Krzyżowa i młody Enescu

   W niedzielę (17.08.23) zrobiło się deszczowo. Wrocław u kresu letnich wakacji sprawiał wrażenie nieco wolnego od turystów, choć pewnie pochowali się po barach i restauracjach. Nowe linie tramwajowe wciąż czekały na swój wrześniowy debiut. Jedna rzecz natomiast działała z pełną intensywnością, przecząc pojęciom takim jak „sezon ogórkowy”. Ową rzeczą było życie muzyczne miasta nad Odrą, z jego hegemonem, jakim jest Narodowe Forum Muzyki.

   Jeszcze nie otrząsnąłem się z wrażeń, jakie wywarł na mnie znakomity festiwal Forum Musicum, a już szedłem na koncert pod auspicjami Krzyżowa-Music. Ta założona w 2015 inicjatywa związana jest z festiwalem w Krzyżowej, mającym łączyć nas, Europejczyków, poprzez sztukę. Rzecz całą animuje skrzypaczka Viviane Hagner związana wcześniej ze sławnym kameralistycznym festiwalem Marlboro Music. Grają zatem na owym festiwalu zaproszeni kameraliści doświadczeni i wybitni, jak i muzycy młodego pokolenia, wyróżniający się już na muzycznej mapie Europy.

   Jak piszą o sobie sami twórcy festiwalu, którego główną siedzibą koncertową jest pałac w Krzyżowej:

Siła Europy tkwi w jej kulturach.

W czasach, w których pokój w Europie jest zagrożony bardziej niż kiedykolwiek, skupiamy się na jednej, niezwykle ważnej części tej siły: muzyce.

W Krzyżowej mamy styczność z ideą europejską tam, gdzie w swej dzisiejszej formie miała swój początek. Przeżywamy ją poprzez muzykę ponad pokoleniowymi podziałami, by czerpać z niej natchnienie: przeprowadzamy próby, dokonujemy wymiany koncepcji i podejmujemy się interpretacji. Pełni inspiracji i muzycznej znakomitości stale na nowo odkrywamy i zgłębiamy siłę Europy.

Moc do tego bierzemy ze sobą i umożliwiamy przeżycie jej szerokiej publiczności – od samej Krzyżowej, przez Polskę do całej Europy. Wszystko po to, by poprzez siłę muzyki znów przynieść Europie z Krzyżowej nową inspirację.

Strona Krzyżowa – Music

Oczywiście ta deklaracja rodzi pytanie o to, czy Rosja i Ukraina leżą w Europie. Rosja, wiadomo. Autorytarny, brutalny reżim, który nie boi się rozpocząć wojny z zaskoczenia z niewinnym, pokojowym państwem jakim jest Ukraina. To, co dzieje się z Rosją nie jest zasługą li tylko Putina. Niestety, spora część Rosjan lubi taką politykę swojego państwa, niejeden „opozycjonista” jest ultranacjonalisycznym fanatykiem „Wielkiej Rosji”.  Ukraina z kolei już wiele lat temu została zablokowana w swoich procedurach akcesji do Unii Europejskiej przez rzekomo liberalnych Holendrów, jedno z serc Zachodu, z owym jakże wolnym miastem Amsterdamem. Nie tak dawno miałem wątpliwą przyjemność rozmawiać o Ukrainie i Ukraincach z Holendrami przybyłymi na Światowy Kongres Humanistów i mającymi się, choćby w związku z tym, za humanistów.

Jakby nie dość tego! Mam przyjaciół, którzy nie chcą już słuchać rosyjskiej muzyki i rosyjskich muzyków, choć z drugiej strony nie stali się (jeszcze?) apologetami ciekawej, a stanowczo zbyt nieznanej muzyki ukraińskiej. Problem jednak pozostaje. Nie trzeba być dobrym i pokojowym człowiekiem, aby komponować świetną muzykę, nie trzeba być etycznym, aby być znakomitym wykonawcą, o melomanach już nie wspomnę. Byli nimi i Hitler i Stalin, wygląda na to, że przynajmniej Putin jest estetycznym prymitywem, ale co z tego? Tak naprawdę sztuka powinna nas uczyć harmonii rzeczywistości i pokazywać cele, przy których prymitywny podbój i rządza władzy okazują się mniej ważne. A jednak miłośnicy Wagnera czy Czajkowskiego nie są zaszczepieni na okrucieństwo, chciwość i żądzę władzy. Być może aby dostrzec, że muzyka naprawdę mówi nam, że tworzenie jest lepsze od niszczenia trzeba być jej tak oddanym jak bohater genialnego filmu Satyajita Raya „Salon muzyczny”, który to wydał wszystko, aby zorganizować ostatni koncert, stracił wszystko, łącznie z zatopioną podczas sztormu rodziną,  i skończył ze sobą. Pozostali melomani są w stanie zachować większą równowagę między doznaniem sztuki a codziennym życiem, i jeśli ich codzienne życie jest życiem tyrana i mordercy, to żyją nim na co dzień. „I co zrobisz?!” – jak pytają retorycznie Rosjanie tłumacząc sobie swoją mroczną rzeczywistość, mroczniejszą jeszcze dla tych, na których pada ich cień.

