American Music for Trumpet i Piano (recenzja CD)

   Melomani dostali świetny prezent od wydawnictwa CDAccord budującego swoisty dział fonograficzny wraz z wydawnictwem NFM, czyli Narodowym Forum Muzyki we Wrocławiu. Tym razem pięknie wydana płyta ukazuje nam amerykańską muzykę klasyczną na trąbkę i fortepian. Jest to niezwykłe połączenie, nie znane jeszcze w czasach rozwoju form kameralnych z fortepianem. Beethoven czy Haydn takich rzeczy raczej nie robili (piszę „raczej”, gdyż jestem ostrożny, bowiem w twórczości geniusza z Bonn mamy dzieła na mandolinę i klawesyn).

Trzeba przyznać, że trąbka i fortepian to udane połączenie i może dziwić, że zaistniało ono dopiero w XX wieku. Wpływ na to miała oczywiście muzyczna awangarda, oraz, czasami, inspiracje muzyką jazzową, która jako jedna z pierwszych użyła trąbki w konfiguracji bardzo kameralnej, często również z fortepianem. Równie istotne znaczenie miała ewolucja samego instrumentu, choć ciężko w to uwierzyć, gdy pomyślimy o zapierających dech w piersiach występach trębaczy u Bacha i Handla. Jednak oni trzymali się tego, co było możliwe, umiejętnie zacierając kierunki, w których trębacz nie mógł się zapuścić. Tymczasem, dopiero wiek po zmierzchu epoki baroku wprowadzono system wentylowy (pistonowy i rotacyjny), który umożliwił grę chromatyczną we wszystkich rejestrach. Wcześniej trąbki naturalne (bez wentyli) były ograniczone do szeregu harmonicznego, co uniemożliwiało wykonywanie pełnych melodii. Dzięki wentylom trąbka stała się instrumentem pełnoprawnym w muzyce artystycznej.

W XX wieku upowszechniły się trąbki w stroju B♭ i C, które stały się podstawą repertuaru solowego i kameralnego. Powstały też wersje jak trąbka piccolo (dzięki niej możliwe stało się wykonywanie barokowych partii np. Bacha) czy trąbka kieszonkowa (używana w muzyce współczesnej).
Ulepszenia w obróbce metali (np. mosiądzu, srebra) oraz technologiach lutowania wpłynęły na czystość brzmienia, intonację i dynamiczną elastyczność. Dzięki temu trąbka zyskała większą ekspresję i możliwość subtelnego współbrzmienia z fortepianem czy innymi instrumentami. Nowe kształty ustników (np. głębsze kielichy) pozwoliły na szerszą paletę barw: od miękkiego, lirycznego tonu po ostry, jazzowy dźwięk. Umożliwiło to dostosowanie brzmienia do różnorodnych stylów muzycznych.

Wśród prekursorów utworów na trąbkę i fortepian można wymienić Hindemitha i Enescu,ale także Françaix i Martinů. Wśród kompozytorów ceniących to zestawienie instrumentów w bliższych nam czasach wymienia się natomiast wielu Amerykanów, w tym prezentowanych na płycie Ewazena i Turrina.

Główny bohater tej płyty, Aleksander Kobus, na co dzień pracuje jako pierwszy trębacz Wrocławskich Filharmoników. U kogoś, kto zna nieliczne płyty orkiestry nagrywane jeszcze na winylu w latach PRL ta informacja mogłaby wzbudzić niepokój. Jednak czasu się zmieniły i blacha wrocławskiej orkiestry nie raz mnie już pozytywnie zaskoczyła. Jakiś czas temu orkiestra zyskała nowe, lepsze instrumenty dla sekcji dętej, ale też kilku dyrygentów sumiennie pracowało nad jej poziomem, a pracowały też z pewnością skryte zupełnie w cieniu osoby odpowiedzialne za pobór nowych muzyków. Dosłownie kilka dni temu słyszałem Aleksandra Kobusa w solówce otwierającej czwartą część VIII Symfonii Antonina Dworzaka i było to imponujące. A dyrygował sam Christoph Eschenbach, co też nie było dziełem przypadku, bowiem wielki Maestro jest obecnie szefem artystycznym Wrocławskich Filharmoników, co też oczywiście wpływa na dalszy wzrost i tak już imponujących możliwości nadodrzańskiej orkiestry.

