W kręgach nowoateistycznych wirusy umysłu wciąż żyją jako przydatna metafora, za sprawą Dawkinsa i Dennetta, który pociągnął pomysł Dawkinsa w rejony filozoficzne. Żyje też przekonanie, że memetyka to pełnoprawna dziedzina nauki, stąd powoływanie się na tę metaforę ma naukowych charakter.
Memetyka próbowała zaistnieć jako nauka, od kiedy zafunkcjonowała w ludzkiej świadomości jako pomysł Dawkinsa z ostatniego rozdziału genialnego "Samolubnego Genu". Można nawet powiedzieć, że wytrwała jako nauka około 30 lat, bo za jej symboliczny koniec uznaje się zamknięcie memetycznego periodyku akademickiego "Journal of Memetics – Evolutionary Models of Information Transmission" w 2005 roku. To czy naukę, która była a nie jest można nazwać nauką, jest ciekawym dylematem. No bo skoro okazało się w końcu, że nauką nie jest, to czy kiedykolwiek mogła nią być?
Genialność Dawkinsa polega na tym, że w jednej osobie spotyka się czołowy naukowiec z dziedziny, czołowy popularyzator tej dziedziny, posiadacz świetnego stylu pisarskiego i autor niezwykle trafnych metafor. Metafory jednak to miecz obosieczny, i o ile bez nich niewiele da się w ogóle wytłumaczyć i na jakimś poziomie wszystko w zasadzie jest metaforą, to z metaforą można też przesadzić, szczególnie gdy, tak jak w przypadku Dawkinsa, wychodzi się poza domene swojej specjalizacji.
Tym niemniej metafora memu tak się spodobała, że podjęto poważne próby urzeczywistnienia memetyki jako nauki. Bruce Edmonds, redaktor memetycznego periodyku, w epitafium pisze, że istniały dwa podejścia do memetyki – węższe i szersze. To szersze polega na modelowaniu komunikacji albo zjawisk społecznych za pomocą struktur o ewolucyjnym charakterze. Takie badania nie wymagają jednak odwoływania się do memów ani memetyki, innymi słowy nie potrzebują posiłkować się analogią do genetyki. Węższe podejście polegało na studiowaniu bezpośredniej analogii między genami a memami – na tyle bezpośredniej by zasadne było uznanie, że mem jako konstrukcja rzeczywiście istnieje, można go opisać, wykryć i empirycznie potwierdzić. To się niestety nie udało i memetyka poprzestała na opisaniu rzeczywistości społecznej atrakcyjną analogią. Analogia ta jednak nie doprowadziła do żadnych konstruktywnych wniosków ani spójnych teorii.
Pokusa analogii darwinowskich jest ogromna. Guru marketingu Al Ries w książce "Pochodzenie Marek" dopatruje się ewolucyjnych procesów w tym, jak kształtują się marki i produkty na rynkach, jak dostosowują się do środowiska i jak zwycieskie produkty są efektem dywergencji, czyli różnicowania i specjalizacji (np. komputer rozdzielił się na komputer osobisty i superkomputer obliczeniowy, potem osobisty rozdzielił się na stacjonarny i laptop, potem laptop rozdzielił się na wydajny workstation i lekki notebook itp.). Z kolei próby stosowania "antyewolucyjnej" konwergencji (czyli łączenia różnych funkcji w jednym produkcje) to często spektakularne rynkowe klapy.
Skoro memy są tylko analogią, trudno mówić o ich obiektywnym istnieniu. Analogie czasami się przydają a czasami sprowadzają na manowce. Ścisła analogia między kulturowym transferem informacji a genetyką jest już dziś myląca, podobnie jak analogia samolubnego genu, mimo swej ogromnej wartości edukacyjnej, zdaniem wielu biologów ewolucyjnych nie do końca pasuje do współczesnego stanu wiedzy o ewolucji. Gen ma parę dość istotnych wręcz definiujących go cech, takich jak zdecydowana jednostkowość i bycie "głównym sterującym programem", dzięki któremu struktury które tworzy mają nadrzędny cel autoreplikacji. Podział informacji transferowanych kulturowo na ściśle wyodrębione jednostki i nadrzędność memu w stosunku do nosiciela czyli człowieka (memy istnieją i sterują nami) duże przeszkody w akceptacji tej analogii. Dodatkowo im bardziej poznaje się współczesną teorię informacji, współczesne badania nad tym jak działa mózg, sieci neuronowe, logikę rozmytą, sposoby reprezentacji informacji w umyśle, tym bardziej analogia ta upada.
Memetyka miałaby sens jako nauka, gdyby analogia do genu miała moc teoriotwórczą i predykcyjną, gdyby potrafiła wyjaśnić jakieś szczegóły transfery informacji w kulturze. W czasie gdy memetyka próbowała coś z siebie wykrzesać, inne nauki zajmujące się szczegółowo dziedzinami, których dotyka memetyka zanotowały duże postępy. W lingwistyce analizuje się ewolucyjne pochodzenie struktur językowych i ewolucję języka bez powoływania się na mem. Kognitywistyka z kolei pokazuje, że reprezentacje idei (memów) w umyśle są tak różnorodne, rozmyte i wzajemnie sprzężone, że wyodrębnienie jednostki (memu) nie ma żadnego objaśniającego sensu. Mamy ogólne podobieństwo – czyli fakt selekcji i rozprzestrzeniania, ale sposób selekcji i rozprzestrzeniania w szczegółach jest zupełnie inny – to jest właśnie sedno impotentnej analogii, która nic nie potrafi wyjaśnić poza faktem ogólnego podobieństwa. A to przecież chcemy studiować: jak następuje selekcja, jak idea się rozprzestrzenia. Szczegółowe mechanizmy kognitywne i społeczne są po prostu inne niż biologiczne.
Z drugiej strony, od paru lat żyjemy w zupełnie nowej rzeczywistości sieci społecznościowych, gdzie wirusowe rozporzestrzenianie się memów wydaje się być nawet nie analogią ale oczywistością. Socjologowie i specjaliści od komunikacji społecznej i ewolucji kulturowej nie zdążyli chyba jeszcze zbudować fundamentu, na którym ta nowa rzeczywistość społeczna mogła by być analizowana. Sama analogia do wirusa niewiele wyjaśnia, ale postrzeganie sieci społecznościowych w kategoriach epidemologicznych wydaje się słuszne i często jest faktem. Przymiarki Google i Facebook do wprowadzenia systemów weryfikujących prawdziwość informacji w oparciu o bazy faktów, można uznać za próby walki z epidemią ogłupiającej dezinformacji. Ciekawe wydają się też analogie do ula i mentalności roju owadów, jakiejś nowej psychologii elektronicznie sprzężonego tłumu.
Próby zapanowania nad informacyjnym chaosem, który być może destabilizuje politycznie świat, rodzą z kolei inne problemy – oto mamy bowiem pretekst i pokusę dla tych przy władzy, by w imię stabilności i bezpieczeństwa zaingerować w wolność i transparentność informacyjną internetu. A memy jako atrakcyjna analogia, mimo wątłych podstaw naukowych, chyba pozostaną z nami na dłużej.
Masz racje Jarek ze Dawkins ma niezwykly dar popularyzacji nauki i racjonalnego myslenia.Aby sie o tym przekonac wystarczy posluchac jego wykladt kiedy byl jeszcze mlodym prpfesorem w Cambridge.Jego wyklady dla mlodych ludzi w wieku szkolnym sa wzorem argumentacji i elokwencji. Dawkins jest nie tylko biologiem ale lingwista, a to czuje sie sluchajac jego wypowiedzi.
Cieszę się, że ktoś wreszcie napisał coś o memetyce, szkoda tylko, że nie jest to artykuł, który by opisywał o co w niej właściwie chodzi. Sam od dłuższego czasu przysposobiam się do napisania własnego. Czytam więc, choć wolno mi to idzie, książkę Susan Blackmore "The meme machine".
