W dyskusji na temat różnic i podobieństw pomiędzy kulturą europejską i amerykańską poruszamy kolejno 6 tematów. Dziś piąty z nich – „Państwo i społeczeństwo” Udział biorą:
Jacek Tabisz (Jacek)
Janusz Kowalik (Janusz)
Piotr Napierała (Piotr)
Krzysztof Marczak (Chris)
Dariusz Wiśniewski (Dariusz)
Chris: Podejście do roli Państwa w życiu człowieka jest jednym z czynników najsilniej różnicujących mentalność na obu kontynentach. Bądź co bądź Ameryka została zbudowana na rebelii wobec Europy, co było po stronie europejskiej często powodem do okazywania pogardy wobec nowego kraju. Pomimo że okazało się, że ograniczenie tyranii państwa potrafi wyzwolić nieznane wcześniej rezerwy kreatywności społeczeństwa, na tym polu wciąż trwają zażarte dyskusje. Dlatego zadam prowokacyjne pytanie: Czy państwo jest nam w ogóle potrzebne? A jeśli tak, to po europejsku czy po amerykańsku?
Piotr: W USA feudalizm mimo epizodu British America nie zakorzenił się na tyle, by władza miała blichtr Wersalu i niknęła w odmętach historii jako potencjalny wybawca z ery barbarzyństwa. Zapewne to wpływa na różnice, jak jest rozliczane. W USA bardziej się patrzy na ręce i na efekt. Oświeceniowe podejście to właśnie nieważne jak mieszka król ważne co robi.
Janusz: W Ameryce są dwa konkurencyjne prądy I poglądy na rolę państwa w życiu społeczeństwa. Z grubsza można je nazwać partii demokratycznej I partii republikańskiej. Partia demokratyczna zaleca państwo nieco opiekuńcze, w którym rząd stara się aby wszyscy obywatele mieli jednakowo dobre życie, co często wymaga wyższego podatku wobec bogatszych . Jak można przypuszczać, takie podejście do rządzenia narodem nie jest silnie popierane przez biznes i ludzi pragnących sukcesu w biznesie. Drugi odłam uważa, że rola państwa powinna ograniczać się do obrony narodowej i polityki zagranicznej. Natomiast państwo powinno integrować minimalnie w sprawy życia obywateli. Zwolennicy tego poglądu cenią inicjatywę i niezależność od struktur rządowych. Jest to duch dzikiego zachodu na narodową skalę. Tu ideał to ten, który w imię sprawiedliwości nie czeka na szeryfa, ale sam wyciąga kolta szybko z kabury aby bronić swoich praw. Typową organizacją tej części społeczeństwa jest NRA National Rifle Association.
Jacek: Mitologizowanie władzy z pewnością nie jest dobre. Jednakże i w USA jest pewien problem, Duża skala kraju, ogromna rola mediów, dwie główne partie, których programy niekiedy są bardzo podobne (przynajmniej w niektórych kwestiach). Myślę, że potrzebne jest nam państwo budowane na doświadczeniach i USA i Europy. Państwo powinno pełnić istotną rolę w edukacji, powinno też czasem wspomagać innowacyjność i infrastrukturę – dwie gałęzie rozwoju, w których zwroty inwestycji są bardzo długookresowe i raczej odstraszają prywatny kapitał. Czasem państwo powinno też interweniować w jakieś radykalne społeczności – sekty, fanatyków religijnych etc. Dzieciak czasem potrzebuje obrony państwa przed sąsiadami, a nawet rodziną (patologie). Oczywiście to zawsze jest trudne, bo skąd znaleźć naprawdę dobrych urzędników, którzy przeprowadzaliby takie interwencje w sposób przynoszący dobre efekty?
Chris : Moim zdaniem największy problem Europy w tej kwestii leży w tym, co jest główną siłą Ameryki: nauka na własnych błędach. Ameryka nie jest i nie była ideałem ludzkości a raczej dowodem na to, że zmiana orientacji i relacji na linii rząd – społeczeństwo może wyzwolić ogromy potencjał kreatywności, innowacyjności i energii. Po raz kolejny spisuję wrażenia pomiędzy kontynentami i jeszcze raz widzę niesamowity potencjał amerykańskiego społeczeństwa, nawet na szczeblu bardzo lokalnym. Jeżeli ktoś chce zbadać dokładnie mechanizmy socjologiczne to uważam, że bez doświadczenia z USA będzie to bardzo uboga wiedza. Po raz kolejny patrzę na sytuacje, w których nawet bardzo prości ludzie w razie potrzeby nie oglądają się na rząd, ewentualną pomoc i cokolwiek innego i na swój prosty sposób rozwiązują kwestie, które w Europie musiałaby przejść przez cały system biurek i pieczątek. Proszę tylko nie mówić, że „u nas też idzie w tą stronę”, bo to następny mit toksyczny. Kiedy tylko jest sytuacja, że jest jakiś problem to w Ameryce przepraszają i myślą jak to naprawić, w Europie zachodniej kombinują, jak się wytłumaczyć, a we wschodniej Europie albo się obrażają, albo starają się pozbyć natręta.