Dlaczego Krzyżowa? Helmuth James von Moltke wraz ze swoją żoną Freyą zainicjowali tak zwany „krąg z Krzyżowej”, gdzie odważnie opowiadali się przeciwko Hitlerowi. Zaś ich działalność była odbiciem działalności wiedeńskiej pedagog i mecenas Eugenii Schwarzwald. Rudolf Serkin, znakomity pianista, był związany z tym kręgiem. Musiał emigrować do amerykańskiej miejscowości Marlboro, której nazwa może kojarzyć się ze znaną marką tytoniową, jednak melomanom kojarzy się ona również z jednym z najlepszych festiwali kameralnych. Wokół wszystkich tych inicjatyw rodziła się też idea wspólnej Europy, która później stała się, przynajmniej po części, rzeczywistością. Krzyżowa, dawne Kreisau, była majątkiem rodziny von Moltke. Miejscowość ta leży na południowych skraju Równiny Świdnickiej, czyli niedaleko Wrocławia. Zaś Świdnica doczekała się swoich wspaniałych festiwali, które przypominają o wysokiej randze tego urokliwego miasta w średniowieczu. Książęta Świdniccy byli w pewnym momencie jednymi z najważniejszych postaci w XIV wiecznej Europie, współdziałając na równych prawach z królami i cesarzami.

Koncert zaczął się od Tria a-moll na klarnet, wiolonczelę i fortepian op. 40 Carla Frühlinga (1868 -1937), kompozytora urodzonego we Lwowie w żydowskiej rodzinie. W swoich czasach miał on wielkie chwile sławy, głównie jako muzyk koncertujący na fortepianie z takimi sławami jak Bronisław Huberman, Pablo de Sarasate, Egon Wellesz i Rosé Quartet. Mimo to zmarł w Wiedniu w skrajnym ubóstwie. Los nie sprzyjał mu także po śmierci. Został kompletnie zapomniany, zaś większa część jego bogatej kompozytorskiej twórczości nie przetrwała. Jednak w naszych czasach zaczął go odkrywać na nowo brytyjski wiolonczelista Steven Isserlis, uznawany nie tylko w UK (choć tam z pewnością!) za jednego z największych instrumentalistów naszych czasów.

Pech Frühlinga okazał się mieć wymiar naprawdę spektakularny, bowiem po pierwszych kilku minutach grania jego utworu przez trio w składzie Sacha Rattle – klarnet, Konstantin Heidrich – wiolonczela, Adam Golka – fortepian głośniki na Sali Czerwonej zaczęły powtarzać na pełny regulator: „uwaga, kod 10, uwaga kod 10”, zaś ten komunikat był przerywany dżinglem znanym z dworców kolejowych. Przez ten dżingiel pomyślałem nawet, że może jest to jakiś element kompozycji, lecz u twórcy zmarłego w 1937 roku taki „teatr muzyczny” nie mógłby się chyba zdarzyć. Okazało się, że to alarm przeciwpożarowy, więc wyszliśmy nie używając wind. Przyjechała straż pożarna i orzekła, że jednak nic nie płonie, po czym wróciliśmy wszyscy do koncertu. Jednak po drodze rozstroił się klarnet solisty i nieszczęsny musiał z nim walczyć przez całe trio. Jednak już wcześniej, przed włączeniem się alarmu, uznałem, że muzycy grają pięknym dźwiękiem, ekspresyjnie, ale są trochę niezgrani, ciekawe u Frühlinga kulminacje były trochę rozjechane, poza tym było to bardzo dobre wykonanie. Sam utwór utrzymany był w estetyce romantycznej, zaś poszczególne jego ogniwa były nieco nierówne. Ciekawy, oniryczny początek, walczykowata, dość salonowa część druga, część trzecia wspaniała, elegijna i bardzo poruszająca, wreszcie część czwarta wesoła, zainspirowana lwowskimi i klezmerskimi piosenkami. Ogólnie dobry utwór i dobrze, że Isserlis, którego bardzo lubię, choć nie jestem Brytyjczykiem, przywrócił go do życia.