Co do treści samego artykułu, chciałem zwrócić uwagę na błąd pewnego podejścia. Nie jest mianowicie prawdą, że memu nie udało się wykryć. Mem należy traktować tak, jak się traktuje informację, alalogia do genu jest bowiem częściowa. Gen posiada swoją reprezentację fizyczną (jest to na pszykład fragment kwasu deoksyrybonukleinowego), która przenosi informację genetyczną. Informacja memetyczna natomiast może być przenoszona na wiele różnych sposobów. Właściwa analogia leży w tym, że zarówno w jednym jak w drugim przypadku mamy do czynienia z jednostką, która może się powielać tak, że pojawiającymi się od czasu do czasu błędami w kopiowaniu. Taka jednostka, występując w pewnym środowisku, będzie poddana presji selekcyjnej. Weźmy za przykład słowo "albowiem" oraz jedo synonimy. Słowo "albowiem" jest w polskim "środowisku językowym" wypierane przez swoje krótsze formy: "bowiem" i "bo". W języku potocznym występuje niemal wyłącznie "bo", ponieważ "bowiem" (a już szczególnie "albowiem") brzmi zbyt patetycznie, jest więc słabo przystosowane do warunków środowiska, w którym występuje. "Albowiem" znalazło sobie natomiast swój rewir w literaturze religijnej: Biblię drukuje się ciągle w olbrzymich nakładach i nie brakuje jej czytelników. Warto zwrócić uwagę na fakt pokrewności tych trzech wyrazów, który wskazuje na to, że coś z czegoś wyewoluowało. Memy są faktem.
Pokusa analogii darwinowskich jest ogromna. Jest nawet książka Ala Riesa "Pochodzenie Marek", w której marketingowiec snuje rozważania o tym jak zwycieskie produkty są efektem dywergencji, a przegrane konwergencji. Memy są tylko analogią, teorii nie udało się przez 30 lat zbudować, więc trudno mówić o ich obiektywnym istnieniu. Analogie czasami się przydają a czasami sprowadzają na manowce. Ścisła analogia między kulturowym transferem informacji a genetyką jest wg mnie myląca. Ewolucja języka (apropos przykładu z "bowiem" itp) jest przedmiotem dość wnikliwych studiów lingwistycznych, które obywają się bez pojęcia memu. Gen ma parę dość istotnych wręcz definiujących go cech, takich jak zdecydowana jednostkowość i bycie "pierwotnym programem", dzięki któremu struktury które tworzy mają nadrzędny cel autoreplikacji. Podział informacji transferowanych kulturowo na ściśle wyodrębione jednostki i pierwotność memu w stosunku do nosiciela czyli człowieka to dla mnie duże przeszkody w akceptacji tej analogii. Dodatkowo im bardziej poznaje się współczesną teorię informacji, współczesne badania nad tym jak działa mózg, sieci neuronowe, logikę rozmytą, sposoby reprezentacji informacji w umyśle, tym bardziej w moich oczach analogia ta upada.
Wydaje mi się, że dokonuje Pan lekkiej projekcji własnych mniemań na temat memetyki na ludzi zajmujących się tą dziedziną. "Analogia między kulturowym transferem informacji a genetyką" wcale nie jest w memetyce, jak Pan sugeruje, ścisła. I wcale być nie musi. To tak jak z Turingowym zagadnieniem na temat tego, czy maszyny mogą myśleć: myślenie nie musi być sprowadzane do sposobu, w jaki myślą ludzie – maszyny też myślą, ale inaczej. Istotne jest to, że zachodzą pewne operacje; ewolucja darwinowska nie musi być sprowadzana do sposobu, w jaki ewoluują organizmy żywe – idee też ewoluują po darwinowsku, ale trochę inaczej niż organizmy żywe. Faktem pozostaje to, że: po darwinowsku. Darwin, obserwując świat biologii, odkrył pewne prawo, które jest uniwersalne (nie ogranicza się wyłącznie do biologii). W darwinizmie istotny jest nie podmiot ewolucji, ale właśnie owo prawo. Jeżeli spełnione są trzy warunki, ewolucja darwinowska MUSI zachodzić i zachodzi. Te warunki to: występowanie różnorodności, selekcji i dziedziczności.
Pisze Pan o m.in. "pierwotności memu w stosunku do nosiciela" jako "przeszkodzie w akceptacji tej analogii" a wcześniej, że "gen jest 'pierwotnym programem'". Proszę rozjaśnić, bo wyczuwam jakiś zgrzyt logiczny.
"Podział informacji transferowanych kulturowo na ściśle wyodrębione jednostki"… takie jednostki da się w kulturze wyodrębnić, potrafią trwać, są dziedziczone i selekcjonowane. Więc ich ewolucja na drodze doboru naturalnego musi zachodzić. Czy pisząc zdanie "Podział informacji transferowanych kulturowo na ściśle wyodrębione jednostki (…) to dla mnie duże przeszkody w akceptacji tej analogii" miał Pan na myśli to, że taki podział jest naciągany? Przy okazji w ogóle nie rozumiem, dlaczego Jakaś pierwotność replikatora w stosunku do nosiciela, bądź na odwrót – pierwotność nosiciela w stosunku do replikarora, miałyby mieć jakiekolwiek znaczenie. W historii ewolucji naturalnej geny są najpierw, a nosiciele pojawiają się później. A później pojawiają się memy, które wpływają na historycznie wcześniejszych nosicieli i co z tego? Taki zamach stanu i tyle. Nosiciel jest częścią środowiska, w którym trwają geny, ale też częścią środowiska, w którym trwają memy i tylko to jest istotne. Pierwotność jajka do kury, czy kury do jajka nie ma tu znaczenia, bo co ma zachodzić, to zachodzi – istnieją interakcje.
Studia lingwistyczne obywające się bez pojęcia memu, czy faktów na które zwraca uwagę memetyka, nie wytłumaczą nam mechanizmów ROZPRZESTRZENIANIA się jednych słów, bądź zwrotów, a wymierania innych. Faktu nie występowania słowa "albowiem" w języku potocznym nie da się wytłumaczyć inaczej niż przez jego słabą przystosowalność do przetrwania w środowisku, jakim jest język potoczny. Jedne słowa w języku giną, a inne przez długi czas mają się dobrze. Nie jest to sprawą przypadku, ani decyzji pojedyńczych ludzi. Tu działa mechanizm selekcji (naturalnej).
