Rozdział 55
Wysoki był już daleko, gdy Gauri wreszcie poczuła się na tyle swobodnie, że mogła wyjść przez chatkę i spojrzeć w morze. Zabarwione błękitem bałwany fal upewniały ją, że znalazła się w pięknym miejscu, bez względu na to, na jakiej planecie się ono znajduje. Przedmioty znalezione w chacie zdawały się potwierdzać przypuszczenie o Ziemi. Dziewczyna usiadła na piasku i pogrążać się w myślach.
– Oceany wcale nie są stare. Gdy żyje się naprawdę długo, można podziwiać ich mieniący się rysunek granic. Na Ziemi kontynenty wędrują, łączą się i rozdzielają. Lodowce z biegunów chciwie ruszają na podbój w stronę równika, po czym wracają do siebie, czasem niemal niknąc. Osoba istniejąca wieki, tysiąclecia, miliony lat nie ma stałych pejzaży, czy miejsc, do których zawsze może wrócić. W końcu wszystko co poznane pozostaje wspomnieniem i pozostaje tylko nowe. Cóż, na razie podoba mi się ta wizja.
Gauri leżała jeszcze jakiś czas na piasku. Po czym, gdy nastał już nowy świt, wzięła się za budowę nowej tratwy. Palmy i materiały z chaty zapewniły jej wystarczającą ilość surowców. Tym razem wiedziała, że nic niebezpiecznego jej nie ściga, więc nie spieszyła się, dzięki czemu jej finalne dzieło bardziej przypominało łódź niż tratwę. Morze było spokojne. Gauri wepchnęła swój okręt na wodę i zasiadła w nim wygodnie. Łódź, bardzo lekka z uwagi na starannie wydrążone bale, kiwała się przez jakiś czas. Dziewczyna odpłynęła kilkanaście metrów od brzegu za pomocą wiosła i gdy upewniła się, że w najbliższym otoczeniu nie ma raf, rozwinęła żagiel. Na czubku masztu dumnie pobłyskiwała puszka od Coca Coli, umieszczona tam przez Gauri jako zabezpieczenie świeżo ciętego palmowego drewna przed srogą ulewą. Gauri włączyła lokalizację w skafandrze, jednak ta działała tylko na bliskie i dalekie odległości. Jako, że nie posiadała na orbicie własnego satelity, nie mogła ocenić pełnej topografii planety. Pobliskie otoczenie były to atole, rozległe kręgi małych wysp tworzące eliptyczne formy wokół wodnych centrów. W pobliskiej okolicy nie było też żadnych wzgórz ani tym bardziej gór wulkanicznych. Koralowe atole były za to śladem zmarłych miliony lat temu wulkanów.
– Teraz będę miała okazję podziwiać naocznie cykl „od wulkanu do atolu koralowego” – uśmiechnęła się do siebie dziewczyna. Miała już przypuszczenia co do swojej lokalizacji, ale nie werbalizowała ich w myślach, aby nie zarzucać sobie zbytniej pomyłki. Płynęła zapewne gdzieś w okolicach Karaibów, albo w archipelagu Malediwów.
– Atlantyk czy Ocean Indyjski? – pytała się w myślach. – A może jednak Polinezja? Niestety, nie umiem ocenić oceanu po smaku czy kolorze jego wód. Choć pismo arabskie znalezione w chatce sugerowałoby raczej Malediwy. Lecz cóż, na Karaibach czy w Polinezji też mógł się zdarzyć jakiś turysta czy nawet mieszkaniec pochodzący z Pakistanu, Iranu czy państw arabskich. Albo i z Senegalu?
Bezkresny błękit pożerał Gauri ze wszystkich stron. Było ciepło i sennie. Mimo to dziewczyna starała się nie zasnąć, aby móc korygować kurs. Powierzchnia wody była spokojna. Czasem nad jej głową przemykały ptaki, co świadczyło o niedalekiej obecności innych wysp, zgodnie zresztą z mapą. Gauri chłonęła chciwie zapach słonych toni, tej kolebki życia, z której sama wyrosła. Ziemia nie była jeszcze bardzo zniszczona przez żywiel. Zaburzenia ekologiczne były prawie nieistotne wobec tego, co widziała na Kuberze i kilku innych planetach. Nawet gdyby ludzie spalili wszelką swoją ropę, gaz i węgiel, po kilku tysiącach lat wszystko znów wróciłoby do normy.