Pewnie dlatego w Europie wszyscy chętnie dyskutują o władzach, rządzie etc. bo w ten sposób łatwo odzyskać dobre samopoczucie tj. „my jesteśmy wspaniali, tylko Ci cholerni politycy” (i to się powtarza w różnym natężeniu od Hiszpanii po Norwegię). A politycy jak tylko dojdą do władzy widząc wyraźnie, że cały ten system jest dziurawy to faktycznie, od nadmiaru władzy robią się „cholerni”. W USA sytuacja jest prosta – chcesz coś zmienić to nie zawracasz głowy sąsiadom na parkingu albo online na facebooku tylko zapisujesz się na wolontariat i działasz, pracujesz. Uczysz się jak działa mentalność masowa – jej zmiana wymaga czasu, pracy, cierpliwości. Dlatego powtórzę, że Europa zachowuje się jak nadęty bufon. Nie chce uczyć się na błędach tylko marnuje czas na wytykanie błędów Ameryki. USA to nie ideał, tylko dowód, że wyzwalając się z europejskiej (i innej) mitologii można iść dalej i lepiej. Szukanie w tym procesie wad jest równie infantylne, jak dowodzenie, że rozwój medycyny zabiera nam szczęście. Mamy za dużo ludzi w Europie, którzy wiedzą niewiele, rozumieją jeszcze mniej, ale trzeba się z nimi liczyć i potrafią tak spędzić całe życie. Gdyby rząd był pod lepszą kontrolą, musieliby „napędzać gospodarkę”, ponieważ jednak urodzili się w Europie uczą się sztuki udawania. Nie wnoszą niczego, ale potrafią znacznie opóźnić rozwój. Gdyby europejskie rządy były pod „amerykańską presją” proceder takiego żerowania na społeczeństwie byłby znacznie ograniczony.
Janusz: Jeszcze jedną uwaga może niewielka, ale znamienna różnica między Ameryką i innymi krajami. W Ameryce od początku państwa w 18 wieku podkreśla się, że rząd jest na usługach narodu. Na przykład kilka dni temu byłem zaproszony na konferencje z congresswoman naszego okręgu, która odbyła się telefonicznie. Posłanka (congresswoman) zaczęła dyskusje podkreślając, że to ona jest sługą wszystkich biorących udział w dyskusji. W Europie urzędnik rządowy jest ważniejszy od zwykłych obywateli. W Ameryce każdy polityk wie, że może być krytykowany I nie obrazą się, bo taki jest zawodowy los polityka.W Europie obraza majestatu wysokiego urzędnika jest karalna.
Jacek: A propos wysokiej pozycji urzędników i polityków, to w Europie rzeczywiście jest jakby feudalniej niż w USA. Polska nie jest tu wcale jakąś rekordzistką, być może przoduje Francja, gdzie większość wysokich rangą urzędników i wielu znaczących polityków musi skończyć konkretną elitarną szkołę. Z drugiej strony może to jednak wielkie uproszczenie, bo przecież w USA mamy dynastie prezydenckie i dynastie gubernatorskie. Tego typu zjawisko jest w Europie słabsze.
Do Chrisa – bardzo ciekawe to stawianie na inicjatywę własną w USA. Wynika to też z historii. Europa ma daleko za sobą okres, kiedy powstawały w dużej ilości nowe miasta, nowe ośrodki handlu i kultury. Tymczasem w Stanach mamy choćby Salt Lake City, które – abstrahując od mojej oceny mormonizmu, powstało w zupełnie niezwykłym miejscu, w szybki sposób, stanowiąc nową jakość. I taka bliska historia powstawania „z niczego” dotyczy wielu miejsc w USA, wielu ośrodków handlu, przemysłu i kultury. Europie ta starość „umeblowania świata” może szkodzić. Jednocześnie, gdy powstawały takie miasta jak Berlin, Wiedeń, Warszawa, gdy rodziły się nowe idee, nowe wzorce kulturowe, mieliśmy bardzo dawne czasy – starożytność, średniowiecze, barok. Impuls, który towarzyszył powstawaniu Berlina czy Warszawy działał wtedy, pchał czasem do przodu dany kraj (Prusy są tu dobrym przykładem). Dziś nawet stosunkowo młody Berlin to już stare miasto, w jakimś sensie zmurszałe, pochylone nad swoją przeszłością. Ludzie mają silne poczucie, że większość rzeczy już jest, już się stała, a oni mogą co najwyżej dołożyć małą cegiełkę, lub nawet nie – być może ich egzystencja sprowadza się tylko do przeżycia swoich dni w pokoju po pradziadkach, czyszcząc stare dębowe meble i przeglądając rodzinne albumy. Ta chęć pokonania cieni przeszłości miała zresztą swój wyraz w różnych europejskich zrywach – w sztuce był futuryzm (spalmy muzea!), który niestety stał się ideową pożywką dla faszyzmu. Mieliśmy też komunizm i nazizm, próby nagłego zbudowania społeczeństwa na nowych zasadach, próby straszne i ludobójcze. Po tych próbach Europejczycy boją się rewolucyjnych zmian, ale zapewne też śmiałych i samodzielnych inicjatyw na mniejszą, lokalną skalę. USA ma to szczęście, że tworzyli je śmiali, przedsiębiorczy i stosunkowo dobrze wykształceni ludzie, a do dyspozycji mieli niemal pustą przestrzeń (Indian Północnych nigdy nie było bardzo dużo, uniemożliwiał to ich stopień rozwoju – słabe, lub żadne rolnictwo etc.). W Południowej Ameryce też czasem była podobna pusta przestrzeń (oczywiście nie w Meksyku na przykład), ale społeczeństwo hiszpańskie i społeczeństwo portugalskie nie wykształciły osób na tyle śmiałych i niezależnych, na tyle wierzących we własną wolność i sprawczość, co Anglia, Irlandia i Szkocja.
