Rozdział 24.
W mieście (obraz) podniecone tłumy mieszkańców układały się w krąg przy placu starożytnej świątyni (obraz). Ziemspalający miał wiele szczęścia. Cud dział się niedaleko jego mieszkania, mógł więc widzieć ognistą i widoczną z daleka postać boga. Dokładnie tak, jak opisują to święte dźwiękokształty w wersji zatwierdzonej przez religię obraz, bóg był małym kuberiańskim dzieciątkiem. Aby oczarować swoich wyznawców, znających jedyną prawdziwą prawdę, do których wspaniałego grona Ziemspalający się zaliczał, Dzieciątko przenikało swoją poświatą mury miasta i było wszędzie widoczne. Nawet tłum podnieconych wiernych nie przesłaniał jego boskiej postaci.
- Ulecz mnie! – krzyczał właśnie jakiś kaleka z paraliżem macek. Świecąca macka boga dotknęła go i natychmiast podniósł się i pobiegł rześki. Tłum wydał pomruk zachwytu.
- Jedzcie z tego dzieci! – zakrzyknął melodyjnym i donośnym głosem bóg i ujął w mackę morskie stworzenie obraz. Następnie wyrywał z niego fragmenty mięsa i rozdawał je swoim wyznawcom. Już sto osób podeszło, a ilość substancji odżywczych zawartych w zwierzątku (obraz) nie kończyła się.
- Całe szczęście, że wyznałem kapłanom swoje winy – pomyślał Ziemspalający i zaczął posuwać się w podskokach w stronę zbawiciela. Ogarniała go aura cudowności. Czuł, że wszystko w nim miłośnie pulsuje. Przeżywał ekstazę. Oto wszelkie wątpliwości, które zsyła na wiernych Zimno porzuciły go. Pewności wieczności i niepojętych skarbców duszy paliła go jak cudowny ogień. Chciał spłonąć i odrodzić się w raju. Zatopiony w medytacji nawet nie spostrzegł, gdy Dzieciątko znalazło się w sferze jego pełnego postrzegania. Poczuł, że powietrze pachnie i pulsuje od potęgi stwórcy wszystkiego i zbawiciela Kuberian. Boska macka podała mu kawałek morskiego spojrzenia (obraz). Dotknął jej i oparzył się od boskiej energii. – Wybaczcie o czcigodny – rzekł i wyobraził, – ja grzeszny nie powinienem cię dotykać. – Jednakże zbawiciel nie słuchał go.
- Tu ma być moja świątynia! – oznajmiło dzieciątko i machnęło świętą macką. Wyszedł z niej promień i na pustym uprzednio placu zaczął się pojawiać budynek z kosztownego żelaza, obwiedziony dziwnymi, niezrozumiałymi znakami. Budynek świecił mocno i był dla wszystkich widoczny. Rzeźby na nim przedstawione wydały się na moment Ziemspalającemu nieco groteskowe i obsceniczne, lecz natychmiast pomyślał, że w ten właśnie sposób został ukarany za grzechy. Tymczasem czwórka rodziców przywiodła przed oblicze boga swojego umarłego syna/córkę. – Wstań! – zakrzyknęło Dzieciątko i dziecko wstało.
- Ma piękniejszą skórę i takie długie, zręczne macki! – zakrzyknęli zachwyceni ojcowie/matki. – Do tego wyrastają z niego grzyby i kamienie, zaś na jednej macce ma coś podobnego do swojej ulubionej zabawki.
- Bóg lubi się bawić! – zakrzyknął i wyobraził ktoś obok Ziemspalającego. – Przyszyjmy sobie wszyscy zabawki (obraz) używane w kąpieli. To go ucieszy.
- Zaprawdę, to mnie ucieszy! – zgodził się z nim bóg i zaczął rozdawać święte zabawki do kąpieli. Tymczasem Ziemspalający zaczął wchłaniać boski posiłek wydarty z cudownie pomnożonego zwierzątka (obraz). Zgodnie z tym, czego się spodziewał, nie smakował on wcale zwierzątkiem (obraz). Był to smak raju. Mimo to grzeszny Ziemspalający miał ochotę wydalić z siebie anielską substancję.
- To kara za grzechy – pomyślał zmartwiony, lecz rozchmurzył się wiedząc, że Bóg nie pozwoliłby siebie oglądać ostatecznej kanalii. Zawsze przecież dbał o religijność swoją i otoczenia. Nigdy nie wątpił w prawdy dawnych i wiecznych dźwiękokształtnych ksiąg. Nigdy nie zdarzyło mu się myśleć. Z miłością powtarzał wersy świętych dźwiękokształtów, które były ważniejsze od myślenia. – To znaczy nie, ja myślę dużo, tylko we właściwy sposób – dodał natychmiast, zdziwiony sposobem, w jaki nazwał swoje wspaniałe mistyczne podróże.
Nagle w tłumie zawrzało. W pobliżu Dzieciątka pojawiła się nagle wysoka istota, o większej ilości macek, w której widać było niezwykłe artefakty. Jego postać była piękna i dostojna, zdezorientowani wierni nie wiedzieli co zrobić.
- Kto to jest? – spytał zaszokowany Ziemspalający.
- To przypomina boga tych mroźnych niewiernych, o których wiem jedynie przez przypadek – odparł i wyobraził przerażonym szeptem ktoś z tłumu.
- Ach, boski Wszechpłomieniu, nie krzywdź mnie – zaskamlało nagle w niezbyt dostojny sposób Dzieciątko. – Proszę, nie rób mi krzywdy – jęczało wijąc się u stóp boga niewiernych. – Już nie będę nigdy udawał, że jestem bogiem najwyższym, to ty nim jesteś – mimo to macki Wszechpłomienia pochwyciły dzieciątko i zaczęły je lać na podobieństwo rodzica, który upomina swoje dziecko.
