Dziewiątka Beethovena i czterdziestka Leopoldinum

 

 

Inauguracja sezonu w Narodowym Forum Muzyki była bardzo spektakularna artystycznie, gdyż NFM Orkiestra Leopoldinum obchodzi właśnie 40lecie swego istnienia. Na te obchody muzycy wybrali jedno z największych arcydzieł świata muzyki, czyli IX Symfonię Ludwiga van Beethovena.

 

Wszyscy żyjemy muzycznie w cieniu Beethovena. A Dziewiątka to jego krok w dalszą jeszcze stronę niż ta, która zmieniła muzykę na dwa wieki. Nie zanosi się zresztą na to, aby w następnym wieku wpływ Geniusza z Bonn ustał. Raczej się wzmacnia po krótkim osłabieniu. W IX Symfonii Beethoven, stworzywszy już romantyzm i skończywszy go u siebie (inni kompozytorzy nadal go „zakańczają”) poszedł w inną stronę. Choć zarówno Mahler jak i Wagner, jak i ogromnie niedoceniany dziś symfoniczny Liszt wzorowali swój orkiestrowy świat na Dziewiątce, nikt jeszcze nie pojął chyba tej symfonii na tyle dobrze, aby nawiązać do jej najnowocześniejszych elementów. Nie zdarzają się bowiem w muzyce architekci na miarę Beethovena, zaś jego IX to nieustający efekt Dopplera. Cała symfonia przesycona jest ruchem w przestrzeni, oddalającymi się i zbliżającymi się do nas masami. Niezwykła niekiedy partia kotłów dopowiada czasem ten lot przez wirtualne przestrzenie, sprawiając wrażenie, jakby kąty stworzonych przez Wielkiego Wiedeńczyka obiektów zahaczały o membranę naszego wszechświata. Jednocześnie ten abstrakcyjny efekt dźwięko-kształtów przesycił Beethoven w tej symfonii operową niemal teatralnością, tworząc potężny kontrast estetyczny i znaczeniowy, przez co zdarzają się niekiedy szaleńcy twierdzący, iż „Dziewiątka jest genialna, poza tą nieszczęsną, ostatnią chorałową częścią”. Ależ nie,  ostatnia część pasuje jak najbardziej, wypełniając humanizmem abstrakcyjny wszechświat. Inaczej byłaby już zbyt nieludzka w swej abstrakcyjnej doskonałości i żywotności. Ciekaw jestem swoją drogą, co by było, gdyby Beethoven żył trochę dłużej i zdołał dokończyć swoją X Symfonię Es-dur znaną nam dzięki próbie rekonstrukcji pierwszej części (Andante-Allegro-Andante) dokonanej na podstawie szkiców kompozytora przez Barry’ego Coopera w 1990 roku. Czy wtedy Wagner oparłby się w swych operach na powieściach Verne’a zamiast na mitologii germańskiej? Jak nazywaliby się wtedy Beatlesi w tym alternatywnym wszechświecie? Czy powstałoby w ogóle disco, i czy Chopin nie wybrałby raczej muzyki symfonicznej?  Istnienie kolejnego dzieła obok  IX Symfonii wykraczającego poza nasze zrozumienie rzeczywistości zmieniłoby tą rzeczywistość w sposób trudny do przewidzenia. Póki co mamy dwa takie dzieła późnobeethovenowskie jeśli chodzi o symfonikę – IX Symfonię d-moll op. 125 i Missa Solemnis op. 123. Jeśli chodzi o dalsze opusy symfoniczne Beethovena cała nadzieja w rozwoju nauki i techniki i w możliwościach realnych podróży w czasie.