Piotr: USA są trochę jak młoda, samotna wyspa z optymizmem patrząca w przyszłość skupiająca się więc bardziej na realnych uniwersalnych problemach jakości życia i tak dalej natomiast tu w Europie ciągle kłócimy się w sumie o rzeczy bez żadnego znaczenia, jak Alzacja i Lotaryngia i inne malutkie skrawki ziemi oraz kto kogo bardziej mordował sto lat temu. USA jest to oszczędzone, więc władza nie może podsycać nacjonalizmu i ksenofobii, zamiast pracować nad konkretnymi problemami.
Jacek: Ale nie zapominajmy mimo wszystko, że są w Europie państwa mające krótką historię, przede wszystkim Belgia. Belgowie nawet nie mają za bardzo drogi szukania korzeni gdzieś daleko w czasie, tak jak zdarza się to Finom czy Słowakom, też bardzo nowym państwom.
Chris: Oglądając USA znowu na świeżo po długim romansie z Europą widzę, że ta relacja rząd-obywatel wpływa na cały szereg zachowań społecznych. Jak do tej pory najgorsze relacje międzypokoleniowe widziałem właśnie w Polsce. W USA praca z młodymi ludźmi to przyjemność. Według mnie, bierze się to stąd, że to podporządkowanie życia w całości strukturom rządowym wywołuje zawsze poczucie niesprawiedliwości. Zawsze się komuś coś należy i nigdy nie jest tego dosyć. Widać to było wyraźnie w naszej dyskusji komentarzowej na temat emerytur. Tamtejszy zgniły system zawsze znajduje obrońców (moim zdaniem to ten sam mechanizm psychologiczny, co „500 zł na dziecko”). Jednocześnie moi 30+ amerykańscy partnerzy posiadają już niezłe portfele emerytalne i wciąż szukają lepszych instrumentów, aby ich aktywa rosły. W Polsce już nawet nie ma czego szukać w tym sektorze bo długoletnia polityka zarządzania rynkiem kapitałowym według urzędniczych zasad wycisnęła z giełdy całą kreatywność i entuzjazm i zamiast polskiego Wall Street mamy tam atrapę a zamiast maklerów mamy urzędników. „Należało się” więc nie było komu walczyć. Uważam również. że część tego antyamerykańskiego obłędu pochodzi właśnie z tej patologii. „Należy się” Europa, „należy się” zachód, więc wszystko, co nam w tym planie zawadza jest wrogiem.
Piotr: Zauważyłem że Janusz generalnie zgadza się z demokratyczną tendencją by socjaldemokratyzowac i europeizować USA, moim zdaniem GOP ma jednak rację w wielu kwestiach. Na przykład łatwy dostęp do broni. Funkcjonariusz Garland Independent School District mial broń i obronił 3 maja 2015 wystawę karykatur Mahometa przed dzihadystami, we Francji Bataclan nie miał uzbrojonych ochroniarzy i wszyscy poszli jak owce na rzeź. A dzisiaj Obama mówi że szeroki dostęp do broni palnej wzmacnia terroryzm… Dotąd lubiłem Obamę za to, że widzi obie strony sporu. Teraz trochę mi ręce opadły.
Chris: Piotrze, sam mówiłeś że Polacy mają tendencję do widzenia czarno-białego. Demokraci od lat podkreślają, że powszechny dostęp do broni jest problemem i generuje patologie. W Europie to może brzmieć dziwacznie, bo tam nie znacie uczucia, kiedy podczas kontroli drogowej widzisz policjantów zbliżających się do Ciebie od tyłu samochodu, trzymających się za kabury. Napewno nie jest tutaj rozwiązaniem ścisła kontrola broni w europejskim stylu, gdzie byle maniak może wystrzelać pół miasta. Nawiedzona wiara w tzw. „dobroć” to miły slogan, ale całkowicie irracjonalny. Stąd w USA nie ma problemu z tzw. „kibolami” bo od strony prawnej nie ma takiej definicji. Dlatego jeśli przekroczysz tą cienką granicę pomiędzy prawem a bezprawiem to nie stajesz się „kibolem”, „młodym, który zbłądził”, „zagubionym” etc. tylko przestępcą. Brzmi to strasznie, ale na tym polega prawo, które działa w odróżnieniu od prawa, które działa tylko dla władzy.
Od dawna wiemy, że najlepsze rozwiązania plasują się gdzieś pośrodku. W Polsce komunistycznej zero dostępu do broni dla obywateli było jednym z narzędzi kontroli społeczeństwa. W nowoczesnych społeczeństwach demokratycznych, coraz bardziej zagrożonych terroryzmem ten element jest bardzo przestarzały. Większe zagrożenie to większa potrzeba obrony. Dziś wracałem z forum w budynku Bloomberga przez dworzec autobusowy Port Authority Bus Terminal. Na wszystkich poziomach dworca stały tandemy żołnierzy z bronią długą. W odróżnieniu od Paryża, gdzie komandosi chodzili w centrum ze strasznie poważnymi minami, tutaj była to praca jak każda inna, ale dobrze wykonana. Nikt nie napadał na żebraków lub bezdomnych (co jest np. specjalizacją polskiej policji) ani też nie przeganiał przechodniów, aby podkreślić dodatkowo swoją ważność (co jest bardzo częste w Paryżu, Londynie i w ogóle całej Europie). Żołnierze obserwowali, ale rozmawiali z ludźmi, pomagali w razie potrzeby. I na tym polega siła tego kraju – zamiast nadymania się i straszenia własnych obywateli wykonuje się małe odcinki swoich zadań, najlepiej jak to możliwe. Dlatego wracając do głównego wątku takie wystąpienia prezydenta jak ten, cytowany przez Ciebie mają zupełnie inny wymiar tutaj i tam. W Europie rząd jest w ludziach. Wszyscy krytykują prezydenta, ale wszystko, co powie jest traktowane bardzo poważnie. W USA prezydent to prezydent. Ma swoje znaczenie i funkcje, ale to jedna z wielu funkcji w tym kraju. Może na filmach wygląda efektowniej ale nie jest to powód, aby wywoływał lęk. W Amerykanach nie ma rządu dziedziczonego przez DNA, jak w Europie. To tylko jedna z instytucji, która często błądzi. Nic poza tym.
