Arenas de San Pedro to niewielka miejscowość w prowincji autonomicznej Kastylii i Leonu. Osada ta stała się nieoczekiwanie centrum artystycznym gdy przebywał w niej na wygnaniu infant Ludwik (Luis Antonio Jaime de Borbón y Farnesio). Izolację na głębokiej prowincji umilał infantowi między innymi malarz Francesco Goya, ale nie zabrakło też wybitnych muzyków, wśród których prym wiódł Luigi Boccherini, wielki kompozytor i wiolonczelista. Jego Stabat Mater powstałe w 1781 roku mieliśmy okazję usłyszeć 21 marca 2019 roku w ramach Europejskiego Dnia Muzyki Dawnej.
Jeszcze jakiś czas temu Luigi Boccherini znany był głównie za sprawą przepięknego, pełnego wdzięku i melancholii Menueta z XIII Kwintetu smyczkowego. Na szczęście już wiele lat temu Boccherini przestał być dla dzisiejszych słuchaczy twórcą jednego dzieła, a zaczął zajmować pozycję jednego z najważniejszych twórców muzycznego klasycyzmu zaraz po wielkiej Trójcy Wiedeńskiej. Zabarwienie niektórych dzieł Boccheriniego specyfiką iberyjską dodatkowo pomaga jego muzycznemu dziedzictwu wspinać się na szczyty popularności. W pogodnej przeważnie muzyce urodzonego w Lukce twórcy pojawiają się co jakiś czas prawdziwe goyescas, choć na długo przed Granadosem.
Jarosław Thiel, szef artystyczny WOB / fot. Łukasz Rajchert
Zaprezentowane przez solistów Wrocławskiej Orkiestry Barokowej Stabat Mater okazało się być jednym z tych niezwykłych utworów, które łączą z sobą nieprawdopodobne odcienie czasu i zupełnie z pozoru nieprzystające nastroje. Pasyjna rozpacz Marii rozdartej pod krzyżem została przez Boccheriniego potraktowana momentami z rokokowym wdziękiem, momentami z klasycystyczną jasnością i obiektywizmem, momentami zaś z postbarokowym szaleństwem. Dzieło zdało się być muzycznym odpowiednikiem malarstwa Goyi sprzed Domu Głuchego (Quinta del Sordo), w którym to świat malarza zdominował niepokój w czystej postaci. U Goyi bardziej młodego mamy nieraz podskórne napięcie, lub (albo „i”) groteskowość nieprzystających do siebie elementów – na przykład dostojeństwa ożenionego z karykaturalną pokracznością.
Stabat Mater Boccheriniego to właśnie takie podskórnie niepokojące połączenie rzeczy niemożliwych, jednocześnie motywicznie głównonurtowe, z tonącą szybko w jaskrawym świetle pozornego oświecenia retoryką zbliżoną do pasyjnych dzieł Haydna czy Pergolesiego. Ten szczególny aspekt Stabat Mater włoskiego twórcy udało się dobrze uchwycić wykonawcom. Największa w tym zasługa sopranistki Moniki Mauch, która z wielką swobodą, choć może momentami zbyt cicho, łączyła z sobą elementy rokoka, baroku i klasycyzmu. Słychać też było ogromne przywiązanie śpiewaczki do muzyki wczesnego baroku, a nawet renesansu. Artystka partycypowała w wielu znakomitych płytach. Jedną z ciekawszych jest nagrana dla ECM wraz z Nigelem Northem antologia muzyki na głos i lutnię. Jest tam między innymi kilka pieśni Giulio Cacciniego, manierysty który naprawdę lubił eksperymentować z głosem. Mimo, że we Wrocławiu przenieśliśmy się do końcówki wieku XVIII, wciąż miałem wrażenie, że poprzednie wieki mają co nieco do powiedzenia w tej interpretacji Boccheriniego. Lecz było to bardzo ciekawe, choć oczywiście mocno manieryczne. Zważywszy jednak na specyfikę dworu w Arenas de San Pedro i losy jego gospodarza, abdykującego kardynała i niedoszłego króla, nie można traktować owego manieryzmu jak estetycznego intruza.
Soliści WOB grali bardzo ciekawie, dopasowując się do nietuzinkowej interpretacji sopranistki. Dawne instrumenty miały trochę kaprysów ze strojeniem, ale jest to chyba nieuniknione u progu wiosny, gdy ciśnienie i wilgotność powietrza zmieniają się jak w kalejdoskopie.
Po przerwie natomiast usłyszeliśmy dzieło kolegi z warszawskich studiów Chopina, Sekstet smyczkowy Es-dur op. 39 Ignacego Feliksa Dobrzyńskiego (1807–1867). Dobrzyński staje się coraz bardziej obecny na polskich płytach i koncertach. Słusznie, bo jak słychać nie tylko Chopin i Moniuszko godnie reprezentowali polski muzyczny romantyzm. Sam sekstet jest klarowny, dobrze skonstruowany, choć może budzić pewne uczucie niedosytu za sprawą swej prostoty. Przez większość dzieła mamy raczej swoisty rodzaj koncertu na skrzypce i kameralną orkiestrę. Znacznie rzadziej, choć też ciekawym solowym głosem, odzywa się wiolonczela. Najpiękniejsze, choć niezmiernie już rzadkie są momenty, gdy do samodzielnego głosu dochodzi altówka. W drugiej części Menuetto. Allegro Dobrzyński pozwolił na większą samodzielność wszystkich smyczków sekstetu, lecz i tu jego pomysł na kameralny dialog okazuje się nieco zbyt mało rozbudowany i zbytnio powtarzalny w swej motywice. Mimo to dzieło urzeka swoją elegancją i przejrzystością zawartych w nim emocji. Soliści WOB zagrali je bardzo dobrze, zbliżając je do klasycystycznego bieguna ekspresji muzycznej, który był mniej lub bardziej obecny, mimo epoki romantyzmu u wszystkich uczniów Elsnera, z Chopinem włącznie.
Reasumując muszę stwierdzić, że NFM obszedł europejskie święto muzyki dawnej bardzo ciekawie. Po pierwsze wykonawcy na tę okazję nie pozostawili żadnego melomana obojętnym. Były to wręcz śmiałe wykonania z pozoru pełnych równowagi i spokoju utworów. Po drugie wybrane zostały utwory z dość niedawnej warstwy muzyki, którą możemy nazwać dawną. Pamiętam jeszcze czasy, kiedy prawie nikt nie dążył do grania klasycyzmu w sposób historycznie poinformowany, zaś wykonywanie w ten sposób muzyki romantycznej było nie lada ekstrawagancją. Jak sławna i szokująca była choćby Wagnerowska płyta Rogera Norringtona z London Clasical Players! Solistom z WOB i Monice Mauch dzięki wybraniu muzyki powstałej już po śmierci Bacha czy Vivaldiego (o Palestrinie czy Monteverdim nie wspominając…) udało się ukazać nawarstwiające się i ewoluujące muzyczne drogi, motywy, znaczenia…