Wiele rzeczy przyciągnęło mnie do piątkowego koncertu w NFM (08.11.2019). Oczywiście Janusz Wawrowski, znany czytelnikom moich recenzji z NFM ze świetnego solowego recitalu w Sali Czerwonej, jak także Stradivarius Wawrowskiego. Stałym elementem magnetycznym na moje muzyczne pragnienia byli oczywiście Wrocławscy Filharmonicy i ich szef artystyczny Giancarlo Guerrero. Natomiast jeśli chodzi o repertuar, to obok IV Symfonii G-dur Gustava Mahlera i I Koncertu skrzypcowego op. 35 Karola Szymanowskiego wielką atrakcją była dla mnie możliwość usłyszenia we fragmencie wielkiej muzyki Wagnera, która siłą rzeczy woli mury oper od murów filharmonii.
Oczywiście nie zawsze tak było. Wielcy dyrygenci przeszłości prowadzili uwertury do oper Wagnera co drugi koncert. Płyty utrwaliły ich nieziemskie wyczyny, zwłaszcza te Toscaniniego czy Furtwänglera. Możliwość usłyszenia na żywo uwertury do opery Śpiewacy norymberscy była dla mnie znaczącym wydarzeniem. I miałem rację czekając niecierpliwie. Możliwe, że Wagner w prywatnym życiu nie był oględnie mówiąc najlepszym materiałem na przyjaciela, zwłaszcza jeśli się było na przykład Żydem i do tego mężczyzną z piękną żoną. Ale tworzył genialnie. To bez wątpienia jeden z największych kompozytorów w dziejach muzyki. Jego uwertura jest prawdziwą gęstwiną płynących obok siebie, niemal polirytmicznie wątków. Bardzo wyrafinowana i intelektualna forma służy wzbudzeniu silnych, niemal narkotycznych emocji. A to wszystko, aby otworzyć przed naszymi oczami świat opery komicznej, wbrew zdaniom hejterów których Wagner posiadał od zawsze, opery bardzo zabawnej i jednocześnie w każdym momencie zniewalającej doskonałą muzyką. Cóż z tego, że na koniec opery chór śpiewa wielką pochwałę sztuki niemieckiej? Nie mógł być romantyk Wagner patriotą i piewcą swojego ludu? Rosyjscy, francuscy, włoscy czy polscy twórcy w dobie romantyzmu nie byli, jakby dziś powiedzieć, „nacjonalistami”? Zaś Śpiewacy to opera przede wszystkim o sensie sztuki, nie zaś o walce o germańskie terytoria. Mam już dość tego wieszania psów na Wagnerze – był podrywaczem i antysemitą, ale ilu nie będących głównym polem do rytualnego hejtowania twórców było de facto znacznie gorszymi ludźmi od Ryszarda Wagnera? Główne dzieło Wagnera, Tetralogię Pierścień Nibelungów, można zinterpretować jako między innymi potępienie wszelkiej władzy nad człowiekiem i wszelkiego totalitaryzmu. Cwałowanie Walkirii przy którym helikoptery USA lecą zrzucać napalm nad lasami Wietnamu w samej operze pokazuje tragizm losu, upadek odwagi i bezsens wojny. Widzom najpewniej kojarzy się z „teutońską arogancją”…
Filharmonicy Wrocławscy wywiązali się ze swojego muzycznego zadania znakomicie, choć słychać było, że Wagner jest w ich repertuarze niecodziennym gościem. Po Wagnerze I Koncert skrzypcowy Szymanowskiego zachował wagnerowską gęstość instrumentacji (za pośrednictwem Ryszarda Straussa, rzecz jasna). Wawrowski grał wspaniale, zwłaszcza w wolniejszych, bardziej elegijnych partiach koncertu. Elegancka, doskonała, miękka i secesyjna linia melodyczna wybrzmiewająca z jego Stradivariusa przypominała mi nieziemski i przynależny do epoki Szymanowskiego styl gry Fritza Kreislera. Byłem wstrząśnięty tą interpretacją, a Wrocławscy Filharmonicy towarzyszyli skrzypkowi bardzo dobrze. Mam wrażenie, że Szymanowski Wawrowskiego przejdzie do historii! Ucieszyła mnie rosnąca ilość jego CD sprzedawana przez pracowników Niskich Łąk w hallu NFM. Polecam w ciemno te niedrogie zresztą fonogramy!
Janusz Wawrowski fot. Kinga Karpati / Daniel Zarewicz
Czwórka Mahlera zaczęła się idyllicznie, bez dzikiego napięcia już od pierwszych taktów. I bardzo dobrze, bo w ten sposób forma mogła się rozwijać długo i barwnie. Guerrero prowadził tę lubianą mahlerowską symfonię zupełnie bez pośpiechu, ciesząc się jej strukturą i czasem tylko przywołując tragiczny egzystencjalizm ludzkiego losu, tak mocno związany z wiedeńskim twórcą. Wiele było w tym wykonaniu secesyjnego złota i stylizowanych dekoracji oplatających zaskakujący realizm pierwszego planu. W czwartej części symfonii zaśpiewała sopranistka Lisa Larsson, sprawdzona zarówno w muzyce XIX wieku, jak i w baroku (i to z samym Koopmanem). Uczyniła to doskonale, celowo decydując się na obiektywizm. Zwykle w tej symfonii śpiewaczka wciela się w istotę niewinną, podlotka, który spogląda na śmierć. Tu raczej mieliśmy osobę będącą instrumentem ilustrującym całą sytuację, stającym się jednym z kolorowych szkieł w majestatycznym mahlerowskim witrażu. I było to bardzo ciekawe…
To był znakomity koncert, pełen gęstej, genetycznie powiązanej ze sobą muzyki. Wielkie wyzwanie dla orkiestry, która wywiązała się z niego imponująco, choć chciałbym, aby uwertury wagnerowskie rozbrzmiewały w NFM częściej. Raz, że to genialna muzyka, dwa, że dzięki nim orkiestra może zdobywać nowe szczyty interpretacji i uczyć się spoglądania na sztukę dźwięków z jeszcze jednej, wyjątkowej strony.