- O psy! – wrzasnął na tłum Wszechpłomień i osmalił karzącym ogniem macki zgromadzonych. Od tego czasu miały ich już zawsze swędzieć. Nagle sięgnął przed siebie i rozbił mur świątyni, po czym wyrwał z niej ścianę z przykutą do niej czwórką heretyków. Wszystko to było doskonale widoczne, gdyż boskie macki ogarniały żarem trzymane przedmioty. Wszechpłomień wbił mackę w ciemię i wyciągnął z niej gigantyczną świątynię. Część tłumu mieszczan uciekła w popłochu przed podnoszącym się gruntem, część nie zaś nie zdążyła i albo spadła niczym popiół z mebla (obraz) lub też pozostał na licznych tarasach chramu. Kilkanaście szos magnetycznych i ciągów zabudowy zniknęło bez śladu na skutek tej nagłej erupcji architektury. – Ona, piękna moja świątynia, czekała tu od początku czasu na moje przyjście! – oznajmił gromkim i potężnym głosem bóg. Część jego macek nadal trzymała Dzieciątko i wymierzała mu klapsy. Jęk do tej pory czczonego w mieście obraz zagłuszały słowa jego zwycięzcy. Tymczasem Wszechpłomień postawił ścianę z heretykami na szczycie świątyni. Powietrze w niezwykły sposób powiększyło ich rozświetlone postaci i wszyscy Kuberianie mogli zauważyć swoimi zmysłami, jak goją się na nich śmiertelne rany po torturach. Następnie w miejsce potarganych i brudnych od posoki szmat pojawiły się wykwintne królewskie okrycia, mieniące się od bezcennych kryształów. – Ci byli mi wierni, zaś wiernych nagradzam! – oznajmiło bóstwo i sięgnąwszy do sklepienia jaskini zawiesiło na nim oniryczny pałac, w którego ogrodach pozostawiło swoich ulubieńców. – Tu czekajcie kresu swoich dni, zaś później przebudzenia w moim, prawdziwym raju, który nie ma nic wspólnego z kłamstwami tego brzdąca!
- A! A! – krzyczało tymczasem dzieciątko.
- Jedliście dowód jego szarlatanerii? – obruszył się Wszechpłomień. – Pomnożone zwierzątko (obraz)? – Ziemspalający poczuł okropne mrowienie w górnej części swojego układu pokarmowego. Po chwili zwierzątko (obraz) wydobyło się z niego i wydając wzgardliwe dźwiękokształty pomknęło w stronę zbiornika wodnego, dołączając do tłumu swoich klonów, który opuszczał właśnie ciała niedoszłych oprawców. – Zwierzątko (obraz) od dzisiaj jest święte! – zauważył Wszechpłomień. – Macie je uwieczniać w dźwiękokształtach! Spójrzcie jakie jest ładne! Tylko ten, kto przyczyni się do powstania dwóch, nie, czterech naprawdę udanych przedstawień zwierzątka (obraz), może w ogóle zacząć myśleć o raju! – nagle Ziemspalający poczuł w swoich dłoniach ciężki przedmiot. Jego zmysły rozświetlił nagle pomniejszony fragment raju, gdzie zbawieni zażywali niezwykłych rozkoszy, zaś chór ciepłych duchów oddawał się nabożnym dźwiękokształtom. Ziemspalający poczuł wzruszenie i skruchę. Miał w rękach upragnioną wieczność, był pewien, że zdoła naprawić wszelkie błędy. Boski i wszechmogący Wszechpłomień nie mógł go na zawsze winić o to, że pomagał chwytać jego wyznawców i oddawał ich kapłanom. – Nie łudźcie się! – zaryczał bóg. – Jeśli ktoś pomagał chwytać moich wyznawców i oddawał ich fałszywym kapłanom, może zapomnieć o tym, co ujrzał. Chyba, że sam podda się okrutnym zabiegom, do których się przyczynił – Ziemspalający usunął się nieprzytomnie na ziemię.
- Dość! – obudził go z letargu głos i obraz tak potężny, przerażający i słodki zarazem, jakiego nigdy z pewnością nie odbierały zmysły Kuberianina. Całą przestrzeń ogromnej jaskini (obraz) wydawał się zapełniać baśniowy stwór, podobny do zwierzątka (obraz), tylko gigantycznego i pełnego cudownych i nierealnych barw. Stwór spopielił dzieciątko w mackach Wszechpłomienia.
- Ach, nie unicestwiaj mnie Baśniożarze! – jął błagać gigantyczną istotę.
- Tylko dlatego, żeś zadbał o zwierzątka (obraz) ci wybaczę i pozwolę odejść – melodyjne dźwięki Baśniożara były zupełnie niekuberiańskie. Nagle wszyscy zgromadzeni poczuli, że znajdują się w rajskich ogrodach, pełnych zwierzątek (obraz). Wszystko tam było piękne, a dotknięcie czegokolwiek wywoływało rozkosz dużo wyższą niż stosunek seksualny i do tego uduchowioną. Zapachy, słodkie tryle zwierzątek obraz i mieniące się barwy tej boskiej jaskini zapełniały całkowicie umysły spragnionych Kuberian. – Wierzyliście w fałszywych bogów – zauważył Baśniożar, – więc nigdy się tu nie znajdziecie. Chyba że zaczniecie budować gołymi mackami na powierzchni wielkie posągi przedstawiające spory grzybów (obraz), zwierzątka (obraz) i wije mułowe (obraz). Nie pamiętacie już mnie, choć byłem czczony wiele korzeni temu. Mój posąg znajdziecie w muzeum (obraz) w państwie (obraz). Fragmenty świętych ksiąg leżą zagrzebane w piwnicach domu (obraz) (obraz) w mieście (obraz) w państwie (obraz). Macie je wykopać i być im posłuszni – Ziemspalającego wciąż piekły macki. Teraz zaś poczuł, że wyrasta mu jeszcze jedna macka, cała obrośnięta małymi grzybniami. Podobną kończynę zyskała część zgromadzonych. – Tylko tą macką macie prawo dotykać moich świętych dźwiękokształtów – dodał Baśniożar, po czym znikł. Wraz z nim znikł też raj i znów powróciła doczesność.