Sedno memetyki i jej sens istnienia to jednak analogia między genem a memem. Luźniejsze analogie (to co Edmonds opisuje jako "modelowanie komunikacji za pomocą struktur o ewolucyjnym charakterze") były i są ekspolowane bez pomocy ani wkładu ze strony memetyki. Proszę chociażby poczytać o lingwistyce ewolucyjnej, która narodziła się w XIX w a dziś przeżywa renesans i to dzięki rzeczywistym związkom z genetyką (gen FOXP2 itp) a nie analogiom. Memetyka miałaby sens jako nauka, gdyby analogia do genu miała moc teoriotwórczą i predykcyjną, gdyby potrafiła wyjaśnić jakieś szczegóły transfery informacji w kulturze. Przez 30 lat to się nie udało i to nie jest moja opinia, czy projekcja tylko pewna zastana sytuacja. Susan Blackmore, której książka ma już dziś 18 lat i pochodzi z czasów jeszcze nadziei jest jedną z ostatnich na placu boju. Z drugiej strony mamy na przykład neuroatropologię, która jak najbardziej korzysta z ewolucji, ale w zupełnie bezpośredni sposób. Język jest produktem umysłu, czyli człowieka, który podlega realnym procesom ewolucji. Dodatkowy poziom memu który funkcjonuje tylko jako analogia wprowadza wręcz zamieszanie. W lingwistyce analizuje się ewolucyjne pochodzenie struktur językowych i ewolucję języka bez powoływania się na mem. Kognitywistyka z kolei, że reprezentacje idei (memów) w umyśle są tak różnorodne, rozmyte i wzajemnie sprzężone, że wyodrębnienie jednostki (memu) nie ma żadnego objaśniającego sensu. Mamy ogólne podobieństwo – czyli fakt selekcji i rozprzestrzeniania, ale sposób selekcji i rozprzestrzeniania w szczegółach jest zupełnie inny – to jest właśnie sedno impotentnej analogii, która nic nie potrafi wyjaśnić poza faktem ogólnego podobieństwa. A to przecież chcemy studiować – jak następuje selekcja, jak idea się rozprzestrzenia. Szczegółowe mechanizmy kognitywne i społeczne są po prostu inne niż biologiczne. Na jakimś TED talk S. Blackmore mówi o temach czyli memach technologicznych jako o samolubnych replikatorach, które wysysają coraz więcej zasobów by wyprodukować więcej komputerów i dodaje "Nie myślcie że to wy stowrzyliście internet, tak wam się tylko wydaje". Susan zaczęła od parapsychologii i chyba trochę jej zostało. To właśnie przykład jak memetyk sprowadza się na manowce sugerując że mem jest pierwotny (używam tego w znaczeniu: nadrzędny, sterujący) w stosunku do nosiciela. Mem to słowo, mem to zdanie, mem to myśl, mem to religia, mem to cały światopogląd, katolicyzm to mem, liberalizm to mem. I każda z tych rzeczy, skoro jest tym samym, propaguje się i selekcjonuje w taki sam sposób. Co z czymś takim mają zrobić kognitywiści? Jak zaprojektować eksperyment? Jakich obszarów aktywacji szukać w mózgu, by okryć mema itp. Problemów tego typu jest dużo, napisano o tym dużo, to tylko wierzchołek góry lodowej. Epitafium Edmondsa może być dobrym początkiem lektury:
http://cfpm.org/jom-emit/2005/vol9/edmonds_b.html
Podaje Pan (właściwie znowu) ten problem pozorny: "Jakich obszarów aktywacji szukać w mózgu, by odkryć mema?". To przypomina argumenty kreacjonistów, którzy chcąc podważyć teorię ewolucji, wysuwają "trudności" w jej zaakceptowaniu, takie jak: niebezpieczna widoczność i wielkość pawiego ogona, utrudniające mu ucieczkę przed drapieżnikiem, niezwykłość ludzkiego oka, które "nie mogło być sprawą przypadku", albo długotrwała niezmienność fenotypowa u krokodyla. Te "antydowody" wskazują jedynie na to, że ich twórcy zwyczajnie nie siedzą w temacie (bladego pojęcia nie mają o podstawach darwinizmu). I podobnie z memami: obawiam się, że kto zobowiązuje memetyków do udowodnienia teorii właśnie na drodze wykrycia memowych obszarów aktywacji w mózgu, ten nie załapał podstaw. Mema można częściowo zdefiniować jako jednostkę informacji (kulturowej), która posiada różne reprezentacje fizyczne. Ma swoje siedlisko w mózgu, na kartce papieru, w pamięci komputera, albo na szyi gentelmana, gdy memem jest sposób wiązania krawata. Informacja ma m.in. to do siebie, że nieistotny jest sposób jej przenoszenia, dlatego memetyk nie dłubie ani w mózgu, ani w niczym innym. O istnieniu informacji kulturowych (z tym się Pan na pewno zgodzi) wiemy i bez memetyki, dlatego nie musimy ich istnienia dowodzić. Memetyk zwróci po prostu uwagę na to, że te informacje mają CHARAKTER MEMÓW. Dlaczego? Dlatego, że dają się kopiować (czasem z błędami, tu: mutacje), więc są replikatorami. Jako replikatory mutujące, istniejące w pewnym środowisku, będą konkurować w walce o przetrwanie i ewoluować, rzecz jest nieunikniona.
Pisze Pan, że "Język jest produktem umysłu, czyli człowieka". Język jest jednak przede wszystkim produktem NIEŚWIADOMEGO umysłu, a mówiąc ściślej – nieświadomYCH umysłÓW. Liczba mnoga jeszcze bardziej działa na korzyść teorii o naturalnym charakterze procesu tworzenia się języka. Mężczyźni mówiący "przyszłem" zamiast "przyszedłem" są w większości raczej nieświadomi tego, że popełniają błąd językowy, ale ta mutacja słowa "przyszedłem" z jakichś powodów (jak analogia do formy żeńskiej) namnaża się. Ktoś może z resztą świadomie stworzyć jakieś nowe słowo, ale to nie on zdecyduje o tym, czy się ono przyjmie w języku. Zdecyduje dobór NATURALNY. Mało kto z tych, którym to słowo wpadnie w ucho, podejmie w pełni świadomą decyzję o tym, że od dziś wrzuca je do swego podręcznego słownika, to słowo się po prostu zagnieździ, albo nie zagnieździ. Będzie miało jakąś cechę przystosowawczą: krótkie, ładne/wulgarne, łatwe do zapamiętania, albo nietypowe. Ja sam używam czasem słów, które mi się nigdy nie podobały, a po prostu słyszałem je tyle razy, że natrętnie nie pozwalają o sobie zapomnieć. Powiedzmy, że ktoś (świadomie) wymyślił na poczekaniu jakieś nowe słowo. Powiedzmy że użył go w rozmowie z koleżanką, chcąc w ten sposów dodać koloru swojej wypowiedzi i w parę minut później już nawet o nim nie pamiętał. Dziewczyna nie wie, że słowo jest nowe, ale że neologizm był dla niej zrozumiały (bo sklecony ze słów istniejących w jej słowniku), to jej – ze względu na jego (tego słowa) brzmieniową atrakcyjność (albo nie JEGO brzmieniową atrakcyjność, ale na atrakcyjność barwy głosu chłopaka, który je wypowiedział) – zapadło w pamięci. Używała go później od czasu do czasu. Z czasem zaczęło go używać wielu ludzi, nie wiedząc, że jest to neologizm. Wielu używa go w innym, niż pierwotne, znaczeniu, ponieważ nie ma go w oficjalnym słowniku, więc słowo to nie posiada oficjalnej definicji. Z czasem słowo to staje się tak popularne, że otrzymuje nawet słownikową definicję, uwzględniającą różnorodność kontekstów, w jakich się go używa. W tym przykładzie fakt, że nowy mem został wymyślony przez umysł konkretnego człowieka okazuje się nie mieć większego znaczenia. To, czy zostało wymyślone, czy ułożyło się z kleksa na kartce papieru jest drugo- trzecio- i czwartorzędne. Tak naprawdę słowo to STWORZONE ZOSTAŁO w języku dopiero wtedy, gdy stało się na tyle popularne, by można je było uznać za część tego języka. Dlatego właśnie język jest tworem naturalnym, a nie sztucznym (chyba że mówimy o esperanto, ale i ono będzie musiało ewoluować pozaświadomie), a o jego kształtowaniu się decydują mechanizmy typu darwinowskiego.
.
Różne dziedziny nauki z końcówką "ewolucyjna" (jak psychologia ewolucyjna, czy wspomniana lingwistyka) są po prostu odgałęzieniami nauki o ewolucji organizmów żywych, badającymi jakiś specyficzny zakres cech fenotypowych (np. związanych z psychiką) "genozależnych". Można się w nich specjalizować, tak jak medyk specjalizuje się na przykład w ortopedii. Dawkins, wprowadzając pojęcie memu, chciał zwrócić uwagę na fakt, że darwinizmu nie wolno sprowadzać wyłącznie do świata genów. Istotą darwinizmu jest pewien algorytm, a nie rodzaj replikatora. Idee też potrafią żyć własnym, egoistycznym życiem, mając realny wpływ na swoich naiwnych, nie panujących nad życiem tych idei, nosicieli.