Aleksander Kobus urodził się w Warszawie, gdzie rozpoczął swoją edukację muzyczną, dalsze kroki w trąbkowym mistrzostwie stawiał już jednak we Wrocławiu i w Berlinie. Później zdobył wiele prestiżowych nagród i nagrał też Koncert na trąbkę i orkiestrę Krzysztofa Pendereckiego. Dyrygował sam kompozytor, zaś płyta była nominowana do Fryderyka 2018. Z Wrocławiem łączy Kobusa nie tylko istotne stanowisko w orkiestrze, ale też Akademia Muzyczna im. Karola Lipińskiego, dzięki czemu możemy mieć pewność, że w przyszłości w stolicy Dolnego Śląska dobrych trębaczy nie zabraknie, zwłaszcza, że Kobus jest jeszcze całkiem młodym człowiekiem.

Lubię amerykański neoklasycyzm. Moi znajomi melomani nic nie mogą poradzić na to, że co jakiś czas dręczę ich nagraniami muzyki Aarona Coplanda. Wynika to z tego, że ludzie z mojego pokolenia, jeśli się interesowali muzyką, musieli wpaść w szpony egzystencjalizmu. Bohaterem muzykalnych licealistów, których wyzwolenie z oków radzieckich zastało w połowie szkoły, był między innymi Dymitr Szostakowicz. W ostatnich latach cenzury pod szkolnymi ławkami krążyły fałszywe pamiętniki Szostakowicza, ukazujące go jako mężnego dysydenta. Rzekomą prawdziwość tych opowieści uzasadniał oczywiście nastrój dzieł wielkiego kompozytora, w których często pojawiał się elegijny tragizm i niepokojąca groteskowość. Oczywiście ciężko się dziwić wrażliwym ludziom, że kochali i nadal kochają dzieła Szostakowicza. Nawet jeśli nie był za bardzo dysydentem. Ja też co jakiś czas sięgam po jego muzykę i zachwycam się nią, pod warunkiem, że nie są to nabrzmiałe od patosu symfonie. Jednak odkrycie amerykańskiego neoklasycyzmu pokazało mi, że ten sam elegancki i złożony język muzyczny może wyrażać zupełnie inne światy, pełne witalności a nie przygaszenia, pełnie preriowych przestrzeni, a nie klaustrofobicznego mroku, godnie roztańczone, a nie zapamiętałe w graniczących z makabreskami walcach. Dlatego repertuar zaprezentowany na płycie Aleksandra Kobusa ucieszył mnie przeogromnie. Nie ma wśród tych dzieł Coplanda, choć i on świetnie umiał komponować na trąbki. Jednak wśród utworów jego amerykańskich kolegów i następców słychać ewidentnie jego ślad, choć każdy z zaprezentowanych kompozytorów podąża swoją drogą, nie jest epigonem.

Płyta zaczyna się od wspaniałego Fandango Josepha Turrina, później odnajdziemy jeszcze jego Caprice. Są to niezwykle rozbudowane wariacje, bardzo dynamiczne i wciągające. Kobus zagrał je znakomicie. W Fandango towarzyszył mu pierwszy puzonista NFM Filharmonii Wrocławskiej, Eloy Panizo Padron. Natomiast na tych i wszystkich innych utworach na płycie ważną rolę odegrał też fortepian pod palcami Moniki Hanus-Kobus, doświadczonej i nagradzanej kameralistki.

Joseph Turrin ma dzisiaj 78 lat. Jest nie tylko kompozytorem, ale także cenionym pianistą i dyrygentem. Często akompaniuje swoim własnym utworom na koncertach, co rzadko spotyka się wśród współczesnych twórców.