Jacek: Dostęp do broni przynosi chyba więcej ofiar niż ocalonych. Dobrze by było, gdyby jakiś bardzo obiektywny ośrodek badawczy wykonał badania statystyczne w tym zakresie. Tak jak wspomniałem w jednej z naszych audycji, rozumiem oczywiście wpływ małej gęstości zaludnienia w niektórych stanach USA na tendencję do posiadania broni. Czasem warto ją mieć choćby z uwagi na dziką przyrodę. Ale w dużych miastach?
Piotr: Jest jedno miasto Kennshaw gdzie jest obowiązek posiadania broni i wypadków nie ma, ale i demokraci i NRA unikają powoływania się na ten przykład. Obie strony grają na strachu to mocniejsze w demokracji niż fakty. Dlatego demokracja jest takim durnym ustrojem. Poza tym, kiedy nie ma broni palnej, jest jeszcze biała. Najwięcej ludzi chyba zginęło w XX wieku od maczety…
Chris: Moim zdaniem to bardzo ważne opinie o demokracji. Zamiast zorganizowanej propagandy mamy walkę na lęki, bliżej to rzeczywistości, ale wciąż bardzo to emocjonalne, przez co mało logiczne. Wiedza to drogi towar, a kto ją posiądzie najczęściej używa jej do gromadzenia władzy, zatem robi wiele, aby mu tej wiedzy nie odebrano. Stąd też ta frustracja klasy średniej, która otumaniona nadmiarem informacji, dezinformacji i reklam nie potrafi odnaleźć wyraźnego kierunku w życiu. W praktyce takie są obecne warunki publicznej dyskusji: nawet w tak ważnych kwestiach jak ochrona życia i prawo do obrony najbardziej dostępne są opinie (oczywiście sprzeczne), ale odnalezienie rzeczowej informacji graniczy często z cudem. Stąd ta „durna atmosfera” systemu, o której mówi Piotr. Przy tej całej lawinie wiadomości zdobycie konkretnej wiedzy, (o którą pyta Jacek) wymaga intelektu, sprytu, doświadczenia i wytężonej pracy. Ponieważ mówimy o roli państwa na obu kontynentach to ograniczona (z definicji) rola rządu w USA skutkuje tym, że ludzie zdani na siebie szybciej adaptują się do trudnych warunków. Dlatego w Europie wciąż szukamy sztywnych reguł a w USA ich nie potrzebujemy. Kiedy się mieszka w Europie to można odnieść wrażenie, że USA to jedna wielka strzelnica w stylu filmu „Mad Max Beyond Thunderdome”. W praktyce jest często odwrotnie. Poziom agresji w przestrzeni publicznej „na co dzień” w USA jest często niższy w zachodniej Europie, nie mówiąc o Europie wschodniej i środkowej. Trudno mi ocenić, czy ma to związek z łatwym dostępem do broni, ale nawet w Nowym Jorku ludzie generalnie starają się unikać potencjalnych konfliktów w życiu codziennym.
Jacek: Ale gdy dostęp do broni jest łatwy, to wtedy też dżihadziści mają łatwiej. Z góry zaznaczam, że argument typu „oni i tak mają broń” nie jest dobry. Może być im łatwiej bądź trudniej, może być ich mniej lub więcej.
Piotr: Ten argument jest dobry, bo ich ofiary też mogą mieć broń. Po prostu się mylisz i szkoda, że właśnie takie ostrożne czy wręcz panicznie podejście do broni palnej przeważa w Europie. Przez to znowu będziemy jak owce wobec wilków i będą następne bataclany… W USA też nie do końca jest cacy na przykład półautomatycznej broni lub o wielkiej pojemności obywatele raczej nie powinni mieć, ale pistolety owszem i bez gehenny urzędniczej.
Chris: Broń w USA to też część kultury. Amerykańskie społeczeństwo wyrastało z nią od pokoleń. Myślę, że to, czego obawiają się rządy europejskie to braku doświadczenia z bronią na co dzień. Ponownie podkreślam, że tak naprawdę nie mamy rzetelnych studiów, w jaki sposób dostęp do broni wpływa na relacje społeczne i poziom bezpieczeństwa.
Jacek: Zgadzam się z Chrisem – kwestię posiadania broni należy gruntownie przebadać, poza tym rzeczywiście Europejczycy mają inne tradycje posiadania broni. Patrząc na historię można śmiało powiedzieć, że Europejczycy są dużo bardziej agresywni i niebezpieczni od Amerykanów, którzy nie mieli za dużo wojen. Kto wie, być może w Europie bardzo łatwy dostęp do broni nawet w 2015 mógłby przyczynić się do powstawania bojówek neofaszystowskich i neokomunistycznych?
