Richard Lin i jego Wieniawski

   Pamiętam jak swego czasu dyskutowałem z moim przyjacielem, dziennikarzem muzycznym, na temat Konkursu Wieniawskiego, który on z przyczyn zawodowych i nie tylko śledził uważnie. W trakcie dyskusji mój rozmówca bolał nad poważnym kryzysem pianistyki. Zakochany w Claudio Arrau (dla jasności nie odmienię), w Światosławie Richterze, Edwinie Fisherze, Jozefie Hofmannie i wielu innych mistrzach przeszłości bolał nad zmierzchem sztuki gry na czarnych i białych klawiszach. Co jednak ciekawe, mimo że w owym czasie był katowany licznymi interpretacjami w ramach Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego, stwierdził, że ze skrzypcami nie jest tak źle. Zachęcił mnie do powrotu do nagrań Anne-Sophie Mutter, którą nieco straciłem z radaru, po tym jak nieco znudziło mnie kilka jej interpretacji z jej młodych czasów. Rzeczywiście, uznałem, że byłem niesprawiedliwy dla niemieckiej skrzypaczki, choć jeden koncert na żywo, który przypadkiem usłyszałem w tym czasie, nieco mnie znów znudził. Pozostało pytanie – czy sztuka wiolinistyczna ma się dobrze w świecie zmierzchu dyrygentury i sztuki pianistycznej? Czy ja osobiście wierzę w te akurat świty i w te akurat zmierzchy? Nie są to błahe kwestie, bowiem skrzypce i fortepian rządzą światem naszej muzyki klasycznej i to mimo renesansu muzyki dawnej i prób niektórych kompozytorów muzyki nowej odejścia od tych instrumentalnych „oczywistości”.

   Czy rzeczywiście fortepian i skrzypce rządzą cesarstwem klasyki? Na nagraniach z pewnością tak, na koncertach fortepian widujemy jednak dość sporadycznie, mało jest recitali pianistycznych. Natomiast skrzypce jako instrument solowy mają chyba więcej szczęścia w salach koncertowych, poza tym są bazą dla orkiestry symfonicznej, w której fortepian jako jeden z instrumentów (a nie instrument solowy) pojawia się tylko sporadycznie w dziełach z drugiej połowy XX wieku. To oczywiście mogło też wpłynąć na lepszą kondycję skrzypków – solistów, niektórzy z nich, jak choćby wspomniana już Anne-Sophie Mutter przechodzili do kariery solistycznej od pozycji koncertmistrzów orkiestry. Pianiści nie mają takiej możliwości. Dodam na zakończenie wstępu, że jednak nie jestem aż takim pesymistą. Przy moim łóżku stoi 99 płytowy komplet wszystkich dzieł fortepianowych Liszta z Leslie Howardem, który słucham zawsze, gdy przez kilka minut nie mogę się zdecydować na jakieś inne nagranie. Ten wspaniały komplet podarował nam brytyjski Hyperion, który obecnie został przejęty przez Universal i jest zwijany. A szkoda to ogromna! Inna inicjatywa Hyperionu to ocean koncertów romantycznych, setki płyt pokazujących, jak bardzo się mylimy myśląc, że znamy to co najlepsze w repertuarze. Można więc śmiało powiedzieć, że współczesna pianistyka to bardziej niż kiedyś odkrywanie. W końcu wielu legendarnych pianistów przeszłości, takich jak choćby Józef Hofmann czy Władymir Horowitz miało dość wąski repertuar.

