Czy da się być filozofem nie rozumiejąc fizyki wszechświata?

Prawo przyczynowości, podobnie jak wiele innych rzeczy, które uchodzą filozofom, jest reliktem minionej epoki, który przetrwał, podobnie jak monarchia, tylko na skutek błędnego przekonania o jego nieszkodliwości (B. Russell).

Czytanie filozofów zajmujących się dziś argumentem kosmologicznym (dowodem na istnienie Boga) staje się dziś coraz bardziej bolesnym doświadczeniem. Nieznośna dwutysiącletnia ciągłość filozofii, jej konserwatyzm, sprawia, że w 2016 roku można wciąż bez mrugnięcia powoływać się na pomysły Platona, który z naszej perspektywy jest kosmologiczną amebą. Tymczasem fizyka i kosmologia naukowa w przeciągu ostanich 100 lat wywróciła kompletnie nasz obraz wszechświata i to co mówią fizycy zaczęło się zupełnie rozjeżdżać z tym co mówią filozofowie.

Są oczywiście filozofowie, którzy próbują uwzględnić jakoś te rewelacje w argumencie kosmologicznym, ale tu właśnie ujawnia się problem – brak aparatu fizycznego. Logika formalna szybko prowadzi na manowce, jeżeli nie mamy dogłębnego zrozumienia tematu. Filozof może się zasofizmatować na śmierć, jeżeli jego rozumienie np. czasoprzestrzeni i grawitacji jest na poziomie „entuzjasty nauki”. Niektórzy filozofowie uciekają przed tym zderzeniem piętrząc coraz bardziej abstrakcje, jakby chcieli pokazać fizykom – popatrzcie, nasza złożoność może być złożeńsza niż wasza.

Z drugiej strony fizycy, tacy jak Lawrence Krauss, czy Hawking, mówiący o śmierci filozofii zachowują się dość buńczucznie. Wynika to oczywiście z ich frustracji związanych z nierozumieniem fizyki przez wielu filozofów. Ale z kolei kiedy oni sami zaczynają bawić się w filozofów, szybko ujawnia się naukowa ostrożność i mniejsza swoboda w posługiwaniu się czystą myślą.

Nie sposób też się nie uśmiechnąć, gdy Lawrence Krauss mówi iż wiemy coraz więcej i niemal każdego miesiąca dowiadujemy się kolejnej rewelacji o naturze kosmosu. Bo gdy przyjrzeć się czego właściwie się dowiadujemy i jak zmienia się nasza wiedza, szybko można dojść do wniosku, że to raczej sokratesowe dochodzenie do 'wiem że nic nie wiem’. Na dzień dzisiejszy wiemy już że nie wiemy czym jest większość materii i energii wszechświata, przekornie nazywając ją (zamiast być może samych siebie), ciemną. Z tego z kolei wynika, że to co widzimy i czego doświadczamy na codzień jest wyjątkiem a nie regułą we wszechświecie. A to z kolei paliwo dla filozofów.

Wracając do argumentu kosmologicznego, czy da się w jakiś uproszczony sposób opisać co z nim nie tak?

Bez wdawania się w szczegóły centralnym mechanizmem wszystkich filozoficznych argumentów na istnienie Boga jest implikacja. Wywodzimy z tego co znamy, znamy przyczynowo-skutkowość, znamy czas. Sęk w tym, że implikacja i determinizm rozmywa się w fizyce kwantowej, a wielki wybuch był zjawiskiem kwantowym. Do tego czas, który jest przecież kołem zamachowym determinizmu, w chwili wielkiego wybuchu 'przestaje być’.

