, matka recepcjonistką. Ukończył anglistykę w Cambridge. Do Partii Pracy wstąpił w wieku zaledwie 14 lat, ponieważ poruszył go trwający strajk górników. Był działaczem związków zawodowych, w Izbie Gmin zasiada od roku 2001. Piastował kilka stanowisk rządowych za czasów Gordona Browna, w gabinecie cieni Milibanda odpowiadał za edukację. Jego głównym hasłem jest postulat renacjonalizacji kolei. Burnham jest katolikiem, co nie przeszkadza mu być zagorzałym adwokatem praw gejów. Z małżonką Marie-France van Heel, z pochodzenia Holenderką, ma syna i dwie córki. Interesuje się sportem i to nie tylko jako kibic Evertonu. Sam grywa w piłkę nożną, a w młodości był obiecującym krykiecistą. Burnahm zyskał oficjalne poparcie sympatyzującego z Partią Pracy tabloidu Daily Mirror.
I wreszcie czarny koń wyścigu o przywództwo – 66-letni Jeremy Bernard Corbyn, członek Parlamentu z okręgu Islington North od 1983 r. Urodzony w Chippenham, studiował w North London Polytechnic. Pracował dla kilku związków zawodowych, a od 1974 r. aż do wyboru do Izby Gmin był radnym w londyńskim Haringey. Aktywista Amnesty International a także licznych kampanii antywojennych, rozbrojeniowych, czy solidaryzujących się z Palestyną. Określający się jako demokratyczny socjalista zwolennik upaństwowienia licznych gałęzi przemysłu, przy którym Burnham z postulatem renacjonalizacji kolei sprawia wrażenie minimalisty. Zgłoszony początkowo w celu pobudzenia wewnątrzpartyjnej dyskusji niespodziewanie stał się faworytem kampanii, wywołując popłoch wśród laburzystowskiego establishmentu. Do ostrzeżenia przed wyborem Corbyna poczuli się zobligowani m.in. Neil Kinnock, Tony Blair i Gordon Brown. Innego zdania o nim są liczni lewicowi wyborcy, szczególnie młodzi, a także osoby zniechęcone dotąd do polityki. Wśród nich wybuchła prawdziwa corbynmania. Jeremy jest obecnie żonaty po raz trzeci, a o czystości jego lewicowych przekonań ma świadczyć fakt, że z drugą żoną rozwiódł się, nie mogąc pogodzić się z jej decyzją o posłaniu dziecka do prywatnej szkoły.
DRUGI SZEREG
Równolegle z walką o przywództwo rozgrywa się starcie o stanowisko wicelidera partii. Wybory odbywają się według analogicznych zasad, a startuje pięcioro kandydatów. 53-letnia Caroline Flint od 1997 reprezentuje w Parlamencie okręg Don Valley. Piastowała w rządach Blaira, Browna oraz gabinecie cieni Milibanda różnorodne stanowiska związane ze zdrowiem publicznym, zatrudnieniem czy sprawami europejskimi. Do Labour Party należy od 17 roku życia, udzielała się w ruchu związkowym, należy też do Towarzystwa Fabiańskiego. Zasłynęła, gdy podała się do dymisji, oskarżając premiera Browna, o to że kobiety w rządzie służą mu jedynie za „upiększacze”. Niektórzy uznali, że trochę dziwnie zabrzmiały te oskarżenia w ustach osoby znanej nie tylko ze zjawiskowej urody – uchodziła za jedną z tzw. Blair babes – ale też ze skłonności do jej eksponowania.