Chris: Jedną z norm współżycia w amerykańskim społeczeństwie jest szacunek dla przestrzeni osobistej, stylu życia oraz wyborów personalnych w skali nieznanej w Europie. I to jest fenomen, który robi wrażenie na wszystkich, którzy potrafią to dostrzec tak jak np. Tocqueville czy Sorman, bo to jest wartość, która ma niesamowity wpływ na jakość życia człowieka. Na zewnątrz nie jest to bardzo widoczne, bo amerykańskie debaty w przestrzeni publicznej są równie, a być może nawet bardziej zaciekłe niż w Europie, ale w USA reguła, że atakujemy argumentami dopiero, od kiedy dyskutant wyraźnie zadeklaruje, że przystępuje do dyskusji publicznej jest dużo bardziej wyraźna nawet w porównaniu z Europą zachodnią. O wschodniej nie wspominam, bo ataki ad personam nawet na naszym forum są tak częste, że reagujemy jedynie na bardziej skrajne przypadki. Moim zdaniem te wysokie standardy społeczne biorą się między innymi z profilu wychowania opartego na zagadnieniach związanych z życiem tu i teraz i odpowiedzialności za siebie i własne życie. W Europie sfera prywatna i publiczna nie jest tak wyraźnie oddzielona. Stąd wychowanie europejskie jest w dużo większym stopniu obarczone toksycznymi mitami i ideologiami niż to ma miejsce w USA. Według mnie udział rządu w życiu społecznym ma tutaj duży wpływ na kształtowanie takich standardów. W Europie odczuwa się niemalże obowiązek do aktywnego uczestniczenia w tych wszystkich niekończących się debatach publicznych, co wbrew pozorom nie prowadzi wcale do kształtowania postaw obywatelskich, ale często buduje toksyczne relacje na linii obywatel-otoczenie-administracja. Obywatel europejski zbytnio jest zaangażowany w konflikty na wysokim szczeblu władzy a za mało widzi to, co ma pod nogami i naokoło siebie. Ten patologiczny model szczególnie jest widoczny na wschodzie, gdzie obywatel jest świetnie zorientowany w wyszukanych niuansach politycznych i problemach przestępczości na jakiejś dalekiej amerykańskiej prowincji, do której sam bez pomocy nawet by nie trafił, ale od jednocześnie nie przeszkadza mu fakt, że jego osiedle od lat nie może się uporać z problemem psich kup albo parkowania na drogach dojazdowych dla karetek lub straży pożarnej. W jego przekonaniu zainteresowanie, (co w jego mniemaniu jest równoznaczne z troską) tak wyszukanymi tematami zwalnia go od codziennych (w jego przekonaniu błahych) obowiązków.
Jacek: Szacunek do przestrzeni osobistej i wyborów personalnych jest w Europie dość zróżnicowany. Przykładowo Polska i Holandia bardzo różnią się pod tym względem. Być może, jeśli projekt Unii Europejskiej się zupełnie nie wykolei (niestety, wiele piachu jest teraz na torach…), Europa się mocniej zjednoczy i wpłynie to na pewne zbliżenie w szacunku do przestrzeni osobistej do USA. Dawne mity zastąpi wtedy historia jedności, nowa i kreatywna. To w sumie dawne europejskie mity dzielą Europejczyków i czynią ich zamkniętymi, nieufnymi etc.
Janusz: Nie jestem politologiem lub historykiem, ale żyłem wiele lat w Europie I USA. W wielkim skrócie mogę powiedzieć, że jedną z poważnych różnic jest w USA brak uprzedzeń I nienawiści do sąsiadów, co jest motorem polityki pewnych państw UE np. Polski. Amerykanie szybko się mobilizują przeciw wrogowi, ale jeszcze szybciej zapominają urazy wojenne. Tak się stało podczas II wojny światowej. Już kilka lat po wojnie nie było nienawiści do byłych wrogów Niemców I Japońców. W Europie pamięta się wroga bardzo długo. Czasem setki lat. Na przykład bitwę na Kosowym polu 400 lat temu jeszcze teraz ludzie okoliczni pamiętają. To samo dotyczy Katynia i Oświęcimia. To trzeba pamiętać, aby się nie powtórzyło, ale ciągle rozjątrzanie tych ran jest destrukcyjne. Ta różnica Europy od USA nie jest rezultatem polityki rządu, lecz naturą psychiki przeciętnego człowieka. Ogólnie mówiąc Amerykanie przywiązują więcej znaczenia do przyszłości, niż do historii. To ma też negatywny skutek braku wiedzy o historii. Bohaterem w USA jest futurysta i technolog (na przykład prof. Michio Kaku), a nie historyk. Najmniejszy szacunek w USA ma prawnik. Potem polityk a historyk jest też blisko dołu. Jako emigrant zawsze interesowały mnie początki USA. Często daję kolegom I rodzinie prezenty książek Jeffersona, którego podziwiam za polityczny talent. Ilu polityków może powiedzieć, że ich idee przetrwały ponad 200 lat? Thomas Jefferson wprowadził do konstytucji zasadę “freedom of speech„ oraz rozdział państwa od kościoła. Dwa filary, na których stoi państwo 300 milionów obywateli USA.
Piotr: Zgadzam się z tym zastrzeżeniem, że nie można jednak powiedzieć, że Amerykanie nie znają historii. Brytyjski pisarz Stephen Clarke trafnie zauważa, że wiedzą o wszystkim, co się wydarzyło między 1775 a 1800 rokiem dzięki kultowi wojny o niepodległość.
Janusz: Są Amerykanie, eksperci historii USA, ale przeciętny Europejczyk wie chyba więcej o historii Europy, kolebki zachodniej kultury. Dla zgody możemy założyć, że obaj mamy racje. Haendel jako historyk, a ja jako emigrant, żyjący w USA 49 lat.