Wszelkie pytania w rodzaju 'ale co było wcześniej’, albo 'ktoś to musiał zacząć’ są więc bez sensu. Nie ma 'wcześniej’ i nie ma 'zacząć’. Podobnie pytanie 'dlatego jest coś a nie nic’ bazuje na naszych być może ograniczonych, a być może niepotrzebnych pojęciach 'czegoś’ i 'niczego’. Fizycy pokazują dziś, że nasze nic to jednak coś, no i że takie coś jak wszechświat z jego zerową masą i energią równie dobrze można by uznać z 'nic’. Wiemy, że wszechświat może zupełnie zgodnie z prawami fizyki po prostu zaistnieć. Ale gdy to mówimy, znów jesteśmy w pułapce naszego języka, który opisuje deterministyczny świat. Bo gdy mówimy, że wszechświat mógł powstać samoistnie, filozofowie złapią nas za ułomne słowo i zaatakują formalną logiką: Ahaaa, powiedziałeś 'powstać’! Skoro powstać, to znaczy że były dwie różne chwile – gdy to coś co powstało nie istniało i potem istniało. No ale to nie ma sensu skoro nie istniał czas? Filozofowie panicznie poszukują implikacji. Być może dlatego, że niczego innego nie mają. Nie ma implikacji, nie ma konkluzji, nie ma filozofii.

ant2
Więc co, martwy punkt? Według mnie nie mamy narzędzi rozumowych i językowych, żeby o tym rozmawiać. Nasz deterministyczny język nas gubi i kończy się tam gdzie kończy się wszechświat. Jesteśmy jak pustynne mrówki, które właśnie odkryły drzewo.
Mrówka naukowiec powie – Wszystko co wiedzieliśmy o dwuwymiarowej pustyni jest nieprawdą. Odkryliśmy to dziwne coś, po czym można chodzić i wciąż być w tym samym miejscu.
Mrówka filozof powie – Więc czym jest miejsce, skoro można być jednocześnie w tym samym i w innym miejscu i czym jest chodzenie? Może chodzenie jest w istocie staniem?
Mrówka mistyk powie – drzewo to Wielka Mama Mrówa. Drzewo stworzyło dla nas pustynie!

Więc może rację będzie mieć szeregowa mrówka, która powie – To co? Po gałązce na plecki i wracamy do mrowiska?

O autorze wpisu:

35 Odpowiedź na “Czy da się być filozofem nie rozumiejąc fizyki wszechświata?”

  1. Hmm. O ja się tak zapytań bo być może coś mnie ominęło. Czy rzeczywiście jest ktoś kto rozumie fizykę wszechświata?

  2. Oczywiście, że się da pod warunkiem, że jak Platon piszesz jak powinno być w społeczeństwie a nie wyjaśniasz jak działa wszechświat – Leibniz znał teorie Newtona, więc mógł być filozofem pełnym

  3. natomiast próby filozofowania ze strony fizyków to najczęściej jahwomania jak u Hellera albo głodne kawałki Kraussa. Na tym portalu za dużo jest brandzlownia astronomią, na razie kosmos się przydał głównie jako śmietnik na stare satelity

  4. Ciekawy i ważny artykuł. Cieszę się, że zwracasz uwagę na te aspekty poznania rzeczywistości i jej pseudopoznania 🙂

  5. Ten artykuł to próba wsadzenia filozofii indeterministycznej do nauki. Nauka (fizyka kwantowa) nie mówi niczego na temat tego, że jakieś zdarzenia czy procesy „nie mają przyczyn”, bo pojęcie przyczyny nie jest w ogóle pojęciem fizycznym, tylko filozoficznym. Warto zapoznać się z zagadnieniem „interpretacje mechaniki kwantowej” żeby zrozumieć jak zawiły jest to problem, jak duża sporność panuje tu wśród naukowców i jak wielu z nich odrzuca „jedynie słuszną” modną i powierzchowną interpretację kopenhaską i proponuje inne, deterministyczne podejścia, np. D. Bohm albo G. 't Hooft. Radosne wykrzykiwanie „fizyka współczesna obaliła przyczynowość” brzmi dla mnie tak samo naiwnie jak niektóre radosne wykrzykiwania innych że „fizyka współczesna udowodniła istnienie Boga”.