Kolejna kandydatka to 38-letnia Stella Creasy, pochodząca z rodziny o laburzystowskich tradycjach, aczkolwiek mającej też koneksje arystokratyczne. Od 2010 roku jest posłanką z okręgu Walthamstow. Ma doktorat z psychologii społecznej. Podobnie jak Flint związana jest z ruchem fabiańskim. Moim zdaniem warto obserwować karierę tej kandydatki, gdyż uważam ją za wschodzącą gwiazdę Partii Pracy. Creasy jest osobą jak na polityka bardzo jeszcze młodą, a do tego pełną energii i zaangażowania, aktywną w terenie i potrafiącą robić profesjonalny użytek z mediów społecznościowych. Uważam, że gdyby Stella Creasy została deputy leader, miałaby duże szanse na zostanie „w kolejnym rozdaniu” przywódczynią partii. Myślała zresztą o starcie na to stanowisko już teraz.
Pozostali kandydaci na wicelidera to Angela Eagle, według niektórych (twierdzenia te nie są tu zgodne) pierwsza zdeklarowana lesbijka w Izbie Gmin, pełniąca funkcje w rządzie Browna i blisko związana z Milibandem; Ben Bradshaw, były reporter radia BBC, pierwszy poseł i członek gabinetu żyjący w zarejestrowanym homoseksualnym związku partnerskim oraz Tom Watson, który zasłynął w 2006 żądaniami ustąpienia premiera Blaira (przedmiotem konfliktu była sprawa sukcesji przywództwa po szefie rządu).
CZARNY KOŃ
Nie da się zaprzeczyć, że największą sensacją tych wyborów okazał się Jeremy Corbyn. Początkowo miał problemy z zebraniem wymaganych przez partyjne procedury podpisów, obecnie jest zdecydowanym faworytem Co więcej, przyciągnął do Labour Party rzesze młodych ludzi dotąd zniechęconych do polityki. Dotychczasowy przebieg kampanii można skomentować „Corbyn kontra reszta partii”. Wyraźnie widać, że laburzystowski establishment zupełnie nie ma pomysłu co zrobić, jeśli Corbyn wybory wygra. A coraz głośniej mówi się, że raczej na pewno wygra. Jego kontrkandydaci oraz czołowi działacze i weterani partyjni wykazują, że jest politykiem zbyt radykalnym i odstraszy umiarkowanych wyborców, a bez odbicia części wyborców torysom nie ma co myśleć o wygraniu wyborów. Zwolennicy Corbyna argumentują z kolei, że obecnie Labour za mało różni się programowo i wizerunkowo od konserwatystów, a przywództwo ich faworyta podziała mobilizująco i stymulująco na lewicowy elektorat.
Brytyjscy politolodzy już snują rozważania, jak zmieni się scena polityczna po zwycięstwie Corbyna. Spekuluje się o możliwym odrodzeniu Liberalnych Demokratów, do których mieliby przejść bardziej umiarkowani wyborcy Labour. Bardziej pewny jest uwiąd Zielonych, bo po co głosować na małą radykalnie lewicową partię, skoro można na równie radykalną, tylko jedną z dwóch głównych. Wyrazistość poglądów Jeremy’ego Corbyna wpisuje się w ogólnoeuropejski trend, by wspomnieć grecką Syrizę czy hiszpańskie Podemos. Dziś poglądy takie uchodzić mogą za, mówiąc eufemistyczne, bardzo wyraziste, ale w 1948 Clement Atlee doszedł do władzy właśnie z szeroko zakrojonym programem nacjonalizacji akceptowanym wówczas w dużej mierze i przez konserwatystów. Widoczna jest aktywność internetowa zwolenników Corbyna, nieraz przekraczająca granicę trollingu. Wszyscy na prawo od niego wyzywani są od torysów – nie tylko Liz Kendall, której program da się porównać do idei New Labour, ale i postulujący renacjonalizację kolei Andy Burnham.