– Kilka tysięcy lat – prychnęła Gauri i roześmiała się. – Cóż to teraz dla mnie! Jednocześnie dla moich ziemskich sióstr i braci bardzo wiele. Jeszcze pięć, no może dziesięć tysięcy lat temu nie odnalazłabym niemal żadnych zalążkowych śladów istniejących dziś cywilizacji. A po wrzuceniu w atmosferę całego kopalnego węgla poważne problemy będą trwały może i kilkanaście tysięcy lat. Okres trwania zupełnie niepojęty dla przeciętnej Ziemianki, dla mnie nadal też – dodała z nagłą pokorą. – Może to zrobi naszej żywieli dobrze, te milenia trwania w bunkrach, badań nad syntetyczną żywnością, milenia kontroli zasobów i narodzin. Mówią, że ogień hartuje stal, a w tym wypadku ogniem będzie nie mogące umknąć ciepło naszej dobroczynnej gwiazdy…
Gauri spojrzała na delikatne chmury na równikowym niebie. Ich rozczapierzone palce zdawały się ściskać pryzmatyczne odcienie światła. Chmury czuły się pewniej, nasycone dwutlenkiem węgla były trwalsze i gotowe do każdego starcia z niszczycielskim wiatrem. Część z nich niosła zapewne smog z pobliskich wysp, gdzie przecież, jak to na wyspach, toczyło się całkiem intensywne życie.
– W sumie chciałabym im pomóc, im Ziemianom – sama czuła się już niezbyt Ziemianką. – Purytańska droga wstrzemięźliwości, proponowana przez zadufanych w sobie Europejczyków, nie zostanie przyjęta przez chciwych władzy i przemysłowych bogactw Chińczyków. To znaczy przyjmą ją pewnie kiedyś, gdy będzie już zdecydowanie za późno. Trzeba iść do przodu, zastanowić się nad technologiami oczyszczania atmosfery, a nie nad całkowitym niemal uziemieniem energetyki. – Gauri zamyśliła się, była bardziej teoretykiem nauki niż zręczną inżynierką. – W sumie wiele widziałam, może da się coś zrobić, będę czasem odwiedzać moje stare pielesze w tym celu. Słoneczny mi mówił, że ktoś inny zajmie się może przebudzeniem ziemskiej żywieli. I chyba miał rację, gdyż ja sama jestem zbyt zaangażowana emocjonalnie w Ziemian i z pewnością nie umiałabym podejmować decyzji równie śmiałych i jednak etycznie wątpliwych, jak na Kuberze. Wydaje mi się jednak, że jedną drobną rzecz mogę zmienić, nie tykając się innych spraw. Bo tego, jak zasiać w ludziach autentyczną ciekawość i pragnienie podróży, rzeczywiście nie wiem. Wydaje się bowiem, że wszystko jest w miarę dobrze. Kosmiczne podróże i odkrycia są ważnym marzeniem zawartym w ludzkiej kulturze. Wiara w dawne mity u wielu nie jest tak mocna, aby to marzenie zniszczyć. Również obrzydliwa radość z „jestem jaki jestem” nie jest niepokonana, choć pleni się świetnie tam, gdzie szczęśliwie odeszło niewolnicze przywiązanie do zmurszałych bajań. A jednak niewiele się dzieje – Gauri zasępiła się, wspominając zaszokowaną minę Kupca, gdy ten dowiedział się, że Ziemianie stanęli na Księżycu, poskakali sobie i dali sobie spokój na dekady. – Ciekawe, co on teraz porabia. Sympatyczna istota ze świata opadających w żywiel rozbitków. Cieszę się, że udało mu się wyrwać.
Po kilku godzinach nad wodą pojawiły się ledwo dostrzegalne i delikatne linie. Gauri pomyślała, że być może informacje o jej obecnym pobycie na Ziemi są nieco przesadzone. Raz jeszcze sprawdziła na instrumentach skafandra położenie gwiezdne. Nie ulegało wątpliwości, że była na swojej macierzystej planecie. Zagadkę rozwiała dopiero następna godzina. Niezwykłe linie były to szczupłe maszty bungalowów wznoszących się tuż nad morską wodą. Ta bliskość wody była główną atrakcją Malediwów, przyciągającą bogatych turystów jak potężny magnes.
