Najnowszy dokument Micheala Kirka, „The Choice 2016”, to ciekawe, głębsze spojrzenie na przeszłość Hilary Clinton i Donalda Trumpa, które pomaga odpowiedzieć sobie na pytanie jakiego rodzaju wyboru dokonują dziś Amerykanie. Tuż przed wyborami media zaczynają buzować coraz mniej składną papką informacyjną, gdzie obie strony wystrzeliwują się z ostatnich naboi, gdzie liczy się teraźniejszość lub niedawna historia, wrażenia z debat, a kandydaci jakby przestali być ludźmi i stali się jednowymiarowymi politycznymi awatarami.
W tym kontekście, film Kirka to jakby uspokajający odjazd kamerą od tu i teraz w stronę szerszego kontekstu. Historie życia zarówno Trumpa jak i Hilary są naprawdę ciekawe, a wydarzenia i decyzje, które uformowały ich jako zupełnie inne „siły”, które chcą dziś tego samego. „Siły”, bo mamy do czynienia z dwoma walcami drogowymi, których skala motywacji i ambicji mogą być trudne do zrozumienia dla przeciętnego zjadacza chleba.
Ojciec Donalda, Fred, był maniakiem biznesu, pracowitym „terminatorem”. Nie istniały dla niego weekendy, w niedzielę mógł zabrać rodzinę na inspekcję budowlaną i zbierać niezużyte gwoździe z placu, bo czemu niby miałyby się marnować. Swoim synom wpajał, że liczy się tylko zwycięstwo i wszystko co zwycięstwem nie jest to przegrana. W niedziele chodzili też na msze do Marble Collegiate Church, przedziwnej denominacji protestanckiej, która nauczała potęgi pozytywnego myślenia. Fred nazywał postawę jaką krzewił 'byciem zabójcą’. Zawsze wygrywaj, nigdy się nie poddawaj.
Donald jako dziecko sprawiał duże kłopoty wychowawcze nawet tak silnej osobowości jak Fred Trump, więc Fred znalazł dla niego najbardziej zdyscyplinowaną szkołę z internatem i wysłał go tam w wieku 13 lat. Tylko jego, bo bracia nie sprawiali takich problemów. Donald odnalazł się tam bardzo dobrze. Pasowały mu przejrzyste i jednoznaczne zasady i nieco przemocowa/wojskowa kultura takich organizacji. Wrócił silniejszy.
Pierwszym kandydatem do przejęcia biznesu po ojcu był Fred Jr., który jak szybko się okazało „nie był zabójcą”. Nie odnajdywał się w biznesie, co szybko przełożyło się na utratę szacunku ze strony ojca. Freddie wolał być pilotem i udało mu się zrobić karierę pilota, ale szybko zaczęły się problemy z alkoholem. Na spotkaniach rodzinnych bracia i ojciec często dogryzali Freddiemu, że bycie pilotem niewiele różni się od bycia kierowcą ciężarówki. Fred Trump Jr. zmarł z przepicia w wieku 42 lat. Donald do dziś nie pije alkoholu. Los brata był wielką lekcją i wydawał się potwiedzać poglądy ojca o zabójcach i reszcie, czyli przegranych. Donald postanowił być antytezą swojego brata.
Film zaczyna się sceną ze słynnego waszyngtońskiego bankietu, gdzie Obama po okazaniu swojego aktu urodzenia, w długiej tyradzie wolno grillował obecnego na sali Trumpa. Tyrada i seria żartów była tak długa, że zaczęło to być wręcz nieznośne. Publiczne poniżenie ze strony prezydenta USA było najprawdopodobniej katalizatorem decyzji o kandydowaniu. Trump chorobliwie nie znosi poniżenia. Nie stać go było nawet na typowy w takich sytuacjach kurtuazyjny uśmiech.
Trump nigdy nie został też zaakceptowany na nowojorskich salonach przez stary magnacki establishment, jako nieokrzesany nuworysz. Tutaj można dopatrywać się źródeł jego „antysystemowości” i rozwiązania tego pozornego paradoksu antysystemowego krezusa.