    1. Przyczynowość jest pojęciem i fizycznym i filozoficznym, rozumowym i obserwowalnym, podstawowym wręcz dla całej nauki. Nie da się go 'zabrać’ nauce bo bez niego (dzisiejsza przynajmniej) nauka nie ma sensu. Taką redukcją doszlibyśmy to tego, że nic właściwie nie jest prawdziwie fizyczne – stół to abstrakcja rozumowa a w istocie to atomy. A atomy… itd itp. Prędzej można zastanawiać się nad tym czy przyczynowość to uproszczenie, które działa dla nas ale nie opisuje natury świata dokładnie, tak jak używamy dziś Newtona żeby wystrzelić rakietę ignorując Einsteina. Ale jeżeli tak jest to narzędzia filozofii deterministycznej tym bardziej można kwestionować. Interpretacje deterministyczne takie jak Bohma wydają się dziś tworzyć więcej problemów niż rozwiązywać, a przecież my już używamy fizyki kwantowej w normalnej produkcji. I ten obiecany determinizm Bohma jest też nierealizowalny w praktyce (nie da się 'sprawdzić’ ukrytych zmiennych i wykorzystać tej obietnicy). No i pozostaje jeszcze problem aczasowości i chwili Tzero który jest odrębny od sporu o interpretacje fizyki kwantowej. Fizyka współczesna obaliła przyczynowość – to rzeczywiście by było troche naiwne, ale można powiedzieć: fizyka współczesna poważnie utrudniła filozofowanie. Równie dobrze za 20 lat ktoś może odkryć superprostą deterministyczną teorię unifikującą i wtedy filozofowie z dzikim śmiechem spalą wszystkie książki o fizyce kwantowej i ogłoszą istnienie Boga 🙂

      1. „superprosta deterministyczna teoria unifikująca […] i ogłoszą istnienie Boga ”
        przecież to bzdura. To właśnie by był koniec jakiejkolwiek religii (nareszcie).

        to raz, a dwa

        mechanika kwantowa mocno zepsuła determinizm ale nie do końca.
        analizuje się możliwe trajektorie i czasem możliwych jest kilka.
        nie da sie w takiej sytuacji zdiagnozować która się stała, tu jest niedeterminizm.
        ale też są prawa mechaniki kwantowej, których złamać się nie da – są zdeterminowane.

  6. Korzystając z faktu, że w dyskusji biorą udział załozyciele i decydenci Racjonalista.tv chciałbym zaapelowac o zaproszenie do dyskusji tzw. prostych ludzi, np. jakiegoś chłopa z mazowieckiej wsi, nawiedzoną katoliczkę z Podkarpacia itp. Bo zamieszczacie wiele interesujących filmow i dyskusji, ale trochę brakuje mi dyskusji ze zwykłymi ludźmi. Jeśli zorganizujecie taka rozmowę raz na miesiąc, to myślę, ze będzie to w sam raz. Zaraz p. Jacek, albo dr Napierała napisza, ze taka dyskusja nic nie wniesie i nic nie da. Otóż ja uważam, że wręcz przeciwnie. Najprawdopdobniej taki „chłop” nie da się przekonać, będzie wykrzykiwał swoje, a nawet może być agresywny… dobrze, ale po pierwsze taka rozmowa natychmiast stanie się hitem sieci; po drugie, da do myslenia wielu ludziom, a także uświadomi „ludziom dobrej woli” dramat naszego środowiska. Proszę bardzo poważnie rozpatzryć moją propozycję. Chcę podkreslic jeszcze, ze zdaję sobie sprawę, że taka rozmowę trzeba dobrze przygotować, dobrac odpowiednie pytania, argumentację i wyłuskac problemy, które najjaskrawiej oddadzą różnice. Nie będzie to łatwe, ale myslę, ze środowisko racjonalistów ma takie osoby.

      1. Lepiej nie próbuj.
        Tzw. „zwykli ludzie” najczęściej nadają się do badań socjologicznych, statystycznych, reportaży (mniej lub bardziej jajecznych) itp.
        W programach powinni uczestniczyć zaś tacy co mają coś do powiedzenia.

    1. Dramat środowiska?
      Co za egzaltacja!
      Ja mam wrażenie, że dla polskich ateistów istnienie „chłopów z mazowieckiej wsi” oraz „nawiedzonych katoliczek” jest niewyczerpanym źródłem łatwego samozadowolenia, pychy i poczucia wyższości.
      I może to właśnie jest ten dramat środowiska?
      .
      Biedni muszą być czescy racjonaliści, skoro ożłopany piwem prosty „chłop z morawskiej wsi” to jest zazwyczaj zdecydowany ateista…

