Gruzja to państwo, które albo całe leży w Europie, albo jest po części w Europie a po części w Azji. Historia Gruzji sięga drugiego tysiąclecia przed naszą erą. Ten kraj, leżący w cieniu najwyższych pasm Kaukazu, ma własne muzyczne tradycje, bardzo piękne i chyba nie dość przebadane. Gruzini, podobnie jak Ormianie, doskonale się czują także z instrumentami i formami Bliskiego i Środkowego Wschodu. W deszczowy wtorek mogliśmy się przekonać, że nie jest im także obca muzyka klasyczna ukształtowana w Paryżu, Warszawie i Moskwie.
Tego dnia odwiedziła wrocławski NFM Tbilisi Symphony Orchestra. Pretekstem była setna rocznica nawiązania kontaktów dyplomatycznych między Polską a Gruzją. Koncert poprzedzony był wyjątkowo długimi przemowami władz województwa dolnośląskiego, ambasadora Gruzji, konsula honorowego oraz prezydenta Wrocławia. Istotne miejsce zajmował też przedstawiciel Autonomicznej Republiki Adżarii, z którą nasz region świata ściśle współpracuje.
Słuchając tych ważnych refleksji regionalnych polityków rozmyślałem nad trudnymi dziejami Gruzji. Bardzo ciekawa, starożytna kultura, która na jakiś czas uległa żywiołowi islamskiemu, aby wpaść z deszczu pod rynnę, czyli w szpony Rosji. Do dziś Rosja przyczynia się do rozbicia kraju Gruzinów. Na szczęście Unia Europejska zawarła z Gruzją traktat o wolnym handlu i nie brakuje we Wrocławiu miejsc, gdzie można delektować się gruzińską kuchnią i winami. Najbliższa restauracja od NFM to gruzińska Chinkali, słynąca z chinkali, czyli pierogów, które wypija się jak rosół, po czym zjada. Melomani są tak łasi na gruzińskie jedzenie, że aby zjeść coś w spokoju przed koncertem, trzeba z wyprzedzeniem rezerwować miejsca.
We wtorek mieliśmy okazję posłuchać Tbiliskich Filharmoników pod kierownictwem Vakhtanga Kakhidze, dyrygenta i kompozytora. Druga część koncertu zawierała jego dzieła, pierwsza część dzieła innych kompozytorów.
Tbiliscy Filharmonicy powstali w 1993 roku. Ognisty ptak – suita baletowa (wersja 1919) Igora Strawińskiego pokazał zarówno potencjał, jak i pewne mankamenty tego stosunkowo młodego zespołu. Brzmienie smyczków i realizacja niektórych odsłon wczesnego baletu Strawińskiego były intrygujące. Blacha była bardzo słaba, nienajlepsza też była współpraca instrumentów dętych ze smyczkowymi. Jednak czuć było potencjał tej orkiestry. Sam utwór Strawińskiego powstał w 1910 roku, na trzy lata przed arcygenialnym Świętem Wiosny. Ognisty Ptak to muzyka oparta na języku Rimskiego Korsakowa, choć barwna w modernistyczny, przekraczający granice epok sposób. Ognistego Ptaka można porównać do wczesnych dzieł Schönberga – niby późny romantyzm, ale czuć w tym wszystkim napięcie, które rozerwie kajdany zastałej stylistyki i pozwoli twórcy wybić się na zupełną niezależność. Sam balet powstał w 1910 roku, suita na jego bazie w 1919, lecz nie zawiera ona jakiś istotnych modernizacji zastanego materiału.
Vakhtang Kakhidze / fot. archiwum artysty
II Koncert Skrzypcowy d-moll op. 22 Henryka Wieniawskiego zagrany był przez orkiestrę ciekawiej, choć nadal nie brakowało potężnych błędów blachy. Jednak gwiazdą była tu siedemnastoletnia skrzypaczka gruzińska Anna Tchania, odziana w niezwykłą gruzińską suknię, przywodzącą na myśl średniowieczne księżniczki znane z naszych stron. Odkryta już na świecie Anna Tchania popisała się dużą wrażliwością i dojrzałą wirtuozerią. Nie wszystkie frazy Wieniawskiego były zagrane typowo, ale to i lepiej. Parę znakomitych momentów tego koncertu nieco osłabło, pojawiły się za to nowe smaczki w tym bardzo pięknym i wciąż nie dość na świecie docenianym dziele.
Druga połowa koncertu należała nie tylko do Gruzinów, ale i do samego Vakhtanga Kakhidze, który wystąpił w podwójnej roli – zarówno dyrygenta, jak i kompozytora. Jego Amazones – suita baletowa przypomniała nam wszystkim, że Gruzja to starożytna Kolchida w której żyły tytułowe amazonki. Muzyka tego utworu nawiązywała do tanecznej witalności Święta wiosny, ale miała prostszy język muzyczny – mniej chropowaty i polirytmiczny. Tym niemniej pewien brutualizm i gruzińska taneczność tego dzieła przypadły mi do gustu. W tym repertuarze Tbiliscy Filharmonicy poczuli się jak u siebie w domu i również blacha grała bez zarzutu. Dzieło momentami zakrawało prawie na muzykę filmową, ale nie przekraczało tej granicy. Zaś jego witalna prostota dobrze kojarzyła się z lapidarnością starożytnych Greków, którzy jako pierwsi odkryli dla historii mieszkańców Kolchidy, więc było całkiem dobrze od strony muzycznej i znaczeniowej. Na koniec usłyszeliśmy krótki Sveda – filmowy temat liryczny. Melodia okazała się uwodzicielska, lekko Mahlerowska i uczciwa estetycznie w swojej prostocie.
Bardzo się cieszę, że na granicach Europy kultywuje się muzykę klasyczną. Obszary pogranicza zawsze były płodne i twórcze. Młoda orkiestra z Tbilisi ma jeszcze wiele pięknych chwil przed sobą. Potencjał jest duży, warto więc mieć nadzieję, że ojczyzna Gruzinów zazna spokoju i dobrobytu na tyle mocno, aby artyści spokojnie mogli kroczyć dalej swoją drogą i się rozwijać. Już teraz mamy dobre płyty Tbilisi Symphony Orchestra z twórczością Giyi Kanchelego, znajdziemy też fonogramy z dziełami Vakhtanga Kakhidze.