Ziemspalający poruszał się niepewnie. Po dwóch, czy trzech korzeniach opuścił tłum czekający na dalsze cuda. Dotknął wraz z innymi murów obydwu świątyń, stwierdził przy tym, że na jego zmysłach wciąż ciążyła klątwa. Piękne dźwiękokształty, wykute przez rajskich melodycznych rzeźbiarzy, ukazywały Kuberian oddających cześć najbardziej dziwacznym i nieprzyzwoitym przedmiotom. Wokół nich stały jakieś dziwne istoty, zaś nad tym wszystkim ukazana była przeklęta, mroźna powierzchnia, nad nią zaś dziwne kule, zapewne gwiazdy, o których niegodnie rozprawiali niektórzy heretycy. Kuberianie, im bardziej oddawali się modlitwie, tym bardziej byli na rzeźbach obsceniczni, spotworniali i groteskowi. Budowle, zadziwiające swoim mistycznym kształtem, pełne były też dziwnych znaków, które powtarzały się w przeróżnych konfiguracjach. Owe symbole były dziwnie ciche i płaszczyznowe, majaczyły ledwie na granicy percepcji, choć w swej istocie zapełniały sporą część ścian.
- To kto w końcu jest najwyższym bogiem? – pytał się trwożliwie w myślach, sunąc niepewnymi podskokami do pobliskiej stacji metra. – Niby Baśniożar, o wybacz mi jeśli cię obrażam wielki Baśniożarze. Ale nie był zupełnie podobny do Kuberianina, a przecież jesteśmy stworzeni na boskie podobieństwo. Przypominał dawnych bogów cywilizacji (obraz) zakopanej pod pyłami czasu. Czy to możliwe, żeby przez tyle tysięcy korzeni odwrócił się od swych wiernych i pozwolił czcić im złudzenia? Poza tym dlaczego nie zabił uzurpatora? Nie, to raczej Wszechpłomień jest wszechmogącym. Był na nas urażony, więc zesłał Baśniożara na pokuszenie. Ale jest jeszcze zadana przez niego pokuta… Kochający stwórca nie robi takich rzeczy swoim wiernym, takie rzeczy robi się heretykom. – Ziemspalający wzdrygnął się przerażony. Wspomniał chwile, gdy w zapale pobożności, pomagał czcigodnemu kapłanowi walczyć ze złem przebywającym w heretyku. Znał doskonale wszelkie instrumenty do zadawania bólu, mrożenie ich, rozpalanie. Znał też anatomię i wiedział, które organy są szczególnie ważne dla duchowego pouczenia, sprawiając iż grzesznik nie mdleje, lecz widzi wyraźnie swój błąd. Miał sporą wiedzę, gdyż nie raz pomagał kapłanom. Niemal bezustannie pałał pobożnością. – To znaczy, że jednak ty, wielki Baśniożarze, jesteś panem wszechrzeczy – pomyślał z nabożną trwogą i zdecydowanie obrał kierunek dworca.
- (obraz)! – przywitał się z nim jego sąsiad.
- (obraz)! – zawołał i ukazał Ziemspalający i zaczął się żarliwie modlić. – Bóg, bóg się objawił! – oznajmił w najwyższym podnieceniu, po czym pogrążył się w modlitwie.
- Wszyscy o tym mówią, od kiedy chwilę temu wróciłem do miasta – stwierdził zaaferowany sąsiad. – Lecz dziwi mnie, że nie chwalą Dzieciątka, tylko fałszywe bóstwo heretyków, do którego dodają jakiś przydomek. Chyba Wszechpłomień Baśniożar… Nie mam pojęcia, czemu Baśniożar. Kojarzy mi się to tylko z jakąś audycją dźwiękokształtną o megalitach prastarej, pogańskiej cywilizacji (obraz)…
- Nie obrażaj prawdziwego boga! – macki Ziemspalającego nastroszyły się w wyrazie najwyższego gniewu.
- Ty też oszalałeś – zmartwił się sąsiad.
- Wiem co robić z heretykami – Ziemspalający pogrążał się coraz bardziej w furii.
- Daj spokój, może rzeczywiście oszalałem – zasmucił się nagle sąsiad, choć miał oczywiście wrażenie, że to raczej wszyscy mieszkańcy miasta, które opuścił na ledwie niecałe trzy korzenie, oszaleli. – Nawet nie masz pojęcia, jak dawno nie widziałem ojca/matki.
- Przecież mieszkasz z nimi, wredny heretyku – ukazał i rzekł Ziemspalający.
- Nie z nimi, tylko z nią/nim – zadrżał z żalu sąsiad. – A ona/on jest od dawna samotna w (obraz).
- W (obraz)! – wrzasnął i chlapnął zaskoczony Ziemspalający, – a cóż którykolwiek z twoich rodziców mógłby robić w (obraz)? Przecież to jest prawie na powierzchni i do tego w państwie (obraz), u tych przek… – nagle Ziemspalający ucichł, bo nie był jeszcze na sto procent pewien, czy Wszechpłomień nie jest jednak najwyższym bogiem, a jeśli tak, to ci z (obraz) to nie heretycy, lecz bracia, zaś on powinien… W każdym bądź razie dzięki swej wiedzy mógł stwierdzić, że jego sąsiad na pewno jest heretykiem. Mimo to, był na tyle zaskoczony, że spytał raz jeszcze. – W (obraz)? To niemożliwe, przecież oni są starzy, to jest daleko.
- Ależ on/ona stoi tam od dawna… – odparł i zarysował z przejęciem sąsiad. – Obrastają ją/jego mchy. Szosa magnetyczna zbliżyła się doń/do niej i nadkrusza jej/jego skórę, do której, jak pamiętam dobrze, przytulałem się w dzieciństwie. Do dziś mam jeszcze kawałek jej włosów – sąsiad rozwinął mackę, w której wnętrzu był kamień. – Pamiętam to źródełko szemrzące u naszych stóp, ocierające się o nas dzikie zwierzęta, latające (obraz) budujące sobie domy na naszych (obraz).
- Zaraz, o czym ty mówisz…?! – spytał i zakreślił zaszokowany Ziemspalający.