Chris: Tutaj dotykamy dość istotnej różnicy pomiędzy kontynentami. Wielu Europejczyków okazuje wyższość wobec Amerykanów właśnie z powodu swojej, zazwyczaj szerszej wiedzy historycznej. Ale niewielu ludzi w Europie rozumie prosty fakt, że Amerykanie nie mają żadnych kompleksów na tym polu. Traktują historię jako jedną z dyscyplin wiedzy, której zgłębianie należy pozostawić fachowcom, a w życiu codziennym jej użyteczność jest niewielka. Z tego samego powodu w USA często słychać żarty na temat różnych europejskich atrybutów historycznych – proszę zwrócić uwagę na przykład na komedie Mela Brooksa, gdzie pokpiwa się z kodu honorowego rycerzy, ubrań, zwyczajów i technologii tamtych epok. Jednocześnie Amerykanie są nieźle wyedukowani w kwestii konkretnych problemów Europy. Jak przytoczyłem w tekście dotyczącym kryzysów, wielu z nas dowiedziało się o historii kryzysów bankowych w Europie właśnie z amerykańskich źródeł. Jako ciekawostkę podam fakt, że wielu Amerykanów ma niezłą wiedzę o polskim liberum veto. Jest częścią programu nauczania i przykładem na to, że nadmierna wolność może prowadzić do anarchii (pewnie Piotr mnie tutaj poprawi, jak zawsze chętnie się czegoś nauczę). Powstaje pytanie – czy ta szeroko spopularyzowana wiedza historyczna w Europie rzeczywiście kształtuje racjonalny model światopoglądowy, którego tu jesteśmy zwolennikami? Jak wielokrotnie podkreślał Piotr, historia w Europie jest najczęściej narzędziem propagandy – podkreśla się jedno, aby przemilczeć drugie. Sam uważam, że jednym z największych problemów adaptacyjnych Polaków na zachodzie jest proces „odmitologizowania”, który często jest bolesny. W dużym uproszczeniu polega na tym, że aby tu normalnie żyć trzeba się pozbyć większości mitów historycznych serwowanych obficie w polskich szkołach. Tutaj po prostu nikt w te bajki nie wierzy.
Piotr: Rzeczywiście poprawię. Jeśli społeczeństwo jest kastowe i dla szlachty jest wolność a dla chłopów gułag, to nie jest wolność. Wolność wymaga możliwości awansu. Po tym względem cesarskie Chiny były bardziej wolnościowe, ponieważ zdolny żebrak mógł zostać mandarynem.
Chris: Po tej „poprawce” Piotra warto się ponownie zastanowić nad sensem szerokiej edukacji historycznej w Europie. Historia rzetelnie przekazana może być wartościową wiedzą, zgoda. Ale w praktyce nie jest to najczęściej historia, tylko propaganda oparta na historii. Czy właśnie ta „propaganda historyczna” nie jest źródłem kultywowania nienawiści w Europie, o której mówił Janusz? Ilu Polaków wie o tym, że tzw. „szlachta polska” to temat bardziej wstydliwy niż godny chwały? Piotr pokazuje, że żeby dysponować taką wiedzą, trzeba być dobrym, profesjonalnym historykiem. A co z resztą? Czy nie „zdrowiej” dla nich byłoby mieć podstawowe wiadomości historyczne, tak jak amerykańska klasa średnia zamiast toksycznej mikstury zmanipulowanych informacji, na podstawie których Polacy mają mnóstwo pretensji do wszystkich, ale na zewnątrz robią wrażenie sfrustrowanych psychotyków? Oczywiście, tyczy się to wszystkich Europejczyków w mniejszym lub większym stopniu tylko, że wiele narodów Europy zmierzyło się z tą swoją ułomnością już jakiś czas temu. Wschodnia Europa, ze względu na komunistyczną separację wciąż przechodzi boleśnie etap konfrontacji z rzeczywistością. W przypadku Polski jest to najczęściej nadęcie, obrażanie się i agresja wobec reszty świata. Czy nie lepiej dla interesu ogólnego byłoby odejść od tej tradycji „faszerowania” historią wszystkich bez wyjątku? Większość i tak nie wyciągnie z tej nauki właściwych wniosków, ale szybciej ulegnie propagandzie na historii opartej.
Janusz: Kilka słów o Obamie. Kilka lat temu świąt zachodni oczekiwał od Obamy zbyt wiele bez uzasadnienia. Niemcy byli zachwyceni tym jak ładnie mówił. Szwedzi i Norwegowie dali mu na wyrost nagrodę pokojową Nobla, choć niczego nie zrobił .We dług opinii wielu ludzi, że mną włącznie Obama okazał się jednym, że slabszych prezdentów USA. Porównywany jest do Cartera, słabego I niezdecydowanego prezydenta. Obama zawiódł zachód jako przywódca największego mocarstwa. Okazał się typowym politykiem, którego naczelną regułą jest polityczna poprawność. Największym błędem był Iran deal, w którym go wykołowano jak przedszkolaka, choć mógł zmusić Iran do kompletnego zaprzestania produkcji uranu, który może być użyty szybko do budowy prymitywnej bomby. Wypuścił około 16 miliardów sankcji dolarów, kiedy Iran był na kolanach ekonomicznie. W 1979 roku Carter pozwolił Iranowi na 500 dni trzymania całej ambasady USA jako zakładników aż do momentu skończenia kadencji Cartera. Obecny Ajatollah uważa Obamę za tchórza i podnieca tłumy wyjące w Teheranie Śmierć Ameryce. Na szczęście dla świata jeszcze tylko kilka miesięcy zostało mu jako mieszkańcowi Białego Domu. Zostawi po sobie wiele rozczarowanych ludzi . Nie pomógł czarnym obywatelom USA. Oni też są zawiedzeni I słusznie.
