Ponownie miałem okazję usłyszeć szefa artystycznego Wrocławskich Filharmoników Christopha Eschenbacha z Wrocławskimi Filharmonikami. I było rewelacyjnie! Na tym mógłbym zakończyć tę recenzję, jak i wiele następnych, które nadejdą. Ale byłoby to niezbyt ciekawe, więc spróbuję napisać trochę więcej.
Christoph Eschenbach/ fot. Manu Teobald/ ze stron NFM
W programie piątkowego koncertu (24.01.2025) miały być między innymi utwory Lutosławskiego i śpiewaczka Joanna Freszel, świetna zresztą. Widać coś się stało, bowiem program zmieniono i zamiast Lutosławskiego pojawiła się w programie I Symfonia Beethovena. W drugiej części koncertu pozostała chyba bez zmian VIII Symfonia Dworzaka.
W zwykłych okolicznościach mogłoby to być nieco zniechęcające dla wrocławskich melomanów, bo przecież z koncertu wypadła świetna sopranistka, a zamiast nie za często wykonywanych arcydzieł Lutosławskiego otrzymaliśmy jeszcze większe arcydzieło jakim jest Pierwsza Beethovena, jednakże Beethoven należy przecież do najczęstszych gości koncertów filharmonicznych. A może to my jesteśmy ich gośćmi, a on jest raczej właścicielem i filharmonie w dużej mierze powstały dla jego muzyki? Tak, zdecydowanie raczej ta druga opcja wchodzi w grę!
Szkoda, że Beethoven skomponował tylko dziewięć symfonii. Z każdą jeszcze kolejną nasz świat wyglądałby inaczej i jeszcze lepiej. Nawet w tych najwcześniejszych słychać już zupełnie wyjątkowe spojrzenie geniusza z Bonn na muzykę. Tylko on w takim stopniu potrafił myśleć o muzyce w kategorii architektury i przestrzeni. Nie chodzi przy tym, że muzyka rozbrzmiewa w przestrzeni jakiegoś wnętrza w ten czy inny sposób, że orkiestry i chóry można dzielić na sekcje i rozmieszczać je w różnych miejscach. Istotne u Beehovena jest to, że sama struktura muzyczna ewokuje metafizyczne przestrzenie i architektoniczne konstrukcje. Dlatego kompozytor uwielbiał proste tematy, nie tyle melodie, co krótkie motywy, aby poddawać je nieskończonym przeobrażeniom. Nie da się budować konstrukcji z rozlewnych melodii, które są prefabrykatami, swoistą „wielką płytą” muzycznej architektury. Trzeba cegieł i kamieni. I tym były niesamowicie krótkie i proste ogniwa tematyczne, widoczne (bo przecież na architekturę patrzymy) zwłaszcza w V, VII i VIII Symfoniach. Jednak i w Pierwszej widzimy już ten żywioł metabudowniczego. I Christoph Eschenbach wraz z Wrocławskimi Filharmonikami ukazał to wszystko. Pod jego batutą wielobarwność smyczkowych faktur sięgnęła zenitu. Precyzja i zróżnicowanie, plastycyzm i lekkość – była o wielka interpretacja, godna jednego z największych dyrygentów naszych czasów, do którego grona zasłużenie Maestro Eschenbach się zalicza. Swoją drogą Wrocławscy Filharmonicy nigdy jeszcze chyba nie mieli za swojego szefa artystycznego tak powszechnie uznanej sławy dyrygentury. Może, jakby Skrowaczewski został kiedyś we Wrocławiu byłoby inaczej. Mamy zatem do czynienia ze stałą tendencją wzrostową wrocławskiego zespołu, który staje się najlepszą orkiestrą w Polsce (z Eschenbachem chyba nią po prostu jest) i zaczyna walczyć o Europę.
W drugiej połowie koncertu usłyszeliśmy VIII Symfonię Dworzaka. Tu Eschenbach i Wrocławscy Filharmonicy mogli oddać się bogactwu pomysłów czeskiego romantyka, jednego z największych melodystów w dziejach symfoniki. Ale nie tylko błyskotliwie podawane muzyczne idee były atutem tej interpretacji. Cechowała ją też wirtuozeria w odmierzaniu muzycznego czasu, tak, że wydawało mi się momentami, że Dworzak był prawdziwym prekursorem polirytmii na długo przed Strawińskim. Piękna, niezapomniana interpretacja! Dodam na marginesie, że twórczość Dworzaka bywa bardzo niedoceniana przez miłośników symfoniki. Najczęściej słyszymy Dziewiątkę „Z Nowego Świata”. A przecież wszystkie Dworzakowe symfonie są świetne i, z drugiej strony patrząc, wcale nie ma w dziejach muzyki tak wielu wybitnych cykli symfonicznych. Jest długaśny ciąg dzieł Haydna, nieco krótszy Mozarta, cesarski Beethoven (władca wszystkich symfonii), Brahms, Schumann, Bruckner, Czajkowski i… Zaczynamy mieć problemy w wyliczaniu. No jeszcze Sibelius, może Nielsen… Ives, Copland, Elgar, Vaughan Williams, Saint Saens… Dziewięć arcydzieł Dworzaka należy do wyjątkowego grona i wcale nie zajmuje w nim pośledniej pozycji. Tym milej było posłuchać Ósemki w tak doskonałej interpretacji.