- Nieważne, nieważne… – stwierdził i wyrzeźbił pospiesznie sąsiad. – Muszę skakać intensywnie, gdyż ucieknie mi pociąg. Mam dziesięć przesiadek…
- Przeklęty heretyk – pomyślał raz jeszcze z odrazą Ziemspalający. – Kpi sobie nawet z rodziców – pomyślał o sobie, czyli kochającym niemal wzorcowym dziecku i również skierował się na dworzec, aby rozejrzeć się w stolicy za zezwoleniem na prace na powierzchni. Miał nadzieję, że najwyższy Baśniożar oświecił też administrację, a jeśli nie, to że wesprze go w walce z herezją. Pomodlił się.
Gauri i Ludwik przystanęli na chwilę w Mahavidyalayi w mieście (obraz). Byli już trochę zmęczeni, gdyż postanowili nie odpoczywać pomiędzy kolejnymi zejściami na Kuberę. Byli już, w przeciągu paru godzin, prawie wszystkimi antycznymi i nowoczesnymi bogami Kuberian. Ich działania objęły kilkadziesiąt dużych miast, czyli około procenta lub dwóch wszystkich mieszkańców księżyca. Sekwencje tych boskich komedii były równe. Wszystkie swoje działania dokumentowali w księgach, z których część już zostawili w księgozbiorach astronomicznych. Mahavidyalaya w (obraz) była miejscem szczególnym, gdyż tu znajdował się jeden z pięciu najstarszych tomów dźwiękokształtnych świętego świadectwa o Dzieciątku. Weszli do środka. Tak jak przypuszczali, miejsce było rzadko odwiedzane. Tylko wątłą grupę wyznawców Dzieciątka obchodziły najstarsze dokumenty dotyczące rozwoju ich religii. Nie było to dziwne, gdyż na ich podstawie łatwo było stwierdzić, że wszystko jest wymysłem podobnym do kultu Cargo (tego z butelkami i pasem lotniczym). Prócz tego istotą kultu Ciepła była nadzieja na zmartwychwstanie, nie zaś jakieś niepotrzebne detale. Było to typowe u religii dominującej w żywielowym środowisku. Dlatego bez trudu, dzięki urokowi osobistemu, znaleźli się przy jednej z najstarszych ksiąg eskapistycznego kultu. Kuszący wygląd gości, sprawił iż pracownicy biblioteki na małym uniwersytecie (obraz) niemalże chcieli wypożyczyć do domu swój największy skarb. Nie było to potrzebne. Gauri przyłożyła do dźwiękokształtnej księgi specjalnie zmodyfikowaną mackę i w chwili szybszej niż tchnienie Wadż uczyniła z dokładnością do kilku atomów jej kopię. Po chwili wiązka neutrin wystrzeliła z przestrzeni kosmicznej i tuż obok oryginały zrodził się jego klon. Podobieństwo nie było stuprocentowe, gdyż w tomie znalazła się wzmianka o jednym z ostatnich cudów.
- „Zaprawdę, gdy do wielkich wieżyc miasta upadłych przyjdą dwaj i bóg zatriumfuje, pokusa tej księgi zostanie zdruzgotana, tak jak grzesznicy w mieście (obraz), którzy ważyli sami zaspokajać swe miłosne potrzeby, o których nie mówi ta księga, przez nich sporządzona. Oto jest znak boga, który przybył po nich, a ich w popiół obrócił” – głosiła zatarta notka, ze wszelkimi świadectwami swej starożytności.
- Sądzisz, droga Gauri, że owi bibliści nie zorientują się w zmianie? – zapytał Ludwik.
- Tak – rzekła dziewczyna. – Oni oglądają przez całe życie jedną, dwie karty. Nie chcą znać całości, bo mogłoby to osłabić ich wiarę.
- Co zrobimy z oryginałem? – spytała Wadż.
- Damy do działu astronomii, razem ze wszystkim innym – odparła Gauri. – Gdyby księgi można było karać, trudno o większego masowego mordercę niż ta tutaj. Jednak jest to zabytek i ważna pamiątka kuberiańskiej przeszłości. Dlatego nie zniszczymy jej – oddali bibliotekarzom kopię, po czym wzięli zamaskowany oryginał i zostawili go wraz z dokumentacją działań w dziale astronomii, który na tym uniwersytecie był wyjątkowo mały i zakurzony. Trzeba się też będzie zająć odpowiednikiem tutejszych mikrofilmów. Nanoboty dodadzą do nich nasze poprawki, zgodne z zawartością nowego oryginału.
Po odnalezieniu tutejszych reprodukcji świętych ksiąg, Gauri i Ludwik zaczęli przeglądać zgromadzone na Mahavidyalayi wydania krytyczne danego tekstu, sporządzonego ledwie paręset korzeni po wybuchu kultu Cargo, który wykrystalizował się ostatecznie w eskapistyczną religię Ciepła, czyli dzieciątka.
- To jest dopiero niesamowite – rzekła dziewczyna wysypując z trzymanej w macce torebki ledwo widoczny pył nanobotów. – Te małe urządzonka będą teraz badać cechy charakterystyczne tych księgarskich edycji. Ustalą ich punkty charakterystyczne, różniące ich od innych dźwiękokształtnych książek. Następnie dodadzą w tych tomach nasze poprawki rodem z oryginału, obejmujące też treść tłumaczenia. Po czym, i to jest naprawdę niezwykłe, będą się mnożyć i przemieszczać, niczym ziemskie mikroorganizmy i ilekroć trafią na którąś z ksiąg należących do tych edycji, naniosą odpowiednie poprawki. Wyobraź sobie Ludwiku inne zastosowanie tej techniki. Załóżmy, że wydaję na Ziemi tomik wierszy, albo dowód matematyczny – Gauri spojrzała na wijące się jak fale korytarze kamiennej biblioteki. Kanciasty kształt podłogi zdradzał styl panujący w państwie (obraz) trzysta, trzysta pięćdziesiąt lat temu. Czyli w świetle metabolizmu Kuberian prawie sześć tysięcy lat temu. – W tomiku pojawiają się poważne błędy drukarskie, są w nim połknięte całe akapity. Wypuszczam te nanoboty, odpowiednio zaprojektowane, one zaś stopniowo dokonują poprawek we wszystkich egzemplarzach i to tak, że jak ktoś pomalował swoją książkę na zielono, poprawki też będą na pomazanym zieloną kredką, odpowiednio starym papierze. W ostateczności nanoboty mogą nawet zwiększyć ilość stron, lub zmienić format tomu. I to wszystko niezauważalnie. Jeśli ktoś nie przeczytał jeszcze tomiku i przy tym dokładnie go nie zapamiętał, albo nie zrobił mu zdjęć, nie odbił na ksero, nie zorientuje się w różnicy.