Piotr: Co za absurd. Obama jest miękki wobec Putina zgoda, ale Iran deal to dobry pomysł bez jednego strzału. Iran jest poddany kontroli 50 państw i nic nie fiknie. Izrael jest zawiedziony, że Persów nie bombardowali, ale to dobrze. Netanjahu to ponura figura wtrącająca się w politykę wewnątrz amerykańską. Reforma ubezpieczeń też robi dobre wrażenie. Nie zgadzam się też z opinią, że Carter był taki słaby to legenda reaganistów. Pokaz historycznej i politycznej niewiedzy Januszu…
Chris: Zgadzam się z Piotrem. Zarówno Obama jak i Carter mieli swoje słabsze epizody w dziedzinie polityki zagranicznej, ale są wysoko oceniani od strony ekonomicznej. Pod tym względem republikańska propaganda jest bardzo niesprawiedliwa. W moim regionie (NYC tri-state) trudno obecnie znaleźć większy (i wiele mniejszych również) sklep bez wywieszki „Now hiring”. Benzyna zwykła jest poniżej 2$ za galon (w latach 80’ jej cena wahała się około 1$). Patrząc z mojej perspektywy, po niedawnych doświadczeniach europejskich USA to wciąż kraj dużych możliwości, i o gospodarce, o jakiej Holendrzy, Hiszpanie, Francuzi (o Polakach nie wspominając) mogą jedynie pomarzyć.
Dariusz: Ponieważ mieszkam w USA długo, chciałbym coś dodać do tej rozmowy. Przede wszystkim zabrakło mi w dyskusji słowa „pragmatyzm”. Chris wprawdzie krążył wokół pragmatyzmu, przekonując o samodzielności społeczeństwa amerykańskiego, ale tutaj trzeba powiedzieć stanowczo, że Amerykanie to pragmatycy, a Europejczycy raczej nie. To fundamentalna różnica. Stąd biadolenie Europy i debatowanie w nieskończoność, a nie działanie. Hiszpanie czy Włosi mogą sobie urządzać jakieś walki na pomidory, czy gonitwy z bykami, ciesząc się, że to taka fajna tradycja. Amerykanie w takie coś nigdy nie wdepną, bo zaraz wykalkulują, że to jest marnowanie czasu i pieniędzy — bez specjalnej korzyści. Silny instynkt pragmatyczny w USA ma poważne konsekwencje w sposobie, w jaki samoorganizuje się społeczeństwo. Myślę, że nie przesadzę, jeżeli powiem, że różnych stowarzyszeń, klubów, grup zainteresowań, organizacji itp. jest w Ameryce setki tysięcy. Są to wszystko struktury społeczeństwa obywatelskiego, nie mające z rządem, ani z polityką, nic wspólnego. Europa w tym względzie jest daleko z tyłu. Społeczeństwo obywatelskie istnieje też w Europie – to prawda, ale socjaldemokracja, niczym choroba z powikłaniami, wykształciła obywatela, który jeżeli czegoś potrzebuje, to nadal ogląda się albo na Państwo, albo na Kościół, albo na opozycję polityczną. Samemu niewiele. W tym sensie amerykańskie społeczeństwo jest bardziej postideologiczne niż jakiekolwiek społeczeństwo europejskie. Cel jest ważniejszy niż polityczna wizja, użyteczność od wiary, czy pochodzenia, płci, rasy itd. Nie w Europie. I tutaj zgadzam się z Chrisem, gdyż mam wrażenie, że o tym mówił. Natomiast muszę zakwestionować jego wiarę (i Jacka), że w USA tak naprawdę jest niewiele przemocy. Nie, panowie. W USA, za wyjątkiem kilku państw w Afryce i tam gdzie się toczy jakaś wojna, albo w kraikach, gdzie ludzie się notorycznie tłuką, jest chyba największa przemoc (głównie na ulicy) na całym świecie. Ilość zabójstw W Chicago przekracza liczbę ofiar stacjonujących żołnierzy w Afganistanie. Podobnie w wielu innych miastach. I jeszcze jedna uwaga. Otóż pragmatyzm ma swoje negatywne strony. Po pierwsze – nie jest wprawdzie przeciwieństwem kreatywności, ale nieraz kreatywność powściąga. Społeczeństwo pragmatyczne jest trochę pozbawione szaleństwa, „zupełnie nieopłacalnej walki na pomidory”, potrzeby sztuki dla sztuki itd. Sądzę, że przeciwieństwem Amerykanów są Rosjanie, naród „artystyczny”, ale niemal zupełnie pozbawiony pragmatyzmu. Wśród Amerykanów odczuwa się nieraz ten kompleks wobec Rosjan (i w ogóle Europy) jako narodu o ogromnym potencjale arystycznym, twórczym. Pragmatyzm, oczywiście, może sztukę rozwijać, stwarzać dla niej fantastyczne warunki, ale nie inicjować. Przynajmniej nie w takiej skali, jak w Europie.