    2. Pochodzę z małej wsi. Ludzie w większości często stwierdzają, że po śmierci ma się „święty spokój, problemy znikają”. Rozumiem to w ten sposób, że „film” się po prostu wyłącza, zasypiamy bez snów (na wieki wieków Amen). Oczywiście pozostanie dziewicą po porodzie też jest dla nich niedorzeczne itp. No ale w Niedziele maszerują do Kościoła bo (cytuję) „tak musi być”.
      Presja środowiska jest tak wielka, że aby pozostać „normalnym” nie należy mówić o innym postrzeganiu świata niż to katolickie. Ludzie tak naprawdę wierzą w to co chcą wierzyć, to co są wstanie sobie wyobrazić i bez problemu odrzucają różne dogmaty i przykazania. Taki miszmasz i nie wiem jak mogą żyć w zgodzie sami ze samym sobą i pogodzić ten dysonans.
      Dla mnie jest to niepokojące.

  7. „Bo gdy przyjrzeć się czego właściwie się dowiadujemy i jak zmienia się nasza wiedza, szybko można dojść do wniosku, że to raczej sokratesowe dochodzenie do ‚wiem że nic nie wiem’.” Bo tak to już jest, że im więcej się, zwieksza się także obraz naszej niewiedzy. Jeden z moich wykładowców na studiach zoobrazował to tak: mamy jakiś obszar i jego brzeg. Obszar oznacza to co już wiemy, zaś brzeg tego obszaru to granica naszego dotychczasowego poznania, czyli mówiąc inaczej to czego nie wiemy. Im większy staje się ten obszar (np. koło), tym większy staje się też jego brzeg (okrąg otaczający koło). Czyli im większa staje się nasza wiedza, tym większy jest też obszar naszej niewiedzy, zagadnień na które nie znamy odpowiedzi.

    1. Większy obszar oznacza dłuższy brzeg, ale na płaszczyźnie. A np, na powierzchni kuli od pewnego momentu zwiększanie zajmowanego obszaru oznacza zmniejszanie długości brzegu, aż w końcu on zniknie. W tradycyjnej materialistycznej wizji świata wiedza o nim jest zamknięta jak powierzchnia sfery (może być kompletna), a nie nieskończona, jak płaszczyzna.
      W tradycyjnej fizyce mówiło się o rzeczach JESZCZE nie poznanych, szydząc (słusznie) z apologetów używających Boga jako zapchajdziurę (God of the gaps), ale współczesna fizyka sama zaczyna mówić, że są rzeczy z natury niepoznawalne. Mamy „Physics of the gaps”.

      1. Racja z tą powierzchnią kuli-ciekawy przykład.

        Co do „Boga-zapchajdziury” to z tego, że są rzeczy których być może nie będziemy nigdy w stanie poznać nie wynika jeszcze, że potrzebny jest bóg by ułożyć wszystko w logiczną całość. Po prostu my jako gatunek, jesteśmy tylko w pewnym stopniu opisać naszą rzeczywistość. Nikt przecież nie powiedział że dysponujemy nieskończenie wielką inteligencją.

        1. No ale tzw. „nadprzyrodzoność”, czyli podstawowe pojęcie w religiach, jest definiowana właśnie jako coś, czego nie jesteśmy w stanie dostrzec naszymi zmysłami, zrozumieć nasza logiką, ergo: udowodnić empirycznie.
          Do tej pory wmawiano sobie, że mogą to być wiecznie znikające, chwilowo niewyjaśnione DZIURY WIEDZY, a teraz fizycy twierdzą, że już WIEDZĄ, iż są takie rzeczy, których NIE MOŻNA wiedzieć, że naturą tych zjawisk jest …niepoznawalność.
          .
          A gdyby ktoś nagle udowodnił istnienie Boga, to w tym samym momencie teologowie musieliby uznać, że to nie jest żaden bóg.

