Żyjemy w dziwnych muzycznie czasach. Jeszcze niecały wiek temu obejmowanie swoim doświadczeniem muzyki z co najmniej dwunastu wieków wydawałoby się czymś dziwnym i niemożliwym, może inaczej twierdziliby tylko nieliczni znawcy. Dziś wydaje się, że większa część melomanów chętniej słucha baroku niż nawet romantyków, których zresztą też dzielą od nas niekiedy nawet i dwa stulecia.
Ciekaw jestem, czy Igor Strawiński i Richard Strauss napisaliby swoje dzieła nawiązujące do muzyki baroku, gdyby odbyli krótką podróż w czasie i zobaczyli rzesze melomanów zasłuchujących się w Vivaldim i Bachu, nie zaś w ich muzyce. Na szczęście nie mieli maszyny czasu i w ten sposób powstały dwa dzieła odwołujące się do muzyki barokowej i wczesnoklasycystycznej – balet Pulcinella i za nim suita z tego baletu Igora Strawińskiego, oraz suita orkiestrowa Mieszczanin szlachcicem op.60 Richarda Straussa.
Wrocławscy Filharmonicy pod batutą Jacka Kaspszyka zagrali te dzieła wyjątkowo barwnie i wyraziście. Nadało to im nowe życie, gdyż znam je zazwyczaj jako pobocze właściwych dzieł swoich twórców. Zwłaszcza Mieszczanin szlachcicem egzystuje gdzieś w głębokim cieniu Kawalera Srebrnej Róży i Salome. Zestawiony ze znacznie mimo wszystko sławniejszą suitą z baletu Pulcinella znajduje nowe życie, zaś orkiestra w doskonałej formie i ze swoim dyrygentem, bardzo w tym odnajdywaniu pomaga. Właśnie pewna muzyczna szczerość i szacunek, z jakimi są potraktowane przez wrocławian oba utwory czyni omawianą przeze mnie płytę bardzo wartościową. Aby to lepiej wyjaśnić, odwołam się do analogii. Jednym z największych interpretatorów muzyki Ryszarda Straussa był amerykański dyrygent węgierskiego pochodzenia, Fritz Reiner. Reiner był surowym perfekcjonistą, którego szczerze nienawidzili sterroryzowani członkowie jego Chicago Symphony Orchestra. Tym niemniej (i dzięki temu) jego nagrania dzieł Richarda Straussa stanowią pod wieloma względami idealny, niemożliwy do pobicia wzorzec. Na płytach gdzieś między Symfonię Alpejską czy Metamorfozy wciska się czasem Mieszczanina Szlachcicem. I suita nie porywa, wręcz nie chce jej się słuchać obok wielkich Reinerowskich kreacji innych utworów późnego romantyka. Tymczasem na wrocławskiej płycie Mieszczanin Szlachcicem ma szansę wreszcie do nas przemówić – pomaga mu ogromne zaangażowanie Wrocławskich Filharmoników i zestawienie z Pulcinellą Strawińskiego.
Płyta nasuwa też inne refleksje. Życia Straussa i Strawińskiego nie nakładały się na siebie idealnie, ale można śmiało powiedzieć, że lata międzywojenne były wspólnym polem czasowym dla tych obydwu twórców. Stanowili oni dwa bieguny muzyki – Strauss wierny romantyzmowi był konserwatystą, zaś eksperymentujący Strawiński był liberałem. Mimo to ich pierwsze dojrzałe dzieła były być może najbardziej przełomowymi i wstrząsającymi artystycznie – Strawiński wszedł na muzyczny Olimp dzięki Pietruszce i zwłaszcza Świętu Wiosny, zaś Ryszard Strauss dzięki Salome i Elektrze (ja uważam te opery za jeszcze cenniejsze od poematów). Tu obaj twórcy byli w sumie paradoksalnie blisko siebie – postawili na chtoniczną dzikość, na filozoficzną krainę poza dobrem i złem, oraz na niezwykłą gęstość znaczeń i gestów. Później ich rozwój wiele zawdzięczał stylizacji, spojrzeniu w przeszłość, chęci wywoływania duchów. Ryszard Strauss jednak nie posunął się w tę stronę tak daleko jak Strawiński, który stworzył dzięki swoim stylizacjom i powrotom do przeszłości neoklasycyzm.
Płyta wydana przez NFM pozwala nam snuć różne metamuzyczne analizy, gdyż łączy dialogujące ze sobą utwory wielkich twórców XX wieku. Wrocławscy Filharmonicy grają te dzieła mądrze i ciekawie, zatem każdy muzyczny myśliciel powinien posiadać omawianą płytkę na swej półce.