Niedawno pisałem o poszukiwaniach nowego stylu pianistyki. Ale cóż fortepian! Tak naprawdę nie pozwala on na dalekie odchodzenie od własnej natury. No chyba, że zdecydujemy się tak jak John Cage na napchanie między struny różnych drewienek, papierków, kapsli. Albo choć zaczniemy grać na samych strunach, pomijając klawisze i stojący za nimi mechanizm młoteczków. Tymczasem znacznie większe możliwości kreowania własnego stylu mają muzycy grający na instrumentach smyczkowych, zwłaszcza tych bez progów (te jednak ograniczają). Mamy zatem skrzypce, altówki, wiolonczele i kontrabasy. Bez trudu zauważymy, jak zupełnie inaczej potrafią brzmieć skrzypce w muzyce arabskiej czy indyjskiej. Ale skupiając się tylko na naszej tradycji, posłuchajmy choćby akustycznych jeszcze nagrań Fritza Kreislera. Ten wielki wirtuoz, mistrz niezastąpionych miniatur skrzypcowych grał ciągłe legato. Tak jakby dźwięk skrzypiec był z gumy, lub, ujmując to nieco bardziej elegancko, jakby wiły się jak secesyjne ornamenty z obrazów i elewacji brukselskich kamienic. Już nawet Kreislera z elektrycznych nagrań dzieli od tego sprzed fonograficznej elektryfikacji prawdziwa przepaść. Cóż dopiero, gdy porównać go z innymi skrzypkami. Z Davidem Ojstrachem, z Jashą Heifetzem, a bliżej naszych czasów z Midori czy Mutter. Jednak i Dawid Ojstrach to jakby inna wizja skrzypiec w porównaniu choćby z jego synem Igorem, też znakomitym skrzypkiem, choć nie aż tak stratosferycznie znakomitym jak Dawid.
Nagrań wiolonczeli jest znacznie mniej niż pozycji w dyskografii skrzypcowej. Wydaje się też, że wiolonczeliści nie byli aż tak estetycznie zróżnicowani jak skrzypkowie. O ile w Casablance czy Delhi znajdziemy całe rzesze skrzypków grających muzykę swoich cywilizacji, to po wiolonczelę dla nieeuropejskiej muzyki sięga się znacznie rzadziej, co nie znaczy oczywiście, że wcale. 13 czerwca 2025 miałem okazję po raz drugi usłyszeć na żywo Giovanniego Sollimę, ekscentrycznego wiolonczelistę i wirtuoza z Sycylii. Wcześniej miałem okazję usłyszeć go na Wratislavii Cantans. Pamiętam, że był to dziwny koncert. Żywiołowy show instrumentalisty miał w sobie coś z ekspresjonistycznego teatru, śmiałe improwizacje balansowały na granicy kiczu, ale jednak zachwycały, porywały, skrzyły się autentyczną wirtuozerią.

Giovanni Sollima/fot. Sobha/ ze stron NFM
Co zagrał tym razem Sollima we Wrocławiu? Oto spis dań:
A. Vivaldi Koncert d-moll RV 565, op. 3 nr 11 ze zbioru L’estro armonico*
G. Sollima The Family Tree, Hell I
L. Leo Koncert wiolonczelowy d-moll
G. Sollima Moj E Bukura More
G. Sollima Cello Chronicles** (prawykonanie)
Gentle Giant Knots (oprac. na wiolonczelę i smyczki G. Sollima)
F. Zappa Wild Love (oprac. na wiolonczelę i smyczki G. Sollima)
System Of A Down Chop Suey! (oprac. na wiolonczelę i smyczki G. Sollima)
Nirvana Polly; Dumb; Smells Like Teen Spirit (oprac. na wiolonczelę i smyczki G. Sollima)
A artyście towarzyszyli następujący muzycy:
Alexander Sitkovetsky – skrzypce solo, kierownictwo artystyczne NFM Orkiestry Leopoldinum
Christian Danowicz* – skrzypce
Giovanni Sollima – wiolonczela, wiolonczela piccolo
Marcin Misiak* – wiolonczela
Polish Cello Quartet:
Tomasz Daroch, Wojciech Fudala, Krzysztof Karpeta, Adam Krzeszowiec – wiolonczele
NFM Orkiestra Leopoldinum
Osoby oznaczone gwiazdką grały solowe partie w Vivaldim. Wyszło to całkiem nieźle, jeszcze bez Sollimy. Choć Orkiestra Leopoldinum gra na współczesnych instrumentach słychać było oczywiście dużą ilość wiedzy na temat muzyki barokowej, więc miało to swój urok, lubię czasem posłuchać Vivaldiego w aurze brzmieniowej naszych czasów. Jest wtedy jakby więcej przestrzeni, melancholia Vivaldiego zyskuje jakby szerszą perspektywę. Alexander Sitkovetsky, Christian Danowicz i Marcin Misiak zagrali swoje partie solowe z dużą wyobraźnią, śmiało i dynamicznie. Muszę przyznać, że wolałbym, aby cały koncert był tylko w ich rękach i mógłby być też cały czas Vivaldi, którego ogromnie cenię.