Problem mapowania memów do obszarów aktywacji mózgu, z którego wysnuwa Pan mój brak zrozumienia memetyki i cały dalszy wywód to tylko przykład, który reprezentuje mniej istotną część mojego wywodu (bardziej istotny jest fakt rzeczywistej i obserwowalnej klęski memetyki jako nauki). Reprezentuje on jeden z problemów z memetyką jako nauką – praktyczną trudność budowania eksperymentów, które mogłyby empirycznie potwierdzić lub sfalsyfikować model memetyczny. Rozumiem pojęcie memu jako dowolnego rozmiaru informacyjnego jednostkę replikującą się i nawet zgodze się że w pewnych kontekstach użycie tego terminu może być sensowne i przydatne. Memetyka jednak postuluje coś więcej niż wprowadzenie pojęcia memu – postuluje że ewolucyjne procesy na tak właśnie zdefiniowanych jednostkach są fundamentalnym, podstawowym 'napędem' procesów kulturowych. To właśnie prowadzi do przedziwnych wypowiedzi S. Blackmore o internecie, albo zupełnych odlotów Araaona Lyncha w "Thought Contagion" typu że religia chreścijańska wygrała jako mem m in. dzięki utrwaleniu w genesis memu o pomnażaniu się i zaludnianiu ziemi. Memetyka to na pewno bardzo twórcza platforma do opowiadania historyjek o dziedzinach, o których niewiele się wie. Memetycy chcieli wyjaśnić rzeczywistość za lingwistów albo religioznawców, a tymczasem używając ich własnej metafory mem memetyki nie przetrwał w środowisku naukowym, nie był kopiowany przez cytowanie literatury memetycznej przez inne dziedziny i umarł drogą naturalnej selekcji. Fakt wybierania krótszych wyrazów da się wyjaśnić procesami samooptymalizującymi umysłu jako sieci neuronowej, a te procesy z kolei próbować wiązać z ewolucją biologiczną. Model memowy nie tylko nie jest tu potrzebny, ale przeszkadza. Wiele tekstów memetycznych ma niesamowitą cechę, że da się je uprościć usuwając z nich pojęcie memu. W moim odczuciu memetyka często brzmi jak tylko i wyłącznie nowomowa.
We współczesnych przekładach Biblii "albowiem" też już nie występuje.
Trochę więcej proszę : – )
Tu troche więcej 🙂
https://euroislam.pl/jak-dziala-islamistyczny-memplex/
Mi się wydaje, że memetyka była próbą uczynienia z ewolucjonizmu "teorii wszystkiego", i chyba był to skutek traktowania jej w sposób z lekka bałwochwalczy (przypisanie Ewolucji atrybutu omnipotencji)
Jednak ewolucja ma zastosowanie tylko do przyrody ożywionej, bo dobór naturalny działa w sposób tępy i mechaniczny, tymczasem memy podlegają wpływowi naszej inteligencji (są przecież jej wytworem).
Ich zachowanie przypomina nieco geny, ale ma jeszcze więcej cech wirusów: "organizm" potrafi być np. "odporny" na memy, albo potrafi się z nich "wyleczyć". Z genami tego się nie da zrobić.
Z genów (to znaczy z ich wpływu, bo tylko o to może chodzić) organizm może się "wyleczyć", na przykład żyjąc w seksualnej abstynencji, albo stosując antykoncepcję (w ten sposów nie przekazuje ich dalej). Oprucz tego może, siłą własnej woli, nie robić mnustwa rzeczy, do których zmuszają go geny. Może nie walczyć o przetrwanie, może popełnić samobójstwo, albo go – na złość genom samobójstwa – nie popełnić. Geny nie mają nad nami władzy absolutnej i m.in. właśnie za sprawą memów ludzie bardzo często występują w swoich działaniach na przekór woli genów. Fakt, że memy są naszym wytworem o niczym nie świadczy (ten argument możnaby spokojnie pominąć). Powstanie organizmów żywych było całkowicie naturalne – pierwszy replikator powstał przypadkiem. A gdyby to sam Pan Bach Wszechmogący wstawił na Ziemię ten replikator, to on by się też namnażał, i – podlegając nieuchronnym prawom doboru darwinowskiego – ewoluował. Pochodzenie replikatora nie ma najmniejszego znaczenia. To, że możemy świadomie wpływać na memy też nie ma znaczenia i w żaden sposów memetyce jako nauce nie szkodzi. Na geny też możemy wpływać, praktykując inżynierię genetyczną. W momencie gdy jej nie praktykujemy, działa już tylko dobór naturalny. Ewolucja memetyczna zachodzi o wiele szybciej niż genetyczna (genetyczna potrzebuje tysiącleci) i świadome wpływanie na memy za nią tak łatwo nie nadąża. Ludzie od wieków stosują praktyki doboru sztucznego (tak powstały różne współczesne rasy zwierząt domowych i hodowlanych oraz roślin) po części świadomie wpływając na przebieg ewolucji różnych organizmów. Jest to ingerencja, która zaburza przebieg naturalnej ewolucji, ale jej nie zaprzecza. Podobnie jest z memami. Zbyt wielu jest z resztą ludzi na ziemi i zbyt wiele nieświadomył działań z ich strony. Można na przykład świadomie stworzyć jakiś neologizm, ale o tym czy się on w języku przyjmie i rozprzestrzeni, zdecydują ślepe mechanizmy. Jeśli po jakimś czasie wyewoluuje do nowych form, będą to formy stworzone przez innych ludzi, którzy m.in. nie mieli kontaktu z twórcą protoplasty.
Jedynie KOMPLETU genów można NIE przekazać dalej – en block. Jednak nie można przekazać swoich genów Z WYJĄTKIEM kilku świadomie wybranych (all or nothing).
Co więcej: nie można przejąć genu, którego się nie posiada.
.
Z memami można to wszystko zrobić. Więcej: można stworzyć z niczego mem, ktorego wcześniej nikt nigdy nie posiadał.
Fakt, że memy są naszym wytworem świadczy o tym, że sa one owocem KREACJI, a nie ewolucji. Memy są inteligentnym projektem. Nie determinują materii biologicznej, tylko kulturę i cywilizację.
Ludzie dzięki memom wystąpują przeciwko genom, bo mają inteligencję i nie kierują się uwarunkowanym genetycznie instynktem. Ale i tak nic nie poradzą na to, że ich geny zostaną odziedziczone. Mogą zmienić zachowanie i nawyki, ale nie zmienią chromosomów – lamarkizm nie działa.
Memetyka zapewne może się dalej zajmować memami (robi to wszak socjologia, antopologia kulturowa, etnografia, psychologia, lingwistyka…) ale szukanie glębszych analogii do genów i ewolucji jest skazane na niepowodzenie.
.
Dobór sztuczny nie jest ewolucją. Ewolucja musi być niecelowa (czyli jest po prostu przypadkowa, ale racjonaliści się buntują na to "bluźnierstwo", choć jest to fakt, więc mówię o niecelowości)
Hodowla zaś ma z góry wytyczony cel do osiągnięcia. Inteligentny cel. Hodowla jest inteligentnym projektem (przepraszam, że już po raz drugi użyłem tego brzydkiego słowa, a cenzurę proszę o wyrozumiałość).
Panie Tomku, efektem doboru sztucznego (niedarwinowskiego) jak najbardziej JEST ewolucja, ponieważ ewolucja to po prostu zmiana, a zmiana może być również ukierunkowana (inaczej jest w doborze naturalnym). O doborze sztucznym wspomniałem PO TO, aby zwrócić uwagę na fakt, iż ludzie świadomie mogą ingerować w przebieg ewolucji biologicznej, zaburzając jej naturalny charakter, swoimi zabiegami nie zaprzeczając jednak wcale temu, że w przyrodzie istnieje i zachodzi naturalna ewolucja biologiczna typu darwinowskiego. Tak samo fakt, że świadomie możemy wpływać na memy nie zaprzecza wcale temu, że oprucz tego memy mogą ewoluować naturalnie. To co świadomie robimy z – dajmy na to – językiem, nie nadąży na przykład za tym co robi się z językiem samo: za jego naturalną ewolucją typu darwinowskiego, której przykład zarysowałem w dyskusji z Panem Jarkiem Dobrzańskim.
.
Jeszcze raz powtórzę: że można świadomie stworzyć mem z niczego o niczym nie świadczy. Można również świadomie stworzyć organizm o nieistniejącym dziś zbiorze genów, a nawet (co już by było trudniejsze, ale nie niemożliwe) z niektórymi nieistniejącymi dziś genami i zostawić ten organizm samemu sobie (w kilku egzemplarzach samców i samic) na jakiejś odległej wyspie. Od tej pory będzie ewoluował po darwinowsku, mimo że geny, które posiada, są tworem "inteligentnego projektu".
.