– Hej, hej! – wołała do niej po angielsku grupka młodych turystów w plażowych strojach. Gauri też się uśmiechnęła i zaczęła machać, po czym chwyciła za wiosło i zaczęła kierować w ich stronę popychaną wciąż lekką bryzą łódź.
– Jestem John – powiedział do niej wysoki biały mężczyzna, gdy już wysiadała przy jednym z domków. – A to moja dziewczyna, Cathy…
– Miło mi – angielski wydawał się Gauri jakimś z dawna zapomnianym reliktem. – Jestem Gauri.
– Co tu robisz? – spytał John.
– Wyruszyłaś w samotny rejs na własnoręcznie skleconej łodzi? – nie kryła podziwu Cathy.
– Tak – rzekła Gauri. – Miło was widzieć. Wiatr zepchnął mnie 200 mil morskich od wytyczonego kursu i już się martwiłam, że nieprędko zobaczę ludzi.
– A jak długo byłaś sama? – po ciele Cathy spływały krople wody, jej jasne włosy układały się chaotycznie na jej policzkach i szyi.
– Ciężko powiedzieć – rzekła po dłuższej chwili Gauri. – Gdy się jest samym na morzu, nie bardzo można spać dłużej niż parę godzin, zatem pogubiłam rachubę dni.
– Chodź, nakarmimy cię – zadeklarował życzliwe John.
– Wzięłam trochę prowiantu – kłamała dalej Gauri, wskazując na puszkę Coli na maszcie, – ale nie odmówię świeżego posiłku, zwłaszcza tych dań, które nie mają ryb za swój składnik.
– Z tym to będzie trudno – zaśmiał się mężczyzna. – Na Malediwach mają wprawdzie bogatą kuchnię, ale głównie dlatego, że nazywają to samo danie na sto sposobów.
Po kilkunastu minutach siedzieli na brzegu jednego z bungalowów. Gauri ze smakiem pochłaniała ziemskie jedzenie, którego nie zaznała już od lat, albo i od wieków, zależy jak liczyć. Gdy już nasyciła pierwszy głód, rozejrzała się wokół siebie. Roześmiane twarze turystów wywołały na jej ustach automatyczny, ale też szczery uśmiech. Młodzi plażowicze plotkowali przy niej zanosząc się śmiechem. Kilka osób biegało po łachach piasku wypływających spod drewnianych filarów domków i wpadających w morze. Gdzieś w dali widać było kilka białych żagli jachtów.
– Ale to dziwne – pomyślała Gauri. – Czuję się jednocześnie tak swojsko i tak zupełnie inaczej. Po części już jestem kosmitką, zajmującą się rzeczami, których większość Ziemian nie jest w stanie sobie wyobrazić. Po części zaś jestem stąd. Z tej planety – Gauri nie umiała już dzielić planety na miejsca, kraje i kontynenty. W myślach miała kulisty kształt planety. Tak jakby cały czas widziała ją z kosmosu, choć Ziemi z kosmosu tak po prawdzie nigdy jeszcze nie oglądała. – Dziwny i nagły powrót – mówiła dalej do siebie w myślach. – W sumie jestem szczęśliwa czując w sobie ten tajemniczy dualizm bycia stąd i z tej dali – Gauri odruchowo zerknęła w górę.
– No, to powiedz w końcu co cię tu zaniosło? – zaczepiła ją ze śmiechem Cathy, widząc, że jej gość już oderwał się trochę od jedzenie i z pogodnym wyrazem twarzy wpatruje się w niebo.
– Taki studencki projekt – rzekła Gauri odrywając się od swoich myśli. – Jestem studentką politechniki delhijskiej i podobnie jak wy, w USA, mamy czasem szalone projekty. Tym razem chodziło o zbudowanie łodzi i przepłynięcie nią do Australii.
– Wow! – zakrzyknął John. – Płynęłaś tam zupełnie sama?
– Tak – odparła Gauri.
– A ten strój? – zaciekawiła się Cathy. – Wyglądasz jak egipska księżniczka z filmu „Mumia”, a nie jak osoba, która zmaga się z żywiołami.