Hilary z kolei wychowała się w konserwatywnej, niezbyt zamożnej rodzinie. Jej dzieciństwo było jednak dalekie od ideału. Kłótnie i ciężka atmosera w domu sprawiały, że dom nie był dla niej czymś o czym się rozmawia, ani miejscem, gdzie zaprasza się przyjaciół. Już tutaj można dopatrywać się korzeni jej tendencji do izolowania sfer i ograniczania przepływu informacji między sferami.
Młoda Hilary była archetypem prymuski i aktywistki. Jawiła się wszystkim jako jedna z tych osób, która napewno coś w życiu osiągnie, napewno daleko zajdzie. Hilary to ta irytująca koleżanka z klasy, która zawsze pierwsza zgłasza się do odpowiedzi, zawsze jest przygotowana i uczy się dwa razy więcej niż inni. Taka była też na Yale – zawsze pierwsza, zawsze znająca odpowiedź. Ta silna, ambitna osobowość zderzyła się z przełomowymi społecznie wydarzeniami z końca lat 60 – zabójstwo Lutera Kinga, potem Kennedy’ego.
Kulminacją aktywności politycznej na studiach było jej słynne wystąpienie na uroczystości rozpoczęcia roku akademickiego w 1969, w którym ostro skrytykowała swojego przedmówcę, senatora Brook i otrzymała kilkuminutowe owacje na stojąco. Magazyn Life uznał ją za głos nowego pokolenia, znała ją cała Ameryka. Kilka lat później siedziała już w komisji doradczej pracującej nad aferą Watergate i wydawało się że jej błyskotliwej kariery już nic nie może zatrzymać.
Ale zrobiła to sama Hilary podejmując zaskakującą decyzje o przeprowadzce z Waszyngtonu do Arkansas by być u boku Billa Clintona, którego kariera polityczna tam się rozwijała. I oto zaangażowana politycznie feministka ląduje na konserwatywnym odludziu, gdzie mężczyźni w pewnym momencie odchodzą od stołu by porozmawiać o polityce, a kobiety rozmawiają o dzieciach i przepisach na ciasta. Mimo to, Hilary była przekonana, że razem są w stanie zdziałać więcej niż osobno.
Hilary z pierwszych problemów z wiernością męża musiała tłumaczyć się już jako żona gubernatora Arkansas. Nie sądziła pewnie wtedy, że pod tym znakiem upłynie reszta kariery jej męża i że jej głównym zadaniem stanie się balansowanie między ratowaniem reputacji najwyższego urzędu w USA, a silną potrzebą zachowania prywatności. Z pewnością były to wydarzenia z gatunku tych, które jak nie zabiją to wzmocnią. Sposób w jaki udało jej się, w konteście wszystkich tych wydarzeń, zbudować równoległą, własną karierę w Waszyngtonie jest godny podziwu i znów gdzieś objawia się ta prymuska, która wie, że od wszystkiego dzieli nas tylko wysiłek i nieustępliwość.
Tymczasem Donald Trump mierzył się z możliwością upadku swojego imperium, co też było wydarzeniem formującym i być może zrywającym trochę z Trumpem jako swawolnym i nieodpowiedzialnym playboyem. Nieco paradoksalne jest to, że gdyby nie megalomania i arogancja Trumpa, prowadząca do pomysłu nazywania wszystkiego swoim imieniem, imperium już by nie istniało. Nazwisko Trump okazało się marką o mierzalnej wartości, co uratowało go przed rozłożeniem na łopatki przez banki. Odrodził się więc jako marka osobista, co z kolei pomogło w karierze celebryckiej, która była trampoliną do ubiegania się o urząd prezydenta.
Film Kirka pokazuje, że warto dość słabe oceny jakości obu kandydatów skontrastować z niezwykłymi, długimi i zupełnie innymi drogami, które doprowadziły ich do tego samego celu. Nie ma wątpliwości, że mamy do czynienia z pojedynkiem tytana biznesu z tytanem polityki, w kraju w którym ten pierwszy wciąż symbolizuje najważniejszy amerykański mit – American Dream, a ten drugi utrwalony system polityczny, który przeżywa pewien kryzys wizerunkowy.