Richard Lin/ ze stron NFM

   Przejdźmy do bohatera czwartkowego wieczoru we wrocławskim NFM (24.04.2025). Jego bohaterem był urodzony w 1991 roku w USA Tajwańczyk Richard Lin (林品任). Dorastał on w Taichungu, jednym z największych miast Republiki Wolnych Chińczyków.  Zaczął uczyć się gry na skrzypcach w wieku czterech lat. Najważniejszym z jego tajwańskich nauczycieli był Gregory Lee. Od 2008 roku w jego życiu ponownie pojawił się wątek amerykański, gdyż poleciał na studia do legendarnego Curtis Institute of Music, gdzie uczył się u Aarona Rosanda. Od 2013 roku Lin uczył się w kolejnej legendarnej amerykańskiej uczelni Juilliard School, gdzie jego mistrzem był Lewis Kaplan. Można więc stwierdzić, że Lin przeszedł bardzo amerykańską formację muzyczną, gwarantującą perfekcjonizm, ale mogącą owocować chłodem i pewną mechanicznością interpretacji.

   Richard Lin nie unikał konkursów muzycznych. Zdobył między innymi pierwsze miejsce na ważnym Konkursie Skrzypcowym w Indianapolis, zaś z polskiej perspektywy ważny jest jego udział w XV Konkursie Skrzypcowym im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu. Tam zajął piąte miejsce wśród laureatów skrzypcowych zmagań.

   We Wrocławiu Richard Lin przedstawił nam następujące utwory:

G. Fauré I Sonata skrzypcowa A-dur op. 13

P. Schoenfield Four Souvenirs

K. Szymanowski Nokturn i Tarantella op. 28

P. de Sarasate Romanza andaluza op. 22 nr 1

H. Wieniawski Fantaisie brillante na tematy z opery Faust Ch. Gounoda op. 20

   Skrzypkowi towarzyszył pianista Kenneth Broberg, który okazał się znakomitym, pełnym energii muzykiem, bardzo ciekawie i romantycznie interpretującym swoje partie. Z pewnością nie był akompaniatorem, ale współuczestnikiem muzycznej kreacji. Niestety, w pięknej sonacie Faurego jego forte było zbyt mocne i zagłuszało skrzypka. Sądziłem, że może mieć to związek z tym, że recital odbywał się w stosunkowo niewielkiej Sali Kameralnej, gdzie fortepian może brzmieć jak armata (kotary mogące wyrównać brzmienie nie są niestety zasuwane). Ja też siedziałem w drugim rzędzie, co mogło wpłynąć na ogłuszające forte koncertowej Yamahy. Jednak kolejne utwory pokazały, że Broberg w Wieniawskim czy Sarasate jednak umie się lepiej dostosować dynamicznie do skrzypka.

   Zatem sonata Faurego była nieco zepsuta zbyt głośną grą fortepianu, która poza tym była ciekawa i dobrze oddająca ducha specyficznego modalnego francuskiego romantyzmu. Z pewnością chciałbym kiedyś usłyszeć z Brobergiem solowe pianistyczne dzieła Faurego. Richard Lin zagrał swoją partię z ogromną dozą perfekcjonizmu i wirtuozerii, dźwiękiem przypominającym srebrzysto – jedwabną smugę niekończącej się melodii. Była to piękna interpretacja, szkoda, że forte fortepianu było niedostosowane do brzmienia skrzypiec. Te zresztą nabierały mocy i masy wraz z trwaniem recitalu, można więc przypuszczać, że na starcie były nierozegrane i dopiero nabierały pełni brzmienia.

   Cztery Pamiątki Schoenfield okazały się być zręczną stylizacją czerpaną z różnych źródeł, również z jazzu i musicalu. Przeważnie nie lubię takich utworów, ale ten był napisany z dobrym poczuciem gustu i dawał wiele okazji zaprezentowania wszechstronności i wirtuozerii skrzypkowi. Tak też się stało. Dały tu znać o sobie amerykańskie szkoły perfekcjonizmu, Julliard i Curtis, Richard Lin był absolutnie bezbłędny, a jednocześnie grał ciekawie i z wielką wyobraźnią, dzięki czemu w owych stylizacjach nie było nic powierzchownego tylko sama muzyka.

   Karol Szymanowski został zagrany świetnie, ze zrozumieniem specyficznej wyobraźni jednego z naszych największych kompozytorów, która przejawia się nawet w jego drobniejszych i lżejszych utworach. Słychać też było orientalne zainteresowania kompozytora, skłaniające go w tym utworze do niemal makamowej modalności. Andaluzja wróciła w utworze Sarasatego, który został zagrany wspaniale, z wielką aksamitną demonstracją niższych rejestrów skrzypiec. Był to Sarasate starannie przemyślany, piękny i zadziwiająco głęboki.