Po Vivaldim pojawił się na scenie Sollima, ale zanim opiszę moje wrażenia, kolej na kilka słów o samym artyście. Urodził się on 10 października 1962 roku w Palermo na Sycylii. Pochodzi z rodziny o głębokich tradycjach muzycznych. Jego ojciec, Antonio Sollima, był również kompozytorem i nauczycielem muzyki, co miało ogromny wpływ na wczesny rozwój Giovanniego. Rozpoczął naukę wiolonczeli w wieku 7 lat w Konserwatorium Vincenzo Belliniego w swoim rodzinnym mieście. Następnie kontynuował studia w Konserwatorium w Perugii. Kluczowym etapem jego edukacji były studia wiolonczelowe pod okiem słynnego wiolonczelisty i dyrygenta Antonio Janigro. Nauka u tego mistrza miała fundamentalne znaczenie dla ukształtowania jego techniki i interpretacji. Równolegle do gry na wiolonczeli, Sollima rozwijał swój talent kompozytorski. Studiował kompozycję m.in. u Eliodoro Sollimy oraz Giovanniego Pintavalle.
Sollima zasłynął przede wszystkim jako artysta przekraczający granice gatunków. Łączy w swojej twórczości i wykonawstwie muzykę klasyczną (zarówno tradycyjną, jak i współczesną), jazz, rock, minimalizm, world music, a nawet elementy muzyki etnicznej. Wielu miłośników zwracało uwagę na to, że technika Sollimy, ekspresja i chęć eksperymentowania są imponujące. Zwracano też uwagę na to, że jego kompozycje są niezwykle oryginalne i często bardzo wymagające technicznie dla wykonawców.
Do najbardziej znanych utworów należą:
„L.B. Files” (inspirowany Luigim Boccherinim), „Violoncelles, Vibrez!”, „Aquilarco” (na wiolonczelę solo), „Concerto Rotondo”, „Il Bell’Antonio” (Tema con variazioni), „Fecit Neap. 17..” (na wiolonczelę solo), „Song from the Street of the Caulker” (z albumu „We Were Trees”), „Caravaggio” (inspirowany życiem malarza), „Sidereus Nuncius” (na 8 wiolonczeli).
Sollima stał się gwiazdą i sam współpracował z szerokim gronem wybitnych artystów z różnych światów muzyki, a wśród nich znajdziemy takie nazwiska jak: kompozytorzy Philip Glass, Ludovico Einaudi i Juri Camisasca; muzycy rockowi/jazzowi: Patti Smith, Franco Battiato, John Surman, Stefano Bollani i Ballaké Sissoko; tancerze: Mikhail Baryshnikov i Carla Fracci; wiolonczeliści: Mario Brunello, Enrico Dindo, Sol Gabetta.
Sollima ma bogatą dyskografię jako solista, kameralista i kompozytor, wydaną na wiodących labelach (Sony Classical, ECM, Decca, Universal). Często wykonuje muzykę barokową na instrumentach z epoki lub ich kopiach.