Film pokazuje też dwa zupełnie różne systemy wartości i sposoby funkcjonowania w świecie. Z perspektywy racjonalistycznej warto zastanowić się jakimi kryteriami oceniać kandydatów. Dla mnie np. istotne jest to na ile kandydat jest gwarantem utrzymania amerykańskiej hegemonii i współpracy z Europą, na ile kandydat potrafi i chce podejmować decyzje polityczne w oparciu o wiedzę ekspercką, kto właściwie jest w gronie ścisłego zaufania kandydata, na ile kandydat potrafi rozumować w zakresie tworzenia i utrzymywania prawa, na ile kandydat ma doświadczenie w świecie globalnej dyplomacji. To wszystko bardzo skromne, minimalistyczne wręcz wymagania, które należałoby mieć wobec przyszłego faktycznego szefa planety ziemia.
Najśmieszniejsze jest to że miliarder Trump jest uznawany za „antysystemowca”.
Podobnie u nas za antysystemowca jest uważany Jarosław Kaczyński – poseł, były senator, były premier, były minister w kancelarii prezydenta.
Trump jest spoza klasy politycznej więc nie wiem czy to dobre porównanie. Bycie miliarderem też nie oznacza automatycznie bycia establishmentem. Trochę więcej niuansu proszę
Establishment nie ogranicza się do klasy politycznej. Szczególnie w systemie amerykańskim gdzie wpływ biznesu na życie polityczne jest ogromny a sukces w polityce jest wprost proporcjonalny do sukcesu w zdobywaniu środków finansowych od biznesu. O ile być może Trump nie należał do WASP ale w Ameryce mimo wszystko do takich ludzi ma się szacunek. Nie przez przypadek niemal wszyscy politycy w USA to ludzie zamożni. A pieniądze + szacunek to już jest wystarczająca formuła na establishment. Trump grał według reguł tej gry. Do czego sam się wielokrotnie przyznawał. Kariera w mediach „reality” nauczyła go chyba że można grać kogo się chce. Trump poddał się jedynie fali mody na anty-system. Jego polityka jest jednak ściśle konserwatywna. Pence jest przecież religijnym świrem.
Establishment nie ogranicza się do klasy politycznej, ale to nie oznacza automatycznie że każdy większy biznesmen jest częścią establishmentu. Przynależność do klasy politycznej też nie oznacza automatycznie bycia establishmentem. Establishment to kategoria bardziej subtelna i właśnie wspomniany przez Ciebie Wasp był klasycznym establishmentem przed wojną. Establishment jest zawsze grupą wspólnych interesów, która ma jakaś wspólną strategię utrzymania się przy władzy i utrzymania wpływów. Korporacje też są różne i mogą być albo nie być częścią establishmentu. Trzeba też odróżnić kwestie czy Trump jest antyestablishmentowy od tego czy Trump uważa, że jest antyestablishmentowi czyli czy w to wierzy czy gra. Wg mnie gra w wielu różnych wymiarach ale akurat ma wystarczające powody by czuć się jako opozycja do istniejącej struktury władzy i wpływów i bardzo go to motywuje, a wręcz jest pierwotną motywacją kandydowania na prezydenta. Rozumiem co chcecie powiedzieć – że Trumpa nie interesuje wola ludu, prawdziwa zmiana itp – ale dla mnie to nie do końca tożsame z dylematem establishment czy antyestablishment. Fałszywym zresztą dylematem.
establishment
:an established order of society: as a often capitalized : a group of social, economic, and political leaders who form a ruling class (as of a nation)
Bycie częścią klasy politycznej z automatu kwalifikuje do establishmentu. Czy Kennedy był establishmentem czy nie? Nie był waspem, bo był katolikiem, rodzina dorobiła się bogactwa. Nie on sam.
Establishment nie ogranicza się do klasy politycznej, ale to nie oznacza automatycznie że każdy większy biznesmen jest częścią establishmentu.