Różnice związane z tym, że w znanym nam świecie biologii nie można na przykład przejąć genu, którego się nie posiada, a w kulturze można przejąć mem, którego się nie posiada, również są bez znaczenie. Były takie czasy, w których replikatory (protoplacty współczesnych genów) ewoluowały w całkiem innych warunkach: nie miały na przykład swoich maszyn przetrwania. Nie istniał też dobór płciowy (bo nie było jeszcze płci). Więc, jak Pan teraz widzi, również w świecie biologii nie wszystko było zawsze identycznie. Nosiciel jest jedynie częścią środowiska, w którym żyją geny i memy. Tak samo geny są częścią środowiska innych genów, a memy (stosunkowo młody epifenomen doboru darwinowskiego) są dzisiaj częścią środowiska współcześnie istniejących genów. Jeżeli kiedyś ludzkość wyginie, a światem zawładną maszyny, memy znajdą się w nowej z goła sytuacji: geny i nosiciele ludzcy przestaną być częścią ich środowiska.
.
Do zagadnień z naukami takimi jak lingwistyka ewolucyjna dodam jeszcze coś takiego:
Kształt form językowych jest, według lingwisty Noama chomsky'ego, zdeterminowany biologicznie (ewolucyjnie) uwarunkowanymi granicami, w jakich mogą występować różne zmienne. W wywiadzie z polskim dziennikarzem Chomsky zwraca m.in. uwagę na to, że nie ma języka naturalnego, w którym zaprzeczenie zdania oznajmującego byłoby budowane na drodze inwersji. Czyli nie znajdziemy języka, w którym zaprzeczenie zdaniu "idę do szkoły" miałoby na przykład formę "do szkoły idę". Niemniej jednak można by było bez problemu stworzyć jakieś nowe "esperanto", w którym zaprzeczenie konstruowane będzie właśnie na drodze inwersji (ponieważ nie istnieją żadne LOGICZNE przeszkody). Taki nowy język pokaże biologii figę i będzie sobie spokojnie ewoluował.
Skoro padł Chomsky i lingwistyka ewolucyjna w jednym zdaniu wypada wspomnieć, że zdaniem Chomskiego ta dyscyplina to nonsens, a memetyka to tylko analogia, która jemu w niczym nie jest potrzebna. Opinie Chomskiego o relacji języka i ewolucji biologicznej są ostrożne i raczej pomniejszają jej bezpośrednią rolę. Ciekawa jest teoria "silnego minimalisty", którą wspiera a która pokazuje jak z drobnej adaptacji – łączenia wyrazów w pary – mogła emergentnie powstać cała hierarchiczna struktura i składnia języka. To przypomina też jak ewolucja może tworzyć zmiany skokowe a nie stopniowe w wyniku niby drobnych adaptacji. Pinker chyba bardziej bezpośrednio wiąże ewolucję języka z ewolucją biologiczną. Ale też jest krytykiem memetyki.
Uważam, że to nie jest tak, że "możemy wpływać na memy", bo moim zdaniem nie możemy nie wpływać na memy, bo memy istnieją tylko dzięki naszemu wpływowi – my je wymyślamy.
Jeśli przestajemy o nich myśleć – to one ulegają anihilacji (wymierają).
.
Co prawda mogą one podlegać pewnym zmianom paraewolucyjnym, choć moim zdaniem o wiele lepsze lepsze jest porównanie do rynku zaczerpnięte z ekonomii. Memy podlegają mechanizmowi, który bardziej przypomina prawo podaży i popytu, niż dobór naturalny.
Na upartego można pewnie mówić o tym, że produkty, czy usługi na rynku ewoluują (dostosowują do zmiennego popytu, mód itp.) – ale mimo to raczej wolimy nazywać telewizor, samochód, grę komputerową (czy nawet ubezpieczenie od wypadku) wynalazkiem lub pomysłem (po prostu: inteligentym projektem), niż wytworem ewolucji.
.
Ewolucja biologiczna rzeczywiście wytwarza całkiem nowe "wynalazki", ale nie powstaja one z dnia na dzień (tylko zmiliona lat na milon lat).
A memy? One jak najbardziej mogą powstawać z dnia na dzień. Ponadto konkretny osobnik może jedynie odziedziczyć geny, zaś memy przyswaja sobie tak jak chce. Jest to kwestia woli.
Panie Tomku, dlaczego Polak, kiedy zastanawia się nad jakimś słowem, mówi "yyyyyyy…", a Anglik mówi "aaaaee…"? Czy ktoś to wymyślił? Czy jaskiniowcy świadomie nadali ogniowi nazwę "fu-fu"? Może po prostu "fu-fali" w iskrę, aż się ognisko zapali i jak facet alfa chciał wydać swojej kobiecie polecenie rozpalnia ogniska, to migał rękami i "fu-fał" jak potrafił. Z czasem wszyscy tak "fu-fali", albo (po różnych mutacjach memu) "hu-hali", aż ogień nazywać się zaczął "hu", a na palenie mówiono "hu-hy". W takich przykładach jest wszystko co trzeba, żeby udowodnić, że memy tworzą się same. Część z nich, rzecz jasna, wymyślona zostaje świadomie. Ale ich mutacje są już efektem działań nieświadomych. Jeżeli "leci" za kimś zasłyszana melodia, to "leci" ona mimowolnie: Pan tego nie chce, a ona i tak nie daje o sobie zapomnieć. Więc idzie Pan i gwiżdże. Mija Pana jakiś kompozytor, którego uchu udziela się Pański mimowolny gwizd i już bardziej świadomie tworzy kompozycję, opartą na fragmencie motywu z Pańskiego gwizdu. Powiedzmy, że ma Pan kiepski słuch muzyczny, więc Pański gwizd nie odzwierciedla tej zasłyszanej melodii w sposób idealny, lekko ją zniekształcając. Kompozytor ulepsza tę spaczoną nutę i tworzy arcydzieło. Muzyka pełna jest kompozycji, których autorzy nie mają pojęcia, że mimowolnie z czegoś czerpią. Że akurat taki a nie inny fragment dawno zasłyszanego dzieła wyświetli się w pamięci przyszłego twórcy, nie będzie nawet sprawą wyboru, ale będzie związane z faktem, że nieświadomemu gustowi zapamiętała się jakaś ciekawa lepiej przystosowana do bycia zapamiętaną, fraza. Może Pan na przykład stworzyć piękną melodię bez używania intelektu, a jedynie "na wyczucie". Sprzeda Pan tę melodię i będą ją puszczać w radio. Jej sukces będzie zależał nie od Pańskiej woli, ale od charakteru ludzkich gustów (od poziomu przystosowalności tej melodii do środowiska, w którym się znajdzie). Większość zwrotów językowych przyjmuje się w języku nie dlatego, że autor tak je skonstruował, że nie mogły się nie przyjąć, ale dlatego, że miały one pewne cechy, co do których nikt nie przypuszczał, że pozwolą im się tak licznie namnożyć.
.
"nie możemy nie wpływać na memy, bo memy istnieją tylko dzięki naszemu wpływowi – my je wymyślamy.
Jeśli przestajemy o nich myśleć – to one ulegają anihilacji (wymierają)."?
Geny Krzysia istnieją dzięki wpływowi mamusi i tatusia. Jeśli mamusia i tatuś przestaną myśleć o Krzysiu (nie będą go karmić), jego geny ulegną anihilacji (wymrą). Ale mamusia i tatuś czują się w obowiązku dbać o Krzysia, tym bardziej, że sami go wymyślili (Krzyś nie był wynikiem "wpadki"). I dbają o niego, aż Krzyś osiąga wiek dojrzały. Wtedy mamusia i tatuś giną w wypadku i przestają myśleć o Krzysiu. Ale Krzyś kopiuje geny, które otrzymał od mamusi i tatusia, więc geny dalej istnieją, chociaż mamusia i tatuś już nie istnieją.
Podobnie z memami: jeśli memy, które wymyślamy, zostaną skopiowane, to nie musimy już o nich myśleć. Nie myślenie o memach w danym momencie nie czyni prawa, jakim jest dobór memowy, niebyłym. Geny też mogą się, z jakichś względów, nie skopiować – nosiciel jakiejś nowej mutacji genu może umrzeć przedwcześnie. Mem zapomniany, to mem jedynie mem nie sokopiowany. Mem, który tylko przez przypadek (a nie przez swą wewnętrzną naturę) nie został skopiowany, nie przestaje być memem.