Giovanni Sollima jest określany jako artysta totalny. Miłośnicy podkreślają, że jego siłą jest nie tylko fenomenalna technika wiolonczelowa, ale przede wszystkim nieograniczona ciekawość muzyczna i chęć eksploracji nowych brzmień, form i typów artystycznej współpracy. Fani twierdzą, że jego kompozycje, często bardzo osobiste i pełne energii, są znaczącym głosem we współczesnej muzyce. Osiągnięcia Sollimy to przede wszystkim stworzenie własnego, rozpoznawalnego języka muzycznego, który łączy różne światy, oraz nieustanne poszerzanie granic tego, czym może być wiolonczela i muzyka kameralna w XXI wieku. Jego projekty, takie jak gra na wiolonczeli z lodu, pokazują również głębokie powiązanie sztuki z żywiołami i filozofią.
Jednak ostatnie lata przyniosły bardziej wyraźną krytykę dotyczącą interpretacji dzieł klasycznych przez Giovanniego Sollimę, zwłaszcza w porównaniu do jego aklamowanych autorskich projektów czy współczesnych premier.
Głównym zarzutem jest nadmierna swoboda interpretacyjna, która (zdaniem krytyków) zakłóca strukturę i intencję oryginału. Zwraca się uwagę na zbyt radykalne zmiany tempa (rubato), dynamiki, artykulacji, Dodawanie improwizowanych fragmentów mają przyćmiewa interpretowane utwory indywidualnym stylem Sollimy. Krytycy sugerują, że eksperyment czasem przysłania muzykę, którą wykonuje Sollima, skupiając uwagę na „jak” gra, a nie „co” gra. Wykonania barokowe czy klasyczne są często oceniane jako zbyt romantyczne, ekspresyjne lub po prostu odbiegające od współczesnych standardów historycznie poinformowanej praktyki wykonawczej (HIP).
Przytoczę przykłady konkretnych negatywnych recenzji z ostatnich lat:
Recenzja koncertu z muzyką Vivaldiego i Boccheriniego (ok. 2022/2023): Jeden z wpływowych portali muzyki klasycznej pisał: „Sollima, genialny w swoich własnych kompozycjach, tym razem zawiódł. Jego Vivaldi brzmiał jak rozbudowana improwizacja na temat, a nie jak dzieło mistrza baroku. Niekończące się rubato, ekstremalne kontrasty dynamiczne i niemal jazzowe wstawki oderwały muzykę od jej korzeni, czyniąc ją bardziej 'Sollimą’ niż Vivaldim. Zabrakło dyscypliny i szacunku dla partytury.”
Recenzja albumu z sonatami wiolonczelowymi (np. podobne zarzuty dotyczące sonat Francka, Rachmaninowa): Krytyk w prasie niemieckiej („Berliner Zeitung”) po wydaniu jednego z albumów stwierdził: „Sollima traktuje te partytury jak surowiec do własnych, bardzo osobistych wizji. Podziwiam jego wirtuozerię i zaangażowanie, ale efekt jest męczący i często pretensjonalny. To nie jest dialog z kompozytorem, to monolog artysty, który postawił siebie w centrum.”
Koncert z muzyką Bacha (Suity wiolonczelowe): Na portalu „Bachtrack” po wykonaniu Suit pojawiła się recenzja: „Oczekiwanie na głębokie, kontemplacyjne światy Bacha zostało zastąpione przez hiper-ekspresję i nieustanne poszukiwanie efektu. Piękne brzmienie Sollimy nie wystarczyło, by zrekompensować poczucie, że muzyka została podporządkowana potrzebie nieustannego 'zaskakiwania’ publiczności. Zabrakło prostoty i wewnętrznego spokoju, które są esencją tego repertuaru.”