Nie mówimy o każdym większym biznesmenie ale konkretnie o Donaldzie Trumpie. Bo zapewne istnieją bogaci ludzie którzy trzymają się z daleka od polityki i świecznika. Donald Trump jest wręcz podręcznikowym przykładem człowieka który od zawsze starał się być na jego szczycie. Czyli musiał grać według reguł gry towarzyskiej. Samo to staranie się już go do tego kwalifikuje i nie zaprzeczy tego to że ktoś czasem robił z niego drwinę czy wytykał mu że jest tylko synkiem tatusia. Te uszczypliwości to też cześć gry. Pewnie są antysystemowi nawet biznesmeni ale przecież ich nawet nie znamy z nazwiska.
tą drogą Bernie Sanders to też establishment
Oczywiście, że Trump zawsze chciał być na świeczniku i kampania to jego masterplan żeby zostać wreszcie kimś na salonach. Trump chce zostać establishmentem właśnie dlatego że nie jest. Trump finansowo jest pionkiem tak naprawdę w porównaniu z tuzami ze szczytu Fortune 500. Notabene żadna z firm z Fortune 500 nie chce wspierać finansowo Trumpa. Trump tak naprawdę udaje dziś że gra w tej samej lidze co najbogatsi 'dla ludu’ – Apprentice pozwalał mu prężyć muskuły
@BENBENEK Donald Trump jest wręcz podręcznikowym przykładem człowieka który od zawsze starał się być na jego szczycie.
——-
Obawiam się, że niezbyt dobrze się Pan orientuje jak ten szczyt wygląda. Nawet jeżeli Trump wygra wybory to najpewniej i tak się na tym tzw. szczycie nie znajdzie. Tutaj akurat proszę nie googlać, bo niewiele Pan na ten temat znajdzie.
Tak Sanders to też establishment. To senator od wielu lat od jeszcze wcześniej działacz polityczny. Jego program wydaje się być ekstrawagancki ale nie anty. O ile oczywiście w moim zdaniem nieuprawniony sposób uznamy za establishment tylko tajemniczy i niemożliwy do udowodnienia świat „elit” Czyli illuminati confirmed 🙂
W demokratycznym świecie antyestablishment to postawa raczej antydemokratyczna. Szukająca nieistniejącej „trzeciej drogi” a nie postulowanie niepopularnych opinii. Berni Sanders nie szuka trzeciej drogi. On chce zmieniać istniejący system drogą ewolucji, podobnie jak każdy kandydat. Mało w tym antysystemu.
@ KRZYSZTOF MARCZAK Nawet jeżeli Trump wygra wybory to najpewniej i tak się na tym tzw. szczycie nie znajdzie. Tutaj akurat proszę nie googlać, bo niewiele Pan na ten temat znajdzie.
Czyli jednak Illuminati?
Jeżeli cały program kandydata kręci się wokół zmiany systemu, to nie ważne czy ma to być ewolucja czy rewolucja, ale jest to antysystemowość. Sanders chce rozbić system dwupartyjny, chce rozbijać establishment w ramach własnej partii demokratycznej (czyli on sam też albo widzi więcej bo jest bliżej albo jest iluminati paranoikiem), a że nie chce zbrojnego powstania albo nie marzy o spółdzielniach jak Chomski, to tylko świadczy że można być antysystemowym realistą. Współczesna myśl antyestablishmentowa nie jest antydemokratyczna, wręcz przeciwnie, sugeruje że demokracje w jakich żyjemy są pozorne i potrzeba więcej demokracji jako mechanizmu sprawczego. Ruchy typu Occupy Wall Street są bardzo bliskie duchowi kampani Sandersa, a on jako doświadczony insider urealnia te dążenia.
@BENBENEK: Szczególnie w systemie amerykańskim gdzie wpływ biznesu na życie polityczne jest ogromny a sukces w polityce jest wprost proporcjonalny do sukcesu w zdobywaniu środków finansowych od biznesu.
——
Pod warunkiem, że pisze Pan o systemie południowoamerykańskim. Do polityki w USA idzie się zazwyczaj, kiedy już własny biznes osiągnął pewien pułap sukcesu. Nawet pensja prezydenta nie robi wrażenia w porównaniu z karierami top executive, nie mówiąc już o politykach niższego szczebla. Pieniądze w polityce USA to nagroda niepewna, ryzykowna i wymaga długiej cierpliwości. Ja rozumiem, że z perspektywy Polski może się wydawać, że cały świat jest podobny, tylko większy, ale nawet uważne googlowanie pokazuje, jak Amerykanie traktują politykę. W USA to żaden fetysz. Polecam książki Obamy gdzie opisuje jak nocami jeździł do wyborców, a potem siedział godzinami z jedną rodziną, bo inni nie przyszli. I tak całymi latami, Niektórzy gdzieś w ten sposób zajdą, inni nie. Z perspektywy wiecznie nadętej władzy wschodniej niełatwo sobie to wyobrazić, ale nad stawianiem tez na podstawie własnej wyobraźni warto się zastanowić.