– Właśnie to jest problem – kłamała dalej Gauri. – Robiłam filmik dla moich kolegów z projektu i specjalnie się przebrałam. Niestety, nawet nie zauważyłam, jak zaczął się sztorm i wszystkie moje rzeczy zostały zmiecione do morza, zaś łódź zboczyła z kursu.
– O tak, było ostro na morzu wczoraj – odezwał się za jej pleców głos innego niż John mężczyzny.
– Byłabym wam niezwykle wdzięczna, gdybyście mnie podrzucili przy okazji do jakiegoś banku, najlepiej indyjskiego. Muszę potwierdzić moje dane i wyjąć pieniądze na powrót do domu. Kartę mi też oczywiście zmyło.
– To świetnie się składa, wybieramy się jutro do Male – ucieszył się John.
– Popłyniemy razem – dodała Cathy, – ciekawa jestem twoich opowieści. Tak w ogóle jest w tobie coś niezwykłego.
– Co masz na myśli? – spytała Gauri zaskoczona bezpośredniością i spostrzegawczością Amerykanki.
– Ten twój strój choćby – rzekła Cathy. – Nigdy nie widziałam takich kolorów, nawet nie wiem, jak je nazwać. Również twoje włosy mają dziwny odcień…
– To pewnie przez słońce Malediwów – zaśmiała się Gauri. – Albo przez słone opary nad morzem, które wdychałam przez wiele dni.
– To ja będę chyba musiała spać tylko nad morzem, słyszysz John! – Cathy tryskała entuzjazmem. – Też chcę się tak zabarwić.
– Ta klamra to chyba dzieło jakiegoś awangardowego artysty – rzekł tymczasem John wskazując na bluzę Gauri. – Piękne i zupełnie szalone. Wy tam w Indiach macie głowy!
– Czasami się nam zdarza – potwierdziła skromnie Gauri. – To była dla mnie wielka podróż, a zaraz przecież wracam na szlak – dodała trochę do nich, trochę do siebie.
– Wiem, że Australia jest bardzo daleko – stwierdziła Cathy. – Ale nie poddawaj się melancholii, każda podróż kończy się w końcu.
– I tak i nie – uśmiechnęła się Gauri. – Czy nie lecimy teraz wraz z całą Ziemią przez bezkres kosmosu?
– Słuchaj stara, to niesamowite! – zakrzyknął John, – nasza piratka jest też filozofką!
– O nie, nie! Wypraszam sobie – zaśmiała się Gauri. – Ja tylko podróżuję, zresztą wy też.
– To znaczy, że podróż jest naszym celem i domem – skwitowała Cathy.
– Dokładnie tak! – uśmiechnęła się Gauri, mile zaskoczona ich inteligencją.
Gauri już dawno się tak dobrze nie wyspała. W Domu Pogranicza czuła się zawsze trochę tak, jak na cmentarzysku rozbitych statków, a to nie sprzyjało miłym snom. Wydawało jej się, że w nocy budzą się do życia strzępy rozbitych robotów nawigacyjnych i nawołują się powłóczystymi, długimi tonami, niczym metaliczne wilki. A tu, na jednej z tysięcy wysepek Malediwów było cicho i spokojnie. Jedynie morze wciąż wspominało dawne dzieje Ziemi i moment, w którym stało się kolebką życia. Teraz większość jego dzieci, w kosmicznych skafandrach, przechadzała się po niegościnnym, suchym lądzie. Te skafandry broniły dzieci morza przed wyschnięciem, wewnątrz dzieci morza wciąż szumiała słona, morska woda, tęskniąc za swoją bezkresną macierzą i w końcu do niej wpływając, tak samo jak rzeki oddając wstydliwie skradzioną na chwilę oceanowi krew.
Nazajutrz wsiedli do zwykłej motorowej łodzi, którą Cathy i John całkiem sprawnie zawiadowali.
– Będziemy musieli na razie zostawić tu twój okręt – rzekł John. – Mógłbym go poholować, ale boję się, że pomiędzy atolami fale będą większe.
– To oczywiste – zgodziła się Gauri, której bynajmniej nie zależało na jej doraźnym dziele. Choć była z siebie dumna, że jej tratwa wygląda na tyle profesjonalnie, aby nie dziwić jej nowych znajomych. Nie mogli przecież przypuszczać, że pojawiła się z zupełnie innej części kosmosu na jednej z pobliskich wysp.