- Słuszne spostrzeżenie – zauważyła Wadż. – Przygotowałam już nanoboty mogące zmieniać też zawartość kopii tych edycji, jeśli tylko zawierają więcej niż informacyjny ekwiwalent dwóch zdań waszego języka.
- Jest jeszcze jedno, moje drogie panie – rzekł zamyślony kompozytor, gdy ku zmartwieniu pracowników biblioteki opuszczali już jej progi.
- Czy moglibyście dać nam wasz adres komunikacyjny? – spytał i wyobraził jeden z nich, zaś jego macki drgały w miłosnym uniesieniu.
- Jeszcze kiedyś tu wrócimy – rzekła zgodnie z prawdą Gauri, nie dodając jednak, iż stanie się to już dawno po śmierci zakochanego pracownika Mahavidyalayi.
- Czy te rajskie obietnice, którymi epatowali nasi bogowie cokolwiek tu zmienią? – kontynuował Ludwik, gdy znaleźli się już w grzybnym ogrodzie nad którym piętrzyła się symfonia rozżarzonej, nadwieszonej dzielnicy. – Nie lepiej byłoby od razu im mówić, że żyje się teraz i te chwile są największym darem, z którym można zrobić bardzo wiele, albo też nic, jeśli wierzy się w nonsensy.
- To nie jest takie proste Ludwiku – rzekła dziewczyna skupiając zmysły na mały kuberiańskich stworzonkach, które robiły to samo. Była prawie pewna, że niektóre z nich wyczuwają, że są kosmitami w przebraniach, śledząc uważnie ich ruchy. Dlatego zapewne nie uciekały. A może po prostu sądziły, że są chorymi, osłabionymi przedstawicielami gatunku Kuberian… – Gdybyśmy ukazali im bogów nie obiecujących raju, większość natychmiast uznałaby to za niedorzeczność. Ich mistycyzm i religijne ekstazy nie są próbą zrozumienia rzeczywistości z fałszywą hipotezą jej osobowego twórcy. Cała ta dewocja płynie w przeważającej mierze z chęci życia po życiu. Liczę na to, że tego rodzaju działania pokarzą im, jak bardzo nonsensowne jest traktowanie prawdziwego, pięknego i jedynego świata jako dworcowej poczekalni, gdzie ma przyjechać pociąg zaświatów. Niech zobaczą, ile niespójnych, niezgodnych ze sobą poczekalni już sobie wymyślili i jakie to straszne żyć w korytarzu i odurzać się marzeniem wieczności, choć przecież nawet przy najbardziej wybujałej wyobraźni nie można by wymyślić niczego, co mogłoby być wieczne w mieszkańcach poczekalni. No, może wodór, z którego się po części się składają jest wieczny, jak też i niektóre prawa fizyki naszego wszechświata.
- Lecz nawet wieczność przemija, gdy pomyśli się o nieskończonej ilości możliwych kształtów czasu i form im pokrewnych, które już nim nie są – zaśmiała się Wadż. – Patrzysz teraz Gauri na zwierzątka (obraz). Są podobne do tych z planety (…). Ja zaś patrzę teraz na ciebie i podobnie jak ty do zwierzątek, ja wyrażam dobry nastrój w stosunku do ciebie.
- Rozumiem – przytaknęła po chwili zamyślenia Gauri.
- Kolejna lekcja i to na progach Mahavidyalayi! – zaśmiał się kompozytor.
- Kim są ci Kuberianie przed nami? – spytała dziewczyna, widząc grupę dziesięciu osobników, które zamarły w dość niezwykłych jak na Kuberian pozach.
- To roboty archeologiczne – wyjaśniła Wadż. – Skoro zdecydowaliśmy się szerzyć tu chaos, nie muszę już zbytnio maskować moich działań na tym księżycu. Dlatego też nie muszę zużywać ogromnych ilości mocy obliczeniowej na naśladowanie naturalnych odruchów Kuberian. Te osobniki mogą od czasu do czasu wykręcić się w zupełnie nienaturalny sposób, albo wpadać na przedmioty jak szaleńcy. To jedna z kilku tysięcy grup działających na wszystkich zamieszkałych teraz i dawniej terenach.
- Czy poza szerzeniem chaosu mają oni jeszcze jakieś przeznaczenie? – kontynuowała Gauri, rzucając zwierzątkom jakąś substancję odżywczą, którą znalazła nagle w schowku rękawa na mackę. Małe okazy miejscowej fauny w radosnych podskokach podbiegły do okruszków i zaspokoiwszy pierwszy głód, zaczęły ustalać swoją pozycję w stadzie, gdyż w większości należały do jednego gatunku.
- Ludwik słusznie zauważył, że nasi nowi bogowie nie do końca usuwają jeden z głównych ślepych zaułków żywieli, czyli ślepą wiarę dyktowaną eskapizmem. Gdy skończymy nasze działania, zawsze może znaleźć się kretyn, który uzna, że męki jakich doświadczyły dzięki nam tutejsze Biblie tym bardziej świadczą o ich prawdziwości. Taka rzecz może się zdarzyć nawet wtedy, gdy ogół Kuberian wyewoluuje w pożądanym kierunku. Dlatego nasi mechaniczni archeolodzy przez cały czas trwania eksperymentu będą badać pozostałości z epoki narodzin tutejszych kultów Cargo.