.
Czy ktoś, kto wymyślił koło, wiedział jak użytecznym i powszechnym stanie się ono wynalazkiem? Czy znał wszystkie jego późniejsze funkcje i zastosowania? Yeti z krainy lodu zobaczył kiedyś (przez lornetkę) wóz zaprzęgowy, ale szybko o nim zapomniał i dalej jeździł na sankach, dlatego nikt z jego potomnych nie stworzył koła zębatego, które byłoby dobrym rozwiązaniem przy konstrukcji dźwigów, używanych do windowania ciężkich lodowych pustaków, więc po dziś dzień w odseparowanym od świata ludzi społeczeństwie potworów Himalajskich panuje ustrój niewolniczy. Ewolucja maszyn nie bazuje wyłącznie na ludzkim intelekcie. Pewne pomysły, które są podstawami nowych idei, muszą się kopiować, by zasiedlać umysły jak największej liczby nosicieli. Jeśli się nie kopiują, technologia się nie rozwija. Ich kopiowanie zależy w dużej mierze nie od woli wynalazcy, ale od podatności gruntu. Umysł Yeti'ego nie jest aż tak genialny, by mogła nastąpić w nim symulacja wszystkich kroków, które odbywać się muszą w świecie empirii, aby mogło dojść do stworzenia koła zębatego. Jesteśmy w stanie tworzyć nowe wynalazki dlatego, że zastajemy stare. A stare zastajemy dlatego, że kopiują się w podatnym jedynie środowisku.
.
Przyswajanie memów nie jest (wyłącznie) kwestią woli. To nie kwestia woli sprawiła, że Yeti zapomniał o wozie zaprzęgowym. I nie było kwestią woli to, że piękna melodia, którą usłyszałem w McDolaldzie (puszczają tam teraz muzykę klasyczną) nie daje o sobie zapomnieć. Nie kwestią woli jest to, że pewne angielskie słowa, których się wczoraj uczyłem pamiętam, a inne (też z wczoraj) zapomniałem. Ktoś uczy się 50-ciu słów dziennie, a potem przez godzinę czyta książkę. Niektóre słowa pojawiają się w książkach częściej niż inne. Fakt częstrzego pojawiania się tylko niektórych z tych 50-ciu słów w książkach sprawi, że tylko te niektóre słowa będą zapadać w pamięci studenta. Minimalny ma to związek z wolą. Odkrycia i wynalazki nie biorą się z niczego, pewne idee muszą bytować w naszych umysłach. Gdybyśmy żyli w nie zapładniającym naszych marzeń świecie pozbawionym istot fruwających, pewnie po dziś dzień wznosilibyśmy swój Babel, aby dosięgnąć księżyca, a Ikar dożyłby wieku sędziwego.
.
Duża szybkość zachodzenia ewolucji memów (w porównaniu do ewolucji genów), nie jest argumentem na rzecz tezy, że memy nie ewoluują po darwinowsku. Są organizmy, które ewoluują bardzo szybko, takie jak wirusy. Gdyby szybkość miała tu znaczenie, nie wprowadzono by pojęcia "tempo ewolucji".
Wywód Tomka jest ogólnie słuszny ale zawiera jeden duży błąd. Owszem memy nie tworzą ani nie replikują się same, to my je tworzymy w umyśle, ale niekoniecznie świadomie. Memy mogą być dowolną kombinacją, interakcją, sprzężeniem procesów świadomych i nieświadomych, ale jako takie rezydują w jednorodnym środowisku jakim jest sieć neuronowa umysłu i podlegają podobnym procesom. Kluczowa jest obserwacja, że w środowisku/systemie takim jak sieć neuronowa, procesy ewolucyjne typu selekcja, albo mutacja spowodowana niedoskonałością systemu, i różnorodność, zapewne istnieją, ale nie są kluczowym mechanizmem napędowym tworzenia i propagacji informacji kulturowej.
Kluczem do rozwiązania zagadki jest to, że powstawanie memów nie ogranicza się wcale wyłącznie do środowiska, jakim jest sieć neuronowa. Wielokrotnie bywało tak, że człowiek, tworząc nowe idee, w rzeczywistości nie tworzył, a jedynie imitował coś, co już istniało w przyrodzie. Ten kto wymyślił koło mógł po prostu przejąć ideę od martwego kamienia, który się staczał po zboczu. Małpa "Y" przejęła od małpy "X" ideę przykładania gałązki do mrowiska (ten słynny, kulturowo nabyty, sposób małpi na zdobywanie mrówczego pokarmu), a małpa "X" przejęła ów sposób od samej opartej o mrowisko gałązki, po której wspinały się mrówki. Jeśli natomiast chodzi o to czy to my, czy nie my tworzymy memy w umyśle, gdy "tworzymy" je nieświadomie, to już samo "nieświadomie" wskazuje na to, że to nie do końca my tworzymy. Ponieważ przez "my" należy raczej rozumieć "bardziej świadome części naszych umysłów". Gdy wypowiadam jakąś kwestię (zdanie), słowa z których się moja wypowiedź składa przychodzą mi do głowy niejako same. Z zasobów pamięci, rzecz jasna, ale jednak same. Choć znane są oczywiście różne metody mnemotechniczne, to i tak przez większość czasu ich świadomie nie stosujemy. Większość z tego co zapamiętujemy, trafia do nas (do naszej pamięci) nie dlatego, że zastosowaliśmy jakąś mnemotechnikę, ale ponieważ akurat dana informacja spełniała dane "mnemo-kryteria". Jeśli chcę się koniecznie nauczyć jakiegoś konkretnego obcojęzycznego słowa, muszę na siłę wyszukać w nim np. jakichś podobieństw do znanych mi słów w języku polskim. Zapamięta-JĄ się jednak w większości te słowa, które same w sobie wprost nafaszerowane są takimi podobieństwami, albo innymi cechami. Większość spośród słów, których używamy na codzień, używamy nie dlatego, że chcemy ich używać (mówimy bowiem szybko i nie jesteśmy ich w stanie wyczarowywać w pamięci w sposób "genialnie wolicjonalny"), ale dlatego, że to one się o to – przez cechy własne i przez cechy naszych umysłów – proszą. Tę notkę zacząłem od słowa "Kluczem". Po napisaniu drugiego zdania, powróciłem do Pańskiej notki, odkrywając, że Pan użył go w swojej. Później spostrzegłem, że użył go Pan dwa razy, więc chciałem przekształcić pierwsze zdanie własnej wypowiedzi, aby uniknąć powtórzenia. Ale zrezygnowałem, uświadomiwszy sobie, że jest to przecież przykład na to, jak nasza część nieświadoma podsuwa nam pewne słowa. Pańskie słowo istniało w dwóch egzemplarzach, więc – skopiowane – zwiększyło swą szansę na to, by pojawić się również w moim tekście.
Procesy ewolucyjne typu selekcja, występujące w sieciach neuronowych są NIE JEDYNYM, ale jednym z KLUCZOWYCH mechanizmów powstawania i propagacji informacji kulturowej. I one istnieją nie "zapewne", ale na pewno. Do Pańskich dwóch wcześniejszych wypowiedzi – tej z Chomsky'm i tej z "klęską memetyki jako nauki" jeszcze się odniosę)
Przykład memu inspirowanego przez środowisko nie świadczy o tym, że memy tworzą się poza umysłem. Przecież to akurat banalnie oczywiste, że mózg przechowuje reprezentację środowiska i jest systemem, który przyjmuje i przetwarza sygnały sensoryczne – transmisja i inspiracja w zasadzie w większości pochodzi z właśnie z zewnątrz. Nie ma czegoś takiego jak myśl z niczego – wszystko co robimy jest efektem historii interakcji sensorycznej ze środowiskiem. I tak obraz staczającego się kamienia w przyrodzie jest tylko toczącym się kamieniem, ale już w umyśle zostaje zakwalifikowany jako ważna obserwacja bo kamień jakoś tak szybciej leci niż inne kamienie, pojawia się pytanie dlaczego. Potem mózg tworzy relację szybkości z kształtem, a jeszcze potem relację okrągłości kamienia z kawałkiem drewna, który leży obok i który możnaby uformować. Kreatywność to dalekie skojarzenia przetworzonych obrazów sensorycznych albo abstrakcji na ich temat. My to oczywiście umysł jako całość – rozgraniczanie świadomości i nieświadomości w tym kontekście tylko po to by coś ukręcić z tej memetyki fundamentalnie przeczy naturze umysłu jako sieci neuronowej. Analogią komputerową, świadomość to proces główny, ale są też równoległe procesy pracujące w tle, do których wiadomość czasem może mieć dostęp. Procesy świadome i nieświadome 'pracują' w oparciu o ten sam materiał sensoryczny i stworzone reprezntacje i abstrakcje. Wreszcie selekcja, jaka następuje w sieciach neuronowych nie ma natury ewolucyjnej, tylko 'demokratyczny' – jest głosowaniem neuronów nad wyborem wariantu A lub B. Jest po prostu innym procesem i przede wszystkim procesem poznanym i opisanym jako ten właśnie proces. Znamy go, nie potrzebujemy modelu ewolucyjnego bo mamy dokładnie pasujący do tematu model sieci neuronowej. Już ewentualne emergentne zachowanie komunikujących się sieci neuronowych może mieć charakter ewolucyjny, ale tu znowu wracamy do kwestii, że jest to przedmiotem studiów bez przywoływania memetyki.