– Gdzie to było swoją drogą – zamyśliła się Gauri. – Pierwsza wyspa, ta z kolejką, to z pewnością nie były Malediwy. Były na niej wzgórza, może nawet góry. Malediwy są płaskie jak stół, również z tego słyną… Czy na tej wyspie znajdę znów kolejkę? – Gauri nie miała wcale ochoty na powrót do Domu Rozbitków, ale zaczęła zastanawiać się nad drogą powrotu w dalszy kosmos.
– O czym myślisz? – zagadnęła ją Cathy, która wysunęła się poza burtę i chłonęła chłodną bryzę. – Wiesz, śmiesznie wyglądasz, kiedy to robisz. Marszczysz wtedy nos, o tak – Cathy zademonstrowała jej potężną bruzdę nad swoim eleganckim nosem.
– A o czym ma myśleć piratka? – uśmiechnęła się Hinduska.
– No, no, mów o czym? – zaciekawiła się Amerykanka.
– Oczywiście o wyspie skarbów – obie się zaśmiały.
Stolica Malediwów od dawna walczyła z dość beznadziejną sytuacją. Ściskała ją wyspa na tyle mała, że dosłownie nie wiedziała co zrobić. Jednocześnie mrowie turystów wspierało ją hojnie w nieszczęściu. Średniej wielkości kolorowe bloki nie były zbyt ciekawe, ale na ile mogły, troszczyły się o nagle wzbogaconych mieszkańców. Przy plażach, a były one wszędzie poza portami, rosło trochę drzew. Islam nie pozwalał na rozpasanie plażowiczów, zaś hojna bogini turystyki chciała, aby wszyscy pluskali się w lazurowej wodzie, zastanawiając się co wypić, albo zjeść.
– Male to księgowy całego tego przedsięwzięcia – rzekł John. – Stołeczne miasto nie musi nas uwodzić, ważne, że spina siecią podatków cały łańcuch sycących się nami atoli.
– Nie chcieliśmy wcale tu przylatywać – dodała Cathy. – Wolimy Bali, albo nawet Sri Lankę, lecz kusiło nas aby zobaczyć to niezwykłe państewko rozrzucone jak łzy na bezkresie morza. Ta bezforemność Male ma jednak swój urok. Z dawnych czasów został tu tylko całkiem piękny meczecik i niewiele więcej. Poza tym to kurort bez wyobraźni i blokowisko.
– Tak naprawdę wszystko jest ciekawe – uśmiechnęła się Gauri. – Nudne rzeczy nie istnieją. Jeśli coś jest nudne, to tylko dlatego, że jesteśmy zmęczeni podróżą i nie rozumiemy tajemniczego nurtu czasu. Z przypadkowo rozrzuconych bloków można wyczytać dawne ścieżki piratów i poławiaczy pereł, można zastanowić się nad tym, kto tu dalej sięgnął myślą, która z cywilizacji. Indie, a może ktoś inny? Ciekawe jest także zderzenie dawnej, wyspiarskiej izolacji z nowym turystycznym boomem.
– Dobrze gadasz – pochwalił ją John, który też zaczął pogrążać się w myślach.
– Kosmici, kosmici – pomyślała Gauri. – Dalej to czuję, wszystko jest takie bliskie i znajome. A jednak wciąż czuję, że otacza mnie kosmos, że przybyłam z daleka na chwilę. Już samoloty zmieniły perspektywę samotnych, kameralnych miejsc. Cóż dopiero to..
– Kosmici? – zdziwiła się Cathy i dopiero dzięki temu Gauri zorientowała się, że myślała na głos.
– Ano tak – rzekła nieprzejęta swoim ekshibicjonizmem, bo cóż by się stało, gdyby nawet opowiedziała prawdę o swoich podróżach i ktoś jej uwierzył. – Jesteśmy kosmitami. A ta wysepka z walczącym o przestrzeń stołecznym miastem jest jednym z jego maleńkich portów.
– O nie! – zaśmiał się John. – Kosmodromu to ci biedacy na pewno by nie zmieścili. Pobliska wyspa, w znacznym stopniu sztuczna, jest większa od tej stołecznej tylko dlatego, żeby zmieścić zwykłe, niewielkie lotnisko.