Chris: Dariusz zwrócił uwagę na bardzo ważną cechę amerykańskiej kultury, jaką jest pragmatyzm. Warto odnotować fakt, że takie pojęcia jak TANSTAAFL, rozszerzona wersja „trade off” pochodzi właśnie z kultury amerykańskiej. Brzmi mniej olśniewająco niż ideologie szeroko serwowane w Europie, ale to bardzo prosta koncepcja filtrująca mnóstwo toksycznych –izmów zatruwających od wieków europejskie mózgi. Przez lata próbowałem ją zaszczepić w Europie, bez rezultatu. Koncepcja, która uczy, że każda potencjalna zmiana na lepsze ma też swoje negatywne konotacje jest bardzo racjonalnym przewodnikiem dla większości i pomaga bronić się przed irracjonalnymi prądami, które zbyt często stają się destrukcyjne lub nawet samo-destrukcyjne. Co do agresji w miejscach publicznych to jeszcze raz powtórzę, że w USA różnice pomiędzy rejonami są często większe niż pomiędzy Szwajcarią i Rosją. Sam długie lata spędziłem w NYC, gdzie chamstwo na co dzień było często porównywalne z obecną Polską (ale wciąż było mniejsze). Dlatego na obecny etap wybrałem rejon, gdzie do codziennej uprzejmości w sferze publicznej trzeba się wręcz wolno przyzwyczajać. Tutaj statystyka zwyczajnie zawodzi.
Ponieważ mieszkam w USA długo, chciałbym coś dodać do tej rozmowy. Przede wszystkim zabrakło mi w dyskusji słowa „pragmatyzm”. Pan Marczak wprawdzie krążył wokół pragmatyzmu, przekonując o samodzielności społeczeństwa amerykańskiego, ale tutaj trzeba powiedzieć stanowczo, że Amerykanie to pragmatycy, a Europejczycy raczej nie. To fundamantalna różnica. Stąd biadolenie Europy i debatowanie w nieskończoność, a nie działanie. Hiszpanie czy Włosi mogą sobie urządzać jakieś walki na pomidory, czy gonitwy z bykami, ciesząc się, że to taka fajna tradycja. Amerykanie w takie coś nigdy nie wdepną, bo zaraz wykalkują, że to jest marnowanie czasu i pieniędzy – bez specjalnej korzyści. Silny instynkt pragmatyczny w USA ma poważne konsekwencje w sposobie, w jaki samoorganizuje się społeczeństwo. Myślę, że nie przesadzę, jeżeli powiem, że różnych stowarzyszeń, klubów, grup zainteresowań, organizacji itp. jest w Ameryce setki tysięcy. Są to wszystko struktury społeczeństwa obywatelskiego, nie mające z rządem, ani z polityką, nic wspólnego. Europa w tym względzie jest daleko z tyłu. Społeczeństwo obywatelskie istnieje też w Europie – to prawda, ale socjaldemokracja, niczym choroba z powikłaniami, wykształciła obywatela, który jeżeli czegoś potrzebuje, to nadal ogląda się albo na Państwo, albo na Kościół, albo na opozycję polityczną. Samemu niewiele. W tym sensie amerykańskie społeczeństwo jest bardziej postideologiczne niż jakiekolwiek społeczeństwo europejskie. Cel jest ważniejszy niż polityczna wizja, użyteczność od wiary, czy pochodzenia, płci, rasy itd. Nie w Europie. I tutaj zgadzam się z panem Marczakiem, gdyż mam wrażenie, że o tym mówił. Natomiast muszę zakwestionować jego wiarę (i Jacka), że w USA tak naprawdę jest niewiele przemocy. Nie, panowie. W USA, za wyjątkiem kilku państw w Afryce i tam gdzie się toczy jakaś wojna, albo w kraikach, gdzie ludzie się notorycznie tłuką, jest chyba największa przemoc (głównie na ulicy) na całym świecie. Ilość zabójstw W Chicago przekracza liczbę ofiar stacjonujących żołnierzy w Afganistanie. Podobnie w wielu innych miastach.
I jeszcze jedna uwaga. Otóż pragmatyzm ma swoje negatywne strony. Po pierwsze – nie jest wprawdzie przeciwieństwem kreatywności, ale nieraz kreatywność powściąga. Społeczeństwo pragmatyczne jest trochę pozbawione szaleństwa, „zupełnie nieopłacalnej walki na pomidory”, potrzeby sztuki dla sztuki itd. Sądzę, że przeciwieństwem Amerykanów są Rosjanie, naród „artystyczny”, ale niemal zupełnie pozbawiony pragmatyzmu. Wśród Amerykanów odczuwa się nieraz ten kompleks wobec Rosjan (i w ogóle Europy) jako narodu o ogromnym potencjale arystycznym, twórczym. Pragmatyzm, oczywiście, może sztukę rozwijać, stwarzać dla niej fantastyczne warunki, ale nie inicjować. Przynajmniej nie w takiej skali, jak w Europie.
Zapraszamy do nas
Bardzo dziękuję ze tę wypowiedź. Uważam jednak że jej miejsce jest w środku, dlatego jeżeli Pan się zgodzi dołączę ten komentarz do głównej dyskusji. Proszę o zgodę na chris.marczak () gmail.com
Jasne, niech pan przesuwa
Jezeli kazdy bedzie mial pistolecik to przestepcy beda mieli kalachy. Tak to wyglada w Brazylii, Rosji czy Meksyku. Nie wydaje mi sie zeby byl to dobry wzorzec. Juz nie wspomne o strzelaninach pod sklepami gdy facet ktoremu nie damy 5 zl na piwo wyciagnie gnata.
Teraz przestępcy mają kalachy a lud nic