Panie Jarku, nie przeczę (a nawet potwierdzam), że JA to całość procesów, które zachodzą w moim układzie nerwowym, ale rozgraniczenie na procesy świadome reprezentujące JA i procesy nieświadome reprezentujące nie-JA jest jednak trafne, gdy się już porusza ten problem świadomego autorstwa. Gdy świadomie tworzę daną ideę jest to idea mojego autorstwa; gdy stwarza ją coś we mnie nieświadomego, przychodzi ona do mojej świadomej części jako coś obcego, niejako z zewnątrz, tak jak z zewnątrz przychodzą do mojej świadomości idee cudze (stworzone przez inych ludzi), albo zjawiska, których autorem jest natura. Pozwalam sobie nazywać naturę pełnoprawnym AUTOREM memu kamienia, staczającego się po zboczu wzgórza, dlatego że z punktu widzenia obserwatora nie ma jakościowej różnicy pomiędzy czegoś samoistnym się staczaniem, a staczaniem się czegoś w wyniku czyjejś świadomej interwencji. Wiadomo, że przetwarzając informację sensoryczną (o staczającym się kamieniu), sam staję się twórcą powstającego w ten sposób we mnie konceptu, ale tym twórcą jestem tylko odtwórczo. Jeżeli nie wolno mi odmówić (a nie wolno) drugiej (obserwowanej) osobie prawa do bycia autorem idei wprawiania w ruch kuli, popchiętej ze zbocza, to nie mogę go również odmówić naturze, która wprawiła w ruch kamień, bo się na przykład ziemia zatrzęsła. To że na nowo stwarzam w sobie daną ideę, zaczerpniętą z zewnątrz (bo to ja przetwarzam informację i to we mnie dokonują się różne konceptualizacje) nie może przesądzać o moim autorstwie, czy tego autorstwa absolutyzować. Jeśli stworzyliśmy ideę czasu cyklicznego, obserwując pozorną wędrówkę Słońca wokół Ziemi, autorstwo idei przypiszemy nie Słońcu, ale sobie, tak? Lecz pewien szaman z odległej, odseparowanej od reszty świata wioski stworzył tę ideę (i też sobie przypisał autorstwo), obserwując ruch wskazówki zegarka tarczowego, na który to przyrząd natknął się przypadkiem, zapuściwszy się razu jednego w dżunglę odrobinę dalej niż zwykle. Można powiedzieć, że idea, jako byt abstrakcyjny, może istnieć jedynie w umyśle. Ale to nieprawda. Umysł jedynie wyabstrahuje to, co w staczającym się kamieniu jest już abstraktem staczania się. Abstrakt już leży, gotowy by go odkryć, czyli żeby go – wyabstrahować. Słyszałem, że pewien człowiek zarobił krocie, bo opatentował agrafkę, którą dużo wcześniej wymyślił ktoś inny, a do której nikt się do tego czasu nie przyznał. Posiadacz patentu autorem agrafki jednak nie był.
Ale powracając do problemu świadomego, bądź nieświadomego autorstwa memów, które powstały pierwotnie w czyimś mózgu… to co słusznie przypisuje Pan komunikującym się sieciom neuronowym (rozumiem, że ma Pan na myśli mózgi wielu ludzi) ma też swoje odzwierciedlenie w układzie (względnie) zamkniętym, jakim jest spojedyńcza sieć neuronowa. A to dlatego, że liczba połączeń w jednym mózgu jest niewyobrażalnie wielka, a ich schemat zmienia się nieustannie. Mówiąc o "demokratyczności" procesów, zachodzących w mózgu podsuwa Pan tylko argument na rzecz tezy o darwinowskim charakterze ich zachodzenia. W demokracji mamy przecież do czynienia ze "ścieraniem się" niezależnych poglądów, ciągłym wystawianiem ich na próbę. Ale model z "głosowaniem" jest trochę jednak wprowadzający w błąd. Ośrodki nie głosują, ośrodki się kłucą. Żeby to unaocznić, wystarczy ten prosty test (komentarz w democie można zignorować):
http://m.demotywatory.pl/2641701
Tutaj nie została podjęta żadna decyzja odnośnie tego, czy wypowie Pan na głos nazwę koloru zapisanego słowem, czy wyrażającego się wprost jako barwa czcionki. Ośrodki rywalizują, a mózg jest (pomijając jego otwartość na wpływy sensoryczne) systemem również w tym sensie otwartym, że (jak już wyżej wspomniałem) wciąż powstają w tych różnych ośrodkach nowe, "zaskakujące" połączenia między neuronami.
Twierdzenie, że "procesy świadome i nieświadome 'pracują' w oparciu o ten sam materiał sensoryczny i stworzone reprezentacje i abstrakcje" jest niepoprawne, chociażby dlatego, że różne ośrodki korzystają z różnych materiałów i do różnych materiałów mają czasem wyłączny dostęp (ośrodki wzroku mają na przykład dostęp do reprezentacji wzrokowych, a ośrodki słuchu do słuchowych). Jeśli natomiast jakieś ośrodki mają dostęp do tych samych materiałów, to i tak w czasie rzeczywistym korzystają z nich wybiórczo: jednemu udzieli się to, a drugiemu tamto; do jednego bardziej to, a do drugiego bardziej tamto przemówi; różnym ośrodkom różne materiały z różną się siłą narzucą.
Jeżeli osobniki osiagneły dzieki ewolucji(naturalnej jak Pan to nazywa) uiejetność wpływania na genotyp i go modyfikują to w dalszym ciągu jest to naturalne. Tak jak użycie koła było naturalne w pewnym momencie rozwoju gatunku ludzkiego(rozwój nauki, techniki czy kultury jest naturalny). Chyba że za naturalne przyjmiemy (co wielu praktykuje) tylko to o czym jest napisane w świetych pismach. Co ciekawe ja bym to ostatnie nazwał właśnie sztucznym.
Czyli np. poliwęglan nie jest tworzywem sztucznym, tylko naturalnym?
W takim razie nic nie jest nienaturalne.
Pan Jarek Dobrzański napisał: W kręgach nowoateistycznych wirusy umysłu wciąż żyją jako przydatna metafora, za sprawą Dawkinsa i Dennetta, który pociągnął pomysł Dawkinsa w rejony filozoficzne. Żyje też przekonanie, że memetyka to pełnoprawna dziedzina nauki, stąd powoływanie się na tę metaforę ma naukowych charakter.
–
Memetyka próbowała zaistnieć jako nauka, od kiedy zafunkcjonowała w ludzkiej świadomości jako pomysł Dawkinsa z ostatniego rozdziału genialnego "Samolubnego Genu". Można nawet powiedzieć, że wytrwała jako nauka około 30 lat, bo za jej symboliczny koniec uznaje się zamknięcie memetycznego periodyku akademickiego "Journal of Memetics – Evolutionary Models of Information Transmission" w 2005 roku. To czy naukę, która była a nie jest można nazwać nauką, jest ciekawym dylematem. No bo skoro okazało się w końcu, że nauką nie jest, to czy kiedykolwiek mogła nią być?