 

A jakie było wykonanie? Świetne i jednocześnie odkrywcze i ciekawe. Muzycy poszerzonego składu Leopoldinum grali jak w transie. Rewelacyjne były zwłaszcza smyczki, z którymi szef artystyczny orkiestry Joseph Swensen odważnie eksperymentował. Pomogło mu w tym na pewno jego doświadczenie w sztuce kompozycji. Miałem wrażenie, że każda fraza w wykonaniu tej symfonii jest przemyślana i czasem pokazana od innej niż zazwyczaj strony, delikatnie podwinięta, częściowo zaakcentowana etc. Ogólnie wrażliwość sekcji smyczkowej orkiestry na zmiany dynamiczne i brzmieniowe była w tym wykonaniu zadziwiająca nawet dla osoby znającej najwspanialsze wykonania Dziewiątki. Nie twierdzę oczywiście, że Leopoldinum całościowo zyskała magnetyzm Furtwänglera z lat czterdziestych XX wieku, bo jest to niewykonalne dla nikogo. Lecz nawet meloman narkotyzujący się stale tym wykonaniem musiałby zwrócić uwagę na to, co dzieje się z niektórymi detalami w wykonaniu Swensena i Leopoldinum. Zwłaszcza skrzypce w części III. Adagio molto e cantabile – Andante moderato były zupełnie nieziemskie, pierwsza grupa skrzypiec została wysunięta na bliski plan, a jednocześnie potraktowana eterycznie. Zresztą w całym wykonaniu przykuwała uwagę wyjątkowa śpiewność smyczków bez zatracenia koniecznej w tym muzycznym kosmosie energii. Chór NFM śpiewał potężnie i czysto, dobrze wspierając solenizantów. Kwartet wokalny: Robin Johannsen – sopran, Claudia Huckle – alt, Stuart Jackson – tenor i Stephan Loges – bas, brzmiał spójnie i ładnie. Szczególne wrażenie wywarł znany między innymi z nagrań bachowskich Gardinera Stephan Loges, ale to też dzięki Beethovenowi, który wyznaczył mu w finale nieco większą niż innym rolę. Ogólnie poziom solistów był wysoki. Śpiewali stylowo, barwnie, z należytą ekspresją.

 

NFM Orkiestra Leopoldinum / fot. Sławek Przerwa

 

 

 

Zanim zaczął się koncert usłyszeliśmy przemowy dotyczące NFM Orkiestry Kameralnej Leopoldinum. Grzegorz Chojnowski przypomniał nam zimę stulecia po której, na wiosnę 1979 roku powstała orkiestra. Wtedy szefował Filharmonii Wrocławskiej Tadeusz Strugała, który musiał dać zielone światło idei, zaś bezpośrednimi inicjatorami Leopoldinum byli Marek Bartkiewicz, Wojciech Greń i Tomasz Orzech. Kierownikami artystycznymi orkiestry byli dyrygenci znakomicie grający na skrzypcach, poza jednym altowiolistą – Hartmutem Rohde, którego znacie z wielu moich recenzji, pokrywających się czasowo w dużej mierze z istnieniem nowoczesnego gmachu NFM (z tym że pierwszy rok recenzowania był filmowy a nie tekstowy). Z dostępnych na Racjonalista.tv recenzji płyt z kolei poznać możecie dość dobrze działalność Ernsta Kovacica, który dokonał wielu ważnych rejestracji utworów z okresu modernizmu, z czasów przechodzenia u niektórych kompozytorów z estetyki późnoromantycznej do dodekafonicznej etc. Joseph Swensen, którego wspólne z Leopoldinum projekty opisuję już od wielu miesięcy, wygłosił mocną i pełną energii przemowę przypominającą nam samurajską ekspresją o jego japońskich korzeniach (ma też norweskie). Z tak ambitnym i pełnym wiary dyrygentem orkiestra będzie z pewnością dalej się rozwijać, a osiągnęła już bardzo wiele. Stała się między innymi stałym łowcą Fryderyków, co sprawia nota bene, iż warszawscy krytycy stracili w ogóle wiarę w tę nagrodę, gdyż Wrocław poza Wratislavią Cantans bardzo powoli dochodzi do świadomości niektórych stołecznych krytyków muzycznych.

