Czwartkowy koncert tegorocznej Wratislavii Cantans 56 (9.09.21) podobnie jak koncert inauguracyjny składał się jakby z dwóch złączonych ze sobą koncertów. Pierwszy z nich zawierał muzykę perkusyjną i współczesną, drugi muzykę Mozarta na instrumenty dęte. O ile samo łączenie muzyki z różnych epok to nic nowego, o tyle o odmiennym charakterze koncertów w koncercie stanowili tym razem także zupełnie odmienni wykonawcy.
Za pierwszą część koncertu odpowiadał Miłosz Rutkowski, będący na co dzień solistą w grupie perkusji NFM Filharmonii Wrocławskiej. Inną codziennością Rutkowskiego jest oczywiście prowadzenie zespołów perkusyjnych, takich jak Salted Peanuts. Współpracował także między innymi z Trilokiem Gurtu, największą sławą nowoczesności indyjskiego rytmu, który to bywa złożony i piękny jak nigdzie indziej.
Na koncercie Wratislavii perkusiści pod wodzą Rutkowskiego przedstawili wpierw ultraminimalistyczny utwór Stevena Reicha Clapping Music. Amerykański minimalista posłużył się w nim rzeczywiście klaskaniem i tylko klaskaniem. Dzięki przesunięciu fazowemu, tak lubianemu przez kompozytora, utwór zyskał interesującą, choć bardzo skromną formę. Ja, będąc wciąż myślami przy współpracy Rutkowskiego z Trilokiem Gurtu wspominałem traktowanie klaskania w tradycji indyjskiej, będącego czymś marginalnym, ale jednak bogatym. To klaskanie przeszło być może za sprawą migracji mniejszości romskiej do muzyki cygańskiej i dalej, być może, do flamenco. Puste ręce to też ciekawy instrument, ale jedną z podstaw muzycznego klaskania jest na przykład specyficzne ułożenie dłoni, tak aby dźwięk był piękny i nośny. Żałuję, że Reich nie poszedł dalej drogą ogólnych i podstawowych inspiracji oraz źródeł minimalizmu i nie spojrzał na kulturę Indii czy Indonezji. Z odpowiednim ułożeniem dłoni Clapping Music była by znacznie ciekawsza, choć może mniej minimalistyczna…
Po klaskaniu przyszedł czas na liczne perkusje i syreny. Nie na syreny z morza, z ogonami i tak dalej, ale na syreny alarmowe, nakręcane korbami, znane z dachów poczt i urzędów. Mistrzem wprowadzania takich syren do muzyki był inny Amerykanin Edgar Varèse (1883 – 1965). Edgar Varèse urodził się w Paryżu, gdzie chłonął muzykę w cieniu świetnych kompozytorów tych czasów, takich jak Vincent d’Indy, Albert Roussel i Charles – Marie Widor. W Berlinie na młodego Varèse’a wpłynął też Feruccio Busoni. Kompozytor czerpał zatem z dwóch źródeł. Z wczesnego neoklasycyzmu, którego drogą poszło wielu kompozytorów amerykańskich oraz z późnego romantyzmu modernistycznego. Własna muzyka Varèsego stała się zupełnie inna, również dzięki śmiałemu opieraniu się na perkusjach, czego świetnym przykładem jest wykonany na Wratislavii utwór Ionisation na 13 perkusistów. To piękny przykład muzycznego witalizmu, pełnego energii, a jednocześnie bogactwa nakładających się ze sobą brzmień. Żałuję, że tak niewielu późniejszych kompozytorów poszło drogą francusko-amerykańskiego kompozytora jeśli chodzi o nowoczesność energetyczną, radosną i żądną przygód. Zespół perkusyjny zinterpretował Ionisation bardzo pięknie, skłaniając na do zanurzenia się w świecie ruchu i poetyckiej techniki.
Drugą część koncertu wypełniła Serenada B-dur KV 361/370a „Gran Partita” na 13 instrumentów Wolfganga Amadé Mozarta. To dzieło należy do gatunku muzyki plenerowej, rozrywkowej, popularnej w ogródkach kawiarnianych Wiednia schyłku XVIII wieku i początku wieku XIX. Warto zauważyć, że wbrew utartym popkulturowym stereotypom, w większości swoich dzieł Mozart lekki wcale nie był. Potrafił on zaskoczyć słuchaczy swoich czasów nieprawdopodobnymi labiryntami tematycznymi i strukturalnymi, czego najlepszych przykładem jest oczywiście Symfonia Jowiszowa. Nawet w Gran Partita, obok pastelowej lekkości natrafiamy na takie labirynty, najlepiej chyba widoczne są one w części trzeciej, Adagio.
Serenadę B-dur przedstawił wrocławskiej publiczności włoski Ensemble Zefiro, zespół założony przez znakomitych instrumentalistów i „barokowców” – oboistów Alfredo Bernardiniego i Paolo Grazziego, oraz fagocistę Alberto Grazziego. Było to wykonanie arcygenialne, zadziwiające nieziemską artykulacją fagotów i obojów, wspaniałym brzmieniem i niezwykłą muzykalnością. Muzycy w bisach dowiedli też, że nie brakuje im poczucia humoru. Wykonując sceny z Mozartowych oper wcielali się w ich bohaterów, ucząc nas jednocześnie jak bardzo śpiewna i wokalna jest muzyka instrumentalna Mozarta.