Turrin komponuje muzykę symfoniczną, kameralną, operową, filmową (sławna jest jego współpraca z reżyserem Francisem Fordem Coppolą przy filmie The Cotton Club), a nawet tworzy musicale. Jego styl łączy neoromantyczną melodykę z harmoniami inspirowanymi jazzem i awangardą. Ten mariaż ze światem filmu istniał też w przypadku Aarona Coplanda, bez którego nie byłoby chyba znanej atmosfery filmowego Dzikiego Zachodu.

Turrin współpracował z wybitnymi muzykami, takimi jak Philip Smith (dawny pierwszy trębacz Nowojorskiej Filharmonii) czy sławny Canadian Brass. Mam nadzieję, że macie ich płyty. Jeśli nie – naprawcię ten błąd – dla Kanadyjskiej Blachy nie ma nic niemożliwego, a grają od Gabrielego i Monteverdiego bo współczesne ekstrawagancje.

Po atakach na World Trade Center w 2001 roku Turrin skomponował poruszający utwór Elegy for the Victims of 9/11 na trąbkę i orkiestrę, który stał się ważnym głosem artystycznym w dyskusji o traumie tamtych wydarzeń. Potwierdza to przedstawioną w książeczce do płyty Aleksandra Kobusa tezę, że dla Amerykanów trąbka jest naprawdę ważnym instrumentem, który wyraża najwznioślejsze momenty życia.

Turrin kocha też improwizację. Choć jego utwory są zapisywane nutowo, Turrin często wplata do nich elementy improwizacji, zwłaszcza w partiach fortepianu. Artysta czerpie inspiracje z jazzu, który studiował w młodości. Turrin pochodzi z rodziny o włoskich korzeniach, co wpłynęło na jego zamiłowanie do melodyjności i ekspresji w muzyce. Mieszka w New Jersey, gdzie prowadzi domowe studio kompozytorskie.

Kolejnym dziełem na płycie Aleksandra Kobusa jest Sonata na trąbkę i fortepian Halseya Stevensona (1909 – 1989). Mimo że Stevens był ceniony w środowisku akademickim (wykładał m.in. na University of Southern California), jego muzyka nie zdobyła szerokiej popularności. Sonata na trąbkę to jeden z nielicznych utworów, które przetrwały próbę czasu – dziś jest wykonywana głównie przez pasjonatów muzyki kameralnej. Chwała zatem Aleksandrowi Kobusowi, że przypomniał nam o tym kompozytorze, bo jest się czym zachwycać, a i wykonania sprawia, że wędrujemy w świecie wyobraźni Helseya ze swobodą i uniesioną głową. Co ciekawe, kompozytor inspirował się anglosaską muzyką ludową, co zbliża go trochę do Vaughana Williamsa (co jest w moim świecie komplementem! Z góry przepraszam moich kumpli, których zadręczam Coplandem 😉), ale też muzyką Béli Bartóka. Monografia Stevensona The Life and Music of Béla Bartók z 1953 r. do dziś jest uznawana za klasykę. Béla Bartók (pojedźcie do ministra Romanowskiego i spróbujcie to wymówić poprawnie po węgiersku) spędził ostatnie lata życia w USA, nie został jednak doceniony przez szeroką publiczność, choć wzbudził gorące zaciekawienie u wielkich amerykańskich muzyków.  Co ciekawe, żywioł Bartókowski u Stevensona destyluje z muzyki Węgra tylko to, co świeże, wiosenne i energetyczne. I Kobus doskonale to ukazał w interpretacji tej sonaty.

Kolejne dzieło, piękne i wciągające, to inspirowane krajobrazami USA Centennial Horizon, urodzonego w 1980 roku kompozytora Kevina McKee. Piękne, pełne zadumy i zachwytu dzieło, niewiele w sumie krótsze od wspomnianej chwilę temu Sonaty Stevensona. Tu również Kobus zabiera nas w podróż po swojej ulubionej muzyce i to słychać. Wykonanie jest błyskotliwe i pozwala się rozkoszować piękną muzyką.