 

Przemawiał oczywiście Andrzej Kosendiak, szef całego NFM, pamiętający moment wyklucia się ze śniegów i zamieci Orkiestry Leopoldinum. Swoją drogą jej nazwa sławi zupełnie przypadkowo zacną dynastę Habsburgów. Aula Leopoldina jest jednym z najpiękniejszych barokowych wnętrz w obecnej Polsce, zaś gdy powstawała stałą się apoteozą wiary katolickiej (przez którą protestancki Wrocław został świeżo podbity w trakcie Wojny Trzydziestoletniej) i hymnem pochwalnym na cześć zwycięskich Habsburgów Austriackich, których pięknie rzeźbione podobizny stoją w eksponowanym miejscu sali. Inaczej niż w 1979 roku, dziś Uniwersytet Wrocławski udostępnia muzykom NFM zrekonstruowane Oratorium Marianum, w czasach baroku również częściej wykorzystywane na wydarzenia muzyczne. Agnieszka Franków – Żelazny wręczyła muzykom kosz prezentów i przekazała rzeczowe pozdrowienia od brata chóru dla siostry orkiestry. Najwspanialszym prezentem była oczywiście doskonała forma Chóru NFM na koncercie, do czego przyczynił się obok szefowej Artur Koza.

 

Najbardziej wzruszającym elementem uroczystości urodzinowej było nadanie Christianowi Danowiczowi tytułu człowieka roku przez ministra spraw zagranicznych i kultury Argentyny. Ambasadorka Argentyny słusznie zauważyła, że Danowicz jest najwspanialszym w Polsce rzecznikiem kraju swojego pochodzenia, który – nota bene – jest jednym z najbardziej liczących się państw świata, również od strony kultury. Przedstawiciel Rady Miasta Wrocławia odpowiedzialny za naszą lokalną z kolei kulturę odczytał też list prezydenta Sutryka świadczący o znajomości osiągnięć Orkiestry Leopoldinum. Zaciekawiłem się tym, czy nasz nowy prezydent, podobnie jak ja, zasłuchuje się na przykład Křenekiem w wykonaniu Leopoldinum i Kovacica, albo Laksem z Rohde? Mam nadzieję, że tak, gdyż pod wpływem takich nagrań nie pozostaje nic innego, jak tylko wspierać NFM jeszcze mocniej, aby jego wiodące zespoły mogły zdobywać kolejne szczyty artyzmu i popularności.

O autorze wpisu:

Studiował historię sztuki. Jest poetą i muzykiem. Odbył dwie wielkie podróże do Indii, gdzie badał kulturę, również pod kątem ateizmu, oraz indyjską muzykę klasyczną. Te badania zaowocowały między innymi wykładami na Uniwersytecie Wrocławskim z historii klasycznej muzyki indyjskiej, a także licznymi publikacjami i wystąpieniami. . Jacek Tabisz współpracował z reżyserem Zbigniewem Rybczyńskim przy tworzeniu scenariusza jego nowego filmu. Od grudnia 2011 roku był prezesem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, wybranym na trzecią kadencję w latach 2016 - 2018 Jego liczne teksty dostępne są także na portalach Racjonalista.tv, natemat.pl, liberte.pl, Racjonalista.pl i Hanuman.pl. Organizator i uczestnik wielu festiwali i konferencji na tematy świeckości, kultury i sztuki. W 2014 laureat Kryształowego Świecznika publiczności, nagrody wicemarszałek sejmu, Wandy Nowickiej za działania na rzecz świeckiego państwa. W tym samym roku kandydował z list Europa+ Twój Ruch do parlamentu europejskiego. Na videoblogu na kanale YouTube, wzorem anglosaskim, prowadzi pogadanki na temat ateizmu. Twórcze połączenie nauki ze sztuką, promowanie racjonalnego zachwytu nad światem i istnieniem są głównymi celami jego działalności. Jacek Tabisz jest współtwórcą i redaktorem naczelnym Racjonalista.tv. Adres mailowy: jacek.tabisz@psr.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *