Gwiazdą niedzielnego wieczoru w NFM był skrzypek i dyrygent Kolja Blacher, oraz Orkiestra Leopoldinum.Blacher studiował w sławnym Julliard School of Music w Nowym Jorku pod kierunkiem D. DeLay oraz w klasie S. Végha w Salzburgu. Absolwenci Julliarda mają charakterystyczne brzmienie, które nazwałbym wyważonym, pełnym kontroli, a jednocześnie ciepłym, pełnym wolumenu. U Blachera dźwięk jest bardziej otwarty, co zapewne stanowi wpływ uczelni austriackiej. Artysta występował z najlepszymi orkiestrami, nagrał też sporo płyt, z których szczególną uwagę zwracają te zrealizowane pod batutą nieodżałowanego Claudio Abbado. Zwłaszcza Hindemith w ujęciu obu artystów cieszy się dużym uznaniem wśród melomanów. Blacher mieszka i naucza w Belinie, miejscu swoich narodzin. Gra na skrzypcach „Ex-Zukerman” Giuseppe Guarneriego del „Gesù”, użyczonych mu przez K. Power.
Niedzielne spotkanie z muzyką rozpoczął Koncert skrzypcowy a-moll BWV 1041 Jana Sebastiana Bacha, napisany przez niego po objęciu dyrekcji Collegium Musicum w Lipsku. Wykonanie było świetne, pełne gęstniejącej, matematycznej siły. Bach całkiem nieźle brzmi na współczesnych instrumentach i naprawdę nie chciałbym, aby wykonywanie tej genialnej muzyki zostało zdominowane przez orkiestry instrumentów dawnych. Myśl Bacha jest uniwersalna, sięga głęboko w przeszłość i rozpina się w nieznane nam jeszcze, mające nadejść wieki. Dzięki oddaniu dzieła w ręce współczesnej orkiestry kameralnej koncert traci różne fakturalne smaczki, zyskuje za to surowy, narastający od nieziemskich funkcji i algorytmów pęd. Blacher i orkiestra postarali się też o bardzo homogeniczne brzmienie i miało się wrażenie, że gra wielka gromada solistów natchniona umiejętnościami berlińskiego skrzypka.
Następnie był Dworzak, a konkretnie urokliwa i pogodna Serenada na smyczki E-dur op. 22. Tu Blacher zajął po prostu miejsce koncertmistrza, ja zaś zadumałem się nad talentem melodycznym czeskiego kompozytora. Umiejętność tworzenia lub podchwytywania i przetwarzania urokliwych melodii nie jest chyba możliwa do wyuczenia się. Albo się ten talent ma, albo trzeba ciosać takt po takcie materię muzyczną, starając się budować muzyczny świat z ciągłych przetworzeń najprostszych elementów. Na przerwie uciąłem sobie krótką pogawędkę z zaprzyjaźnioną krytyczką muzyczną, w trakcie której przyszło mi do głowy, że wielu współczesnych kompozytorów miało by problem ze stworzeniem najprostszej choćby melodii. A czym innym jest bycie awangardowym z wyboru, czym innym z konieczności, gdy nie jest się w stanie stworzyć tonalnego utworu z ładnymi tematami. Dlatego warto zapewne studiować jak najwięcej melodystów w klasach kompozycji. Wykonanie Dworzaka przez NFM Orkiestrę Leopoldinum było znakomite, pełne pasji i wewnętrznie spójne.
Kolja Blacher / fot. Bernd Buechmann
Po przerwie usłyszeliśmy IX Sonatę skrzypcową A-dur op. 47 „Kreutzerowska” Beethovena w aranżacji R. Tognettiego. Trochę się niepokoiłem przez pójściem na ten koncert, bowiem Kreutzerowska jest absolutnym arcydziełem i najbardziej romantyczną wśród sonat skrzypcowych. Naruszanie w niej relacji barwnych między skrzypcami a fortepianem może być bardzo ryzykowne. Trochę jak poprawianie uśmiechu Mona Lisy, czy kopuły w Bazylice św. Piotra. A jednak aranżacja Tognettiego okazała się znacznie bardziej udana niż na przykład aranżacja Kreutzerowskiej na kwartet smyczkowy, której fragmenty miałem okazję podziwiać i opisywać wam stosunkowo niedawno. Aranżer zostawił partię skrzypiec prawie nienaruszoną, zaś fortepian powierzył orkiestrze. Stanął w tym momencie przed wyzwaniem, jakim było zachowanie partii fortepianu bez jednoczesnego zagłuszania solowych skrzypiec. I udało się całkiem nieźle, ważne detale tego arcydzieła zostały zachowane, zaś w instrumentacji cały czas odbywał się podskórny i bardzo finezyjny taniec między tutti, a solistami z orkiestry, głównie pierwszymi skrzypcami i pierwszą wiolonczelą. Utwór w ostatecznych kształcie okazał się być niebywale trudnym wyzwaniem dla każdej orkiestry i Orkiestra Leopoldinum wywiązała się z tego zadania znakomicie, zamieniając się w zbiorowego pianistę. Tylko w części drugiej, ekstremalnie trudnej wyrazowo, zjawił się moment zagubienia, poza tym byłem pod ogromnym wrażeniem. Blacher grał doskonale, łącząc silny wolumen rywalizującego z orkiestrą solowego instrumentu z dbałością o ważne dla sonaty detale i akcenty.
Aranżacja podobała mi się na tyle, że muszę wspomnieć o Richardzie Tognettim. Urodził się on w Canberze w Australii w roku 1965. Obecnie pełni rolę dyrektora Australian Chamber Orchestra, jest też szefem całkiem głośnego festiwalu w słoweńskim Mariborze. Jego dyskografia jest imponująca. Nagrał koncerty Bacha z Angelą Hewitt dla Hyperionu, które są jednym z najważniejszych nagrań bachowskich na współczesnych instrumentach ostatnich dekad. Dla nieistniejącej już EMI zrealizował koncerty Beethovena z Stephenem Kovacevichem, razem z fantastycznym flecistą Emmanuelem Pahudem nagrał koncerty Vivaldiego, a z królem wiolonczeli Pieterem Wispelweyem zrealizował cenione nagranie I koncertu wiolonczelowego Szostakowicza. Oprócz Beethovena aranżował także dzieła Griega, Janačka, Paganiniego a także, między innymi, Szymanowskiego. Ciekawie będzie zapoznać się z innymi jego dokonaniami w dziedzinie aranżacji, a może również niezależne kompozycje okażą się inspirujące?
Koncert w NFM udał się bardzo, Orkiestra Leopoldinum we współpracy z wybitnym solistą i kameralistą zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Na Plac Wolności wyszedłem doładowany muzyką i z uśmiechem na twarzy spojrzałem na Beethovenowskie, jesienne drzewa.
Lubię bardzo ścieżkę dźwiękową z filmu Immortal Beloved, To jest coś wspaniałego, Mistrzowskie kompozycje w mistrzowskim wykonaniu.