- Och, to będzie trudne – zmartwiła się dziewczyna. – Większość nośnych, eskapistycznych religii tworzona jest przez fanatyków, niekiedy z marginesu społecznego, którzy żyli w nędzy, albo na rubieżach cywilizacji. Nie zostają po nich pałace, sygnety z nazwiskiem, przeważnie są też niepiśmienni, nie stawiają dźwiękokształtnych znaków syntetycznych. Zazwyczaj jest to większa grupa osób, która wymyśla sobie boga, lub proroka, bądź też na bazie życia jednego megalomana, który uznał się za boga wszechrzeczy, tworzą całą teologię. Zazwyczaj działalność samozwańczego boga wszystkiego podyktowana jest dawniejszymi wierzeniami, zmieszanymi ze sobą w sposób chaotyczny, jak to robią zwykle ludzie żyjący na pograniczu cywilizacji. Po tych bogach nie zostaje zwykle ślad w postaci wykopalisk, zaś ich przemowy są koktajlem pociętych zdań z przeszłości zasypanych ciężkim lukrem natchnionej, eskapistycznej teologii.
- Wiem o tym – rzekła Wadż. – Mam przecież archiwa z Ziemi, gdzie dominująca religia zwana chrześcijaństwem jest niemal wzorcowym przykładem idealnie synkretycznego kultu Cargo wymyślonego na rubieżach kilku cywilizacji i zespolonego z istniejących formuł, opisów etc. pochodzących z przeszłości. Doprawdy, ciężko by było się dokopać do pierwszych drewnianych atrap i butelek z karteczkami chrześcijaństwa. Zresztą, jest ono na tyle absurdalne, że ciężko uwierzyć, że ktokolwiek znający choć jeden fakt naukowy ma w ogóle potrzebę obnażania sztuczności tego narkotyku. A jednak… jak świetnie na was działa, ten doskonale zmutowany, memetyczny wirus. Nie potrzebuje już żadnego rytuału, wpisał się w model umysłu, może być świadomie odrzucony i działać tym mocniej. Wiele, wiele atawistycznej głupoty trzeba było, aby wyhodować aż tak zjadliwą memetyczną grypę. Żadnej higieny intelektualnej…
- Żeby coś umyć, trzeba, aby to było – zauważył sentencjonalnie kompozytor. – Chyba na szczęście Kuberianie nie wyhodowali aż tak zjadliwej infekcji.
- Tym nie mniej ciężko będzie znaleźć pełną dokumentację ich kultu Cargo – zauważyła Wadż. – Są tu też inne religie, ale myślę głównie o tej dominującej, myślę że na początek wystarczy. Zostawiamy naszym archeologom bardzo wiele czasu. Na szczęście, dzięki mojej mocy obliczeniowej, będę mogła dokonywać wszystkich możliwych symulacji. Każda wzmianka z okresu dojrzewania naszego narkotyku będzie precyzować te modele, oraz zmniejszać ich liczbę skupiając się na tych bardziej prawdopodobnych. Mam nadzieję, że pewne tendencje uda się też wyczytać z fenotypowych efektów genów pobranych ze szczątków Kuberian z tego okresu. Oczywiście, na przestrzeni stu, czy tysiąca lat geny się prawie nie zmieniają, ale przy bardzo dużej precyzji pomiaru można wyłapywać bardzo drobne zmiany i tworzyć na ich podstawie prognozy. Podobne uwagi dotyczą sposobu odżywiania, sztuki tego okresu, sposobu malowania i komponowania dźwiękokształtów, sposoby wiedzenia rysikiem (obraz) znaków syntetycznych pisma. Każda tych rzeczy sama w sobie nic nie znaczy, ale składając razem ogromną ich ilość można niemal usłyszeć echo macek osoby, która gdzieś tam skakała tysiące lat temu. Niekiedy, na podstawie odpowiednio zagrzebanych murów budynków, można odczytać drgania atmosfery, które zmieniały lekko ich strukturę molekularną. Najlepiej, jak w jakimś naczyniu zachowa się kurz osiadający tam od dawna, po czym owo naczynie przetrwa zapomniane pod ziemią.
- Czyli nasi archeolodzy będą szukać świętego Graala? – zaśmiał się Ludwik.
- Między innymi – zgodziła się Wadż. – Oczywiście nie będą w nim wypatrywać krwi oszusta, lecz echa jego kłamstw, którymi, całkiem możliwe, sam siebie najpierw okłamał.
- Powiedziałaś to tak, jakbyś bała się, że sami ulegniemy popularnym na Ziemi memom – zaśmiała się Gauri.
- Pomyśl o Czandrze – zauważyła Wadż. – Choć towarzyszył nam od tak wielu tygodni, choć wiedział jak działają różne atawistyczne i memetyczne mechanizmy, nie może oderwać się od moich nimf. W stołówce dodaję do jego posiłków specjalne preparaty białkowe, bo piękno moich dam mogłoby go doprowadzić do, ehm… „śmierci z miłości”. Wszyscy jesteśmy złożeni z przenikających się genów i memów. Nawet u sztucznych inteligencji ich procesy są skopiowane, nie zaś odrzucone. Dlatego, gdy z wami rozmawiam, wolę dmuchać na zimne.
- Ale w sumie nie ma nic złego w samej płodności i pawich piórach jakimi kuszą się nawzajem przedstawiciele komplementarnych płci – zauważyła Gauri, myśląc o pięknych i śmiałych erotycznie rzeźbach z indyjskiego Khadżuraho.