Kontrowersje wybuchają wokół przebiegu głosowania. Uprawnieni do niego są członkowie partii, ale i zarejestrowani sympatycy. Wystarczy więc zapłacić trzy funty, by zyskać prawo głosu. Rodzi to pewne pole do nadużyć. Konserwatywny dziennik The Daily Telegraph wezwał więc sympatyków torysów do rejestrowania się jako laburzyści i głosowania na Corbyna w nadziei, że jego wygrana doprowadzi do upadku Partii Pracy. Postępowanie takie trudno uznać za eleganckie i szanujące procedury demokratyczne. Obecnie trwa więc weryfikacja zarejestrowanych osób i unieważnianie podejrzanych głosów. Oczywiście zdarzają się osoby, które zweryfikowane mylnie i głos odebrano bezzasadnie. Zamieszenie takie może doprowadzić do podważenia zaufania do procedury wyborczej.
Czworo kandydatów reprezentuje różne nurty i wrażliwości brytyjskiej lewicy, jest to wybór pomiędzy propozycjami ideowymi, a nie tylko wariantami wizerunkowymi. Liz Kendall to kontynuatorka blairowskiej New Labour, choć sama explicite się tak nie określa. Podkreśla, że Partia Pracy nie może być z założenia wroga przedsiębiorczości, ponieważ aby redystrybuować bogactwo najpierw trzeba je wytworzyć. Yvette Cooper to kandydatka partyjnego establishmentu z czasów Browna i Milibanda i centrolewicowych elit spod znaku Guardiana. Ciekawym aspektem są wątki amerykańskie w jej biografii, zapewne gdyby stanęła na czele rządu specjalne partnerstwo z USA byłoby kontynuowane. Andy Burnham to reprezentant bardziej tradycyjnego ruchu laburzystowskiego, etatystycznego i powiązanego ze związkami zawodowymi. Wreszcie Jeremy Corbyn, mimo że metrykalnie najstarszy, uosabia młodzieżową lewicową kontestację.
To, czego Partii Pracy potrzeba po dotkliwej porażce w maju, to nowe otwarcie. Nie sądzę, że dokona go Jeremy Corbyn. Uosabiałby on raczej powrót do lat 80′ kiedy to równie radykalnie lewicowi co on teraz laburzyści nie potrafili przekonać do siebie większości wcale nie tak pozytywnie oceniającego panią Thatcher społeczeństwa. Hasło kampanii Liz Kendall brzmi A Fresh Start i moim zdaniem trafia ona nim w sedno. Moim zdaniem to właśnie Kendall jest osobą, która jako liderka partii mogłaby podjąć z konserwatystami równą walkę o władzę i przyciągnąć do siebie dużą część niezdecydowanego elektoratu. Sądzę że nadawałaby się do tego znacznie lepiej niż Cooper czy Burnham którzy jednak znajdowali się „na świeczniku” w czasach Browna i Milibanda, więc trudno w ich przypadku byłoby mówić o jakimś efekcie świeżości. Przewodniczącą Kendall znakomicie uzupełniałaby jako deputy leader Stella Creasy – tryskająca entuzjazmem i przede wszystkim nieuwikłana w żadne partyjne układy, niepełniąca dotąd funkcji rządowych. Takie jest moje zdanie. Gdy piszę te słowa, według sondaży faworytem jest Jeremy Corbyn. Liz Kendall zajmuje w nich ostatnie miejsce…
Tekst pierwotnie ukazał się w serwisie UK politics po polsku
„..Liz Kendall to kontynuatorka blairowskiej New Labour, choć sama explicite się tak nie określa. Podkreśla, że Partia Pracy nie może być z założenia wroga przedsiębiorczości, ponieważ aby redystrybuować bogactwo najpierw trzeba je wytworzyć. .” – wygląda na to że to jedyna osoba z mózgiem w tej czwórce. Ale jej nie wybiorą. Cameron będzie pewnie rządził tyle co Thatcher. Labourzyści wolno się uczą. Tylko centryzm może ich uratować ale chyba nie wiedzą o tym.
Pozostali to robole nie rozumiejący tego co kumał Blair – że wiek XIX się skończył a dawna klasa robotnicza współtworzy teraz średnią