    2. Mi się nie widzi ta analogia. Wg mnie mamy okresy większego i mniejszego zaspokojenia pytań i dziś otwarliśmy znowu pewną sferę, którą protrafimy opisać, zinterpretować, a nawet wykorzystać praktyce, ale nie mamy bardziej ontologicznego wyłumaczenia jej sensu. Przed Einsteinem np Lorenz opisał czasoprzestrzeń transformatami więc wiedzieliśmy że mamy coś co działa w nieintuicyjny i zagadkowy sposób, potrafiliśmy z tym 'pracować’, ale dopiero Einstein wystąpił defakto w roli filozofa i stworzył wyjaśnienie o wartości poznawczej a nie mechaniczną interpretację, czy tam instrukcję obsługi. O, nie dalej jak wczoraj chyba CERN ogłosił że niby odkryta cząstka która miała rozwalić model standardowy jednak nie istnieje i człek by się spodziewał że to dobra wiadomość dla fizyków, którzy obstawiają od lat model standardowy, a tu okazuje się że frustracja, bo ten model jednak ich gniecie, nie wyjaśnia grawitacji itp. Wciąż chyba czekamy na Einsteina fizyki kwantowej.

  8. Mozna byc filozofem majac tylko popularne zrozumienie fizyki swiata. Inny poziom zrozumienia obowiazuje fizyka kosmologa a inny filozofa. Zaden 20 wieczny filozof nie rozumial mechaniki Newtona a mogl byc dobrym filozofem.

  9. Dowodu fizycznego na istnienie Boga nie ma, nie będzie i być nie może. Wynika to z definicji Boga.
    Ale ciekawe jest, że współczesna fizyka jest zaskakująco spójna z niektórymi religijnymi intuicjami.
    Np. judeochrześcijańska idea, że wszechświat (w tym także czas) miał początek jeszcze 100 lat temu była uważana za prymitywny mit.

    1. „Z definicji Boga”, powiadasz…?
      Jakiej definicji?
      Której z tysięcy czy milionów lub miliardów definicji funkcjonujących w obiegu?
      Konkretnie.

    2. Ja to nazywam szalupą ratunkową tajemnicy. Albo pseudogłębią. Pseudogłębię najłatwiej utworzyć utożsamiając z sobą przeciwieństwa. Bóg jest niepoznawalny ale warty czci (więc dający się poznać jako warty czci). Podobnie jak orwellowskie wojna to pokój, wolność to niewolnictwo, ignorancja to siła z 1984. Zwykłe ludzkie narzędzie totalitarnej propagandy 🙂

        1. No tak, ale nie ja tą ekwiwokację stworzyłem. To wina upartego nazywania przez teologię doznania poznaniem. Gdyby dla teologii oczywista była niepoznawalność rozumowa Boga teologia naturalna nie miałaby racji bytu. Już nawet samo 'definiowanie Boga’ jest działaniem czysto rozumowym i w czysto mistycznym/objawionym ujęciu nie powinno mieć miejsca. Definiowanie to próba rozumowego ujęcia rzeczy, bytu przez jej ograniczenie – czy możemy ograniczyć Boga do tylko czegoś? Zamykamy jego nieskończoność w skończności rozumowej definicji. Kiedyś teologia była bardzo naturalna dziś jest bardzo objawiona – czy zmiana wynikła z jakiegoś rozwoju myśli, postępu w samej teologii i rodzaju 'poznania’ jakim się trudni? Nie, to oświecenie i nauka wygnały ją z domeny naturalnej. Ateiści mają głownie problem z tym, że wiara i religa nie manifestują się w praktyce w tak idealistyczny sposób w jaki je prezentujesz 🙂

          1. Teologowie używają słowa „poznanie” na określenie „prawd objawionych” w zupełnie innym znaczeniu niż poznanie naukowe.
            Błąd ekwiwokacji popełnia wiec ten, kto te dwa różne pojęcia sprowadza do jednego pod pretekstem identycznego brzmienia i czyni z tego argument. Nie są to teologowie, którzy zwykle opatrują ten rzeczownik przymiotnikiem, mówiąc np. o „poznaniu duchowym” (przeciwieństwo poznania zmysłowego). Już apostoł Paweł przeciwstawiał poznanie Chrystusa „według ciała” (mówiąc o tych, którzy znali go osobiście za życia), poznaniu duchowemu.
            .
            Teologiczne opisywanie Boga jest rzeczywiście tylko pewnym modelowaniem – ktokolwiek tych modeli używa powinien mieć świadomość, że to tylko modele. Żydzi mieli zakaz robienia wizerunków Boga, bo byli świadomi, że takie obrazowanie zawsze jest zafałszowaniem – redukcją Boga.
            Podobnego modelowania używają fizycy. Wiadomo przecież, że atom nie wygląda tak, jak rozmaite diagramy w podręcznikach (ósemkowate chmurki, elektrony na orbitach itp.), tym niemniej te schematy pomagają zrozumieć jakąś prawdę o atomie.
            .
            Większość znanych mi chrześcijan też ma ogromny problem z tym, jak się zazwyczaj manifestuje wiara i religia. Myślę, ze niejeden ateista ma spory problem z tym, jak się często manifestuje ateizm.