- Nie, to jest piękne, jak każdy mechanizm płynącej Natury – zgodziła się z nią Wadż. – Ale trzeba wiedzieć co jest czym. Opowiem o tym w skrócie. Nimfy Czandry są piękne dlatego, że ty jesteś ciekawa. Dzięki temu ostatniemu trafiliście na mój pokład. Ja zaś lubię żarty i wygrywać wasze atawizmy. Ale, nauczyłam się metody, jaką Natura w postaci waszych samic wpływa na pożądanie partnerów. Przetestowałam nawet smak tej przyjemności. Uczyniłam w samej sobie podobne do Fauna spojrzenie, dbając o szczególnie precyzyjne odtworzenie istotnych w tym wypadku narządów. Owo wrażenie, zwane przez was erotycznym spełnieniem, jest podobne do tego z układu podwójnego (obraz), lecz ma na nie pewien wpływ to, że dzielicie podczas postrzegania fale elektromagnetyczne na trzy główne grupy barw. To musi sprzyjać waszemu malarstwu i poezji lirycznej. Nimfy mnie polubiły, więc odwiedzam je czasem w postaci Fauna, gdy Czandra śpi. Przez pryzmat pożądania jestem w stanie lepiej zrozumieć istotne dla niego elementy ich ciał, po czym przejść wymiar bardziej abstrakcyjnego piękna rozmaitych symetrii, jak próbował tego wasz Platon, który niestety ulegał memom religijnym i był przez to nad wyraz ograniczony. Fascynujące jest, jak przypadkowa Natura, poprzez cechy generatywne genetycznych, czy też innych replikatorów tworzy rozkosz wyzwalającą pragnienia i oczarowania. Nawet ona jest iskierką piękna wszechświata. Tak więc rozumiem Czandrę, który musi się spełniać w nimfach. Nie pojmuję jedynie dlaczego zapomniał o innych pięknych i godnych pożądaniach rzeczach, które rodzą w tobie Gauri i we mnie ciekawość wszechświata. Przecież nimfy mogłyby do niego przychodzić od czasu do czasu, nie miałabyś chyba nic przeciwko temu?
- Nie – rzekła dziewczyna, – one są tak udane, że ja sama czuję się niekiedy podniecona w ich towarzystwie.
- Te same geny płyną na Ziemi w mężczyznach i kobietach – zauważyła Wadż. – Masz też w sobie pełne genetyczne instrukcje dotyczące mężczyzny. Stąd biorą się u was skłonności homoseksualne. Pomiędzy dwoma tymi bliskimi wyobrażeniami, zarówno w sferze genetycznej, jak i memetycznej dochodzi do przebitek. Lecz, patrząc na to z innej strony, by w ogóle doszło do rozmnażania płciowego, musiało dojść do bardzo silnej i wysoce „perwersyjnej” przebitki między poczciwymi, mnożącymi się przez klonowanie bakteriami.
- To wszystko jest niezmiernie ciekawe – zauważył Ludwik, – ale czy Gauri nie powinna już odpocząć? Jesteśmy już na Kuberze odpowiednik dwóch dni.
- To dziwne – rzekła dziewczyna, – ale ostatnio przyspieszenie metabolizmu zupełnie mnie nie męczy.
- Wracając zaś do naszych archeologów, na co możemy liczyć Wadż? – spytał kompozytor, któremu krążył już po głowie utwór zainspirowany szukaniem śladów przeszłości, które odkładają się w ziemi, warstwa po warstwie.
- Święta księga Ciepła pełna jest szaleństwa, fałszu i najzwyklejszej głupoty – powiedziała Wadż. – Sama w sobie jest doskonałym dowodem na swoją nieprawdę. Ile jednakże memów narosło na jej tle! Również tu odbiły się w samym modelu umysłu, ten zaś trudno zmienić. Dlatego mam nadzieję znaleźć jakieś wypowiedzi tutejszego zbawiciela, lub tworzących go kolektywnie „uczniów”. Jestem przekonana, że w wypowiedziach owego megalomana, lub megalomanów, lub jedno i drugie, znajdą się sformułowania, które jeszcze mocniej obnażą nicość zjawiska kultu Cargo. Model umysłu nie był szyty przez memy na miarę słów, które zasypała ziemia, więc, gdy one powrócą, może zaburzą jego bardzo mocno już nieprzenikalną strukturę.
- Wadż, przerzuć nas zatem do kolejnej Mahavidyalayi – rzekła Gauri.
Kapłan Chwalimagm stał na środku auli katechetycznej. Rozmieszczona nad nim, pod nim, za nim i przed nim młodzież jak zwykle nie skupiała się na nauce religii.
- Cicho, bo wszyscy skończycie w Chłodzie! – ryknął i chlapnął jaskrawo. – Dziś opowiem wam o tym, jak należy być wiernym.
- Aaaar… – darli się i stukali młodzi Kuberianie.
- Otóż, istnieje tylko jedna prawda i jest ona zawarta w księdze Ciepła – rzekł i narysował Chwalimagm posłując się licznymi cytatami, których nie da się przetłumaczyć. – Ta prawda się nie zmienia i jest ona dana naszym rodzicom i będzie dana waszym potomkom – cytaty. – Wierność to pełnie pokory czekanie. Niektórzy z nas potrzebują nowinek. Myślą, że z zewnątrz, z doczesnego świata dochodzą wciąż nowe podniety – cytaty, – tymczasem nic takiego nie ma miejsca. Jest jedna prawda zawarta w naszej moralności, miłości do ciepła i obietnicy zmartwychwstania. Źródło nowinek, których niektórzy tak oczekują, to tylko tło, poczekalnia przed bramami wieczności – cytaty. Chwalimagm był rzeczywiście dumny z tego, że zapamiętał całą księgę Ciepła. Nawet te rozdziały wyliczające genealogie. Arfan, Narfan, Darfan, Farfan syn Darfana, Palan syn Farfana, Ghaman syn Palana, Agan syn Ghamana… – Największe co można zrobić, to mieć w sobie stale księgę Ciepła i jej wielkie nauki. Dobrze jest też znać ją na pamięć. Jej słowa, czytane raz po raz, w każdej przerwie od doczesnych zajęć, są niczym boska tarcza broniąca od niepotrzebnych nowinek. Bo czymże są te nowinki? Czy jest w nich bóg, miłość, albo wieczność? Czy uśpieni tymi nowinkami obudzimy się w raju…? – część młodych uspokoiła się. – Tak, tak, myślcie o śmierci. Powtarzajcie ją sobie w myślach. Nie zawsze tu będziecie, obok mroźnych nowinek. Ale nie ma się czym martwić, gdyż to co czeka nas po tej doczesnej próbie jest bożym, wiekuistym królestwem, cudowną grotą wonną i szczęśliwą, gdzie jesteśmy blisko Dzieciątka i jesteśmy na zawsze. Bądźmy wierni, zaś wierność pozwoli nam nie lękać się śmierci, która jest bramą do tego co wieczne, dobre i prawdziwe. Bądźmy wierni i nie pozwólmy się zatopić prądom doczesnego świata. Czymże są te wszystkie groty, jak nie drobnym cieniem Ciepła? Jeśli widzicie w nich piękno, to dobrze, ale nigdy nie zapominajcie, że jest ono jedynie odbiciem uroku Ciepła. Na tym polega wierność. Niektórzy wielcy asceci umieli odrzucić wszelkie nowinki, nie patrzeć na to co nieistotne. Umartwiali swoje ciała z myślą o bogu i rajskich ogrodach. Nie mogły ich zwieść nowinki, ani ulotne knieje przyrody, które przecież i tak znikną, gdy nadejdzie wiekuiste królestwo. Szczęściem jest oślepnąć na nieistotne i ujrzeć uchylone wrota Ciepła…
- Właśnie o tym myślałem i dziwię się, dlaczego wy nadal żyjecie… – zauważył jeden z uczniów.