**************
BENBENEK: O ile być może Trump nie należał do WASP ale w Ameryce mimo wszystko do takich ludzi ma się szacunek.
——
To się akurat tak Panu wydaje. Pisałem już o tym wiele razy. Trump był od zawsze trochę obśmiewany i pewnie to go skłoniło do kandydowania. W USA szacunek zyskuje się, kiedy się czegoś dokona. Tzw. lans na pieniądzach tatusia to wielka rzecz w Polsce, Litwie, Rosji i na Bliskim Wschodzie, ale tutaj żaden wyczyn.
Co do WASP – to co najmniej nieświeża bajka. Nawet robotnik amerykański od dawna jej nie używa. To też można wygooglać.
Może i był wyśmiewany przez liberałów i jak każda kasta i elita istnieją w niej reguły. DT grał w „grę o tron” i to skutecznie. To że jest spadkobiercą fortuny ojca to nie jest chyba powód do śmiechu to jest fakt. Ale mimo wszystko w USA nadal istnieje kult sukcesu i pracy „American dream” i jak to z kultem pewnie wiele w tym mitologii ale jest to jedna z core values amerykańskiej społeczności. Punkt do którego odwołują się niemal wszyscy. Jeśli są ludzie którzy z tego drwią to raczej oni są antysystemowi niż ci którzy w ten mit wierzą.
Nie no w ogóle bycie miliarderem nie oznacza bycia establishmentem.
Ten biedny Trump prześladowany przez wielkie korporacje które mu wybudowały wieżowce 🙂
Świetny artykuł wreszcie jakaś rzeczowa ocena kampanii prezydenckiej w USA
Jestem pod wrażeniem, bo zachęcałem do korzystania z tego w źródła w Polsce (PBS) ponad 10 lat temu, ale okazało się to wtedy za trudne. Sądząc jednak z komentarzy @ALA WILK i @BENBENEK to wciąż może być za wcześnie ? Ciekawa jest opinia Piotra, bo FOX, który kiedyś chwalił tutaj na RTV w porównaniu z PBS to jak Radio Maryja i NPR, dwa diametralnie różne światy.
Pozwolę sobie pozostać przy swojej opinii o Trumpie i jego rzekomym anty-establishmencie. Która jest też wywiedziona z różnych źródeł włączając PBS. Takich ocen Trumpa jest wiele w samych USA. Więc ja nawet nie jestem jej autorem. Po prostu uważam że osoby lepiej znające USA i jej politykę a dającą taką ocenę używają lepszych argumentów niż zwolennicy podobno antsystemowego Trumpa.
Opisane szczegoly zycia Clinton i Trumpa niewatpliwie wplynely na ich charakter .Ale nie wybieramy czlowieka o lepszym charakterze tylko czlowieka ktory ma lepszy program poliyuczny i ktoremu mozna ufac jako przywodcy zachodniego swiata.
Oczywiscie osobiste cechy kandydata sa do pewnego stopnia wazne poniewaz wplywaja na decyzje i poczucie olbrzymiej odpowiedzialnosci.
Ja bym podsumowal kandydatow krotko tak.
Wielu Amerykanow nie krytykuje Clinton za jej program. Nie popieraja jej poniewaz byla wazna postacia w rzadzie Obamy.Chca zmienic administracje .
Trump jest wynikiem reakcji na Obame.Bardzo malo wyborcow rozumie i popiera jego prohram poniewaz Trump zmienia zdanie tak czesto ze nie sposob wiedziec co on mysli o czymkolewwiek z wyjatkiem samouwielbienia.
Ciekawy artykuł, z którego można się wiele dowiedzieć. Oczywiście Janusz też ma rację – wydaje się, że sporo ludzi w USA głosuje przeciwko czemuś a nie za czymś.
Tak samo jak w Polsce