Przejdźmy do pierwszej części koncertu. Utwór Sollimy The Family Tree, Hell I ukazał wielką wirtuozerię wiolonczelisty. Sama kompozycja była filmowo – romantyczna. Dziwiły mnie nieco manieryczne glissanda, którymi Sollima włączał się w partię orkiestrową. Tworzyło to efekt nieprzystawalności, nieco szokujący, ale też intrygujący. Do tego momentu było ciekawie i słuchałem z zadowoleniem. Był to Sollima, którego poznałem na Wratislavii Cantans. Jednak jego koncert wtedy nie zaintrygował mnie do tego stopnia, aby szukać nagrań wiolonczelisty. Do dziś nie posiadam żadnej płyty.
Schody estetyczne i nie tylko zaczęły się dla mnie przy Koncercie wiolonczelowym d-moll Leonardo Leo. Nie chodziło przy tym wcale o radykalne odchodzenie od barokowo – preklasycystycznej estetyki tego dzieła. Ani nawet o dziwaczną manierę dyrygowania od wiolonczeli z przesadnie afektowanym rozmachem i błogością, jakbyśmy oto odkrywali na sali formę koncertu jako taką. Glenn Gould też zachowywał się przy swoim instrumencie maksymalnie pretensjonalnie, ale jednak nie wpływało to na to, że był bez wątpienia jednym z największych pianistów XX wieku. Dysonans odczułem w momencie, gdy partia solowa wiolonczeli, zresztą zgłośniona, wcale nie była zagrana szczególnie dobrze. Zaś piękne ozdobniki w niskich rejestrach instrumentu zostały po prostu niedbale rozjechane, jakby dla Sollimy ten utwór nie był istotny, jakby zapomniał tekstu i grał cokolwiek, z tym że nie było to inspirująca improwizacja w jakąkolwiek stronę, lecz po prostu pełna przysłowiowego „luzactwa” niedbałość. Tym niemniej fani Sollimy, a było ich na sali mnóstwo, zgotowali mu huraganową owację, a raczej dwie owacje, bo pierwsza nastąpiła jeszcze w trakcie koncertu. Ja dawno już nie zetknąłem się z taką pogardą dla prezentowanego utworu i zrobiło mi się zwyczajnie przykro.
Dlatego też miałem dość minorowy nastrój, gdy Sollima zaprezentował kolejną własną kompozycję Moj E Bukura More, która przywodziła na myśl jakiś klezmerski trans. Sollima przy tym podskakiwał, przyciskał struny łokciem itd. itp. Muzyka toczyła się dość przyjemnie, pełno było jakichś efektów nie do końca muzycznych. Czułem się prawie, jakby ktoś chciał wiolonczelą podłożyć nie tylko samą muzykę pod jakiś filmowy obraz, ale też podkładał dźwięki kroków, brzęczenie szklanic odkładanych na stół, przewracających się w pijackim amoku tancerzy etc. Jednocześnie nie było w tym już tej „diabolicznej” wirtuozerii, jaką zaskoczył mnie mimo kontrowersyjnych estetycznie wyborów Sollima kilka lat temu podczas Wratislavii Cantans.
Później wyszedłem na przerwę, która miała trwać pół godziny, trwała jednak krócej, w związku z czym nie wpuszczono mnie na pierwszy utwór drugiej części, który miał swoją prapremierę i miał związek z NFM. Szkoda! Mam nadzieję, że był ciekawy. Dla mnie ten koncert był przykładem na to, że bardzo ciężko wyrwać się z akademickich kolein wykonawstwa muzyki klasycznej. Łatwo wtedy stracić umiar i resztki smaku muzycznego. Solista staje się wtedy też bardzo pobłażliwy wobec odchodzenia od tekstu, na co zwrócili uwagę przytoczeni przeze mnie krytycy. Ja niestety słyszałem też w Leo inną rzecz – nie tyle wrzucanie jazzu czy innych rzeczy do formy późnobarokowej, co po prostu pomijanie części nut bez jakiegokolwiek zażenowania. Mam nadzieję, że Sollima miał po prostu zły dzień i na następnych koncertach będzie znów kontrowersyjnym, ale jednak wirtuozem.