Kevin McKee to amerykański kompozytor, aranżer i pedagog, znany przede wszystkim z twórczości dla zespołów dętych, orkiestr marszowych oraz muzyki kameralnej. Jego utwory, łączące współczesną technikę kompozytorską z przystępną melodyką, cieszą się popularnością w środowisku edukacyjnym i konkursowym. Choć McKee nie jest tak szeroko rozpoznawalny jak inni kompozytorzy muzyki klasycznej, jego dzieła stanowią ważny element repertuaru zespołów dętych i trębaczy. McKee jest ściśle związany ze światem orkiestr marszowych i drum corps. Współpracował z zespołami takimi jak Bluecoats (jako kompozytor i aranżer), Santa Clara Vanguard oraz The Cavaliers, tworząc dla nich innowacyjne programy muzyczne. Jego kompozycje dla DCI łączą elektronikę, współczesne brzmienia i tradycyjne instrumentarium dęte. O tym świecie chętnie pisze też w książeczce płyty American Music Jan Topolski, po części odnosząc się do swoich rozmów z Aleksandrem Kobusem. Muzyk kilkukrotnie odwiedzał USA i zachwycał się trębaczym światem tego wciąż młodego kraju.

Muzyka McKee jest przystępna, lecz Aleksander Kobus dowiódł, że jej to nie szkodzi. Inspiracje przyrodą i pejzażami są u kompozytora normą. Na przykład również ceniony utwór San Joaquin powstał pod wpływem podróży przez Góry Skaliste.

Nie chcę jednak napisać tu wszystkiego. Lubię przedstawiać nowych kompozytorów, ale resztę pozostawię już nabywcom płyty (pamiętajcie, na streamingu nie będziecie mieć książeczki ze świetnym esejem Topolskiego, znakomitymi jak zwykle fotografiami, nie będziecie mieć też pięknego brzmienia nieśmiertelnej niemal płyty CD). Najbardziej poruszył mnie utwór zamykający album, czyli Pastorale Erica Ewazena. Ewazen czerpie tu z tradycji Gabriela Faurégo (liryczna prostota) i Samuela Barbera (emocjonalna intensywność), zachowując przy tym własny, rozpoznawalny język. Niesamowicie to piękne i fantastycznie zagrane. Tu znów włącza się puzonista. Polecam ten album gorąco! Również tym, którzy boją się muzyki naszych czasów. To w ogromnej mierze tonalne dzieła, a nawet jeśli są tu czasem jakieś eksperymenty, to nie ranią uszu nie przywykłych do Weberna czy Stockhausena.

O autorze wpisu:

Studiował historię sztuki. Jest poetą i muzykiem. Odbył dwie wielkie podróże do Indii, gdzie badał kulturę, również pod kątem ateizmu, oraz indyjską muzykę klasyczną. Te badania zaowocowały między innymi wykładami na Uniwersytecie Wrocławskim z historii klasycznej muzyki indyjskiej, a także licznymi publikacjami i wystąpieniami. . Jacek Tabisz współpracował z reżyserem Zbigniewem Rybczyńskim przy tworzeniu scenariusza jego nowego filmu. Od grudnia 2011 roku był prezesem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, wybranym na trzecią kadencję w latach 2016 - 2018 Jego liczne teksty dostępne są także na portalach Racjonalista.tv, natemat.pl, liberte.pl, Racjonalista.pl i Hanuman.pl. Organizator i uczestnik wielu festiwali i konferencji na tematy świeckości, kultury i sztuki. W 2014 laureat Kryształowego Świecznika publiczności, nagrody wicemarszałek sejmu, Wandy Nowickiej za działania na rzecz świeckiego państwa. W tym samym roku kandydował z list Europa+ Twój Ruch do parlamentu europejskiego. Na videoblogu na kanale YouTube, wzorem anglosaskim, prowadzi pogadanki na temat ateizmu. Twórcze połączenie nauki ze sztuką, promowanie racjonalnego zachwytu nad światem i istnieniem są głównymi celami jego działalności. Jacek Tabisz jest współtwórcą i redaktorem naczelnym Racjonalista.tv. Adres mailowy: jacek.tabisz@psr.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

1 × 5 =