Po relacjach z pierwszych koncertów, wrocławski Jazztopad postanowiłem odwiedzić jeszcze ostatniego dnia trwania festiwalu. Finał był spektakularny – w Sali Głównej NFM odbyły się aż dwa koncerty muzyków cieszących się światową sławą. Choć oba odchodziły od głównonurtowego jazzu w introwertyczną stronę, były poza tym jak ogień i woda.
Wpierw w projekcie A Cosmic Rhythm With Each Stroke wystąpili pianista Vijay Iyer oraz trębacz Wadada Leo Smith. Pierwszy z artystów zyskał sławę jednego z najciekawszych pianistów jazzowych odnajdujących się we współczesnej estetyce jazzu. Wadada Leo Smith to legenda i nestor freejazzu i muzyki improwizowanej. A Cosmic Rhythm powstało na zamówienie Metropolitan Museum of Art. W projekcie chodzi o muzykę inspirowaną abstrakcyjnym malarstwem hinduskiej artystki Nasreen Mohamedi.
Korzystając z okazji, że Vijay Iyer ma korzenie hinduskie, gdyż urodził się w Albany w rodzinie tamilskich imigrantów, muszę wspomnieć, że w samych Indiach wielcy muzycy klasyczni także podejmowali próby połączenia współczesnego malarstwa z muzyką. Najsławniejszym muzykiem w służbie malarstwa był bez wątpienia Pandit Bhimsen Joshi, niestety, jego śmiała próba okazała się kontrowersyjna dla odbiorców. Być może dlatego, że dawniej łączono indyjskie ragi z zupełnie innym, symbolicznym malarstwem i ciężko było je przenieść na grunt innej estetyki plastycznej.
Vijay Iyer jednakże nie miał związku z ragami, lecz z nauką skrzypiec od wieku trzech lat przez następne piętnaście. Gry na fortepianie uczył się ze słuchu i niejako przy okazji. Do tej ścieżki swojego wykształcenia dodał inną, służącą z pewnością muzyce, choć nie tak częstą u artystów – zdobył wykształcenie pierwszego stopnia z dziedziny matematyki i fizyki na Yale University, następnie obronił doktorat z fizyki w Berkeley.
Ta i poprzednia reprodukcja to dzieła Nasreen Mohamedi
I trzeba przyznać, że Vijay Iyer, związany zresztą z Jazztopadem nie od dzisiaj, przypomina swoim talentem innego wielkiego muzyka i jednocześnie ścisłowca – Xenakisa. Jego styl gry zaprezentowany na koncercie był bliższy intelektualnej klasycznej muzyce współczesnej niż jazzowi z jego pionierskich lat. Jednocześnie muzyczna matematyka Iyera była na tyle doskonała, że wręcz onieśmielała głębią i bogactwem emocji.
Wadada Leo Smith grał na koncercie w niezwykłej pozie, a mianowicie pochylając się nad położonym niemal na ziemi mikrofonem. Piękno jego improwizacji współgrało z doskonałą linią dźwięków fortepianu. Trąbka grała raz z tłumikiem, raz bez niego, omijała wszelkie gotowe formuły i oczywistości, zgadzając się tylko i wyłącznie z doskonałą estetycznie myślą pianisty. Obaj muzycy dopełniali się i inspirowali. To był rewelacyjny koncert, choć równie dobrze mógłby zabrzmieć na Musica Polonica Nova. Niewielu jednak awangardowym muzykom klasycznym udaje się tak dobrze połączyć nowoczesność z naturalnością i słuchalnością muzyki, jak Iyerowi i Smithowi.
Drugi koncert wzbudził we mnie natomiast wiele kontrowersji. Zagrał Anouar Brahem Quartet w składzie:
Anouar Brahem – oud
Klaus Gesing – klarnet basowy
Björn Meyer – gitara basowa
Khaled Yassine – darbouka, bendir
Anouar Brahem jest jednym z głównych filarów sławnej i kontrowersyjnej monachijskiej firmy ECM. Zwykło się uważać, że w przypadku jazzu za oddalone, minimalistyczne i chłodne brzmienie ECM odpowiedzialni są głównie skandynawscy jazzmani. ECM wybiera Skandynawów, Skandynawowie rozwijają klimat ECM – takie samonapędzające się estetyczne koło zamachowe. Wszystko wskazuje na to, że Tunezyjczyk Anouar Brahem jest co najmniej równie odpowiedzialny za chłodne oddalenie ECMowskiego jazzu.
Oud, lutnia arabska, ma swoich wielkich mistrzów. Historia zna wielkiego Farida el Atrache, znawcom przedmiotu wiadomym jest, że najpewniej najlepszym klasycznym oudzistą jest od paru dekad Irakijczyk Naseer Shamma (arabskie: نصير شمه), znany melomanom z bezcennych płyt madryckiej wytwórni Pneuma.
Po upadku świata arabskiego w XIV wieku Arabowie zatracili umiejętność gry na lutniach. Arabska muzyka lutniowa odrodziła się dzięki Turkom pod koniec Imperium Osmańskiego. Za wzór posłużyła stylistyka gry na lutni tampurze (lub tamborze), której nie należy mylić z instrumentem indyjskim o podobnej nazwie. Choć przez wieki muzykę lutniową Bliskiego Wschodu rozwijali Turcy, to jednak ekspresyjna melodyka języka arabskiego była dla niej ważnym punktem odniesienia. Mamy tu zatem wiele pasji, płynne melizmaty przerywane hamzami, ogólnie wielką ekspresję brzmienia.
Tymczasem Brahem za cel obrał sobie pozbawienie oudu tej ekspresji. Jego gra jest równa i punktualistyczna. Aby grać na lutni arabskiej tak spokojnie trzeba mieć ogromne umiejętności, ale jest to niejako gra wbrew naturalnym cechom tegoż instrumentu.
To samo można powiedzieć o tematach muzycznych branych na warsztat przez Anouar Brahem Quartet. Są one lekkie, ale też w dziwny sposób chłodne i oddalone. Przypominają trochę piękną muzykę kawiarnianą Osmanów, ale jakby bez ciepła kawy i bez wrzawy odbywających się przy jej piciu dysput i gier.
No i jestem w kropce. Nie mogę napisać, że Anouar Brahem Quartet grał źle. Wręcz przeciwnie – ci muzycy są klasą samą dla siebie. Ale estetyka, w którą konsekwentnie od dekad idą jest naprawdę zaskakująca. Czasem szukam w tym drugiego dna i z pewnością dalej będę szukał, lecz póki co obydwa wieńczące Jazztopad koncerty stanowiły dla mnie ogromny kontrast.