Trzeba przyznać, że kino organowe Narodowego Forum Muzyki to wciągająca przygoda. Sam pomysł jest doskonały. Muzyka wielkich organów NFM ożywia nieme filmy, które w innym razie byłyby dość trudne dla wielu widzów, zwłaszcza, że większość z nich nie sięga swoim geniuszem poziomu Metropolis, które już w kinie organowym było grane.
Jeśli chodzi o samą muzykę, która dla mnie jest w tym i wielu innych wypadkach najważniejsza, kino organowe pozwala na ciekawe improwizacje wielu wybitnym organistom zapraszanym do forum. Wiele razy już słyszałem, że z improwizacjami w wydaniu muzyków klasycznych mamy problem. O ile jeszcze u progu XX wieku wielu kompozytorów było też wybitnymi wykonawcami i w związku z tym improwizowali często i z zapamiętaniem, głównie na fortepianach, o tyle od wielu dekad organy są niejako enklawą improwizacji. A jest to zazwyczaj sztuka przez wielkie „I”, bowiem zarówno sam instrument pozwala na wiele, jak i płodna jest improwizacja wykonawcy, który przebył w swoim życiu zawodowym setki lat rozwoju europejskiej muzyki klasycznej wraz z jej tysiącami stylów i niepoliczalną ilością tematów oraz motywów.
Te ogólne uwagi przyszły mi do głowy pod wrażeniem gry Martina Gregoriusa improwizującego do filmu „Mocny człowiek” w reżyserii Henryka Szaro. Jak się okazało, mieliśmy do czynienia z unikalnym materiałem. Międzywojenne kino polskie nie obfitowało w dzieła artystyczne, dominowała rozrywka. Jeszcze słabiej było z kinem niemym, gdzie obok rozrywki pojawiły się obrazy patriotyczne, wzmacniające w ludziach wolę budowania porozbiorowej Polski, jak i pomagające im walczyć z demoniczną, Czerwoną Armią Trockiego, w której jak wiemy stawiał swoje pierwsze kroki Józef Stalin, obiecując sobie na nas zemstę, którą to obietnicę niestety spełnił. Za tą hordą czerwonych barbarzyńców stał oczywiście Lenin, mający już wtedy moc urzekania niektórych zachodnich intelektualistów. Okoliczności historyczne nie sprzyjały zatem próbom tworzenia kina symbolicznego, realistycznego czy ekspresjonistycznego. A jednak Henryk Szaro spróbował, opierając się na trylogii lidera ruchu Młodej Polski, Stanisława Przybyszewskiego. Niestety, w czasach odbudowy i pędu do przodu (rok 1929) nie mógł sobie pozwolić na młodopolską dekadencję i tego w jego filmie nieco brakuje. Oniryczne sceny młodopolskiego pisarza zostały urealnione, czasem tylko w tle wybrzmiewało napięcie znane z powieści Dostojewskiego czy opowiadań Poe. Jak jednak zapowiedział nam prelegent Rafał Jęczmyk, końcowe sceny w teatrze były już w pełni i bezwstydnie ekspresjonistyczne, przypominając nieco ekstatyczny szał ogarniający Langowskie Metropolis. Gwiazdą filmu był niewątpliwie ukraiński aktor Grigorij Chmara, grający wcześniej główną rolę w filmie Raskolnikow, którego jego bohater w ekranizacji Przybyszewskiego nieco przypominał. Prócz tego nie obca była Chmarze, cenionemu wielce w swoich czasach, gra ekspresjonistyczna, która jest moim zdaniem jednym z największych atutów epoki kina niemego.
Koniec końców film okazał się całkiem udany, wciągający bez poprawki czynionej z uwagi na jego historyczną wartość. Ja jednak byłem całkowicie zahipnotyzowany brzmieniem improwizacji Martina Gregoriusa, który nie obawiał się rozległych wariacji tematycznych opartych na ciekawej melodyce, ani brzmienia pełnego, wielowymiarowego, mocnego i sugestywnego. Choć każde kino organowe mnie zachwyca, mam wrażenie, że Gregorius dotarł najbliżej mojego archetypu organowego brzmienia i organowej wyobraźni. Organista urodził się w jednym z najlepszych miejsc pod względem muzyki organowej, czyli w Trójmieście, a konkretnie w Gdyni, skąd do organów oliwski niedaleko. Edukował się w Polsce, Niemczech i na koniec we Francji. Uczyli go wybitni organiści – Michel Bouvard, Hanna Dys, Tomasz Adam Nowak, Roman Perucki, François Espinasse i Olivier Latry. W tajniki improwizacji wprowadzały go nie mniej sławne postaci – Pierre Pincemaille, Thierry Escaich i Philippe Lefevbre. Z najnowszych osiągnięć możemy się dowiedzieć, iż artysta i uczony od 2020 roku pełni funkcję docenta organów i improwizacji w Wyższej Szkole Muzycznej w Ratyzbonie (Niemcy). Można zatem rzec, iż ten piękny cykl trwa dalej – znakomicie ukształtowany organista kształci następne pokolenia akolitów tego wspaniałego instrumentu. A nam pozostaje się cieszyć z improwizacji nie ustępujących pola wielu dobrym kompozycjom i ożywiających cały świat, nie tylko nieme kino.