          2. Słowo 'poznanie’ oznacza nabycie wiedzy rozumowej. Nie ma innej wiedzy więc nie ma innego rodzaju poznania. Dlatego właśnie twierdze że zaprzeczenie podstawowego znaczenia słowa poprzez dodanie kwalifikatora jest manipulacją pojęciową. Nagle musimy rozważać coś czego w istocie nie ma. Nie nazywamy stania w miejscu chodem bezkrokowym, nie nazywamy też ruchu postojem posuwistym. Ta 'manipulacja’ niekoniecznie jest celowa, tylko może wbudowana jak kamień w tym całym dzisiejszym gmachu filozofii, po linii słowa 'gnoza’ – historyczne splątanie filozofii i religii o którym sam wspominasz. Model atomu – zgoda – jest tylko przybliżonym opisem, ale jego wartość i 'wiedzę’ jaką wnosi da się zobiektywizować i jest to 'rzeczywista wiedza’ – można np dowieść komuś innemu że się ją posiada. Nawet dokładny, fizyczny opis atomu jest w istocie modelem, cała nauka jest w sumie modelem, ale jego przewagą jest falsyfikowalność, użyteczność i progresywność. Co do ateizmu, celna uwaga, tylko też pamiętajmy że źle manifestujący się ateizm to zwykle taki, który sam zaczyna być protoreligią 🙂

          3. @”Nagle musimy rozważać coś czego w istocie nie ma.”
            ….
            kto musi? ateiści?
            Ateiści nic ne muszą.
            W tym właśnie rzecz, że to duchowe poznanie jest czysto subiektywne i prywatne, bez obiektywnościowych aspiracji. Jak ktoś nie wierzy, to nic nie musi.
            Wiedza naukowa łączy się z przymusem, np. musimy przestrzegać norm technicznych, żywieniowych, procedur medycznych itd.
            Normy religijne są tylko dla wierzących.

    3. Ale przeciez ten twoj bog moze sie w kazdej chwili ujawninic, dlaczego zakładasz ze bedzie sie bawił w ciuciubabke i nigdy sie nie ujawni? Przeciez czekasz na powrot mesjasza na Ziemie. Jak juz wroci, to czy to nie bedzie fizycznym dowodem na istnienie twojego boga? Problem twoj polega na tym, ze zakładasz ze twoj bog to nieosiągalny i nieindentyfikowalny stwor. Zakładasz ten, ze to co sobie wymysliłes jest prawdą. Jesli np. twoj jezus przyjedzie/zstąpi na Ziemie za dwa lata, to mu nie uwierzysz i potraktujesz go jak oszusta. Innymi słowy, wymysliłes sobie stwora.

  10. A najgorzej kiedy niby racjonalista nie umie odróżnić filozofii od teologii…
    Religijni bajarze cały czas próbują udawać, że ich banialuki mają cokolwiek wspólnego z rozumem, a otumanieni pseudointelektualiści przytakują im pokornie i dają się wciągać na karuzelę teologicznego bełkotu.

    Bogiem – zapamiętaj! – zajmuje się teologia, a nie filozofia!!

    Do rozumnej dyskusji o świecie nikt nigdy tego jałowego pojęcia nie wprowadził jakąkolwiek rozumną definicją jako elementu czy cechy wszechświata, a jedyna rozumna jego definicja tkwi we wszystkich słownikach i encyklopediach: „Bóg – postać literacka z opowieści religijnych i innych”.

    Koniec, kropka!