- Nie rozumiem tego pytania – zdumiał się kapłan. – Ale nieważne, wy zawsze nie oglądacie i nie słuchacie moich wypowiedzi. Stąd biorą się w was te wszystkie głupoty, których ani warto, ani można zrozumieć. O tym zresztą chciałem tu prawić. Bo czymże jest wierność jak nie obojętnością wobec nowinek doczesnego świata i naszym prywatnym, małym zaślepieniem wiecznością? Myślicie za wiele, a intelekt jest chłodem, jeśli nie wykorzystuje się go na chwałę Ciepła. Umiejcie by zasłużyć na doczesny pokarm (obraz), ale poza tym bądźcie prostaczkami. Niech nie zwiodą was nowinki, teorie o genach czy gwiazdach, dzięki łasce Dzieciątka nie modne już teraz. Róbcie swoje i czekajcie, a no po was przyjdzie.
- Nie chciałbym was urazić, ale ja właśnie o tym – ponownie przerwał mu uczeń. – Rodzicie chcieli, bym zmienił katechetę, bo wy jesteście niemoralni…
- No tego już za wiele – wpadł w złość Chwalimagm. – Natychmiast wyjdź z sali i odmów w pozycji (obraz) 100 hymnów (obraz) w najzimniejszym miejscu świątyni, tam gdzie w dawnych czasach pouczano heretyków. Oczywiście, jak wiecie, przeor (obraz) przeprosił za to w imieniu kościoła (ciepła). Choć ówcześni działali w dobrej wierze, był to pewien błąd, jak rzekł.
- W państwie (obraz) nadal działają w dobrej wierze – dodał inny uczeń.
- I może mają rację – rzekł po namyśle Chwalimagm. – Cielesny ból oczyszcza przecież duszę. U nich nie ma kryzysu powołań spowodowanego egzystencjalizmem i wiarą w szamanów.
- Ale ja stąd nie wyjdę, bo to niesprawiedliwe – zaprotestował pierwszy uczeń. – Rodzice powiedzieli, że prawdziwy i czysty kapłan powinien udać się do raju po jakimś czasie sprawowania urzędu. Bo to przecież zaszczyt, radość i szczęście. Ja też się zabiję, gdy dorosnę, zaraz po obrzędzie oczyszczającym (obraz) kiedy połyka się włos Dzieciątka i skacze z pochodniami.
- Tego już naprawdę jest za wiele – Chwalimagm zaczął popadać w furię. Choć był istotą łagodną, żałował w tej chwili, że już jakiś czas temu zniesiono możliwość zadawania kar cielesnych uczniom.
- Ja wcale nie chcę was urazić – zawołał i ukazał przestraszony uczeń, – ale tak jest napisane w księdze Ciepła.
- Nic takiego tam nie ma – wściekł się jeszcze bardziej kapłan. – Znam ją doskonale na pamięć – na poparcie tego podał swój ulubiony cytat o wiecznym mieście, gdzie będą żyć wybrani. – Obym ja też się tam znalazł – pomyślał z tęsknotą i rozrzewnieniem.
- Proszę – rzekł i ukazał uczeń. – Kąt nachylenia (obraz), dźwięk (obraz) na dźwięku (obraz) – zaczął czytać i odbijać zapis. – Zaprawdę powiadam wam, moim uczniowie, którzy głosić będziecie me prawo. Gdy upłynie już czas waszych nauk, a staniecie się w wieku dojrzali, a wasze macki staną się dojrzałe, a wasze włoski na szczycie zmienią kolor na (obraz), a wasze dzieła trwać będą (obraz). Zaprawdę, nie wahajcie się, porzućcie doczesną powłokę, dzieło grzechu i świata i przybądźcie do wejścia mojej jaskini. Tam czekać już będzie was wieczne życie. Zażyjcie zatem truciznę (obraz), uwieście się u powały, lub przebijcie metalowym (obraz), bądź też rzućcie kamień między grzeszników i za sprawą ich gniewu dołączcie do mnie. Zaprawdę, grzeszny wśród was jest ten, który przez okres (obraz) szedł w moje ślady i nie poszedł dalej, lecz pozostał w cienistym, grzesznym kraju przemijania. A wy, naśladowcy moi, nie słuchajcie nauk tego, który nie ufał, nie miał wiary i nie przyszedł do mnie przez wrota śmierci po okresie (obraz).
- To jest niepojęte – furia Chwalimagma wypływała z niego niczym lawa. – Nabijasz się z księgi Ciepła nędzniku.
- Ale u mnie to też jest – zauważył któryś z uczniów.
- I u mnie.
- Jak i u mnie.
- Zaraz zobaczymy i usłyszymy łobuzy – oznajmił i wyrył groźnie kapłan.
(223)
Następny rozdział