Następne był kwintet klarnetowy Fünf Schildbürgerschtraiche (Pięć żartów muzycznych) w formie pięcioczęściowej suity szwajcarskiej kompozytorki Heleny Winkelman. Była to polska premiera. Kompozytorka łączy w swoich utworach folklor szwajcarski, muzykę azjatycką i jazz, z dość mainstreamowym podejściem do kompozycji scala eklektycznie, acz umiejętnie techniki eksperymentalne. W Żartach nie było tylko „muzyki azjatyckiej” z tej charakterystyki stylu. Ja sam nie lubię za bardzo żartów muzycznych, choć publiczność momentami wybuchała szczerym śmiechem, więc działały. Mimo moich uprzedzeń muszę przyznać, że utwór był całkiem udany, pełen inwencji, nie przegadany i świetnie zagrany. Klarnet przestał się dąsać na solistę i mogłem pozachwycać się wirtuozerią wykonawcy.

Najwspanialszym elementem koncertu okazał się Oktet smyczkowy C-dur op. 7 George Enescu, wczesne dzieło, bardzo jeszcze romantyczne, choć wchodzące momentami w impresjonizm, a czasem nawet w ekspresjonizm i proto-neoklasycyzm. Jest to utwór gęsty, pełen żaru, znakomicie piętrzący wspaniałe tematy w doskonałych wertykalnych strukturach. I tak był zagrany, kongenialnie. Choć całkiem podobała mi się pierwsza część koncertu w ramach Krzyżowa-Music, to jednak nie spodziewałem się aż tak dobrej interpretacji, zaś młody Enescu z pewnością na nią zasłużył. Ogólnie ten kompozytor jest dla mnie fenomenem. Przecież Rumunia wyłoniła się z zupełnego niebytu jeśli chodzi o muzykę klasyczną. Była przez wieki pod butem Osmanów, a to przecież nie sprzyjało tworzeniu suit i symfonii. W polskim Szymanowskim nie ma nic dziwnego. Nasze życie muzyczne było utrudnione, lecz nie niemożliwe. Byli Moniuszko i Karłowicz, nie rozkwitli tak, jak mogliby w wolnym kraju, ale jednak Rosjanie, Prusacy i Austriacy też ich muzykę rozumieli, tymczasem co miałby robić z muzyką klasyczną Rumun w XVIII wieku? A tu tymczasem Enescu, twórca wciąż u nas zbyt mało znany i ceniony. Zaś interpretacja smyczkowców z Krzyżowa-Music była rewelacyjna. Precyzyjna, pełna żaru, mądra, głęboka. Nie często się słyszy tak dobrze wykonywane arcydzieło. Frenetyczne owacje publiczności były uzasadnione, choć równie gorący aplauz w poprzednich ogniwach koncertu zostawił we mnie wrażenie, że nie jest to codzienna publiczność filharmoniczna, nieco zblazowana, jak ja choćby, lecz jacyś gorący przyjaciele Krzyżowej. Ale tym razem ryki i pohukiwania, tupania i inne środki wyrazu były jak najbardziej na miejscu.

O autorze wpisu:

Studiował historię sztuki. Jest poetą i muzykiem. Odbył dwie wielkie podróże do Indii, gdzie badał kulturę, również pod kątem ateizmu, oraz indyjską muzykę klasyczną. Te badania zaowocowały między innymi wykładami na Uniwersytecie Wrocławskim z historii klasycznej muzyki indyjskiej, a także licznymi publikacjami i wystąpieniami. . Jacek Tabisz współpracował z reżyserem Zbigniewem Rybczyńskim przy tworzeniu scenariusza jego nowego filmu. Od grudnia 2011 roku był prezesem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, wybranym na trzecią kadencję w latach 2016 - 2018 Jego liczne teksty dostępne są także na portalach Racjonalista.tv, natemat.pl, liberte.pl, Racjonalista.pl i Hanuman.pl. Organizator i uczestnik wielu festiwali i konferencji na tematy świeckości, kultury i sztuki. W 2014 laureat Kryształowego Świecznika publiczności, nagrody wicemarszałek sejmu, Wandy Nowickiej za działania na rzecz świeckiego państwa. W tym samym roku kandydował z list Europa+ Twój Ruch do parlamentu europejskiego. Na videoblogu na kanale YouTube, wzorem anglosaskim, prowadzi pogadanki na temat ateizmu. Twórcze połączenie nauki ze sztuką, promowanie racjonalnego zachwytu nad światem i istnieniem są głównymi celami jego działalności. Jacek Tabisz jest współtwórcą i redaktorem naczelnym Racjonalista.tv. Adres mailowy: jacek.tabisz@psr.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

dwanaście − trzy =