   Największą rewelacją tego recitalu była jednak  Fantaisie brillante na tematy z opery Faust Ch. Gounoda op. 20 Henryka Wieniawskiego. Jeśli ktoś myśli, że w Polsce mówi się tyle o Wieniawskim głównie ze względów patriotycznych, Richard Lin ukazał, że to nieprawda. Jeśli ktoś myśli, że liczne romantyczne parafrazy tematów i melodii z popularnych oper to głównie „muzyka do kotleta”, tajwański skrzypek udowodnił, że tak wcale być nie musi. Zostaliśmy przez niego zabrani w fascynującą podróż odcieni brzmień i nastrojów. Każda drobna fraza miała sens, wysmakowany kształt i przemyślane znaczenie. Coś, co w rękach niektórych muzyków staje się tylko „zabijaniem czasu”, u Lina stało się wspaniałą podróżą przez światy muzyki. Dawno już nie słyszałem tak pięknie zagranego Wieniawskiego, zwłaszcza na żywo. Wydaje mi się, że zacząłem jeszcze cieplej myśleć o tym kompozytorze i mam ogromną ochotę na nabycie większej ilości płyt z jego muzyką. A Richard Lin? To była wiolonistyka najwyższego formatu. Jeśli w jego repertuarze pojawi się więcej takich interpretacji jak ta Wieniawskiego ma szansę stać się jednym z kilkorga największych skrzypków naszych czasów, czego szczerze mu życzę.

   Równie piękne były bisy. „Łabędź” Saint-Saensa to też była cudowna muzyczna perła. Reszty nie pamiętam, byłem zbyt wzruszony Wieniawskim, a także wspaniałymi momentami w innych zaprezentowanych dziełach. Owacja była na stojąco, zasłużenie, zaś Richard Lin był z kolei zafascynowany Wrocławiem, Polską i nami. Podobała mu się nawet melodia polskich oklasków, inna jego zdaniem, niż gdziekolwiek indziej. Na szczęście poza drobną próbą rozbicia interpretacji Sonaty Faurego publiczność nie klaskała tym razem po częściach utworów.   

O autorze wpisu:

Studiował historię sztuki. Jest poetą i muzykiem. Odbył dwie wielkie podróże do Indii, gdzie badał kulturę, również pod kątem ateizmu, oraz indyjską muzykę klasyczną. Te badania zaowocowały między innymi wykładami na Uniwersytecie Wrocławskim z historii klasycznej muzyki indyjskiej, a także licznymi publikacjami i wystąpieniami. . Jacek Tabisz współpracował z reżyserem Zbigniewem Rybczyńskim przy tworzeniu scenariusza jego nowego filmu. Od grudnia 2011 roku był prezesem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, wybranym na trzecią kadencję w latach 2016 - 2018 Jego liczne teksty dostępne są także na portalach Racjonalista.tv, natemat.pl, liberte.pl, Racjonalista.pl i Hanuman.pl. Organizator i uczestnik wielu festiwali i konferencji na tematy świeckości, kultury i sztuki. W 2014 laureat Kryształowego Świecznika publiczności, nagrody wicemarszałek sejmu, Wandy Nowickiej za działania na rzecz świeckiego państwa. W tym samym roku kandydował z list Europa+ Twój Ruch do parlamentu europejskiego. Na videoblogu na kanale YouTube, wzorem anglosaskim, prowadzi pogadanki na temat ateizmu. Twórcze połączenie nauki ze sztuką, promowanie racjonalnego zachwytu nad światem i istnieniem są głównymi celami jego działalności. Jacek Tabisz jest współtwórcą i redaktorem naczelnym Racjonalista.tv. Adres mailowy: jacek.tabisz@psr.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

osiem − 1 =