    Przypomnij sobie choćby swój własny wywiad z nieodżałowaną Barbarą Stanosz i zacznij myśleć zamiast ględzić.
    http://jacektabisz.natemat.pl/112127,pytanie-o-istnienie-boga-jest-bez-sensu-pamieci-prof-barbary-stanosz

    1. „Do rozumnej dyskusji o świecie” Bóg nie został nigdy wprowadzony – zawsze tam był, a w pewnym momencie zaczął być z niej wyprowadzany.
      .
      Historycznie rzecz ujmują oddzielenie filozofii i teologii jest stosunkowo niedawne i w zasadzie jeszcze niedokonane. Co więcej: oddzielnie nauki (przyrodoznawstwa) od teologii/filozofii jest kwestią ostatnich 3-4 stuleci. Dla starożytnych Greków fizyka i metafizyka się ściśle łączyły i przenikały. Podobnie myśleli Kopernik, Bruno, Kepler Pascal czy Newton.

  11. Moim prywatnym zdaniem, będącym wynikiem wielu rozmów z filozofami, filozofom brakuje wiedzy szczegółowej. Po prostu dobrze by było, żeby filozof znał jakąś dziedzinę szczegółową. Niestety obecnie można studiować filozofię od razu po maturze. Filozofom brakuje świadomości skomplikowania świata, brakuje im świadomości rozwoju nauki i ogromu wiedzy. Brakuje im znajomości faktów, dlatego marnie syntetyzują. Po drugie nauki szczegółowe wyrywają kolejne pola z domeny filozofii. Opowieści filozofów o kosmologii nie są warte więcej niż opowieści o Bolku i Lolku. Opowieści filozofów o świadomości i duszy bez podbudowy neurologicznej, fizjologicznej i biologicznej, to opowieści przy ognisku o Świteziance.

    1. Zgadza sie, filozofowie nie rozumieją prostej fizyki, a co dopiero dzisiejszej, nowej fizyki. Nie dotyczy to tylko filozofow, własciwie kazdy humanista to dyletant, nawet nie bedący w stanie dokonac jakiejkolwiek systezy, a jesli juz to plecie głupoty i wychodzi non-science-fiction.

  12. „Do tego czas, który jest przecież kołem zamachowym determinizmu, w chwili wielkiego wybuchu ‚przestaje być’.” i w tym momencie przestałem czytać, a dla czego, bo są tu dwa cholernie wielkie błędy.
    Nr.1 determinizm, fizyka kwantowa wyraźnie mówi że coś takiego nie istnieje, to znaczy że potencjalna cząsteczka jako funkcja falowa ma nieokreślone właściwości fizyczne i dopiero interakcja z o otoczeniem w pewnych szczególnych przypadkach je tworzy, więc wszechświat jest tych przypadkach w danym swoim aspekcie tworzony, proponuje zapoznać się z pojęciem dekoherencji kwantowej, które tak na prawdę jeszcze „z pieluch nie wyszło”.
    Nr.2 wielki wybuch wciąż jest hipotezą, równania w którymś momencie się załamują, tu strzelę z pamięci, więc mogę się mylić o wiele rzędów wielkości, 10 do -40 sekundy, co ciekawie daje nam możliwość, że na przykład nasz wszechświat nie powstał z punktu tylko z innego wszechświata który dokonał pewnej matematycznie możliwej, aczkolwiek fizycznie nie koniecznie uzasadnione przemiany, a taka hipoteza całkiem niedawno powstała, a i w innych przypadkach ta matematyczna nieokreśloność daje w praktyce nieskończoną liczbę możliwości.
    A jak wiadomo z błędnych założeń można wywnioskować cokolwiek, włącznie z tym co się chce, więc polecam autorowi na przyszłość dokładniejsze zapoznanie się z tematem.
    Determinizm, brrr obalony w latach trzydziestych ubiegłego wieku, fakt że formalnie i do końca udowodniono to pierwszy raz na podstawie nierówności Bella w latach 70tych, co nie zmienia faktu że każdy kto otarł się trochę o fizykę,powinien wykluczyć to słowo ze swojego repertuaru no chyba że jest wyznawcą fizyki „alternatywnej”, albo nie wie o czym pisze. Sorki może przeginam, ale naprawdę niewiele, na matmie nauczyli mnie między innymi tego, że na oko, na chłopski rozum, na rozsądek, są ge warte, liczy się tylko dedukcja, a tam gdzie dedukcja nie dochodzi sprawy są otwarte i czekają na poznanie, o ile to możliwe.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

14 − dziewięć =