————–
I nam bezdyskusyjnie memetykę tu obalił, ale ja chciałbym przed ogłoszeniem jej śmierci bardziej przypomnieć czym w istocie ona była, gdyż może jednak się okazać, iż ogłoszenie jej upadku trochę przedwczesnym było? I ta idea nadal poznawczo jest ciekawą? Dlatego znacznie łatwiej zgodzić mi się z zakończeniem jego publikacji: A memy jako atrakcyjna analogia, mimo wątłych podstaw naukowych, chyba pozostaną z nami na dłużej.
–
Gdy mam wątpliwości, a coś mnie interesuje, to szukam pierwszych podpowiedzi w internecie, ale drogi na intelektualne skróty zdecydowanie nie polecam:
http://www.racjonalista.pl/forum.php/z,0/d,5/s,496609#w505095
http://www.racjonalista.pl/forum.php/z,0/d,5/s,496609#w505102
Poniżej trochę memetycznej literatury:
http://www.lycaeum.org/~sputnik/Memetics/
Polskie publikacje wg Wiki:
* Richard Brodie Wirus umysłu
* Richard Dawkins Samolubny gen (1976)
* Mariusz Biedrzycki Genetyka kultury (1998)
* Susan Blackmore Maszyna memowa (tłumaczenie wydane w roku 1999)
* Dobrosława Wężowicz-Ziółkowska Moc narrativum. Idee biologii we współczesnym dyskursie humanistycznym, Katowice 2008, Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, ISBN 978-83-226-1689-5
* Dobrosława Wężowicz-Ziółkowska (red.) Infosfera. Memetyczne koncepcje kultury i komunikacji. ANTOLOGIA, Wydawnictwo WSZOP, Katowice 2009, ISBN 978-83-61378-25-9
***
Z książki Susan Blackmore – "Maszyna memowa": Mem to element kultury, przekazywany droga niegenetyczną, szczególnie przez naśladownictwo. Dalej: Ilekroć naśladujecie drugą osobę, coś przenosi się od niej do was samych. To coś może powędrować dalej i jeszcze dalej, aż zaczyna żyć własnym życiem. Możemy mówić o tej rzeczy, że jest ideą, instrukcją, zachowaniem, informacją, ale jeśli zamierzamy ją badać, musimy nadać jej nazwę, taka nazwa już istnieje, to "mem". Będzie to więc idea, melodia, fason ubrań czy sposób lepienia garnków. Należy pamiętać, że mem to kopia kopii, więc szybciej podlega zmianom, w odróżnieniu od genów, które są rodzajem matryc.
—————–
Termin meme został zaproponowany przez Richarda Dawkinsa w książce Samolubny gen ( wydanej w 1976) i zdefiniowany jako replikator kulturowy, analogiczny do replikatora w biologii, jakim jest gen. […] Pojęcie memu nie jest pierwszym określającym najmniejszą jednostkę informacji kulturowej. Proponowane były także inne terminy, jak kulturgeny. Dawkins wprowadzając w swojej pracy to pojęcie użył go tylko jako analogii wobec pojęcia genu, dla lepszego wytłumaczenia na czym polega dobór genowy, dopiero jednak w latach 90. XX wieku, dzięki pracom Richarda Brodiego Wirus umysłu i Susan Blackmore Maszyna memowa, koncepcja memu stała się popularna, tworząc podwaliny pod nowo powstającą naukę. http://www.racjonalista.pl/forum.php/z,0/d,2/s,517879#w519010
Pozdrawiam.
***
Bezdyskusyjnie, jak widać po ciekawych komentarzach, obalić mi się nie udało. Chciałem jednak przypomnieć w jakim stanie jest dziś memetyka jako nauka, bo w szerszej kulturze i publicystyce wirusy umysłu traktuje się już jako naukowe fakty. Potrzeba tu troche zdrowego sceptycyzmu. Oczywiście niczego nie można wykluczyć – może za rok pojawi się wybitny memetyk, który ożywi całą dziedzinę? Każdy ma swoje zdanie na temat wartości poznawczej memetyki i myślę że zdanie to w dużej mierze jest funkcją stopnia zaznajomienia się z teorią ewolucji i stopnia zaznajomienia się z teorią informacji i pochodnymi dziedzinami. W pierwszym przypadku relacja jest wprost proporcjonalna w drugim odwrotnie proporcjonalna.
@ Jarek Dobrzański: Bezdyskusyjnie, jak widać po ciekawych komentarzach, obalić mi się nie udało. Chciałem jednak przypomnieć w jakim stanie jest dziś memetyka jako nauka, bo w szerszej kulturze i publicystyce wirusy umysłu traktuje się już jako naukowe fakty. Potrzeba tu trochę zdrowego sceptycyzmu.
———————–
Panie Jarku, ja lubię czytać Pańskie mądre wypowiedzi, z których się wiele uczę, a to iż czasem mam trochę inne spojrzenie, to chyba Pana zbytnio nie dziwi? Tu chciałem tylko trochę uzupełnić wiedzę o memetyce dla zainteresowanych tematem. Pozdrawiam.
***
O memetyce napisałem pracę magisterską w 2003 roku. Wtedy wydawało się, że coś z tego będzie, ale potem z każdym rokiem było widać, że rewolucja – obiecywał ją Mariusz Biedrzycki, Susan Blackmore i inni – niestety nie dojdzie do skutku… Zgadzam się z Autorem: memetyka jako nowy paradygmat nie wytrzymała próby czasu, ale modele ewolucjonistyczne w humanistyce mają przyszłość. Ma ją równiez pojęcie memu i modele "memetyczne" tłumaczące komunikację międzyludzką w epoce Internetu.
Dlaczego memetyka nie utrzymała się jako paradygmat?
1) Jako teoria ewolucjonistyczna, powinna mieć materialne podstawy. Przez kilka lat memetycy próbowali zdefiniować pojęcie memu, ale polegli. Sam Dawkins zmieniał w tej kwestii zdanie kilka razy i nie potrafił z memu uczynic nic, ponad interesującą analogię/metaforę. Raz uważano, że same zjawiska kulturowe to "memy", potem uznano, że prawdziwe memy rezydują w mózgu. Ale jak tam są zapisane? Jedni twierdzili, że to sieci neuronowe, zaś autor książki "Electric meme" twierdził, że to impulsy elektryczne biegnące pomiędzy neurnami w mózgu. Ale jak je uchwycić? Porządna nauka powinna badać coś, co istnieje materialnie. Może czas memetyki nadejdzie z jakimś przełomem w badaniach nad mózgiem. A może nie.
2) Drugi problem memetyki leży w jej holizmie/wszystkozimie. Były niegdyś takie teorie, ale raczej filozoficzne lub też proto-naukowe, niż naukowe. Mnie memetyka kojarzy się z chińską filozofią taoistyczną. Mamy yin i yang. Z ośmiu kombinacji tych sił tworzy się trygramy, a z trygramów heksagramy, na których opiera się "Księga Przemian". Ta filozofia jest w stanie wszystko wyjaśnić – od zjawisk przyrody, przez relacje w rodzinie, po zdrowie i politykę. Wszystko ostatecznie okazuje się grą dwóch pierwiastków, które wywodzą się z jednego źródła i są ze sobą wzajemnie splątane. To piekna filozoficzna teoria (np. Leibnitz był nią zachwycony, i na jej podstawie snuł rozważania o systemie binarnym), ale jej zastosowanie naukowe jest jednak wątpliwe. Owszem, jak się uprzeć to i yin/yang, jak też memów mozna szukać w lingwistyce. W końcu fonemy mają wartość dyskretną (matematycznie; języki na poziomie fonemów są "digitalne", a nie "analgowe") tak jak system yin/yang, a także ewoluują niczym geny. Ale co z tego? Początkiem pracy lingwisty jest pojęcie "fonemu", a nie memy itp. Każda dziedzina humanistyki ma swoje prawa i tak jak pisze Autor, memy tylko w pewnym stopniu jej oświetalją.